| |
Kazul |
Wstęp jest długi ale
przeczytajcie... może być niezła zabawa!
No dobra zabawmy się! Tak mi się coś teraz
wymyśliło. To coś nosi nazwę „Niekończąca
się opowieść”. Jej zasady są bardzo proste,
poniżej napisałem Prolog do opowieści o pewnej
dziewczynie Monick nie wiem co będzie dalej gdyż
dalszą część może każdy z Was dopisać. Chodzi
o to by każdy kawałek po kawałku dalej ciągnął
opowieść. W dowolnym sposób kierując losami
bohaterki. Jednak to co dopisze musi mieć ścisły
związek z tym co napisał poprzednik, czyli trzeba
wyjść z tego co jush zostało napisane. Rozumiecie
o co chodzi? Dobra a teraz kilka zasad, które
przydało by się przestrzegać w pisaniu dalszych
części. Po pierwsze nie można pisać kilku wersji
opowiadania, jeśli napisaliście dalszą część a
ktoś jush wcześniej coś dopisał to tego nie
wstawiacie jako alternatywnej drogi prowadzenia
historii tylko dopisujecie się do ostatniej
części. Długość dodawanych części nie powinna
być ani za długa ani za krótka... myślę, że
mniej więcej taka ilość jak prolog jest w sam raz,
ale jak ktoś ma natchnienie to bardzo proszę. Nie
kończcie opowieści! Tylko powoli posuwajcie
fabułę do przodu. Nie piszcie czegoś w stylu:
„gdy weszła do miasta rozpiedoliła wszystkich i
poszła dalej” Bo to nie będzie opowiadanie,
skupcie się na opisie sytuacji, przedmiotów,
ludzi... Nie musicie opisywać całej walki
zacznijcie ja i zostawcie dokończenie komuś innemu,
jej wynik może być całkiem ciekawy bo wasz
następca nie wiedział jak wy ja chcieliście
dokończyć:) Starajcie się Monick od razu nie
uśmiercać;) Pisząc swoją część dawajcie
wskazówki następcom aby mieli z czego wyjść, ja
napisałem ze przyjeżdżają kupcy więc można się
na tym oprzeć [ale to wcale nie jest konieczne], w
waszym opowiadaniu może być np.. taki fragment:
„Ten budynek wyglądał bardzo dziwnie... jednak
nie miała czasu go teraz sprawdzić” – Kolejna
osoba może napisać że poszła sprawdzić ten
budynek, lub nie to zależy od niej. Starajcie się
iść jednym tropem, jeśli fabuła ukształtuje się
tak że ona ściga Raidersów, to nie piszcie nagle
że poszła zalewać robaka bo tak sobie
zażyczyliście, niech goni Raidersów w jaki
sposób.. to zależy właśnie od ciebie. Nie może
jedna osoba dopisywać się do swojej części
opowieści, muszą najpierw dwie osoby się dopisać
czyli: najpierw byłem ja potem np. Maetiou i Frech i
dopiero teraz znowu mogę ja. Nie piszcie komentarzy
przy swoich opowiadaniach.. jeśli chcecie to
stwórzcie oddzielny temat na Forum... niech to
opowiadanie czyta się jak prawdziwe opowiadanie, czy
książkę. To chyba all... wybaczcie że tak
przynudziłem.. zapraszam do przeczytania Prologu i
napisania dalszej części. Prolog pisałem „na
szybko” więc wybaczcie słabą stylistykę i
niedopracowanie.
|
|
Niekończąca
się opowieść.
- Monick, zejdź z tej wydmy! – Krzyknęła
niewyraźnie stara, niska, niechlujnie ubrana kobieta
w stronę stojącej na piaszczystym pagórku postaci
ustawionej twarzą ku wschodowi i nieustannie
wpatrującej się w ogromne pustkowie.
- Dobrze ciociu, już idę – Delikatnym głosem
odpowiedziała dziewczyna, zaczynając zbiegać w
kierunku starszej kobiety – Wiesz, że lubię
obserwować pustynię – Dodała.
- Wiem, wiem ale jeśli za długo będziesz
przebywać na słońcu to zrobi ci się krzywda –
staruszka mówiła lekko podniesionym głosem, chcąc
by dziewczyna dobrze ją usłyszała.
W tym momencie Monik dobiegła do kobiety, którą
nazywała swoją ciocią. Teraz dało się wyraźnie
zauważyć iż dziewczyna jest średniego wzrostu i
ma smukła sylwetkę. Ubrana była w sukienkę
uszytą ze skrawków jakiegoś materiału
gdzieniegdzie łataną kawałkami skór małych
gekonów. Miała długie, proste, czarne jak węgiel
włosy, które przy najlżejszym powiewie wiatru
delikatnie falowały. A jej brązowe oczy wydawały
się mieć tyle blasku co najjaśniejsze gwiazdy na
niebie.
- Zbliża się wieczór, a my musimy jeszcze
uzbierać drew na opał żeby móc przygotować coś
do jedzenia.
- Ciociu Dafne, zawsze to samo, dzień w dzień
robimy dokładnie to samo, chciałabym w końcu
jakiejś odmiany. Wiem, że żyje nam się tu
bezpiecznie jednak ta monotonność jest bardzo
nużąca. Chciałabym wreszcie zobaczyć jak inni
radzą sobie na tym pustkowiu.
- Ehhh, niepotrzebnie dawałam ci te przedwojenne
książki do czytania... wszystko ci się od nich w
głowie poprzewracało. Zewnętrzny świat jest
śmiertelnie niebezpieczny, sama słyszałaś jak
kupcy o nim opowiadali. Zresztą trudno żebyś nie
słyszała, gdy tylko przyjeżdżają handlować
zawsze ich o wszystko wypytujesz.
- A jutro przed południem przyjadą ponownie, to
już za kilkanaście godzin. Nie mogę się
doczekać! – krzyknęła z podekscytowaniem Monick.
- Ale teraz chodźmy już czeka nas praca. –
Mówiąc to Dafne ruszyła przez osadę, Monick
podążyła za nią.
Osada to może za dużo powiedziane, gdyż w
Moonswill znajdowało się tylko pięć namiotów,
jeden niewielki kopiec w którym przechowywano zapasy
żywności i miejsce na ognisko przy którym
wieczorami większość mieszkańców, a było ich
dwudziestu czterech, spotykało się aby wspólnie
spożyć posiłek i czasami jeśli wynikły ważne
sprawy naradzić się. Przywódcą osady był Stary
Max, który był niewiele starszy od Dafne, Oboje
byli najstarszymi mieszkańcami Moonswill, często
żartowano, że razem mają tyle lat co cała reszta
jednak nigdy nie powiedzieli, lub sami nie wiedzieli
ile dokładnie już przeżyli. Po ok. godzinie Dafne
i Monick wróciły z obchodu przynosząc sporą
ilość gałęzi. Ułożyły je w wyznaczonym miejscu
i rozpaliły ognisko. Następnie z różnych korzeni
i roślin które przyniosły inne kobiety wspólnie
zaczęły przygotowywać posiłek. Było już
całkiem ciemno gdy wszyscy mieszkańcy zebrali się
przy ognisku. Usiedli wokoło, część kobiet
rozdało każdemu miskę z jedzeniem. Wszyscy
zaczęli jeść i rozmawiać między sobą o tym i o
tamtym, zazwyczaj Monick lubiła słuchać tych
rozmów zwłaszcza opowiadań Starego Maxa jednak
dziś te rozmowy i opowiadania wydawały jej się
wyjątkowo nudne... cały czas myślała o
jutrzejszym dniu. Szybko zjadła swoją porcję i
poszła do namiotu, przykryła się czymś w rodzaju
koca i ułożyła do snu. Zanim zasnęła
powiedziała jeszcze – Jutro przyjadą kupcy, może
wreszcie coś się zmieni.
|
Marks |
W nocy śniło jej się, jak przemierza góry i
równiny, jak walczy z setkami geckonów, jak
negocjuje ceny w sklepach, jak pomaga ludziom w
potrzebie, jak przeładowuje swego shotguna, by za
chwilę roztrzaskać(delikatnie mówiąc) nim
jakiegoś punka, co za bardzo podskakiwał, jak leczy
rany na pustkowiu, jak chowa się przed patrolami
raidersów itp. itd. Śniło jej się również wiele
innych mniej znaczących rzeczy. Zbliżał się
ranek, na horyzoncie widać było już karawany
kupców. Wkrótce te marzenia miały się spełnić.
|
[W*] Maetiou |
Gdy nastał ranek, Monicke czekała podniecona na
kupców, lecz gdy już wreszcie przybyli, zupełnie
nie zauważyli jej istnienia... Rozłożyli namiot na
środku placu w wiosce (odrzucali wszystkie
propozycje gościny), a dwoje najstarszych weszło do
śrdka targować się i kupować różne dobra... (or
something)
Niestety, monicke nie miała tam wstępu :(
Już pod wieczór, nasz bohaterka postanowiła że
musi chociarz porozmawiać z kupcami o tym, jaki jest
świat poza jej otoczniem - Postanowiła wślizgnąć
się do namiotu kupców...
|
Aradesh |
W namiocie panował lekki półmrok. Na środku
paliło się niewielkie ognisko, a jego światło
delikatnie oświetlało twarze siedzących wokół
trzech handlarzy. Kiedy Monick weszła do środka
mężczyźni dotąd zamyśleni, powoli podnieśli
wzrok w jej kierunku.
- co tutaj robisz - spytał jeden z nich
- ja? Ja tylko tak przechodziłam. Wie Pan, tutaj
niewiele się dzieje. Ciągle te same twarze, ci sami
ludzie... Zawsze marzyłam, by wyrwać się stąd.
Wiem, że jesteście nietutejsi, więc miałam
nadzieję, że dowiem się czegoś o tym wielkim
świecie na zewnątrz...
Jeden z handlarzy zaciągnął się dymem ze swojej
starej, drewnianej fajki, tak że dym wypełnił
wnętrze namiotu lekko gryzącym zapachem. Następnie
sięgnął do kieszeni i wyciągnął sporej
wielkości kawałek pożółkłego papieru. Kiedy go
rozwinął, okazało się, że jest to licząca już
kilkadziesiąt lat, sporządzona jeszcze przed wojną
mapa.
|
Marks |
Podexcytowana Monick nie zauważyła jej w
pierwszej chwili, lecz już w drugiej trzymała ją
przy świetle lampy i uważnie studiowała.
