| |
Opowiadanie autor dedykuje Heimao, której
wkład w powstanie niniejszego
tekstu jest nieoceniony.
PROLOG:
Gdzieś na pustkowiach Ameryki Północnej...
Samotny wędrowiec przemierzał piaszczyste połacie terenu. Odziany był w
podarty płaszcz, z pod którego miejscami wystawały fragmenty pancerza. Jego
twarz skryta była pod maską gazową. W ręku ściskał strzelbę. Po kilku
godzinach mężczyzna zatrzymał się na chwilę i przetarł gogle. Tumany
piasku wzniecane przez wiatr utrudniały widoczność ale mimo to dostrzec było
można zarysy małej mieściny.
- Znowu w domu... - powiedział do siebie wędrowiec i ruszył dalej.
^*^*^*^
Rozdział I: Stare sprawy.
W barze siedział mężczyzna w podeszłym wieku i z zadowoleniem popijał
drinka. W tak małej mieścinie nie działo się zbyt wiele, toteż przybycie
nieznanego podróżnika wywołało niemałe poruszenie. Mężczyzna oczekiwał
tej wizyty od dawna. Drzwi baru otworzyły się i progu pojawiła się niewyraźna
sylwetka człowieka w płaszczu. Można było zauważyć, że podróżował
przez długi czas po pustyni. Ów wędrowiec omiótł wzrokiem pomieszczenie a
następnie powolnym krokiem ruszył w kierunku stolika pod oknem. Usiadł
naprzeciwko podstarzałego mężczyzny. Choć jego słowa były tłumione przez
noszoną na twarzy maskę gazową, siedzący blisko stolika bywalcy baru usłyszeli
je.
- Randall... Więc jeszcze żyjesz...
W mieście zawsze było spokojnie. Większość jego mieszkańców nie miała
ani potrzeby ani chęci go opuszczać. Do tych ludzi należał Randall. Starszy
mężczyzna często przesiadywał w barze rozmyślając lub rozmawiając z
przybyszami. Dzięki temu zawsze był bardzo dobrze poinformowany o
wydarzeniach, które miały miejsce nawet bardzo daleko na południu kontynentu.
Tym bardziej zastanawiał fakt, skąd nieznany człowiek może wiedzieć o
Randall'u, skoro nigdy go nie widział? Odpowiedzi na to pytanie dała dalsza
rozmowa.
- Takich jak ja do nieba nie biorą, a i w piekle nie chcą - powiedział
spokojnie starzec.
- Dobrze wiedzieć, że humor nadal ci dopisuje - skomentował zamaskowany mężczyzna.
- Może już damy spokój tym konwenansom, i napijesz się ze mną? Niewielu ma
tak mocny łeb jak ja i ty. Dlaczego wróciłeś, Trasher?
Ludzie zebrani w barze, którzy dotychczas przysłuchiwali się konwersacji,
zdawali się być zaskoczeni ostatnimi słowami Randall'a. W tak małym
miasteczku jak to praktycznie każdy wiedział wszystko o każdym. Nie było
mowy o prywatności. Trasher opuścił je dawno temu, chcąc odnaleźć swoje
miejsce w życiu. Uzbrojony był tylko w strzelbę, którą podarował mu
Randall. Później do wioski wielokrotnie dochodziły informacje, że niejaki
Trasher zawędrował to tu to tam i zrobił to i to. Nieraz donoszono również
o jego śmierci.
- Czasem człowieka ciągnie na stare śmieci - odparł wędrowiec - Wiesz...
pogadać ze znajomymi, odwiedzić stare kąty, załatwić stare sprawy.
- Sentymentalny się robisz... ale każdy robi to, co uważa za słuszne. Słyszałem,
że jesteś jednym z najemników... rzuciłeś robotę?
- Powiedzmy, że za bardzo wzrosło ryzyko i za szybko traciłem kumpli. Zresztą
robiło się nudnawo.
- Nudnawo? Ostatnio dochodzą do mnie bardzo ciekawe informacje. Wielkie brązowe
stwory atakują bydło, wielkie zielone stwory atakują karawany, plaga szczurów
na południu i niejakie Bractwo Stali, które nie wiadomo właściwie, z kim
trzyma...
- Zdaje się, że jesteś dobrze poinformowany, ale jeszcze nie wszystko wiesz.
Jakiś pajac na południu zwany Masterem zaczął mieszać w genach ludzi.
