< SCHRONKULTURA | << FILMY I SERIALE
Vice

Plakat z filmu 'Vice' Vice
Produkcja: Hiszpania, USA, Wielka Brytania, Zjednoczone Emiraty Arabskie 2018
Reżyseria: Adam McKay
Scenariusz: Adam McKay
Obsada: Christian Bale, Amy Adams, Steve Carell, Sam Rockwell, Alison Pill, Eddie Marsan, LisaGay Hamilton i inni
Muzyka: Nicholas Britell
Zdjęcia: Greig Fraser
Czas: 132 min.

Jest w Vice scena, przy której wydaje się że z ekranu zaraz wyskoczy "oburzony i nie mogący milczeć obrońca demokracji", krzyczący "konstytucja". Bowiem klimat filmu mocno balansuje na granicy demoliberalnej, fajnistowskiej propagandy, mającej stanowić kontrast dla rzekomo mrocznej postaci Dicka Cheneya. Czyli głównego bohatera filmu, byłego wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych w administracji Georga W. Busha, a także polityka Partii Republikańskiej pełniącego wiele ważnych w funkcji przy poprzednich prezydentach.

Jednak choć z ekranu dyskretnie przecieka propaganda, jaka na co dzień sączy się z łam "obiektywnej i rzetelnej" Gazety Wyborczej (oraz mediów doń zbliżonych), to granica żenady nie zostaje przekroczona. A to dzięki podlaniu całości sosem czarnego humoru, oraz spychaniem w stronę gorzkiego absurdu politycznych meandrów życia głównego bohatera filmu.

Wyżej wspomniana scena zaczyna się po tym, gdy prezydent Gerald Ford nie zdobywa reelekcji w wyborach w 1976 roku. Przerwana, dobrze rozwijająca się kariera polityczna Cheneya, zostaje zestawiona z głoszącym fajne hasła (zdjęcia oryginalne) prezydentem Jimmym Carterem. A podsumowaniem tego jest idylliczna scena montowania kolektorów słonecznych na dachu Białego Domu. Bo ekologia, walka z globalnym ociepleniem zanim to się stało modne (to jeszcze końcówka lat 70ch ubiegłego wieku) oraz oszczędzanie energii. Jednak jak przystało na konwencję filmu, powyższa scena ma swoje zwieńczenie gdy po jednej kadencji Cartera, prezydentem zostaje Ronald Reagan. Wówczas na dachu Białego Domu zjawia się ta sama ekipa remontowa, tym razem by owe kolektory słoneczne z niego usunąć.

Może mniej ogarnięci i bardziej ideologiczne zacięci widzowie (tacy dla których wszystko co jest związane z konserwatywnym i tradycyjnym myśleniem to faszyzm) naprawdę uwierzą że tak było, dziko wyjąc jakim to złem był Reagan. Nawet ekologicznym kolektorom słonecznym nie odpuścił! Ci jednak, którzy znają pełną fałszu i pustych frazesów działalność współczesnych Wojowników Sprawiedliwości Społecznej, tylko parskną śmiechem.

Oglądając film Vice ma się wrażenie, że jego twórcy chcieli z postaci Dicka Cheneya to co u nas niektóre media (w wyniku jednostronnego włączenia się w grę polityczną) chciały zrobić z Jarosława Kaczyńskiego. Czyli stworzyć makiawelicznego, ociekającego krwią, demiurga polityki, który jak Kapitan Bomba tylko "napierdalałby". A jednak mimo to widać wyższość debaty politycznej w Stanach, nad tym co się dzieje u nas. Bowiem owe media wpierw przez lata robiły z tegoż "życiową niedorajdę bez konta z kotem", by teraz kreować go na "bossa developerskiego gangu". Natomiast twórcy Vice nie udają głupa i dobrze wiedzą, że wielki biznes oraz korporacje (których Cheney - w przerwie między zakończeniem kariery politycznej, a powrotem do niej z George'm W. Bushem - był człowiekiem), mimo zgarniania dla siebie profitów z korzystnych kontraktów czy wojen, dają też odpowiedni poziom życia swoim pracownikom. Budują więc tym samym rozwój gospodarczy i dobrobyt Stanów Zjednoczonych, który o jest wiele wyższy, niż w bombardowanych Afganistanie i Iraku (co jest logiczne). Z wielobarwnego, tolerancyjnego i otwartego fajnizmu - który reprezentuje w filmie pojawiająca się też postać Baracka Obamy - pieniądza i pracy raczej nie było. O czym mogli przekonać się choćby pracownicy zamkniętych za jego kadencji kopalń w Zachodniej Wirginii, masowo głosujący na Donalda Trumpa. No a ten, mimo pozowaniu na buraka a czasem chama, jak na razie żadnej wojny jeszcze nie wywołał.