-Czy to aktualna mapa? - zapytała się nieśmiało
Monick.
-Jak najbardziej - skłamał kupiec. Monick nie
zauważyła, jak kupiec wysyła porozumiewawcze
spojrzenia do swych kolegów.
-Czy mogłabym ją zatrzymać?
-Co to, to nie, młoda panno. Ta mapa kosztowała
mnie $67 dolców, ale jak dla ciebie, spuszczę cenę
do $45.
-O jejku, mam zaoszczędzonych tylko $40 dolarów,
czy tyle mogłoby wystarczyć?
Handlarz zamyślił się przez chwilę, po czym
oznajmił:
-Wystarczy, ale pod warunkiem, że dasz mi tę
bluzkę - z błyskiem w oku wskazał palcem na brzuch
Monick.
-Całe szczęście, że mam taką drugą w namiocie,
zaraz wrócę!
Na chwilę zapanowała niewygodna cisza spowodowana
wyjściem Monick.
-Już jestem! - powiedziała Monick i podała
zmiesznemu kupcowi bluzkę. Wyglądał tak, jakby
oczekiwał czegoś innego. Wręczył Monick starą
mapę i zaczął znów się targować z osobami
obecnymi w namiocie. Monick wróciła do swojego
namiotu, spakowała wszystkie niezbędne do
przeżycia w dziczy rzeczy, jeszcze raz spojrzała na
mapę i położyła się na łóżku. Jutro wcześnie
rano miała zamiar wyruszyć w podróż swojego
życia.
|
[W*] Maetiou |
Jednak gdy spała, sniło jej się coś zupełnie
innego niż to co wyobrażała sobie dotychczas - tym
razem miejsce dzielnej odkrywczyni w jej śnie
zajęła przestraszona dziewczynka która nie
wiedziała gdzie jest, była głodna i spragniona...
Tak więc, gdy wstała rano o mało co nie
zrezygnowała (a nie byla z tych, co łątwo się
poddają), ale rzeczy miala już spakowane i gdy tak
patrzała - oststni raz w życiu (tak wtedy sadziła)
- na namiot kupców, wpadła na wprost genialny -
przynajmniej tak jej sie wydawało - pomysł!
Wkradnie się do karawany kupców!
Nikt przecierz nie zauważy, jeśli schowa się
miedzy towarami na jednej z przyczep ciągniętych
przez bhraminy...
Gdy dotrą do miasta, na pewno cos wymyśli...
przyszłośc miała pokazać co ją czeka.
sprawdziła jeszcze raz czy wszystko wziela
(grzebień: jest, szampon: jest, stara przedwojenna
barbie: jest) i zaczela czekac na odjazd kupców...
|
Dark One |
Zerkajac czy aby nikt nie przyglada sie workom z
rozmaitymi dobrami Monick nakryla sie szarym plotnem
i wslizgnela miedzy towary. Nie musiala dlugo czekac
kiedy uslyszala przyjazne muczenie krow, a kola wozu
zaskrzypialy. Karawana ruszyla w nieznanym
dziewczynie kierunku. Ciekawosc nekala ja by wyjsc z
ukrycia i zobaczyc otaczajacy ja swiat. Powsciagnela
jednak swoje wodze, ale niestety nie pomoglo to jej w
pozostaniu nie wykrytej. Po chwili zadumy woz
podskoczyl, a z delikatnych ust dziewczyny wydal sie
cichy pisk. Nie trzeba bylo dlugo czekac na
pojawienie sie jednego z kupcow. Mezczyzna szybkim
ruchem zerwal tkanine z dziewczyny
No prosze kogo my tu mamy - rozochoconym glosem
mruknal starszy facet z wyraznie rysujacym sie
miesniem piwnym.
Ja... - dziewczynie zabraklo tchu w piersiach, ale
zdala sobie sprawe ze ma przed soba tego samego
kupca, od ktorego uzyskala mape.
Wszysko bedzie w porzadku - pomyslala - Tylko co
oznacza ten dziwny blask w jego oczach?
Wiec jedziemy bez biletu? Hmmmm tak nie mozna trzeba
bedzie jakos to oplacic - zarechotal zlowieszczo
lysiejacy mezczyzna. Jego reka powoli zblizala sie do
piersi dziewczyny.
Mysle, ze z checia przyjmiesz takiego doswiadczonego
czlowieka jak ja - wyraznie osmielony gbur podwinal
sukienke Monick a jego palce zaczely wedrowac po jej
piersiach drazniac jej sutki.
Monick nadal zlekniona i zszokowana zaistniala
sytuacja nie mogla zrobic nic poza czekaniem na
dalszy rozwoj wypadkow.
Dziewczyna starala sie uspokoic chociaz jej cialo
drgalo i czula ze dlonie mezczyzny wedruja coraz
nizej, a jego jezyk muska ja w podniebienie.
|
Kazul |
Sytuacja nie wyglądała ciekawie... Monick nie
bardzo wiedziała co handlarz może jej zrobić, lecz
byłą przekonana, że to nie skończy się dobrze.
Zaczęła po omacku lewą ręką szukać jakiegoś
przedmiotu aby się móc bronić. Po chwili poczuła
jakby kamień, mniej więcej wielkości pięści,
chwyciła go w dłoń i chcąc zdzielić napastnikowi
w łeb wzięła zamach. Kupiec mimo iż wpatrywał
się w częściowo nagie ciało dziewczyny zauważył
to i kiedy Monick już miała go uderzyć on chwycił
ją za ramie i szybkim ruchem wyrzucił z wozu na
ziemię.
- Oj nieładnie, a ja byłem dla ciebie taki miły
– mówiąc to stanął nad dziewczyną.
Ona leżąc obróciła się, tak aby zobaczyć twarz
mężczyzny. Kamień który miała w ręce wypadł
jej podczas upadku i teraz byłą całkiem bezbronna.
Już prawie miała spanikować gdy grubawy handlarz
zaczął się nad nią pochylać jednak w tym samym
momencie zebrała się na odwagę i z całej siły
kopnęła go w krocze. Biedak jęknął tylko
przeraźliwie z bólu i padł na ziemie niczym
kłoda. Monick jednym ruchem zerwała się na nogi i
zaczęła nerwowo obserwować pozostałych członków
karawany, okropnie dyszała, jej piersi unosiły się
i opadały w nierównomierny sposób, była
przerażona i bała się co w takiej sytuacji się z
nią stanie. W tym momencie jeden ochroniarzy
karawany, który nie był kupcem a wyglądał nie
więcej niż na 25 lat i w pierwszej chwili wydał
się dziewczynie nawet przystojny powiedział.
- Hej Bob, ta lejdi położyła cię jednym ciosem!
– po tych słowach wszyscy roześmiali się.
Jedynie Monick nie miała powodów do śmiechu.
Ochroniarz ciągnął dalej – Widać, że panienka
umie o siebie zadbać, może byśmy ją tak
zatrudnili? Potrzebny jest ktoś do opiekowania się
Brahminami podczas drobi... Ja jestem od strzelania i
się tym na pewno nie będę zajmował. Nie musisz
się śpieszyć z odpowiedzią, Bo widzę, że
jesteś zajęty – Po tych słowach ponownie
zabrzmiał głośny śmiech wszystkich. Tym razem
nawet Monick lekko się zaśmiała ^_^
|
Someone |
Nastal wieczor Monick do tego czasu zdolala poznac
czlonkow karawany na szczescie nie musiala zaczynac
pracy od razu postanowiono, ze zacznie nastepnego
dnia. W nocy Monick przypominala sobie wszystko co
sie wydarzylo tego dnia, a szczegolnie mlodego
ochroniarza, ktory stal na czatach pare metrow obok.
Nastal ranek kupcy zebrali manatki no i ponownie
wyruszyli w droge.
Mloda dziewczyna z niechecia podjela sie zadaniu
pilnowania Brahminow, gdyz chciala miec zycie pelne
ciekawych przygod. Jednak powiedziala sobie "od
czegos musze zaczac" wiec zabrala sie do roboty.
Nie przychodzilo jej to latwo, poniewaz zwierzeta nie
byly chetne do "wspolpracy".
Dziewczyna jednak przez caly czas ciezkiej pracy
spogladala w strone przystojnego ochroniarza, ktory
nazywal sie Peter...
|
Marks |
Ten jej jednak nie zauważał. Monick tak się w
niego zapatrzyła, że w pewnej chwili nieuważnie
wdepnęła, a następnie poślizgnęła się na
odchodach brahmina. Gdy wstała, cała ociekała z
radioaktywnego łajna. Odór roznosił się
niesamowity, więc szybko zarzuciła na siebie
jakąś szmatę i chyłkiem i tyłkiem przemknęła
się obok rozmawiającego z Helmutem Petera, do swego
"pokoju", gdzie szybko wytarła się w
prześcieradło jednego handlarza. W tej chwili
przypomniała sobie, jak jej ciocia (gdy była
trochę młodsza) opowiadała o sprawdzonym
"eliksirze miłości", do którego
sporządzenia należało krew mrówki, mleko geckona
i szampon zmieszać ogonem radskorpiona. Tak
przygotowanym eliksirem obmywało się własne
ciało, podchodziło się do wybranego partnera i
był już nasz. Naiwna Monick oczywiście zawsze
nosiła te składniki w kieszeni, "tak na
wszelki wypadek" jak sama twierdziła, i już
miała krzyknąć "Hurra!!!", gdy nagle
przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę z
kupcami, wtedy właśnie dowiedziała się, że Peter
nie ma węchu... "Nigdy go nie zdobędę."
pomyślała. Położyła się na łóżku
zrezygnowana, gdy wtem zaświtał jej w głowie
zupełnie nowy, choć nieco ryzykowny pomysł -
podłoży koło Petera kuchenkę z gazem, odkręci
go, schowa się, a następnie wyskoczy na swego
ukochanego, krzyknie jakieś niezrozumiałe słowa,
po czym jednym susem dobiegnie do kuchenki i zakręci
gaz, tym samym "ratując mu życie".