Powstała armia barczystych zielonych mutantów i jeszcze innego ścierwa, które
atakowało niewielkie grupy homo sapiens. Co do bydła - te potwory zwane są
Deathclaw'ami. Mają wielgaśne szpony, są cholernie szybkie i wytrzymałe. I
nie wiadomo skąd się wzięły, bo widziałem, że do band Mastera nie pałają
miłością.
- No, no... mów dalej...
- To by było praktycznie na tyle, nie licząc faktu, że Bractwo Stali to banda
dupków i ignorantów w pancerzach. Inwazję mutantów i Mastera zatrzymał zupełnie
nieznany koleś praktycznie w pojedynkę...
- To ten sam, którego nazywają "Vault Dweller"?
- Tak. Ale nie pora teraz na serwis "Z kraju i ze świata". Co słychać
w naszym małym, wsiowym, górskim miasteczku na zadupiu?
- To miasto nie jest chyba aż takim "zadupiem"?
- W innych rejonach gadają, że jest... i to takim, że tu podobno "psy
ch...mi wodę piją".
Starszy mężczyzna roześmiał się głośno nalewając gorzałki do szklanek.
- He... he... niezłe, niezłe. Co do naszego miasta to ostatnio zaginęły
kolejne osoby a reszta - po staremu.
- Zdaje się, że armia Mastera tutaj nie powinna dotrzeć. Może dałbyś mi
jakieś wskazówki odnośnie miejsc, w których najczęściej wcina ludzi bez śladu?
- Zamierzasz odegrać lokalnego bohatera?
- Coś w tym stylu. Trzeba spłacić stare długi... A zresztą, jest okazja, żeby
trochę postrzelać.
- No dobra. Posłuchaj...
Randall udzielił wszelkich informacji na temat tajemniczych zaginięć mieszkańców
miasteczka. Potem rozmawiali do samego rana, aż w końcu postanowili trochę
odpocząć. Nadmiar informacji, wrażeń, a co gorsza - gorzały, mógł mieć
poważne następstwa. Po odespaniu kilku godzin Trasher ruszył na mały
rekonesans.
^*^*^*^
Rozdział II: Kultyści.
Po dość długim zwiadzie Trasher natknął się na grupkę ludzi, którzy w
pośpiechu przemieszczali się w kierunku jaskini.
- Znowu jaskinie? - powiedział sam do siebie Trasher - To przestaje mnie bawić.
Były najemnik sprawdził swoją broń i z H&K SMG gotowym do strzału ruszył
w kierunku skalnej wnęki. Pułapki zamontowane przy wejściu do jaskini były,
lekko mówiąc, "amatorskie". Po latach współpracy ze specem od ich
zakładania i rozbrajania nie stanowiły dla Trashera żadnej przeszkody. Wewnątrz
skalnej groty ciągnęła się sieć korytarzy, które gdzieniegdzie rozświetlone
były pochodniami. Co jakiś czas słychać było płacz lub krzyki ludzi. To
tu, to tam walały się ludzkie czaszki i resztki ubrań. Ex-najemnik zakradł
się do większego pomieszczenia wykutego w skale i ostrożnie zajrzał do środka.
Jego oczom ukazał się dość nietypowy widok. Grupka przerażonych i zakutych
w łańcuchy ludzi, stojący nad nimi człowiek w długiej szacie, nieopodal
kilkunastu podobnych mu dziwaków z kapturami na głowach a na samym środku rozłożony
na dziwnej płycie martwy super-mutant. "Co to, qr**, cyrk przyjechał?"
- pomyślał Trasher. Wyglądało na to, że to jakaś grupka kapłanów usiłuje
złożyć ludzi w ofierze rozkładającemu się trupowi! Były najemnik nie
czekał na dalszy rozwój wypadków, wyjął z kabury SMG i ostrożnie wszedł
do pomieszczenia.
- Doświadcz potęgi naszego boga, niewierny! - krzyknął kapłan do jednego z
zakutych ludzi zamierzając się na niego nożem - Giń!
Zanim ręka mordercy uzbrojona w nóż spadła na ofiarę, by zadać śmiertelny
cios, rozległ się krótki terkot karabinu maszynowego. Ciało kapłana rozerwały
kule i martwy człowiek padł na ziemię. Wśród pozostałych zakapturzonych
postaci zapanował strach. Widocznie w czasie "ceremonii" nie nosili
ze sobą żadnej broni palnej. Mimo tego najstarszy z nich krzyknął:
- Jak śmiesz przerywać posiłek naszemu bogowi!?!
