< POSTKULTURA | << FILMY
Batman v Superman: Świt sprawiedliwości

Okładka filmu 'Batman v Superman: Świt sprawiedliwości' Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (Batman v Superman: Dawn of Justice)
Produkcja: USA 2016
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer
Obsada: Ben Affleck, Henry Cavill, Amy Adams, Gal Gadot, Jesse Eisenberg, Diane Lane, Laurence Fishburne, Jeremy Irons, Holly Hunter i inni
Muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL
Zdjęcia: Larry Fong
Czas: 150 min.

Od premiery filmu Batman v Superman: Świt sprawiedliwości minął już ponad rok, a kontynuację – w postaci Justice League – mamy tuż przed sobą. Stwierdziłem więc że najwyższa pora stworzyć jakiś konkretniejszy tekst w którym będę starał się wyjaśnić swoje odczucia na temat tego jakże dziwnego tworu kinematografii. Czy będę się zabawiać w adwokata diabła, czy może po prostu będę rozpruwał ten film kawałek po kawałku jak wyjątkowo śmierdzącego trupa – przekonacie się poniżej. Moich wrażeń wyniesionych w obu wersji filmu – tak kinowej, jak i Ultimate Edition – nie da się określić jednoznacznie, jako pozytywne czy negatywne.

Z zagmatwanej mieszaniny jaką jest ten film można wywnioskować, że głównym wątkiem jest spisek mający na celu zabicie, bądź nastawienie Supermana przeciwko ludzkości. Granie na strachu człowieka przed nieznanym oraz manipulowanie katastrofą, która zmiotła większość Metropolis z powierzchni ziemi.

Oczywiście, powyżej napisana sentencja za skarby świata nie oddaje nawet dziesiątej części wydarzeń na ekranie, nie wyjaśnia dlaczego Batman wykonuje swój Powrót Mrocznego Rycerza, co tu robi Wonder Woman i dlaczego na końcu Superman umiera za nasze grzechy jak Jezus, bądź Optimus Prime w starym serialu animowanym. Widzicie, problem polega na fakcie że to nie jest film – to jest misz-masz trzech potencjalnych filmów, który ma nadgonić dystans jaki ma świeżo narodzone DC Cinematic Universe do giganta jakim stał się Marvel w kinie. Znajdziemy tu elementy splecione ze sobą w tak niedorzeczny sposób, że aż przerażająca jest dla mnie perspektywa że ten film wyszedł spod ręki prawdziwego reżysera i dojrzałego emocjonalnie scenarzysty. Powrót Mrocznego Rycerza, Superman: Doomsday oraz Trinity spięto w dwugodzinnym seansie spięte ze sobą niczym Ludzką Stonogę, w nadziei że wycięcie elementów z trzech legendarnych komiksów i losowe ułożenie ich w formie kinowej zaowocuje jakimś Magnum Opus kinematografii superbohaterskiej. Zamiast tego wyszedł potworek, który nie dość że sam w sobie jest słabym (w wersji kinowej) bądź tylko znośnym (w wersji Ultimate) filmem, to jeszcze marnuje materiał, który można by przeznaczyć na trzy genialne adaptacje komiksów.

A jednak. Pomimo wszystkiego co napisałem wyżej nie umiem powiedzieć że ten film to jest dno, i że go nie znoszę. Zwłaszcza mając z tyłu głowy dostępną na Blu-Ray edycję Ultimate, mam ochotę powiedzieć że BVS jest jednym z moich ulubionych filmów na podstawie komiksu DC – czego nie należy mylić z tym, że uważam go za jeden z najlepszych. W tym filmie jest całe mnóstwo elementów, które mnie absolutnie zachwyciły, i równie wiele takich, które wzbudziły moją niepodzielną nienawiść. Na każdy krok w przód mogę znaleźć jeden krok wstecz. I vice versa.