"Tylko żeby nikt mnie nie zauważył"
powiedziała do siebie.
|
TRASHER |
Pomysł Monick nie był jednak zbyt dobry.
"Skąd ja do jasnej cholery wezmę kuchenkę
gazową na takim zadupiu?" - myślała z
pogardą dla samej siebie - "Chyba mi się to
wystawianie głowy na słońce nie bardzo
opłaciło".
Monick podróżowała z karawaną już kilka dni.
Przez ten czas poznała wszystkich członków załogi
(a najbardziej zainteresowana była nadal peter'em).
Mało zróżnicowana drużyna dzieląca się
praktycznie tylko na chciwych kupców, wałujących
tubylców przy każdej okazji, i strażników
myślących tylko mięśniami lub... no, wiadomo
czym. Znalazło się jednak kilka osób, z którymi
Monick zaprzyjaźniła się bliżej. Stary handlarz,
na którego wołali Patch uczył ją o przedwojennym
sprzęcie oraz wyszkolił w barterze (czyli wciskaniu
kitu tak dobrego, że mogła sprzedawać piach
nomadom), zastępca dowódcy eskorty, Mark, trenował
ją w walce wręcz oraz strzelaniu z pistoletu.
Sprezentował jej nawet 10-cio milimetrowego gnata i
kilkanaście sztuk naboi. Monick powoli nabierała
doświadczenia i była naprawdę cholernie zadowolona
z opuszczenia Moonsvill.
W końcu nadszedł czas sprawdzianu - karawana
została zaatakowana przez Raidersów. Ta banda hien
była dobrze znana każdemu mieszkańcowi
post-nuklearnej Ameryki. Claim Jumpers czy Khans -
nieważne. Wszyscy chcieli tylko jednego - forsy,
towaru i browaru. W czasie napadów lubili też
zabić parę osób i wykorzystać kilka
najładniejszych dziewczyn. Rozgorzała walka.
Pociski śmigały w powietrzu. Raz po raz kule z
brzękiem trafiały w naczepy. Strażnicy karawany
posyłali serie w kierunku kryjących się za
skałami najeźdźców. Jeden z nich zakradł się z
nożem między Brahminy i zbliżył się do Monick.
- Ooo, towar... zaraz się zabawimy - rzucił z
szyderczym uśmiechem.
Monick przypomniała sobie naukę walki.
"Czasami bardziej od umiejętności strzeleckich
liczy się determinacja. Nic ci nie da sprawna ręka
i dobre oko, jeżeli nie będziesz w stanie oddać
strzału" - mawiał Mark. Dziewczyna
błyskawicznie sięgnęła po broń ukrytą za
paskiem i strzeliła Raidersowi w brzuch. Mężczyzna
jęknął i chwycił rękami zranione miejsce. Przez
palce przeciekały już czerwone strużki krwi.
- Ty...suko... postrzeliłaś mnie - wyjąkał
próbując rzucić nożem w Monick. Niestety,
dziewczyna była szybsza i oddała jeszcze dwa
strzały w pierś agresora. Jego oczy
znieruchomiały, ciało zesztywniało. Martwy
człowiek upadł na ziemię. Przez głowę Monick
przelatywało tysiące myśli. Sytuacja zagrożenia,
pierwszy udział w walce i... pierwszy zabity
człowiek. Dziewczynie zaczęło się kręcić w
głowie. Nie mogła się powstrzymać od
zwymiotowania. Samopoczucie poprawił jej głos
Marka.
- Nie rozpaczaj nad tym. Zabiłaś w obronie
własnej. Zdałaś egzamin. Tu nie ma przeproś -
albo ty zabijasz, albo ciebie zabiją. Walka
skończona. Powinnaś się położyć.
Dziewczyna, leżąc na swoim kocu, długo
rozmyślała nad dzisiejszym zajściem. Wciąż
widziała puste oczy konającego Raidersa. Po raz
kolejny zaczęła się zastanawiać, czy opuszczenie
Moonsvill było dobrym pomysłem...
|
Moyżesh |
Jednak zmęczenie wzięło wreszcie górę nad
moralnymi rozterkami dziewczyny i powieki Monick
łagodnie zamknęły się.
Jednak sen nie przyniósł jej ukojenia, wręcz
przeciwnie.
Było już niedaleko do świtu gdy Monick gwałtownie
otworzyła oczy. Oddychała ciężko i niespokojnie.
Pomimo niskich temperatur panujących w nocy na
pustkowiach cała była spocona.
Wiedziała, że miała koszmar. Nie mogła sobie
przypomnieć jaki,jednak uczucie przerażenia na tyle
silne by wyrwać ją z objęć snu nadal ściskało
ją za gardło. "Raiders" - przemknęło
jej przez myśl. Skojarzyła, że w jej koszmarze na
pewno występował odziany w skórę bandyta,
którego jeszcze tego samego dnia odesłała do
krainy wiecznych łowów. Nie chciała sobie
przypomnieć juz nic więcej.
Spojrzała na swoje ręce.
Drżały.
Na pewno nie było to spowodowane przejmującym
zimnem wiejącego nocnego wiatru.
Monick wiedziała, że nie da rady już zasnąć.
Nawet nie chciała tego. Wspomnienie koszmaru cały
czas pobudzało jej serce do szybkiego łomotania.
Otuliła się kocem i wstała. Wychyliła się z
płytkiego zagłębienia w skalnej ścianie, które
obrała sobie za nocleg, znajdującego się kilka
metrów od miejsca gdzie spała reszta uczestników
karawany. Ognisko już zgasło ale powoli zbliżał
się świt. Chwilę trwało zanim oczy Monick
przyzwyczaiły się do szarego, panującego jeszcze
wszędzie, półmroku. Zobaczyła, że wszyscy
skupieni wokół ogniska śpią, jedynie ciemna
postać osobnika stojącego z błyszczącym shotgunem
w dłoniach pełniącego nocną wartę wyraźnie
odcinała się na tle nieba. Monick wiedziała, że
nocne warty zawsze pełni dwóch ludzi, jednak nie
mogła dostrzec drugiego strażnika. "Być może
poszedł się załatwić"- pomyślała patrząc
w stronę oddalonego o kilkanaście metrów skupiska
marnie wyglądających drzew o szaro-brązowej korze
i pożółkłych liściach.
Wyszła ze swojej niewielkiej jaskini i skierowała
kroki w stronę czarnej sylwetki nadal niewzruszenie
stojącej z ciężkim kawałkiem żelastwa z rękach
chcąc zamienić choć kilka słów i odegnać
wspomnienia koszmaru, zarówno tego sennego jak i
tego, którego sama była uczestnikiem niedawno.
Dopiero przechodząc pomiędzy spiącymi kupcami
uświadomiła sobie, że żaden członek karawany nie
zginął podczas niedawnej strzelaniny. Jedynie
zabandażowana głowa Boba, któremu pocisk z 10mm
pistol zostawił bliznę biegnącą koło lewego oka
kończącą się zaraz nad uchem, świadczyła o tym
co się niedawno wydarzyło. Gdy tylko znalazła się
na otwartej przestrzeni, zimny podmuch wiatru rzucił
jej w twarz część piachu, który przed chwilą
poderwał z ziemi, jakby chcąć ukazać mu radość
drzemiącą w byciu wolnym od więzów grawitacji.
Monick odkaszlnęła i owinęła się szczelniej
kocem.
Miała szczęście, na straży stał Mark więc
konwersacja mogła być dłuższa i bardziej
zajmująca niż nieprzyjazne "czego chcesz"
lub "co znowu księżniczce nieodpowiada?"
rzucane jej złośliwie przez Thuga lub Roberta, nie
wspominając już o wiecznie milczącym Reaperze.
- Nie możesz spać ? - Mark usmiechnął się
przyjaźnie gdy ujrzał dziewczynę.
- Tak - odpowiedziała krótko starając się
jednocześnie wymyślić jakiś temat do rozmowy. Nie
chciała wspominać tego co zrobiła a wiedziała,
że Mark o to zapyta.
- Jak się czujesz ? Wyglądasz bardzo blado, czy to
z powodu... - Mark nie dokończył bo pełne bólu
spojrzenie Monick uświadomiło mu, że ona
najwyraźniej nie chce o tym mówić.
- Słuchaj - niepewnie zaczęła - a o Peterze... to
czemu... czemu on tak właściwie nie ma węchu? -
była zła na siebie, że nie potrafiła wymyslić
nic lepszego, ale z drugiej strony uświadomiła
sobie, że nic nie wie na ten temat i ciekawość
zagłuszyła w niej choć na chwilę lęk jaki
pozostawił po sobie koszmar.
- Peter... - Mark zamyslił się - widzisz on
właściwie sam o tym niewiele mówi... ale inni
mowią... hmm... - widać było, że Mark zastanawia
się ile może dziewczynie powiedzieć z tego co wie
- Peter urodził się w New Reno, miejscu raczej
nieprzeznaczonym dla dzieci, słyszałaś o nim?
- Tak, Patch mi coś opowiadał ale nie za dużo.
- No cóż, w New Reno dostęp do narkotyków jest
prawie nieograniczony. Właściwie to jest zupełnie
nieograniczony... Słyszałaś może o narkotyku
Psycho ?
- Patch mówił, że to coś bardzo niedobrego.
- Taa, tylko zależy kogo pytasz...
- co?
- Nie, nic... W każdym razie Peter podobno był
wtedy jeszcze małym gówniarzem gdy wraz z kolegą
poszli się bawić na położony niedaleko miasta
cmentarz zwany Golgotha... - Mark zrobił przerwę,
widać było, że znowu się nad czymś zastanawia -
prawdopodobnie jakiś ćpun zrobił sobie gdzieś na
cmentarzu schowek na swoje "cudeńka". Pech
chciał, że Peter i jego kumpel znaleźli ten
schowek... - Mark znowu spauzował, tym razem na
dłużej. Monick zaczęłą się już niecierpliwić
gdy podjął dalej temat - Psycho było przeznaczone
jako stymulant bojowy dla żołnierzy, dzieci
definitywnie powinny się od tego trzymać z daleka,
ale widać przeznaczenie chciało inaczej. Peter
podobno nie chciał, ale szyderstwa kolegi
popchnęły go do tego... podobno... on...tylko
trochę... ale dla niego to i tak było za dużo.
