I
Pewnego razu w Kanadzie, w małym miasteczku, zniknął latarnik. Dziwić może, po co w dzisiejszych czasach latarnik - otóż latarnia w tymże miasteczku była niezwykle stara, uznawano ją za zabytek. Była przy tym niezwykle potrzebna, bo przez okolicę prowadził szlak handlowy, którędy płynęło wiele statków, a przy brzegu znajdowały się zdradliwe mielizny i podwodne skały. Były one niewidoczne z powierzchni wody, a mogły poważnie zaszkodzić pechowym statkom. Szczęśliwie mer miasta szybko znalazł kandydata na stanowisko latarnika.
- Tu będziecie pracować - powiedział Johns, opasły mężczyzna do stojącego obok, na oko czterdziestoletniego mężczyzny, pokazując na odległą o kilkaset metrów wieżę. - Wystarczy, że będziecie co wieczór zapalać lampę, a rankiem gasić.
Rozmówca Johnsa uśmiechnął się. Nareszcie jakaś ostoja dla strudzonego wędrowca, nareszcie spokój...
- A czym się dotąd zajmowaliście, Skaliński? - spytał tamten.
- Byłem programistą... - odpowiadając na pytanie zgarbił się nieco - ...graczem...
- Rozumiem was, Skaliński - pracodawca poklepał go współczująco po plecach. - Tam odpoczniecie... Wprawdzie jest tam komputer, ale służy tylko do komunikacji z portem...
- Panie Johns, wystarczy mi, że będę miał spokój...
II
Płynęły dni, tygodnie... Życie w latarni było monotonne, wydawało się niezykle nudne. Lecz Skaliński nudy nie czuł, nie mogąc się nasycić czymś, czego nigdy dotąd nie zaznał - uczucia, że to już jest wszystko, czego mu trzeba, że oto skończyła się jego tułaczka. Początkowo przychodził często do miasta, a gdy nie pozwalała na to pogoda, ircował z pracownikami portu. Mieszkańcy miasta cieszyli się, że za latarnika mają zwyczajnego, normalnego człowieka, po paru tygodniach przyzwyczaili się do niego; nie zwracali na niego uwagi. Nie zauważyli, że pewnego dnia przestał przychodzić do miasta, kontakty z portem również zanikły. Nie potrzebował nikogo, żył sam, spotykając się jedynie z człowiekiem przywożącym jedzenie. Skaliński był zachwycony spokojem, nie umiał wyrazić swojego szczęścia, tego niezwykłego uczucia spełnienia, jakby cudownego snu...
III
Ale nadeszło przebudzenie.
Pewnego wieczora, oprócz zwyczajnej porcji jedzenia i picia, zaopatrzeniowiec przywiózł Skalińskiemu małą, szarą paczkę, nie mówiąc nic o jej zawartości. Latarnik, wiedziony dziwnym impulsem, natychmiast rozerwał pakunek. Ujrzał pudełko na kompakty... kompakty z grą. Wziął je do rąk, które nagle zaczęły mu się w niekontrolowany sposób trząść. Cóż to miało znaczyć? Kto mógł...? W podnieceniu ledwo sobie przypomniał o tym, że pierwsze kilka wypłat przeznaczył na wspomożenie towarzystwa opieki nad uzależnionymi "Weteran Giercowy". Najwyraźniej towarzystwo postanowiło się odwdzięczyć, bo w pudełku była legitymacja "Zasłużony dla <>"
Skaliński stał chwilę roztrzęsiony, z wytrzeszczonymi oczami. Wtem nagle zerwał się i biegiem pognał na szczyt swojej wieży. Po drodze ponownie spojrzał na pudełko z grą - była na nim złocona nazwa firmy, nazwa dobrze znana Skalińskiemu... A pod nazwą firmy tytuł gry...
Wzruszony niezmiernie, włożył płytkę do komputera, zainstalował, uruchomił... I aż krzyknął, widząc legendarne "By Gamers, For Gamers". Powoli podniósł się z klęczek i wsłuchał się w intro.
"War. War never changes..."
Odżyły wspomnienia o nieustraszonej, czterdziestopoziomowej postaci, o kilkuosobowej drużynie, o niezwykłych, nie kończących się questach... Znajome przygody pytają "Pamiętasz?", a on pamięta, jak mógłby zapomnieć... Był wyzwolicielem uciśnionych, zbawcą świata, dowódcą oddziału nieustraszonych żołnierzy... ale też zimnym zabójcą, snajperem, którego życie zależało od tego jednego strzału...
Nagle Skaliński słyszy jakiś głos:
- Hej! Wstawajcie, panie latarnik! Co z wami?
Podnosi głowę z klawiatury, spogląda na horyzont. Jakim cudem jest już ranek? Przecież dopiero co stworzył postać...
- Nie włączyliście latarni - kontynuuje Johns. - Będziecie musieli odej... - spogląda na monitor komputera. - Ooo, a co to jest? Ciekawe... - zainteresował się. - E, fajne to! A jak zrobić, żeby...