< POSTKULTURA | << FILMY
Iron Sky

Plakat z filmu 'Iron Sky' Iron Sky
Produkcja: Australia, Finlandia, Niemcy 2012
Reżyseria: Timo Vuorensola
Scenariusz: Michael Kalesniko, Timo Vuorensola
Obsada: Julia Dietze (Renate Richter), Götz Otto (Klaus Adler), Christopher Kirby (James Washington), Peta Sergeant (Vivian Wagner), Stephanie Paul (Prezydent Stanów Zjednoczonych), Udo Kier (Wolfgang Kortzfleisch) i inni
Zdjęcia: Mika Orasmaa
Muzyka: Laibach
Czas: 93 min.

Od zakończenia II Wojny Światowej mija już prawie 70 lat, a pytanie jakie można by postawić w związku z premierą filmu Iron Sky jest chyba nadal aktualne: czy potrafimy normalnie rozmawiać o nazistach? Czy w ogóle powinniśmy dyskutować o ludziach, których uwiodła ideologia narodzona w ciemnowłosej głowie osobnika o jakże nordyckich rysach?

Już tutaj posłużyłem się pewnym grepsem, który pokutował przez wiele lat po wojnie: za całe zło odpowiadał Hitler, ewentualnie jego klika najbliższych przydupasów, którzy zostali "skróceni" podczas procesu norymberskiego, a pozostali Niemcy byli niewinni jak świeżo zakwitła lelija na nie obsikanym przez Schronka śniegu. Dodajmy do tego myślenia zimnowojenny podział świata, i ilość dobrych (i oczywiście złych) Niemców nam się podwaja. Ci dobrzy to trzymali się z nami, ci źli to z tamtymi. A najlepiej to w ogóle nie gadajmy o takich rzeczach, bo są ważniejsze sprawy do zrobienia. I tak minęły lata, w tym już ponad 20 po końcu dwubiegunowego świata, a polem na którym starano się jakoś racjonalnie podejść do ludzi, którzy służyli Hitlerowi stała się X Muza.

Pruski dryl, dobrze skrojone mundury, kształtne twarze, dobrze zbudowane ciała - każdy misiaczek i misianka czująca klimaty, nawet i bez kryptonaziolskich sympatii od razu zastrzyże na to uszami. Takie są prawa popkultury, która dobrze podana może latami bawić i uczyć (poprzez bycie źródłem inspiracji do samodzielnych poszukiwań) kolejne pokolenia smakoszy dobrej rozrywki. W końcu i naszym, popkulturalnym bohaterem narodowym jest radziecki agent polskiego pochodzenia, który robił w bambus brutalnych nazioli w esesmańskich mundurach. I tylko ci, którzy sięgną głębiej rozeznają się, że i podczas wojny - w wydawać by się mogło ślepo zacieszających hitlerowskie wizje Niemczech - były ekipy podchodzące do sprawy bardziej racjonalnie, choć zgodnie z okrutną logiką wojny. Jak choćby wojskowy wywiad Abwehra ze swoim szefem admirałem Canarisem. Obalić Hitlera i jego bliską szajkę, dorwać się do władzy, zakończyć wojnę na korzystnych dla siebie warunkach, dogadać się z Zachodem, bo wspólnym wrogiem była i - jak pokazała przyszłość - jest sowiecka Rosja. Skończyła by się masowa eksterminacja narodów uznanych przez hitlerowską ideologię za gorsze, ale los Polski w tym nowym rozdaniu byłby ostatnią rzeczą, na którą zwróciliby nasi taki dziś hołubieni zachodni sojusznicy.