Naruszenie systemu nerwowego czy coś w tym stylu...
podobno jego kolega nie miał takich oporów jak
Peter...- Mark urwał niespodziewanie. Monick
ubróciła się by spojrzeć w kierunku w którym
utkwił jego wzrok.
Cicho jęknęła. Peter, który pojawił się nie
widomo skąd patrzył na zastępcę dowódcy zimnym
wzrokiem.
- Dosyć tego gadania. Mamy poważne kłopoty, tym
razem to już nie jakaś biedna banda raidersów
uzbrojona w dwa naboje i noże. Najlepiej by bylo dla
nas wynosić się jak najdalej stąd ale teraz już
jest na to za poźno...
|
KoNiO-NT |
J..jak to? - zapytała Monick, patrzac z
niepokojem na Petera - Co moze być gorszego od tej
bandy Junkersów w tak zapomnianym przez Boga i ludzi
miejscu, jak to?
No cóż mała - odrzekl Peter - widac ze pomimo nauk
malo jeszcze wiesz o otaczajacym cie swiecie... Moze
Mark zamiast wciskac nos w nie swoje sprawy - tu
Peter popatrzyl w strone zmieszanego wartownika -
powinien wyjasnic ci, jakie niebezpieczenstwa oprocz
tych brudasow Junkersow moga cie spotkac na pustyni..
Wracajac do sprawy - podjal spowrotem watek Peter -
jeden z naszych zwiadowcow zauwazyl patrol Enklawy
podarzajacy w kierunku naszego obozowiska...Zdaje sie
ze zauwazyli juz blask naszych ognisk, wiec ukrywanie
sie nie ma w tej chwili najmniejszego sensu
Patrol ENKLAWY?? - krzyknal zaskoczony Mark -
wydawalo mi sie ze Enklawa to juz przeszlosc!!
Zaraz, zaraz ... moze ktos laskawie mi wyjasni coz
takiego jest ow "patrol Enklawy" -
przerwala Monick.
Ehh.. to cala historia... nie ma teraz czasu zeby
wszystko objasniac -westchnal Mark- Ale skoro tak
zostali zidentyfikowani to znaczy ze te bydlaki
jednak jeszcze istnieja ... ciekaw jestem, gdzie tym
razem sie zagniezdzili...
W oddali slychac bylo odglos pracujacego silnika.
Nieuchronnie zblizaly sie jakies pojazdy, widac bylo
blyskajace reflektory.
No coz -westchnal Peter- tym razem czeka nas
niechybna smierc, chyba ze Bob zamiast myslec, jak to
bylo w przypadku Monick, fiutem, zacznie kombinowac,
jak nas wyciagnac z tego syfu.
|
Marks |
Sytuacja nie wyglądała zbyt różowo.
Zarządzono, że zgasi się ognisko i wszyscy ukryją
się gdzie kto może. Monick nie miała szczęścia i
w ciągniętych losach wypadły jej zrobione
wcześniej (tak na wszelki wypadek) okopy. Schowana
tam, , przykryła się liścmi i starymi szmatami i,
skulona, przeżegnała się.
"Oby tylko mnie nie zauważyli"
powiedziała do siebie.
"Ciszej z deka bądź - krzyknął szeptem ktoś
na prawo od Monick - zbliżają się!"
I rzeczywiście, dał się słyszeć głośny i
donośny ryk silnika, by w chwilę potem zza pagórka
z prędkością 170 km/h wyjechał Chrysalis
Highwayman, poszybował przez chwilę w górę, z
hukiem uderzył o ziemię, aż w końcu zatrzymał
się na ognisku, a tylne jego koła z rozpędu
oderwały się od podłoża i znów w nie rąbnęły.
Z samochodu wyszedł człowiek w Advanced Power
Armour MK II, a za nim jakiś dzikus z kością w
nosie. Oczywiście całej tu opisanej scenki Monick
nie widziała, gdyż przez cały czas siedziała w
okopach przykryta liśćmi i szmatami. Zorientowała
się dopiero o przybyciu "patrolu Enklawy",
gdy coś zaczęło spływać po jej głowie. Wreszcie
przybysze odjechali, a z kryjówek zaczęli powoli
wychylać się koledzy z karawany. Dopiero po
godzinie Monick odważyła się spytać, co tak
naprawdę zaszło. Zdarzenie to opowiedział jej
Boomer, ale tylko do momentu, gdy zajechał wóz,
resztę przytoczył Peter. A było tak: Peter
schował się do namiotu i z tamtąd wszystko
obserwował. Z maski wozu zdołał odczytać
"Nothing can stop the Highwayman" - znał
ten charakter pisma już wcześniej, chyba z Den, ale
nie mógł sobie przypomnieć, od kogo konkretnie. W
każdym razie, zauważył faceta w APAMKII
wysiadającego z wozu, a zaraz za nim jakiegoś
dzikusa gadającego do swej kości w nosie. Pierwszy
facet krzątał się nerwowo, kazał przytrzymać
dzikusowi jego Bozara, a sam podszedł do okopów,
otworzył klapkę w okolicach krocza i zaczął..
sikać. Peterowi, gdy się przypomniało, że tam
się ukryła Monick, zebrało się na śmiech, na
szczęście szybka interwencja Helmuta w postaci
kuksańca w bok skutecznie go uspokoiła i ochroniła
całą karawanę przed katastrofą. Chwilę potem,
jak facet w APAMKII powiedział "Aaa,
nareszcie.." i zamknął klapkę w okolicach
krocza, dzikus wręczył mu jego Bozara i odjechali w
siną dal pustkowi. W tym momencie Monick zrobiło
się żal, gdyż nie podejrzewała Petera o to, że
będzie się z niej śmiał, przecież ona go
kochała, a może tylko tak sie jej zdawało? Na to
pytanie nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tej
chwili przerwał jej donośny krzyk widocznie
wkurzonego Marka, który brzmiał mniej więcej tak:
"Kto był, *urwa, zwiadowcą!?!". Helmut
oznajmił mu nadzwyczaj spokojnie, iż był nim
Jednooki Rex. Tu posypały się bluzgi w kierunku
niewiadomo którym, w stylu "CO,,,REX?!?! KTO
POZWOLIŁ TEMU ŚLEPEMU PIZ*OLCOWI STAĆ NA
WARCIE?!?! PRZECIEŻ TEN NIEDOROBIONY FAGAS NIE
POZNAJE SIEBIE PRZED LUSTREM,,,A CO DOPIERO PATROL
ENKLAWY?!?!" Przerwał mu Reaper z wychódka:
"Nie krzycz tak, próbuję się skupić!"
-Tylko się nie zesraj - odbąknął mu Mark. -
Chodziło mi o to, że to wcale nie był patrol
Enklawy, tylko jakiś "Hajłejmen", jak to
zauważył Peter, choć jeden kolo z Bozarem
rzeczywiście miał na sobie Advanced Power Armour MK
II i mógł on zrobić nam niezłego kuku.
Przepraszam na chwilę - tu zwrócił się do
Jednookiego Rexa i poszli razem za namiot. Monick
podbiegła cichcem do nich i usłyszała kawałek
rozmowy -..co ty sobie wyobrażasz?! Kto ci, do *urwy
nędzy, pozwolił być zwiadowcą?!
- By,by-ła mo, mo-ja ko, ko-lej, pamię-tasz?
-Jaka kolej?
Rex ożywił się i przestał się jąkać - W
poniedziałek Peter, we wtorek Helmut, w środę
Reaper, w czwartek Bob, w piątek Thug, w sobotę
Robert, a w niedzielę ja..
-Dzisiaj niedziela??
-Yhy.
-Naprawdę?!
-No przecież mówię.
-Aa, to sorry, wiesz, hehe, myślałem, że dziś
sobota, yy, ale jednak, ee, mogę cię o coś
spytać?
-Zależy, o co?
-Po co nosisz tę opaskę na oku?
-Jaką opas.. aa, tę opaskę, o *urwa, dwa lata temu
miałem problemy z oczami i aptekarz w New Reno
polecił mi założyć opaske na jedno oko, a ja ją
zapomniałem zdjąć. Dzięki, stary - w tym momencie
Jednooki Rex zdjął opaskę i odtąd nazywał sie
już po prostu Rex, ale niektórzy przezywali go
niekiedy Dwuoki Rex.
Monick już chciała odejść, gdy nagle zatrzymała
ją czyjaś dłoń.
-A co tu się dzieje? Czyżbyśmy podsłuchiwali
rozmowę? Uu, nieładnie, a w dodatku panieneczka
pobrudziła mi prześcieradło kałem, - Monick
przypomniała sobie, jak gdy pilnowała brahminy,
przewróciła się na kupie i wytarła w
prześcieradło handlarza..- który teraz będziesz
zlizywać, ty pier*olona suko!!
Monick wreszcie rozpoznała kupca, a był nim...
|
Moyżesh |
Bob.
Monick w pierwszej chwili strach ścisnął za
gardło, nie mogła wydusić z siebie ani słowa a
tym bardziej zawołać kogoś by jej pomógł.
Wtedy instynktownie zrobiła to, co pomogło jej
kiedy po raz pierwszy handlarz się do niej
dobierał.
Machnęła nogą z całej siły.
Bob był szybszy, chwycił ją za kolano zanim
dosięgło ono jego krocza i z impetem pchnął
dziewczynę do tyłu tak, że ta starciła
równowagę i runęłą na twardą, wyschniętą
ziemię. Nie marnował ani chwili i przygniótł ją
zaraz swoim cielskiem jednoczesnie dłonią
zatykając jej usta. Szamotała się z całych sił
ale nie miała szans.
- No *kochanie*, musisz jakoś zapłacić za szkody,
które wyrządziłaś - usmiechnał się obleśnie,
trzymając swoją głowę pół metra nad głową
Monick i zachłystując się przerażeniem, które
mógł odczytać w jej rozszerzonych źrenicach -
starałem się być dla ciebie taki miły, a ty ?
