< POSTKULTURA | << MUZYKA w "KLIMATACH"
Nine Inch Nails - Year Zero

Okładka płyty Nine Inch Nails Rok wydania: 13 kwietnia 2007 (Europa)
Gatunek: industrial, industrial rock, rock alternatywny
Długość: 63:42
Wytwórnia: Interscope
Producent: Trent Reznor, Atticus Ross

1. HYPERPOWER!
2. The Beginning of the End
3. Survivalism
4. The Good Soldier
5. Vessel
6. Me, I'm Not
7. Capital G
8. My Violent Heart
9. The Warning
10. God Given
11. Meet Your Master
12. The Greater Good
13. The Great Destroyer
14. Another Version of the Truth
15. In This Twilight
16. Zero-Sum

"You see your world on fire
Don't try to act surprised"
(Survivalism)

Nie przesadzę chyba, mówiąc, że przy okazji premiery płyty przeprowadzono jedną z najlepszych (a na pewno bardziej dopracowanych) kampanii reklamowych w historii. Zaczęło się od napisów na koszulkach, które odsyłały do specjalnej strony internetowej. Wkrótce okazało się, że jest ich znacznie więcej. I wszystkie ukazują dystopijną przyszłość Stanów Zjednoczonych. Zresztą na cel alternate reality game* utworzono nie tylko strony internetowe, ale numery telefonów. W placówkach koncertowych zostawiano w toaletach pendrivy z piosenkami i plikami dźwiękowymi, które jeszcze bardziej wszystko pogłębiały, a nawet odegrano spotkanie ruchu oporu. Jest ono warte odnotowania - później odbył się bowiem darmowy koncert, przerwany w pewnym momencie przez oddział SWAT. Jakkolwiek zaskakująco to brzmi, jest to fakt. Nagranie można obejrzeć na serwisie YouTube. Bardzo szczegółowo opracowano alternatywną rzeczywistość. Postaci, wydarzenia, wojny, nawet nowe narkotyki, którymi rząd zatruwa wodę pitną, by obywatele byli bardziej podatni na manipulację. Rok Zero odpowiada naszemu 2022. Czy tak będzie wyglądać rzeczywistość? Czy wizje te się spełnią? O wielkim projekcie Trenta Reznora, frontmana NIN (i zarazem jedynego stałego członka kapeli) z pewnością jeszcze usłyszymy, gdyż w oparciu o jego dzieło ma powstać serial. Już wcześniej Reznor wspominał, że Year Zero jest jak gdyby soundtrackiem do nieistniejącego filmu. Współtworzyć go mają: producent Lawrence Bender (długoletni współpracownik Quentina Tarantino, stąd jego nazwisko można spotkać w takich filmach jak Wściekłe psy, Pulp Fiction czy Kill Bill) oraz scenarzysta Jim Uhls (Fight Club, Jumper). Jest więc na co czekać. Wprawdzie serial zapowiadano już od paru lat, jednak wzmianki o powstawaniu scenariusza pojawiły się dopiero na początku bieżącego roku. Nie wątpię jednak w to, że projekt zostanie ukończony. Sam Trent Reznor pisze i nagrywa płyty w większości sam, jedynie na koncerty zwołuje pozostałych członków zespołu, którzy zresztą wymieniają się co kilka lat. Wielu z nich zajmuje się pisaniem soundtracków (np. Chris Vrenna do gry American mcGee's Alice, Charlie Clouser do serii filmów Piła), wielu zawędrowało do takich zespołów jak Guns N' Roses (Robin Finck, Josh Freese i na krótko Richard Patrick), Marilyn Manson (Jeordie White), A Perfect Circle (Danny Lohner, który ubiegał się też o stanowisko w Metallice). Nie można też zapomnieć, że Reznor za ścieżkę dźwiękową do filmu The Social Network dostał Oscara. Swoje doskonałe zdolności w tym kierunku udowodnił, nagrywając ścieżki dźwiękowe do filmów Urodzeni Mordercy, Dziewczyna z Tatuażem, Zagubiona Autostrada, gry Quake czy całkowicie instrumentalnego albumu Ghosts I-IV. Jego wokalne dokonania również są chętnie wykorzystywane w kinematografii. W muzyce z powodzeniem łączy industrial z innymi gatunkami.

Omówiłem sylwetkę autora i szum wokół płyty. Pora przejść do samego krążka.