Ben Affleck w tym filmie jest prawdopodobnie moim ulubionym Batmanem wszech czasów – przebijając Bale'a czy nawet Keatona. I nie mówię tego tylko dlatego, że Człowiek-Nietoperz w wykonaniu Franka Millera to jest moim zdaniem najlepsza interpretacja tego bohatera, a tym właśnie jest zainspirowany Batman z BVS. Affleck mi się podoba, bo widzę w nim coś więcej niż aktora wykonującego swoją robotę, czy zespół filmowców "robiący film". Widzę człowieka który o byciu Batmanem marzył jako naczelny "geek" Hollywood, i widzę za nim grupę ludzi którzy chcieli przenieść konkretną, kontrowersyjną i "ciężką" wersję Zamaskowanego Krzyżowca zamiast zostawać przy bezpiecznym, "domyślnym" Batmanie, jakiego znamy z trylogii Nolana czy wspaniałej, klasycznej kreskówki. To dowodzi faktu, że mimo schizofrenicznej i miejscami wręcz niesmacznej konstrukcji tego filmu, byli w nim ludzie i są w nim motywy, które pokazują prawdziwą niezależność i chęć wybicia się ponad standard. To samo tyczy się Wonder Woman, która jest bardzo dobrze skrojoną postacią, nie wspominając nawet o świetnej chemii między nią a Affleckiem na ekranie, dzięki czemu duet Batman / WW naprawdę ma ręce, nogi i świetnie się prowadzi.

Jednak na te elementy znaleźć mogę drugie tyle takich, które sprowadzają ten film w dół. Można je podsumować jako "wątek Supermana". Nie dziwię się że u fanów filmu Man of Steel i postaci Supermana w ogóle ta produkcja wzbudza uniwersalną niechęć. Nie ma tutaj nawet jednej postaci czy wątku, który zostałby przeniesiony z kart komiksu w dobry, czy chociaż poprawny sposób. Moją szczególną irytację wzbudza tutaj Lex Luthor, który z jednego z najbardziej rozpoznawalnych, charyzmatycznych antagonistów historii komiksu został zamieniony na długowłosą imitację Zuckerberga zmieszaną z doktorem Frankensteinem.

Całe dobro i zło filmu ma swoją kulminację w (niemal) tytułowej walce która - mimo że była krótka – naprawdę mi się podobała. Podobało mi się nawet zakończenie (tak, z Marthą), i prawdę mówiąc nigdy nie rozumiałem z czego tak Internetowi w tej kwestii było do śmiechu. Faktem jest że Batman o Supermanie nic nie wiedział, Batman nie jest stabilną emocjonalnie postacią, i wszystkie jego akcje od dzieciństwa, z uwagi na śmierć rodziców, były podyktowane względami sprawiedliwości. Oczywistym było, że w momencie w którym ostatecznie ma złamać swój kodeks, swoją jedyną zasadę – nie zabijać, przynajmniej nie bezpośrednio – i słyszy imię swojej matki, dowiaduje się że ten "zły kosmita" ma matkę, która też jest w niebezpieczeństwie, to doznaje swego rodzaju załamania nerwowego.

Batman v Superman nie jest ani filmem godnym miana "kolejnego Batmana" po trylogii Nolana, ani odpowiednią kontynuacją świetnego moim zdaniem Man of Steel. Jest to potwornie zagmatwane widowisko, w którym przez trzy godziny przeplatają się elementy znakomite i potwornie złe, co skutkuje filmem do bólu średnim. Jednak w moich oczach, w moim osobistym rankingu – jest to film, który po prostu lubię. Taki, który mam w kolekcji płyt i taki który lubię od czasu do czasu obejrzeć ponownie. Nie jest to ambitne, inteligentne kino jak niepowtarzalny Mroczny Rycerz ani prawdziwie komiksowy Powrót Batmana, ale jest to fajne widowisko. Świetne efekty specjalne, odważny design wizualny (wyłączając trolla-Doomsdaya), genialna chemia między częścią aktorów – Affleck, Gadot, Irons – oraz naprawdę niepowtarzalne, genialnie nakręcone sceny. Film, którego może nie będę zażarcie bronił że krytycy go "nie zrozumieli", jednak taki który osobiście trzymam blisko serca i patrzę na niego przychylnym okiem.

© 2017 Konrad 'Veskern' Ochniowski

< POSTKULTURA | << FILMY