Najwyraźniej nie potrafisz tego docenić, chyba
będę mu--
Grymas bólu na twarzy Boba był wszystkim co
dziewczyna zobaczyła zanim ten runął obok niej.
Monick obróciła głowę w bok i zobaczyła
stojącego zaraz koło nich Patcha. Stary kupiec
zamiast jak to zwykle czynił podpierać się laską,
trzymał ją teraz pewnie w prawej dłoni gdzieś w
połowie jej długości. Monick zrozumiała, że to
tym narzędziem wyswobodził ją od natręta.
- Ty stary kutasie! - ryknął Bob z wielkim trudem
wstając na nogi i trzymając się cały czas za
prawy bok, w który najwyraźniej uderzył oręż
Patcha - Auu - jęknął - Co ty sobie wyobrażasz?
Ja i ta dziwka mamy do załatwienia prywatne
porachunki, nie powinieneś się wtrącać!
- Ona nie jest twoja maskotką, należy do karawany,
więc przysługują jej takie same prawa jak
wszystkim - Patch mówił jak zwykle powoli i
spokojnie ale można było wyczuć zdenerwowanie w
jego głosie. Nie był wściekły, bardziej był
wystraszony. Wiedział że w bezpośrednim starciu z
większym i silniejszym od siebie Bobem nie miał
szans.
- Przestań pieprzyć staruchu, zobaczymy jak
poradzisz sobie z tą twoją laską teraz - Bob
chwycił leżący na ziemi kamień i momentalnie
doskoczył do przeciwnika.
Wziął zamach.
Szczęk zamka odbezpieczanej broni był tak nagły i
niespodziewany w tej momentalnej ciszy, że wydawał
się grzmieć echem po pobliskich skałach.
Monick spojrzała.
- Uspokój się - rzekł Helmut trzymając swój 14mm
auto pistol przytknięty do nosa rozwścieczonego
Boba - Patch ma rację. Dziewczyna jest teraz jendą
z nas, i tak samo jak nie pasowałoby mi gdybys
chciał wyjebać mnie czy Reapera, tak nie pasuje mi
jak chcesz to zrobić z nią. Zrozumiałeś ?
Bob syczał i sapał, jego wściekłość powoli
uchodziła z niego wraz z litrami potu.
- Pytam czy zrozumiałeś?
Bob uspokoił się. Zamiast agresji teraz na jego
twarzy odmalował się złośliwy uśmiech.
- Heh, co ci zależy Helmut? Przecież to nie jest
twoja siostra. Tamto było dawno temu, powinieneś
już o tym zapomnieć.
Rysy twarzy helmuta zrobiły się nieprzyjemnie
ostre.
- Zamknij sie.
- Helmut, bądź mężczyzną - tym razem
zrezygnował z drwiącego tonu - Jesteśmy na szlaku
od wielu dni, do najbliższego miasta jeszcze prawie
tydzień drogi. Dziewczyna pracuje dla nas więc
dlaczego nie miałaby przydać sie na coś więcej
niż tylko do pilnowania wiecznie ospałych
Brahminów, które bez porządnego kopa w tyłek
nawet sie nie ruszą żeby wyjść z własnego
gówna?
Helmut nic nie powiedział, jednak jego oczy już nie
były tak zwężone i złowieszcze jak przed chwilą.
- Mówię ci, opamiętaj się - Bob powrócił do
swojego zwykłego, szyderczo-złośliwego uśmiechu -
Powinieneś już dawno zapomnieć o swojej siostrze,
przecież to już stare dzieje. Szoł mast goł on.
- Bob - bardziej syknął niż powiedział Helmut -
Uważaj, to ja tutaj dzierżę broń, Mam ochraniać
twoje tłuste dupsko ale odstrzelę ci je jeżeli
jeszcze cokolwiek wspomnisz na ten temat.
|
KoNiO-NT |
Bob zerknął raz jeszcze w strone Helmuta,
otworzył usta i... zamknął je spowrotem pod
wpływem jego wzroku. Otrzepał sie z ziemi i mruczac
coś pod nosem odszedl powoli trącając przy okazji
Patcha. Monick trzęsąc się jeszcze po zajsciu
także wstała z ziemi i się otrzepała z kurzu.
-Dziekuję ci - powiedziała w strone Patcha ale
wzrok wciąż miała utkwiony w Helmucie. Wyraz jego
oczu był tak wymowny, że pomyślała, iż może
podziękuje mu za jego interwencje troszkę
później. Helmut odwrócił sie i poszedł w stronę
swojego namiotu. Dziewczyna odwróciła się w strone
oddalającego się Patcha
Hej!! - zawołała - Poczekaj na mnie. Dobiegła do
niego poprawiając przy okazji lekko nadszarpniętą
bluzkę.
O co chodzi? - zapytała. Z czym? - odburknął
Patch.
No wiesz .. z .. yy.. z siostrą Helmuta .. Czemu
Helmut tak się wściekł? Wyglądało na to że
jeszcze jedno słowo Boba i Helmut strzeli -
wybąkała niepewnie Monick.
Eh, sam nie wiem - zamyślił się Patch - wiesz
dziecko , ja cie kilku rzeczy nauczyłem ale nie
wiem, czy powinienem opowiadać o czymś, czego
Helmut by sobie nie życzył. Może z nim powinnaś
na ten temat porozmawiać...
O co to to nie - zaperzyła się Monick - czy nie
widziałeś jego oczu jak Bob o tym wspomniał?
A niech mnie - westchnął Patch - powiem ci, ku
twojej przestrodze.
Otóż - zaczął Patch - Helmut miał kiedyś
siostrę...
Miał? - weszła w zdanie Monick.
Poczekaj, dojdziemy do wszystkiego powoli -
zirytował się Patch - Otóż miał siostrę. Jak
wiesz Helmut pochodzi z New California Republic, a
tam często zawijają karawany takie jak nasza.
Siostra Helmuta prawdopodobnie tak jak ty miała
duszę wędrowcy...Dlatego któregoś wieczoru
wymknęła się z domu i dołączyła do jednej z
takich karawan. Ech, że też w tym zasranym świecie
wszystko musi kończyć się źle - westchnął -
...bo widzisz - kontynuował dalej Patch - słuch
zaginął i po jego siostrze i po karawanie. Helmut
wyruszył w podróż celem znalezienia siostry no i
znalazł ją, a jakże... Szkoda tylko, że głowa
leżała oddzielnie od reszty ciała a z karawany
pozostały spalone wraki i kilka strzępów po
ochronie. Ale żeby to było wszystko ... Otóż
została przed śmiercią zgwałcona a wszelkie
ślady wskazują na to, że gwałcicielami byli
mutanci... Nie daj Bóg, czy ktokolwiek inny, bo tą
ziemie Bóg chyba już opuścił, żeby w pobliżu
naszej karawany znaleźli się jacyś mutanci...
O rany - westchnęła Monick - to teraz rozumiem,
czemu tak zareagował ... wiem też teraz czemu
Helmut nosi ten dziwny , i moim zdaniem obrzydliwy,
naszyjnik z uszami mutantów... On się ciągle
mści...
Ano - powiedział Patch - tylko zemsta mu
została...Siostra była jedyną rodziną jaką
miał...
Ale zakończmy już ten temat - Patch przyśpieszył
kroku - chodź do mojego namiotu dziecko .. Mam dla
ciebie niespodziankę.
Weszli do namiotu i Patch podzedł do skrzyni po czym
wyciągnął z niej dosć długi pakunek owinięty w
naoliwione szmaty.
Bo widzisz - powiedział - obserwuję cię od
dłuższego czasu, i zwróciłem uwagę na to, że
wypatrujesz pewne rzeczy z bardzo dużych
odległości.
Monick roześmiała się - mama też zawsze się
dziwiła - powiedziała rozbawiona - nasz miejscowy
lekarz powiedział, że jest to efektem jakichś
zmian w mojej soczewce wynikłych z promieniowania od
beczek, które stały w miejscu w którym często
się bawiłam z rówieśnikami.
Dlatego też - kontynuował Patch - postanowiłem
podarować ci tą oto rzecz. Dbaj o niego, jest
jedyną pamiątką po moim synu, który zginął
walcząc jako snajper w "jedynej słusznej"
organizacji jaką jest Bractwo Stali.
Mówiąc to wreczył jej pakunek. Monick z
niecierpliwością rozwinęła szmaty i jej oczom
ukazał sie piękny karabin z bardzo długą lufą i
dziwnym symbolem wygrawerowanym na rączce.
Co oznacza ten symbol? - zapytała
To jest właśnie emblemat Bractwa - odpowiedział
Patch - Nieliczni do niego należą a opuszcza je w
zasadzie nikt...Chyba, że w trumnie, jak moj syn...
Ale zginął chwalebnie, i wielu sukinsynów
pozbawił oczu zanim sam zginął w zasadzce...
Dziekuję ci Patch - powiedziała Monick i dała mu
krótkiego całusa w nieogolony policzek -
przysięgam, że będe o niego dbała ze wszystkich
moich sił i napewno kule z niego pozbawią nędznego
żywota jeszcze wielu bydlaków - syknęła, wciąż
mając przed oczami Raidersa z nożem w ręku i
obleśnym uśmiechem na twarzy.
Pobiegła do swojego namiotu przytulając cenny
podarunek. Usiadła na ziemi i zaczęła uważnie
przyglądać sie karabinowi. W jednym miejscu
pomiędzy kolbą a lufą zauważyła dwie wąskie
szparki. Ciekawe do czego to służy - pomyślała.
I nagle olśnienie! Nerwowo zaczęła przerzucać w
swoich rzeczach. Gdzie ja to mam - mruczała pod
nosem. Jest! - ucieszyła się wyciągając z
pakunkow podłużny przedmiot z dwoma nóżkami.
Czarodziejskie oko - uśmiechnęła się - tak
mówiła moja mama na to hmmm...coś. Przyłozyła do
szparek w karabinie owe "coś". Pasowało
jak ulał. Z tak zmontowaną strzelbą pobiegła
spowrotem do Patcha.
Popatrz - zawołała - popatrz co mam.
