< SCHRONKULTURA | << FILMY I SERIALE
Pierwszy człowiek

Plakat z filmu 'Pierwszy człowiek' Pierwszy człowiek (First man)
Produkcja: Japonia, USA 2018
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Josh Singer
Obsada: Ryan Gosling, Claire Foy, Jason Clarke, Kyle Chandler, Corey Stoll i inni
Muzyka: Justin Hurwitz
Zdjęcia: Linus Sandgren
Czas: 141 min.

Stosując analogię o pustej w połowie szklance (która jest też w połowie pełna), można rzec że film Pierwszy człowiek jest równie udany, jak i równie nieudany. Doświadczenie zebrane podczas seansu Vice sprawiło, że oglądając niektóre sceny w historii o wyprawie ludzi na Księżyc, nie poczułem niesmaku. Co najwyżej rozbawienie, zdziwienie, oraz nasuwające się pytanie "po co"?

Bowiem Pierwszy człowiek jest filmem, który ma dokonać rewizji historii o pierwszym lądowaniu ludzi na Księżycu. Oczywiście zgodnie z obowiązującym dziś w kinie amerykańskim trendem. Czyli przede wszystkim dopieszczaniu i udowadnianiu, że w kluczowych - a przede wszystkim w KAŻDYCH - momentach historii Stanów Zjednoczonych swój udział miały osoby afroamerykańskiego pochodzenia. Stąd twórcy filmu, jak na Wojowników Sprawiedliwości Społecznej przystało, stają wręcz na głowie, by pokazać widzowi że „tu też byli ciemiężeni bracia”. Kulminacją tego jest scena przedstawiającą grupę Afroamerykanów z dziećmi, oglądającą w oddali przygotowania do startu rakiety Saturn 5, z lecącą w tle piosenką o tym „jak biali lecą w kosmos, a czarnym dzieje się źle”. W porządku, pierwsza osoba z tej grupy, która została zakwalifikowana do załogi wojskowej stacji orbitalnej (MOL - Manned Orbiting Laboratory) - czyli Robert Henry Lawrence Jr - była doświadczonym pilotem wojskowym oraz doktorem nauk, a więc osobą należącą do elity społecznej. Lawrence nie poleciał jednak w kosmos, gdyż zginął w wypadku lotniczym w 1967 roku. Faktyczny, pierwszy Afroamerykanin pojawił się w kosmosie w 1983 roku, na pokładzie promu Challenger. Był nim specjalista inżynierii lotniczej i kosmicznej, uczestnik wojny wietnamskiej, również doskonale wykształcony z doktoratem w ręku Guion Bluford. Podobnie i unieśmiertelniony przez Jeana Michel Jarre'a na albumie Rendez-Vous, uczestnik tragicznego lotu Challengera w 1986 roku, Ronald McNair. Naukowcy, doświadczeni piloci, tęgie umysły. Osoby, które dla każdego mogą być inspiracją do rozwoju a nie „obiektem do litowania się”. Ale wtedy widz nie będzie miał poczucia winy, czemu na Księżycu jako pierwsi byli biali. Fakty są takie, że obsada Programu Mercury (czyli pierwszych, amerykańskich astronautów) owszem, była biała z różnymi ciemniejszymi odcieniami skóry. Tak samo było również podczas lotów na Księżyc, czyli w Programie Apollo. Bo tak wyszło. A w/w „czarni bracia”, którzy być może lekko nie mieli, udowodnili każdemu, że nie ma gorszych czy lepszych ras. Co najwyżej są leniwe osoby, którym nie chce się uczyć i poszerzać swoje umiejętności, by w końcu móc polecieć w kosmos.

Taką osobą nie jest główny bohater Pierwszego człowieka czyli Neil Armstrong. Ambitny, odważny inżynier lotniczy, a przy tym również pilot, uczestnik programu lotów X-15. Życiowy dramat, w postaci śmierci małej córeczki z powodu nieuleczalnej choroby, został na filmie „zsynchronizowany” z drewnianym, wręcz autystycznym obliczem Ryana Goslinga. O to bowiem bohater narodu amerykańskiego, został pokazany w filmie jako zamknięty w sobie mruk. Autystyczny klimat filmu narasta, gdy na ekranie pojawia się jeszcze bardziej drewniany i milczący Jason Clarke, odtwarzający postać astronauty - a przy tym sąsiada Armstronga - Eda White'a. Rozumiem, że założeniem Pierwszego człowieka była rewizja podboju kosmosu przez Amerykanów. Stąd patos znany z Apollo 13, czy luzacka dzielność i odwaga Kosmicznych kowbojów musiały pójść w odstawkę. Jest też jednak Grawitacja, która za fasadą oszałamiających zdjęć oraz efektów specjalnych, przemycała brutalną prawdę, że kosmos to ekstremalnie niebezpieczne dla człowieka miejsce. Pełne śmierci, która przychodzi w ciszy, a tej nie przebije przez nikogo nie słyszany krzyk. Tego wszystkiego, przez większą część Pierwszy człowiek widzowi nie daje, konfrontując go za to - poprzez bardzo bliskie ujęcia kręcone rozedrganą ręką - twarzą twarz z bohaterami filmu. Tylko co to ma udowodnić: widz też ma poczuć winę, że „biali latali w kosmos, a czarnym działo się źle”?