Trasher spojrzał raz jeszcze na martwego mutanta, po czym powiedział:
- Masz na myśli tego zdechłego mutanta? Nie wygląda na kogoś, kto chciałby
się "posilić". Właściwie to się chyba trochę rozkłada, bo
strasznie śmierdzi...
Te słowa strasznie rozjuszyły wszystkich "zakapturzonych".
Najstarszy z nich wskazał ex-najemnika ręką i chyba wydał jakiś rozkaz
ataku. Niestety, mimo iż agresorzy posiadali liczebną przewagę ich samobójczy
rajd przerwało kilka celnych serii z SMG. Magazynek karabinu upadł na ziemię,
sygnalizując brak amunicji. Jedyny żywy kapłan wyjął zza paska nóż i
rzucił się w stronę Trashera. Niedoszła ofiara wściekłego ataku
najspokojniej w świecie wyjęła strzelbę z kabury na plecach i mierząc w głowę
napastnika pociągnęła za spust. Gdy przebrzmiało już echo wystrzału bezgłowy
trup zwalił się na kamienne podłoże.
- No, i to by było na tyle jeżeli chodzi o kult sztywnej mutanckiej cioty -
skomentował Trasher.
Pojmani ludzie zostali uwolnieni i mogli powrócić do domu. Ex-najemnik zbadał
dokładnie skały i odnalazł wejście do podziemnego kompleksu. Na jednej ze ścian
widniała nazwa "Vault...". Reszta napisu była nieczytelna. Trashera
zastanawiało to, że wśród "kapłanów" nie było kobiet.
"Pewnie to od tego odpaliła im korba" - pomyślał. Po zabraniu ze
schronu kilku potrzebnych gadżetów, naboi i stimpaków mężczyzna powrócił
do miasteczka. Po kilku dniach znowu był w drodze patrolując nieuczęszczane
zbytnio przez ludzi szlaki.
^*^*^*^
Rozdział III: Diabeł w ludzkiej skórze.
Po tygodniu samotnej wędrówki Trasher natknął się na grupę walczących.
Ot, klasyczna zadyma na pustyni. Po dłuższej obserwacji okazało się jednak,
że to starcie ma trochę nietypowy charakter. Grupka Raidersów broniła się
przed jakąś kobietą, która raz po raz celnymi strzałami eliminowała
kolejnych oponentów. Była sama, nie próbowała się kryć a mimo to banda
gangsterów miała poważne kłopoty z odparciem ataku. Zanim Trasher zareagował
pozostało już tylko dwóch Raidersów. Kobieta wycelowała w nich pistolety i
krzyknęła:
- Poddajcie się szmaciarze, to pozwolę wam żyć!
Raidersi byli wystarczająco umęczeni walką a i z nabojami stali nienajlepiej.
Rzucili swą broń na ziemię i podnieśli ręce do góry. Kobieta szybko upuściła
swoje pistolety i wyciągnęła kolejne dwa zza pasa. Bandyci zrozumieli, że
popełnili błąd. Mogli wygrać, ale nie zorientowali się, że przeciwnik nie
ma już czym strzelać. Zdołali jeszcze rozdziawić gęby i wyciągnąć ręce
w pytającym geście po czym rozległy się dwa strzały. Obaj mężczyźni
padli na ziemię z dziurami w głowach. Tajemnicza kobieta zdmuchując dym z luf
broni powiedziała:
- Zasada numer jeden - "Nigdy nie ufaj uzbrojonej babie".
Nagle usłyszała głośne klaskanie. Obejrzała się za siebie i ujrzała
wysokiego mężczyznę z maską przeciwgazową na twarzy. Wydawał się być
bardzo zaintrygowany "spektaklem".
- Konkretna robota - powiedział - Sto procent profesjonalizmu i zero procent łaski.
To lubię...
- A może i ciebie powinnam wykończyć?
- Nieee... Zdaje się, że masz większy kłopot na głowie - powiedział mężczyzna
i wskazał dłonią zbliżającą się samicę Deathclawa wraz z parą młodych.
- Świetnie. Nadciąga sąsiedztwo - powiedziała kobieta i przeładowała broń.
- Tak przy okazji, jestem Trasher. Bierzesz małe czy mamuśkę?
- Diabolique. Zajmę się tym większym.
- Miło mi. Czas na zadymę - powiedział ex najemnik i wyciągnął swój
ulubiony "zestaw pacyfikujący" składający się z H&K SMG oraz
strzelby.