"I can win this war By knowing not to fight" (Me, I'm not)

Zaczyna się od mocnego, perkusyjnego uderzenia. Tu perkusją zajął się Josh Freese. HYPERPOWER! zapowiada to, co dopiero nadejdzie. Tytuł oznacza supermocarstwo - jak na przykład Stany Zjednoczone. Wiemy już, że nie będzie delikatnie, szczególnie pod koniec, gdy słyszymy narastający hałas, kolejno dodawane warstwy sampli, synthów, gitar, basów. Kiedy cała ta burza ustępuje, możemy posłuchać jednej z lepszych piosenek na albumie, zatytułowanej The Beginning of the end. Jeszcze jest tu coś z poprzedniego krążka (With Teeth), ale bardziej hałaśliwie. Trudno narzekać na ten kawałek. Możemy się nawet natknąć na monotonną, ale przyjemną solówkę gitarową i agresywny elektroniczny hałas, do którego lepiej się przyzwyczaić - jeszcze kilka razy spotkamy podobne brzmienia. Bardzo podobny do utworu Marylina Mansona Mister Superstar z albumu Antichrist Superstar, gdzie producentem był... No właśnie, Trent Reznor. Następnie singiel promowany oryginalnym teledyskiem, Survivalism. W wideo możemy zobaczyć sytuację analogiczną do wspomnianego koncertu, tylko tu akcja (ukazana w kamerach przemysłowych) rozgrywa się w bloku mieszkalnym. Sama piosenka zaś również nie jest zła. Bardzo skoczny numer, ale utrzymany w swoistej dla zespołu stylistyce. Podzieliłbym płytę na trzy części - dobrą, słabą i dobrą. Jeszcze jesteśmy w tej dobrej. Jako kolejny, otrzymujemy zaskakująco spokojny utwór o dobrym żołnierzu, który próbuje uwierzyć - The Good Soldier. Jeden z bardziej przystępnych kawałków, zaraz po nim mamy zupełne przeciwieństwo - wyjątkowo nieprzystępny i nieprzyjemny Vessel, w którym roi się od irytujących elektronicznych sampli. Tematycznie prawdopodobnie jest o skutkach zażycia Parepinu lub Opalu (fikcyjne narkotyki w świecie Year Zero). Zażywający ma wrażenie, że staje się bogiem. Jest to według mnie jedna ze słabszych kompozycji na płycie, więc przejdę dalej. Me, I'm not. Mroczny, ciężki, a do tego bardzo dobry. Esencja Year Zero. Posądzany o podobieństwo do początkowej partii You're no good KMFDM. W istocie, nawet jeśli znajdzie się parę podobieństw, to są to zupełnie dwa różne utwory. Niestety, tu już jesteśmy w tej części, za którą nie przepadam i samo Me, I'm not jej nie ratuje. Ktoś nazwał Capital G najbardziej popowym kawałkiem w historii zespołu. Rzeczywiście, bit odsyła nas do muzyki popowej i klubowej z lat osiemdziesiątych. Porównuje się go z The Way You Make Me Feel Michaela Jacksona i Everybody Wants To Rule The World Tears for Fears. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takich porównań, ale trudno je, pod odsłuchaniu rzeczonego numeru, uznać za zupełnie bezpodstawne. Nigdy bym nie wybrał Capital G na singla... Trafił jednak na winyl. Tytułowa litera G pochodzi od angielskiego słowa greed - chciwość. Mówi się też o George'u Bushu, a z niechęci do niego Trent jest znany (raz odmówił występu na MTV Movie Awards, ponieważ MTV nie pozwoliło mu na wykorzystanie niezmienionego w żaden sposób wizerunku wspomnianego polityka jako tła do utworu The hand that feeds). My violent heart to propozycja dość nijaka. Na końcu specjalnej wersji krążka, jak i w końcówce The Warning w wydaniu standardowym, można było usłyszeć dziwny szum. Szum po zbadaniu spektrometrem okazał się obrazem ręki z okładki płyty...

"The end is near" (The Great Destroyer)