Taka wizja powojennego świata się jednak nie spełniła. Nie spełniło się również to, że gdzieś - w przypadku Iron Sky na Księżycu - przetrwały resztki nazistowskiego państwa, którego obywatele będą czekać na nadarzająca się okazję do powrotu na Ziemię. Patrząc na ów film, natrafimy w nim na wiele prawdziwych elementów, których na co dzień - obserwując polityczne życie toczące się wokół nas - nie dostrzegamy. Może nie dokładnie wpatrywałem się w kinowy ekran, ale nigdzie nie zauważyłem tam wizerunku prawdziwego Adolfa Hitlera. Domyślacie się dlaczego? Nie wiem czy sprawiła to poprawność polityczna szalonych Finów, ale według mnie to realne podejście do kwestii urzeczywistnienia i pokazania prawdziwości istnienia nazistowskiego mini państwa na Księżycu. Możemy wierzyć, możemy się odnosić do chorych wizji pierwszego führera, ale tu i teraz rządzi nowa ekipa i to ona rozdaje karty. Zostało to zabawnie pokazane podczas powitań pojawiającego się na ekranie obecnego wodza. Za Hitlera "robi" więc Charlie Chaplin we fragmencie swojego wielkiego dzieła Dyktator, który jest materiałem dydaktycznym służącym nauce dzieci w szkole. Te i inne smaczki sprawiają, że Iron Sky nie jest kolejnym filmie o "głupich nazistach w odjazdowych mundurkach", ale wizją - podaną oczywiście z dużą dozą absurdu i czarnego humoru - jakby mogło wyglądać hitlerowskie państwo jednak bez Hitlera.

O tym, że Iron Sky to film dla mimo wszystko krytycznie myślącego widza świadczy też ustawienie przez jego twórców podziału antagoniści-protagoniści. Naziści z Księżyca są jacy są: ponure draby, które wierzą w hitlerowskie brednie, bo tak jest im wygodnie, a tak naprawdę myślą jak się ustawić, nachapać i zdobyć bądź utrzymać władzę. I to nie jest żaden fiński wynalazek, bo ten sam motyw zastosowali już kilkadziesiąt lat temu twórcy naszej "Stawki większej niż życie", w której Brunner - choć świnia - to nie wstrętna, a na pewno nie psychopata. Taki już ich los. Tymi gorszymi okazują się za to być ci, którzy na co dzień noszą szaty prawych i szczerych obrońców dobra i demokracji. Jak się pewnie domyślacie tymi "dobrymi" są oczywiście współcześni Amerykanie (a raczej ich polityczne elity), a zrozumienie to jak twórcy filmu ich przedstawili zależy tylko i wyłącznie od krytyczności myślenia widza.

W rezultacie więc dostajemy absurdalne zestawienie: z jednej strony trzymający się już dla zasady swoich rasistowsko-narodowych bredni naziści (w tym filmie nawet i to słowo staje się mniej pejoratywne), z drugiej strony bezwzględni w medialnej manipulacji i dbaniu wyłącznie tylko o swoje własne interesy Amerykanie, na czele z - powiedzmy to - głupią choć na swój sposób cwaną prezydent, obficie wzorowaną na postaci Sary Palin.

Z kim wolelibyście udać się na herbatkę? Z füehrerem Kortzfleischem czy z panię Prezydent? Ze starym pajacem, w gustownie choć lekko cyrkowo wyglądającym mundurze, który sam już nie wie po co to wszystko, poza tym by nadal trzymać się stołka, na który czyha ten młodszy? Czy z kobietą, której braki empatii i wiedzy nadrobią wynajęci - i jeszcze od niej gorsi - doradcy od wizerunku, gotowi posłużyć się każdym chwytem, by zapewnić swojemu pracodawcy sukces? Brutalna siła podszyta popłuczynami po chorej ideologii, czy powierzchownie miły cynizm, za którym kryje się rooseveltowska "wielka pała", gotowa w każdej chwili przywrócić Pax Americana, jeśli zajdzie taka potrzeba?

I w takich to dylematach nam mija seans Iron Sky, aż do zakończenia, którego zdradzić oczywiście nie mogę, ale z którego wszyscy fani Falloutów i klimatów będą zadowoleni.

A wiecie, że ten film nakręcono za kilka milionów dolarów, a tego w ogóle nie widać? Znaczy widać jakby to było 70 milionów, które w filmie z "holiłód" poszłoby... No właśnie na co? Na doradców od wizerunku? To już chyba znacie moją odpowiedź na pytanie co wybrałbym ja.

Moja ocena: 8,5/10

© 2012 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< POSTKULTURA | << FILMY