Mimo takich założeń i topornych, politycznych wtrętów, oraz nie dającej się polubić gry aktorskiej ciężko jest rzucić w cholerę „stopniem rakiety” w ten film. Rewizja, udana lub nie, ma bowiem tą zaletę że wnosi coś nowego. Owszem, w Pierwszym człowieku nie jest powiedziane wprost, że duży wkład w rozwój amerykańskiego programu kosmicznego miał niemiecki, nazistowski naukowiec, Sturmbannführer SS Werner von Braun. Podobno zbrodniarz wojenny. Czyszczenie historii ograniczono za to tylko do przeprosin za faktyczną oraz wyimaginowaną dyskryminację Afroamerykanów. Natomiast przestrzeń, baa, wręcz miejsce na wzięcie oddechu w filmie pojawia się dopiero w kluczowym momencie lądowania na Księżycu. Kamera robi w końcu większy odjazd, konfrontując widza z pustym, zimnym miejscem jakim jest powierzchnia Srebrnego Globu. Choć i tu nie obyło się bez afery - już przy odbiorze filmu - gdyż brak sceny wbijania flagi USA w powierzchnię Księżyca, został odebrany jako dowód na to że „Ameryki nie szanujo”.

To wszystko sprawia, że Pierwszy człowiek ciężko jest uznać za film oddający „prawdę czasu”. To raczej „prawda ekranu” dopasowana do naszych czasów, w których - bo minęło już tyle lat - można negować fakt brutalnej, zimnowojennej rywalizacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Choć w tamtym czasie dochodziło do spotkań pomiędzy astronautami i kosmonautami, jak również do spotkań naukowych, to stała za tym wszystkim cyniczna teza „albo my ich, albo oni nas”. Brak tej perspektywy w spojrzeniu na historię, kojarzy się ideologicznym działaniem Wojowników Sprawiedliwości Społecznej, którzy mają już w swoim dorobku zlustrowanie rasisty jakim był H.P. Lovecraft oraz znalezienie faszyzmu w dziełach J.R.R. Tolkiena. „No kurwa mać” - chce się rzecz za Maksem Paradysem z Seksmisji, i powiedzieć „STOP”. Owszem, opcja wydania setek miliardów dolarów na lot na Marsa (czy choćby na powrót na Księżyc) może wydać się mało skuteczna, gdy zestawi się ją opcją wyeliminowania chorób tropikalnych, czy zakupu systemów pozyskiwania wody na obszarach, gdzie jest trudność z jej zdobyciem. Ale z jakichś powodów nikt nie wydaje nawet części tychże kosztów na rozwiązanie tego typu problemów. Za to Chińczycy choćby, sukcesywnie zmieniając swój kraj i sprawiając, by nie było w nim napięć z powodu zbyt dużych nierówności społecznych, jednocześnie śmiało sięgają w kosmos. No a gdy piszę te słowa (21.02.2019) prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump podpisał rozporządzenie o powołaniu Dowództwa Sił Kosmicznych, co może sugerować realny powrót Amerykanów w kosmos.

Tego wszystkiego nie byłoby jednak bez takich ludzi jak Neil Armstrong, który postawiony na czubku góry pracy wielu inżynierów oraz specjalistów, sam ze swoimi lękami i obawami, musiał zrobić ów pierwszy krok dla ludzkości. I choć film Pierwszy człowiek pokazuje to wszystko z wdziękiem członka Antify walczącego o „sprawiedliwość społeczną”, to fani eksploracji kosmosu dobrze sobie z tego zdają sprawę. Bowiem kosmos, podobnie jak i postapo, to nie rurki z kremem.

Współczynnik Walki o Sprawiedliwość Społeczną filmu: 0,8 🌈

© 2019 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< SCHRONKULTURA | << FILMY I SERIALE