Patch zerkął i wykrzyknął - wielkie nieba,
luneta!!!
Że yyyy....co? - zapytała skonsternowana Monick
LUNETA - powiedział Patch - dzieki temu niewiele
jest rzeczy które mogą uniknąć wzrokowi
snajpera...
W połaczeniu z twoim wyostrzonym wzrokiem to bedzie
niesamowite - uśmiechnął się - no no panienko,
nareszcie bedziemy mieli kogoś kto pozbawi kilku
sukinsynów życia zanim reszta bandy zdoła podbiec
bliżej
Wiem już więc w jakim kierunku cię szkolić -
stwierdził - nie ma na co czekać, chodźmy.
Dni upływały im na podróżowaniu w ciągu którego
Patch z podziwem przyglądał się postępom które
robila jego podopieczna. W niedługim czasie
zdołała dostrzec i unieszkodliwić małe gryzonie z
odległości kilometra. Pewnego dnia ćwicząc, jak
zwykle zauważyła błysk w lunecie. Myślała że to
przywidzenie, ale instynktownie schyliła sie i
jeszcze raz nerwowo obiegła wzrokiem poprzez lunetę
całą okolicę.
Wystarczył mały ruch... Mam cię - syknęła przez
zęby. Ujrzała.......
|
Marks |
...Raidersa leżącego w odległości około 650 m
i trzymającego snajperkę skierowaną w stronę
Monick. Promienie zachodzącego radioaktywnego
słońca odbijały się od soczewki w jego lunecie,
dlatego też Monick zobaczyła przed chwilą błysk w
swojej snajperce. Monick nachyliła się bardziej i
już ciągnęła za spust, już miała oddać
strzał, gdy.. bandyta był szybszy. Na szczęście,
nie wziął on poprawki na wiatr i kula trafiła nie
centralnie w nos, a w lewe ucho Monick. Jęknęła
ona żałośnie i padła na glebę.
- No, wreszcie się obudziłaś - dobiegł do niej
znajomy głos. Rozszerzyła oczy, by z zamazanego
obrazu wyłoniła się twarz.. Boba. - Jakiś bandyta
postrzelił cię w ucho - powiedział. - Znalazłem
ciebie przy wypasie brahminów i zaniosłem do tego
namiotu. Zabandażowałem już twą ranę i
sporządziłem to - podał on jej kubek z jakąś
gorącą i ciekłą substancją w środku. Monick nie
ufała Bobowi, odkąd ten próbował ją zgwałcić,
toteż niechętnie wzięła od niego kubek.
- Co..to..jes..t..? - zapytała na wpół śpiąca
Monick.
- Lekarstwo. Po wypiciu poczujesz się lepiej.
Monick miała już kubek w dłoniach, już dotykała
wargami brzegu, już przechylała go do góry, gdy
nagle do pokoju wpadł zziajany Patch, wyrwał Monick
kubek z rąk i krzyknął:
- Nie pij tego! To pułapka! On chce cię otruć! - w
tej chwili podniósł z ziemi przechadzającego się
szczura, wlał mu do pyska substancję z kubka i
położył go na ziemi, a kubek wyrzucił gdzieś za
siebie. Tymczasem szczurowi najpierw z pyska
zaczęła lecieć piana, potem jego sierść
zmieniła kolor na żółty, a następnie
przewrócił się on na bok i.. był martwy.
Przerażona Monick wyskoczyła z łóżka jak
oparzona. Patch znów zaczął mówić:
- Ten drań od początku zdradzał naszą karawanę!
Dzisiaj jest czwartek i była jego kolej stania na
warcie. Przezorny, poszedłem sprawdzić czy nasz
"kolega" - syknął Patch - należycie
wypełnia swe obowiązki, ale nikogo nie było na
warcie. Zauwazyłem go 200 m na wschód, jak
załatwiał jakieś "interesy" z
Raidersami! Wymieniał naszą broń i ekwipunek na
trucizny i medykamenty - dla siebie, jak sądzę -
dodał. - To on naprowadzał tych bandytów na naszą
karawanę, a dziś nawet ośmielił się zlecić
jednemu z nich zabić ciebie, Monick - Patch zrobił
efektowną przerwę i znów zwrócił się do Boba. -
Za tę zdradę już nie należysz do karawany. Lepiej
stąd spierniczaj zanim naprawdę się wnerwię i pan
44 zrobi swoje.
Wkurzony Bob krzyknął:
- Jeszcze mi za to zapłacisz, ty stary złamasie! -
i uciekł z namiotu.
Monick puściła się pędem za nim, ale Patch ją
zatrzymał i przemówił:
- Już noc i w mroku już nie go dogonimy. Lepiej
się przygotujmy, bo wydaje mi się, że jutro
będziemy tu mieć ostrą jatkę z Raidersami. -
Monick go posłuchała i zaczęła przygotowania do
walki.
|
TRASHER |
Monick od rana obserwowała okolicę przygotowujac
się do obrony. Leżąc na piasku myślała o
zdrajcy. O tym, że mogła zginąć.
- Dobrze, że skończyło się tylko na ranie ucha.
Monick rozglądała się po horyzoncie. Nagle
znieruchomiała. Dziewczyna ujrzała sporego
brązowego stwora z rogami. Wielgaśne pazury
rozszarpywały mięso martwego Brahmina. Niedaleko
Monick zauważyła jeszcze kilka tych stworów.
Komunikowały się między sobą. Dziewczyna już
miała pociągnąć za spust, gdy nagle na
pustkowiach dojrzała grupkę koszmarnych stworków.
Dwugłowe, zdeformowane mutanty poruszające się na
kilku kończynach przypominających ludzkie ręce i
przypominające rośliny kreatury. Obydwie grupy
bestii rzuciły się na siebie. Brązowe stwory
atakowały z niezwykła szybkością tnąc
przeciwników ostrymi jak brzytwa szponami. Oponenci
rewanżowali się wściekłymi atakami macek i
ugryzieniami. Monick obserwowała to niesamowite
zdarzenie z przerażeniem. Mimo odległości
dzielącej jej od bitwy ciarki przebiegły jej po
plecach a na czole pojawiły się krople zimnego
potu. Brązowe bestie wygrywały, chociaż chwiały
się jakby będąc pod wpływem silnej toksyny.
Ostatni potwór z drugiej grupy miotał wściekle
macko-podobnym jęzorem. Uwagę Monick przyciągnął
pojawiający się za kreaturą cień. Dziewczyna
dzięki doskonałemu wzrokowi rozpoznała w nim
sylwetkę człowieka. Bestia również wyczuła
zbliżającą się postać. Odwróciła się
gwałtownie i wystrzeliła jęzor przed siebie.
Człowiek, który okazał się być dobrze zbudowanym
mężczyzną, błyskawicznie uskoczył w bok i
znalazł się za potworem. Długie ostrze błysnęło
w promieniach słońca. Gwałtowne, zamaszyste
cięcie przecięło cienki korpus kreatury.
Zaskoczona bestia zwaliła się na ziemię w dwóch
kawałkach. Serce Monick tłukło się w klatce
piersiowej jak szalone. Przesunęła lunetę by
przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Wyregulowała
ostrość i ujrzała maskę odsłaniającą jedynie
prawe oko. Oko, które teraz zdawało się wpatrywać
prosto w nią... Monick opuściła broń jakby
porażona spojrzeniem obcego wojownika. Po chwili
ciekawość wzięła górę nad strachem i dziewczyna
raz jeszcze spojrzała prze lunetę. Mężczyzny już
nie było. "A niech mnie..." - powiedziała
do siebie. Zwiadowcy karawany dotarli na miejsce
starcia dopiero po jakimś czasie. W promieniach
słońca ścierwa powoli zaczynały się rozkładać
wydzielając cuchnącą woń. "Centaury i
Floatery miały małe spotkanie z Deathclawami"
- oznajmił Mark. - "Dobrze, że zajęły się
sobą nawzajem...". "Taa" - dodał
Reaper - "Deathclawy zarżnęły przeciwników i
padły położone ich zabójczym jadem".
Monick wahała się, czy opowiedzieć komuś o
tajemniczym mężczyźnie. Kiedy nastał wieczór
dziewczyna podeszła do ogniska, przy którym
siedział Patch. "Widziałam dzisiaj coś...
coś bardzo dziwnego..." - zaczęła
nieśmiało. "Chodzi ci o tą zadymę na
pustyni?" - zapytał starzec. "Tak. Można
tak powiedzieć" - ciągnęła Monick -
"Jedna z zabitych bestii... to dzieło rąk
ludzkich". "Przestań bredzić,
Monick" - odfuknął starzec - "Gdyby
człowiek znalazł się w takim towarzystwie nie
zdążyłby nawet krzyknąć, a jego flaki
zabrudziłyby ładny hektar!". Dziewczyna
zmarszczyła brwi - "Wiem, co widziałam...
Jednooki mężczyzna przeciął tego potwora na
pół! Pojawił się nagle, a potem po prostu
zniknął!". Oczy Patcha rozszerzyły się -
"Nie... to niemożliwe... po tylu latach" -
jęczał jak w transie. "Znasz go?" -
zapytała Monick - "Wiesz, jak się
nazywa?". "Snake..." - wyszeptał
starzec - "SNAKE EYE!!!". Patch odwrócił
się nagle i pobiegł do swojego namiotu. Monick nie
chciała już dłużej zawracać mu dziś głowy.
Rano drużyna zebrała się do drogi. Po kilki
godzinach wędrówki Monick dostrzegła tabuny kurzu.
"Ktoś się zbliża!!!" - krzyknęła do
grupy. Karawana zatrzymała się. "Zaraz się
dowiem, kim jesteście..." - powiedziała sama
do siebie.
|
an-ge |
Helmut nie czekał. Zachrypniętym głosem
wykrzyczał rozkazy i po minucie wozy karawany
ustawione były półkolem, osłaniając tym samym
brahminy i ludzi. Przyczajeni za zaimprowizowaną
barykadą, mężczyźni z ponurą determinacją
ładowali broń.
-Nie spodziewałem się tak szybkiego odwetu -
pomyślał Patch, spluwając pod nogi.
Wiedziony nagłym impulsem rozejrzał się za Monick.