Zaczynamy wychodzić z części słabej, dostajemy całkiem przyjemne God given. Jeśli nie znacie NIN, ale jesteście na bieżąco z Trzynastym Schronem od co najmniej dwóch lat, to być może natknęliście się na film Marka Maniewskiego Pandemia: Ocalony. Przy wyświetlaniu napisów końcowych można było usłyszeć remix God Given autorstwa Voytka Pavlika. Trent Reznor założył jakiś czas temu specjalną stronę, na której każdy może posłuchać oficjalnych reinterpretacji jego utworów, a nawet opublikować własną. To się chwali. Tymczasem wróćmy do Year Zero, jedenastym już utworem będzie Meet your master. Słowa piosenki, zgodnie z fabularną koncepcją albumu, mogą być kierowane od rządu do obywateli, a w kolejnej zwrotce od ruchu oporu do rządu. Kompozycja przeradza się powoli w kolejną, dość różniącą się od reszty. The Greater Good. Mamy tu niemalże hiphopowy bit i szepty, kierowane od władzy do ludu, który staje się częścią "większego dobra". Wszystkiemu towarzyszą różne niepokojące dźwięki. Koniec jest bliski. Bit powoli cichnie, szepty również, pozostaje monotoniczny dźwięk, który za chwilę nagle znika, by mógł wejść chyba najlepszy utwór na płycie. Energiczny The Great Destroyer daje całości wiele energii. Opowiadany jest prawdopodobnie z perspektywy Wściekłego Snajpera, jednego z ludzi żyjących w świecie Year Zero. Są gitary, są elektroniczne sample. W połowie utworu klimat drastycznie się zmienia i te drugie biorą górę. Chaotyczne dźwięki, przetwarzane w różny sposób, zdają się nie mieć większego sensu. Niektórzy określają tę "solówkę" jako ukłon w stronę nurtu IDM, co ja osobiście uznaję za nadinterpretację. Chyba po prostu miało być głośno i dziwnie. Ale i pośród tego chaosu znalazło się miejsce dla ukrytego adresu strony internetowej (gdy połączy się lewy i prawy kanał, w pewnym momencie słychać niewyraźne słowa, ciekawostka dla zaznajomionych z edycją plików audio). Cóż, nie przeszkadza to nazwać The Great Destroyer najlepszym kawałkiem na płycie. Zaraz po nim mamy uspokojenie. Ładna pianinowa melodyjka zatytułowana Another version of the truth (tak, tak samo jak strona internetowa, moim zdaniem jedna z ciekawszych nawiązujących do uniwersum YZ. W utworze spotykamy zresztą nazwę kolejnej, zakodowaną w alfabecie Morse'a). Do połowy kawałka dźwiękom pianina towarzyszy dziwny szum, który urywa się, byśmy mogli posłuchać naprawdę pięknej melodii. Płytę zamykają dwa ciekawe, spokojniejsze (?) utwory. Spokojne In this twilight z dźwiękami przypominającymi drukarki - cóż, to wciąż industrial! Zwieńczeniem krążka jest dobre i głębokie Zero-sum. Tytuł, suma zer, to określenie zapożyczone z teorii gier. Oznacza mniej więcej tyle, że zyski i straty jednej strony wyrównają się z zyskami i stratami drugiej strony. Jeśli odnieść wspomniane zera do końca świata - z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy. Z nicości w nicość. Byliśmy, jesteśmy i będziemy niczym. Zerem.

"Byliśmy zgubieni od początku" (Zero-Sum)

Moja ocena: 7/10.

Naprawdę duży plus za ARG. Year Zero jest albumem trudnym. Zdecydowanie nie odpowiednim dla każdego. Nawet fan NIN nie musi być z tego materiału zadowolony (a już na pewno nie z płyty z remixami o nazwie Y34RZ3R0R3M1X3D, która jest, delikatnie ujmując, mocno słaba). Osobom nie znającym NIN w ogóle nie polecam zaczynać swojej przygody z zespołem od tego longplaya - lepiej niech sięgną po The Downward Spiral (1994, opus magnum) lub Broken (1992). Jeśli do tego w ogóle nie darzą miłością cięższych brzmień - start sugerowałbym od With Teeth (2005) albo Pretty Hate Machine (1989). Year Zero najlepszym i najbardziej reprezentacyjnym przejawem twórczości grupy nie jest. Faktem pozostaje jednak, że jest to album dopracowany, dojrzały i głęboki. Szkoda, że przy tym jedyny tak wyraźnie nawiązujący do postapokaliptycznych klimatów. Wszystkim ceniącym dobrą muzykę polecam jednak całość dorobku NIN.

+ niewyobrażalnie rozbudowana kampania reklamowa towarzysząca płycie
+ bardzo głęboko tkwi w temacie dystopijnej Ameryki
+ kilka wybijających się utworów (The Great Destroyer, The beginning of the end, Survivalism i kilka innych)
+ ciekawa historia, którą być może zobaczymy w serialu
+ Rok Zero trwa! Dzieje się tu i teraz!

- trudny w odbiorze, zdecydowanie nie dla każdego
- za dużo irytujących elektronicznych dźwięków
- nie do końca wykorzystany potencjał, kilka piosenek naprawdę można było zastąpić innymi lub w ogóle pominąć

* - działania promujące jakiś produkt polegające na zaangażowaniu oczekujących go ludzi w 'równoległą' rzeczywistość, spleceniu faktycznych wydarzeń odgrywających się w rzeczywistości z tymi, o których mowa w produkcie.


Tweet

© 2012 Kamil 'Wrathu' Kwiatkowski

< POSTKULTURA | << MUZYKA w "KLIMATACH"