Choć twórcy Vice nie szarżują z tym, by przekonać widza że Cheney w czasie pełnienia funkcji wiceprezydenta USA był rządnym władzy potworem, to prezentują gorzkie fakty które mogą u widza wywołać poczucie że jeśli z czegoś tu się śmieje, to głównie z siebie. Wojna z terrorem, tortury i przetrzymywanie osób podejrzanych o terroryzm w miejscach poza terenem Stanów Zjednoczonych, wreszcie "radosne wojenki" w Afganistanie i Iraku były realizowane przy dużym udziale Cheneya w oparciu o prawo, konstytucję oraz demokratyczne procedury. Co dobrze zostało w filmie pokazane choćby poprzez osoby jakimi otaczał się wiceprezydent. Prawnicy, konstytucjonaliści, znawcy meandrów specyficznego stanu prawnego w państwie, które powstało w 1776 roku. I co warto nadmienić, ów stan prawny i fundamenty na jakich się opiera, miał być czymś naprawdę innym i w założeniu lepszym, niż to co było w "starej" Europie.

W filmie Vice porażające wrażenie robi przede wszystkim charakteryzacja aktorów. Otyły, misiowaty, z czasem coraz bardziej łysiejący Christian Bale nie gra Dicka Cheneya. On nim jest! Jego mentor, a po latach podwładny Donald Rumsfeld grany przez Steve'a Carrela, to nie mniej, nie więcej ale sam były sekretarz obrony w administracjach Geralda Forda oraz George'a W. Busha. No i Sam Rockwell, który temu ostatniemu nadał komiczny rys lekko pogubionego człowieka, na stanowisku ciut ponad swoje możliwości intelektualne. Najmniej trafnie w tym gronie wypada Tyler Perry, któremu przypadła "niewdzięczna" rola Collina Powella, uzasadniającego swoim generalskim autorytetem lipne powody ataku na Irak w 2003 roku.

Szeroko użyte CGI* pozwalało wmontować w oryginalne nagrania archiwalne, aktorów z obsady Vice. Twórcy filmu trzymają się tutaj zasady, że prezydenci z Partii Demokratycznej są oryginalnie przedstawieni, a nie jako aktorzy. Nie ma natomiast Ronalda Reagana, ale też i Billa Clintona. Do tego w filmie często pojawiają się napisy i specyficzny montaż, kojarzący się z kinem sensacyjnym klasy B z lat 70-ch. Zaś lekką "deadpoolizację" w Vice dopełnia oczywiście przełamywanie "czwartej ściany" poprzez postać narratora, który spełni jeszcze ważną rolę w życiu Dicka Cheneya.

Vice więc, mimo lekkiego, quasi pulpowego zacięcia, stosując obficie czarny humor pokazuje tak naprawdę niefajną i niemiłą rzeczywistość. Mianowicie, że rządzą nami takie same osoby jak my. Zaś my - jako wyborcy - tylko odsuwamy tą świadomość od siebie wiarą we wzniosłe pojęcia oraz ideały mające zamaskować skrzeczącą rzeczywistość. Czuć tu więc dobrze znane Fallouty, w których wszędobylski, pocieszny Vault Boy oraz lifestyle czasu dobrobytu z lat 50-ch XX wieku, maskuje totalitarną rzeczywistość Ameryki przed nuklearną apokalipsą. Może więc po seansie filmu widz tej rzeczywistości nie zmieni, ale na pewno poczuje się lepiej gdy zda sobie świadomość "jak to tak naprawdę jest". Bo jak nie, to zawsze może wyjść na ulicę, by pokrzyczeć "konstytucja" 😂

* - CGI: Computer Generated Imagery - obrazy generowane komputerowo.

© 2019 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< SCHRONKULTURA | << FILMY I SERIALE