-Gdzie, do jasnej cholery, ona się podziewa w takiej
chwili?!!
Dziewczyna tymczasem leżała na piachu, ukryta za
niewielkim wzniesieniem. Pośpiesznie czyściła
kawałkiem koszuli szkiełko lunety. Oparła
snajperkę o ramię i spojrzała przez wizjer.
Bez zaskoczenia spostrzegła Boba na czele
Raidersów.
-Musi być cholernie pewny wygranej, skoro tak się
wystawia -mruknęła, odpędzając pokusę wysłania
go na tamten świat.
To mogłoby ich ostrzec.
Machinalnie zaczęła liczyć przeciwników. Gdy
skończyła plecy miała mokre od potu, a żołądek
zwinięty w supeł. Jednak ręce jej nie drżały gdy
odesłała błękitnym tunelem pierwszego z
napastników. Metodycznie uśmiercała kolejnych.
Mężczyźni z karawany też nie próżnowali. Mimo
to siła wroga była przeważająca. Po kilku
minutach zaciekłej walki, bandyci zdołali
przedrzeć się przez zasłonę z wozów.
Monick miała jednak większe zmartwienia na głowie.
Wróg odkrył jej kryjówkę i teraz rozpoczął
bezpośredni atak. Dziewczyna skupiła się na
strzelających i w krótce ich szeregi znacznie się
przerzedziły.
Serce podeszło jej do gardła gdy Raidersi z nożami
i sledhamerami zbliżyli się na odległość 20
kroków. By choć o minutę przedłużyć swoje
życie, dalej strzelała do tych z bronią palną,
ignorując drugich.
I gdyby nie jeden człowiek, jej ignoracja byłaby
fatalna w skutkach...
|
Moyżesh |
Ciężki Super Sledgehammer uderzył w
wyschniętą ziemię dziesięć centymetrów od jej
głowy . Piasek, który się przy tym wzbił w
powietrze zdążył jeszcze zasypać dziewczynie oczy
zanim ta odtoczyła się w bok.
Przetarła ręką oczy i spojrzała.
Spojrzała na młot wbity w ziemię i na trzymające
go, krwawiące dłonie.
Szybko podniosła wzrok by zobaczyć stojącego tuż
ponad nią byłego właściciela dłoni, który teraz
tępym wzrokiem wpatrywał się w krwawiące kikuty
jakby miał nadzieję, że zaraz odrosną.
"Odsunać się", "Strzelić"- te
i inne myśli przeleciały jej przez głowę, ale nie
miała siły by posłuchać którejkolwiek z nich.
Nie miała też siły na powstrzymanie nagłego
odruchu wymiotnego.
Mimowolnie zamknęła oczy.
Usłyszała plusk.
Spojrzała.
Głowa "człowieka bez dłoni" tryskając
posoką z mejsca gdzie jeszcze chwilę temu była
jego szyja leżała w barwnej kałuży, którą
utworzyły wymiociny Monick.
Dziewczyna skoczyła na nogi, zupełnie ignorując
fakt, że staje się banalnym celem dla kul
napastników. Adrenalina, która od początku walki
płynęła w jej żyłach z dziką furią teraz
wydawała się wprost rozsadzać dziewczynę od
środka, jednocześnie przywracając jej zmysły i
siłę do działania.
Odgłos ciężkiego oddychania dopiero teraz
zwrócił jej uwagę.
To Mark oddychał w ten sposób stojąc nad
zmasakrowanymi zwłokami raidersa i trzymając w
dłoni swoją ciężką maczetę,teraz całą
połyskującą karminem. Jego wzrok cały czas
skupiony był na pozbawionym członków ciele, jakby
w oczekiwaniu na jeszcze jakiś ruch a jego
mięśnie, teraz jakby nienaturalnie wielkie, drgały
pod ubraniem niczym stalowe liny po uderzeniu młota.
Podniósł twarz i spojrzał na Monick jakimś
niebezpiecznie mętnym wzrokiem, po czym
uśmiechnął się głupawo jakby chcąc powiedzieć
"Nie ma za co", ale nie mogąc tego inaczej
wyrazić.
W tym momencie nieprecyzyjnie wymierzony strzał,
który miał mu rozpłatać czaszkę zranił go
poważnie w lewe ramię.
Ochroniarz ryknął niczym wielki Mole Rat i z
szybkością pantery rzucił się na grupę
Raidersów, z pomiędzy której padł strzał.
Cisza.
Zapadła głucha cisza.
Po chwili z ciszy zaczął się wyłaniać dźwięk.
Z początku cichy, potem powoli ale definitywnie
przeradzający się w głośny krzyk.
Nie, nie krzyk. Wrzask.
"Kto? Kto tak wrzeszczy?" tłukło się w
głowie dziewczyny. "Kto?".
Po chwili zrozumiała.
To ona.
Nie wiedziała dlaczego krzyczy, ale nie mogła tego
powstrzymać. Chciała ale nie mogła.
Nagle czyjaś dłoń zakryła jej usta by zaraz z
pomoca drugiej dłoni brutalnie rzucić ją na
ziemię.
-Cicho, głupia. Chcesz zginąć ?
Peter, który leżał pomiędzy nią a niewielką
skałą którą przed chwilą obrał za najlepszą
kryjówkę dla Monick i siebie trzymał dziewczynę
mocno. Lewą dłonią za ramię, prawą za usta.
Pomogło.
Przestała krzyczeć.
Uspokoiła się.
-Nie bój się, wszystko będzie dobrze -
uspokajająco rzekł Peter klękając koło niej i
wyciagając zza pasa Stimpack i kawałek bandaża -
Opatrzymy cię potem, teraz trzeba tylko zadbać
żebyś się nie wykrwawiła.
-co ? - słabo wydusiła z siebie Monick
spoglądając w miejsce na swoim lewym udzie, gdzie
teraz sięgał ochroniarz.
Rana wygladała poważnie. Kula z Hunting rifle
najprawdopodobniej ciągle tkwiła w środku. Krew
upływała strumieniem ale nie tryskała w miarowych
odstępach czasu więc najprawdopodobniej tętnica
nie była uszkodzona. Co najmniej taką nadzieję
miał Peter.
-Peter!!!- głos Roberta przedarł się do nich
pośród huków wystrzałów i krzyków rannych lub
dobijanych - Daj Markowi trochę amunicji bo on
długo z tą maczetą nie pociągnie!!! A mi się
już kończą pociski!!!!
-Sam już mam niewiele!!! I nie mam jak mu dać bo
przecież on jest w samym środku tego syfu!!
zresztą w tym stanie to rozrąbał by mnie na pół
gdybym do niego podszedł!!!
-On tam zaraz zginie do kur.. Aaaaaaaaghhhh!!!!!!!!
-Robert !!!?
-....
-Robert !!!!!
-....
-Kur@# jego mać - zaklął Peter, spojrzał na
pobladłą dziewczynę - Leż tu spokojnie i
nie......
Reszty Monick już nie słyszała. Zdążyła jeszcze
tylko pomysleć, że nie powinna była opuszczać
rodzinnej wioski.
Ciemność i cisza ogarnęły ją zupełnie.
|
DoPr |
Monic obudziła się, ale świadomość wracała
powoli. Otwarła oczy. Z początku myślała, że
zginęła i znajduje wśród gwiazd, jednak gdy wzrok
powoli przyzwyczajał się do światła ujrzała nie
gwiazdy, a podziurawioną blachę. Z trudem usiadła
na pryczy. Rozejrzała się. Znajdowała się w
jakimś niewielkim, kwadratowym pokoiku, którego
ściany były wyłożone dyktą i pofalowaną
blachą. Koło jej pryczy stało krzesło i stolik.
Na krześle wisiały jaj ubrania a na stoliku
leżały jakieś dziwne przedmioty z przeźroczystymi
rurkami i igłami. Obok stolika były drzwi, a koło
nich stał karabinek snajperski, który Monic
dostała od Patcha. To wszystko oświetlały silne
promienie słoneczne, które wpadały do tego
pomieszczenia bez okien, wąskimi promieniami
żółtego świata, przedostającymi się przez
liczne dziury w suficie.
Monic raz jeszcze rozglądnęła się po
pomieszczeniu i wzrok jej zatrzymał się na
karabinku. Jakieś przytłumione wspomnienia
zaczęły się wdzierać do otumanionego przez leki
umysłu... Dopiero teraz zadała sobie to pytanie:
"Gdzie ja jestem?".
|
Marks |
-Hej, jesteś tam?
Monick na dźwięk cudzego głosu aż podskoczyła,
uderzając głową o sufit.
"Chyba tutaj mieszkają krasnoludki, że tak
nisko ustawili sufit" - pomyślała z przekąsem
Monick.
-Jest tam kto? - powtórzył głos.
Monick chciała odpowiedzieć, ale głos uwiąz jej w
gardle. Poczuła, że jej język jest sztywny jak
kołek.
I dopiero teraz zrozumiała, dlaczego.
Zrozumiała, że tak jest, ponieważ nie rozmawiała
z nikim od tygodni, może nawet miesięcy.
Spostrzegła ruch w kącie izby.
-Potrafisz mówić? - powiedział głos.
Przy podłodze w ścianie znajdowała się mała
dziurka, przez którą patrzyło na Monick brązowe
oko.
Monick pytająco uniosła brwi.
-Wydłubałem tę dziurkę łyżką - odpowiedział
głos. - Ach, nie możesz mówić, bo masz sztywny
język? Nie martw się, za chwile przejdzie.
Rzeczywiście, po chwili Monick prowadziła już
konwersację z tajemniczym nieznajomym.
|
TRASHER |
Tymczasem w rozbita karawana powoli dochodziła do
siebie po ostatnim ataku Raidersów. Przeżyło tylko
kilku ludzi. W tym Patch, Peter i Mark. Wszyscy mocno
pokiereszowani. Mark dopiero otrząsał się z szału
bitewnego. Przerobił sporą grupkę bandytów na
karmę dla psów. Dopiero teraz Patch zorientował
się, że nigdzie nie ma Monick. Z pewnością nie
było jej wśród zabitych, choć sprawdzenie
kilkunastu ciał też zajęło sporo czasu. Peter
postanowił sprawdzić pobliskie skały, szukając
tropu Raidersów, którzy się wycofali. Szedł po
krwawym szlaku usłanym pociętymi ciałami. Po
chwili dołączył do niego Mark. Peter spojrzał z
obrzydzeniem na martwego bandytę z wyprutymi
flakami. Jelita świeciły się w promieniach
słońca, zwłoki pokrywały skrzepy krwi.
- Wiesz co, Mark? Teraz to już trochę
przesadziłeś...
- Co?
- Mam na myśli te ciała. Rozumiem, że broniłeś
siebie i oczywiście nas, ale czasami obawiam się
twojej maczety bardziej niż grupy Raidersów.
- Zgłupiałeś? Walczyłem w innym rejonie. Po
zdobyciu broni tych fagasów prułem z pistoletu od
czasu do czasu rozwalając komuś łeb młotem, jak
się kończyły naboje. To nie moja robota...
- To czyja!? Świętego Mikołaja? Chyba nie powiesz
mi, że się sami zajebali, nie?!
Do rozmawiających podszedł Patch.
- Spokojnie, panowie. Ważne, że żyjemy... A
cokolwiek by się tu nie stało... przynajmniej mamy
już jedno zagrożenie z głowy. Nie wiem, kto jest
odpowiedzialny za tę masakrę, ale mamy teraz
ważniejsze sprawy na głowie. Trzeba zająć się
rannymi, odszukać Monick...
Dziwne stęknięcie przyciągnęło uwagę
mężczyzn. Zza skały na chwiejących nogach
wyszedł Bob... Trzymał się obiema rękami za
krwawiące obficie gardło. Nie mógł mówić, tylko
coś charczał... Mark instynktownie sięgał już po
swoją maczetę, gdy nagle za rannym Bobem pojawiła
się postawna postać. Bob wyciągnął rękę w
kierunku Patcha, jak gdyby prosił go o pomoc.
Stojącą za nim postać ryknęła coś w stylu
"REI!" i błyszczące ostrze ukośnie
przecięło korpus mężczyzny. Tajemnicza postać
wyszła z cienia. Karawaniarzom ukazał się
postawny, wysportowany mężczyzna. W prawym ręku
trzymał zakrwawioną katanę, a na twarzy nosił
maskę odsłaniającą tylko prawe oko. Oczy Patcha
rozszerzyły się... Mężczyzna w podeszłym wieku
zacisnął dłonie w pięści i rzucił się na
wojownika wymyślając mu najbardziej, jak tylko
potrafił. Jednooki błyskawicznie chwycił go za
szyję lewą ręką i podniósł do góry bez
większego wysiłku. Nie czekając na rozwój
wypadków, towarzysze Patcha sięgnęli po broń.
Mark krzyknął do napastnika:
- Puść go koleś bo pożałujesz!
Jednooki spojrzał na nich i grobowym głosem
powiedział:
- Po tym, co to zobaczyliście, nadal uważacie, że
możecie się ze mną równać?
Po czym nie czekając na odpowiedz puścił Patcha,
który upadł na ziemię, i jednym susem znalazł
się za plecami Petera, któremu przystawił ostrze
katany do szyi.
- Teraz zamierzacie mnie wysłuchać?
Mark był nieźle wkurzony całą tą sytuacją, ale
po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że
już dawno byliby martwi, gdyby takie były zamiary
jednookiego wojownika. Postanowił więc wysłuchać,
co ma do powiedzenia:
- Mów...
W tym czasie Patch wstał z ziemi i powiedział:
- Możesz ich okłamywać ile chcesz, Snake Eye, ale
ja i tak nie uwierzę mordercy... mojego syna.
Peter i Mark rozdziawili gęby ze zdziwienia. Każdy
z nich już nie raz słyszał o synu Patcha, który
służył jako snajper w Bractwie Stali. Nigdy jednak
nie dowiedzieli się w jakich okolicznościach
zginął... Snake Eye puścił Petera i powiedział
do starca:
- I tu się mylisz... Twój syn był... moim
przyjacielem...
Patch'owi zaszkliły się oczy:
- Zamknij się! Łżesz! To ty go zabiłeś! Jego
dowódca wszystko mi opowiedział!
- Oszukał cię, tak jak i wielu innych. I mogę ci
to udowodnić.
Snake Eye sięgnął do małej torby przymocowanej do
jego paska i wyciągnął z niej starą zapalniczkę.
Potem rzucił ją Patchowi i powiedział:
- Prezent, który dostał od ciebie na 14-te
urodziny... W kilka dni po tym, jak zabrałeś go po
raz pierwszy na polowanie...
Starzec przyglądał się zapalniczce. Odżyły
wspomnienia.
- To było tak dawno temu...
- Twój syn opowiedział mi to i poprosił, bym w
razie jego śmierci odnalazł cię i przekazał ci,
że zginął walcząc ze zdrajcami bractwa.
- A-ale... jak to.
- Dawno temu jeden z generałów Bractwa o
wybujałych ambicjach postanowił przejąć
zwierzchnictwo nad całym Bractwem Stali. Zniszczył
prawie wszystkich mogących zagrozić jego planom. W
tym mój klan wojowników <<<więcej
szczegółów w RADIATED ZIN #2 - dopisek
autora>>>. Twój syn odkrył to i
pomógł mi zniszczyć wiele zdeprawowanych jednostek
Bractwa. Zginął podczas szturmu na jeden z
bunkrów...
- Nie mogę w to uwierzyć... tyle lat żyłem w
przeświadczeniu, że stoisz za śmiercią mojego
syna... to za dużo jak dla człowieka w moim wieku.
- To już nie ma znaczenia. Powinieneś martwić się
o bieżące problemy. Powinniśmy odnaleźć tą
waszą "snajperkę"...
Do rozmowy wtrącił się Mark:
- Po pierwsze to ona ma na imię Monick, a po
drugie... co rozumiesz przez "powinniśmy"?
- Chcę pomóc wam ją odnaleźć.
- Dlaczego? - zapytał Peter.
- Potrzebujemy jej zdolności. Grozi nam o wielkie
niebezpieczeństwo.
- Jak wielkie? - zapytał Patch.
- Powiedzmy, że ta banda Raidersów to dopiero
początek...
|
An-ge |
- Niewygodnie tak rozmawiać, co?
Monick kiwnęła w odpowiedzi głową i odciążyła na chwilę prawy łokieć na którym się opierała.
- Hmm, doktorek przyjdzie prawdopodobnie dopiero za godzinę...Chwileczkę.
Dziewczyna jeszcze raz pomyślała o tajemniczym doktorze, który ją opatrzył.
Z trudnością przypominała sobie dotyk pomarszonych dłoni na ciele i ostre ukłucia na przedramionach.
Metalowy zgrzyt, ciche szuranie i wkrótce ujrzała właściciela brązowego oka.
Ze zdziwieniem spostrzegła, że chłopak jest młodszy od niej o kilka lat.
Szybko podciągnęła zawszony koc pod brodę.
Niska postać z gracją usiadła po turecku na brudnej podłodze. Szeroki uśmiech pojawił się na szczupłej twarzy.
Przez kilka sekund wpatrywała się w niego w zdumieniu.
- Przecież mówiłeś, że jesteś więźniem...
Jego uśmiech stał się odrobinę szerszy.
- Mówiłem także, że jestem Mistrzem złodziei -odparł głosem chwalipięty.
- I siedzisz w takiej norze, pozwalając na to by jakiś stary pierdoła trzymał cię w celi, zamiast wydawać rozkazy w podziemnej Gildi?
Chłopak puścił mimo uszu szyderczy ton Monick i z zapałem potaknął głową.
Snajperka wzniosła oczy ku sufitowi.
- Popatrz na to pozytywnie...
- Jasne. v
- ...nie muszę sprawdzać czy w żarciu nie ma trucizny...
- Suchy chleb, zamiast nadziewanych Iguan.
- ...spać mogę spokojnie...
- Na gołej ziemi, zamiast jedwabnych poduszkach.
- ...no i mam rozrywkę w postaci piszczących pacjentów doktorka. -zakończył entuzjastycznie.
- Istny raj - mruknęła z przekąsem.
Wzruszył ramionami.
- Gdybym umiał posługiwać się bronią -wskazał na jej karabinek - to może byłbym żądny przygód. Sama zdolność kamuflażu nie pomoże w krytycznej sytuacji.
- Ile tu już jestem? -zmieniła temat.
- Hmm, pomyślmy... - chłopak teatralnie pomasował brodę -Około 8 dni.
- Coooo?!!
- Za dużo czy za mało? -zapytał niewinnie.
- Czuję się jakbym przyrosła do tej pryczy...
- To efekt uboczny zbyt wielu dragów. Przejdzie. Ważne, że doktorek dziurę załatał -machnął ręką.
Monick odruchowo dotknęła szramy na udzie.
- Karawana... - przeszło jej przez myśl.
Nagle chłopak spoważniał i zastrzygł uszami jak królik. Płynnym ruchem wstał i bezszelesnie zbliżył się do drzwi.
Monick w najwyższym zdumieniu obserwowała poczynania młodego złodzieja. Nadstawiła uszu, ale nic nie usłyszała, a raczej nic nadzwyczajnego nie usłyszała. Zdążyła przywyknąć do miejskiego gwaru, do głośnych bluzg, odgłosów rzygania, od czasu do czasu trzasku łamanych przedmiotów i jęków narkomanów. Chłopak jednakże całym ciałem wyrażał czujność. Po nieznośnie długich 5 sekundach oderwał się od drzwi i błyskawicznie dopadł sfatygowanej blachy imitującej ścianę. Z wysiłkiem odsunął ją o kilkanaście centymetrów i znikł w tak powstałej szparze. Blacha z cichym zgrzytem powróciła na miejsce w chwili gdy rozległ się brzęk kluczy.
- Jak ci na imię? - wyszeptała szybko do małego otworu przy podłodze.
- Alibaba.
- Alibaba???
Odpowiedział jej pogodny śmiech tamtego.
- Rodzice mieli dziwne poczucie humoru!
W otwartych drzwiach pojawił się karzeł w upapranym fartuchu.
cdn...
|
|
|