Seria z karabinka maszynowego położyła małego Deathclawa i zraniła pozostałą
część watahy. Trasher miał kolejną okazję obserwowania swojej nowej
znajomej w akcji. Wypadałoby nadmienić, że Deathclawy to iście szatański
pomiot. O ile musisz z nimi walczyć najlepiej użyć najmocniejszej broni
palnej i grzać z dystansu. Taktyka Diabolique była nieco inna. Rozpędzona
kobieta niemalże wpadła na wielką samicę. Potwór machnął potężną łapą
licząc na pewne trafienie, ale spotkała go przykra niespodzianka. Wojowniczka
zatrzymała się tuż przed przeciwnikiem, kucnęła unikając ataku, po czym
wystrzelała całe dwa magazynki w głowę oponenta. Samica Deathclawa nawet nie
zdążyła jęknąć przed śmiercią. Tymczasem Trasher przełączył swoją
bojową strzelbę na tryb ognia seryjnego i wykończył ostatniego potwora.
Podszedł do martwej "matki" i raz jeszcze strzelił jej w głowę.
Diabolique spojrzała na niego z wyrzutem, jakby ten czyn obraził jej ego. Mężczyzna
najwyraźniej zauważył to i spokojnie powiedział:
- To tylko dla pewności... Nic osobistego.
- Dobra, dobra. Po prostu nie lubię, jak ktoś po mnie poprawia.
- Masz niezłą technikę. Trochę ryzykowna, ale...
- Coś ty taki miły? Próbujesz mnie poderwać?
- Nieee... Jeszcze chcę pożyć - powiedział z rozbawieniem mężczyzna - Za
bardzo przypominasz modliszkę, a ja za bardzo lubię swoją głowę.
- Starczy tych konwenansów. Ty też podróżujesz na wschód? Chyba mi po
drodze. Może byśmy połączyli siły, ale nie wyobrażaj sobie za wiele...
- Dobry pomysł. W kupie raźniej a i siła ognia większa.
Dwójka pustynnych podróżników zabrała łupy z ciał Raidersów po czym
nieco chwiejnym krokiem ruszyła dalej. W czasie wędrówki chcąc, nie chcąc
podczas krótkich rozmów Diabolique opowiedziała trochę o sobie. Te strzępki
informacji dały Trasherowi dość dużo. Wywnioskował on mianowicie, że ta
wojowniczo nastawiona kobieta nie należy do żadnej organizacji i ma dość
"luźne poglądy". Gdyby ktoś zapytał, "Po jakiej stronie
stoisz?" niemal pewne jest, że usłyszał by odpowiedź "Po
swojej". Ponadto zdaje się, że Diabolique nie darzy Bractwa Stali sympatią.
Przy następnym spotkaniu z Raidersami padło tylko kilka kwestii. Trasher rzucił
- "Skąd się bierze tyle tych oszołomów?" a jego towarzyszka dodała
"Skąd oni się biorą na takim pustkowiu, napadają na Radscorpiony? A
zresztą... zastrzelić tych sukinsynów!!!". Nie była to otwarta walka.
Dwójka nomadów zakradła się do obozu bandytów i sabotowała ich
"systemy obronne" potem spokojnie dała się zauważyć. Raidersi
chwycili za broń i usłyszeli dźwięk, który mógł oznaczać tylko jedno -
brak naboi. Z wyprostowanego środkowego palca kobiety zwisała taśma naboi.
- Tego szukacie, rozrabiaki?
Diabolique uśmiechnęła się w sposób, który wyjaśniał jej imię. Jednakże
stojący najbliżej kobiety zbir nie był raczej w stanie tego podziwiać gdy
dostał od niej solidnego kopa w twarz. Raider upadł na ziemię trzymając się
za obficie krwawiący nos. Dalsza część ataku przebiegała na zasadzie
"Znasz ten cios?", a rolę worków treningowych odegrali bandyci.
Trasher zdarł z jednego z nich skórzaną kurtkę i przeczytał napis:
- "Claim Jumpers". Co to ma być?
- Bardzo wymyślna nazwa. Chociaż patrząc na to, jak umieją się bić, właściwą
nazwą byłaby "Banda paralitycznych babć".
- Starczy tej zabawy - powiedział ex najemnik i złamał kark znokautowanemu
Raidersowi.
Diabolique zaprezentowała kolejny nowy cios. Uderzenie dłonią w nos mężczyzny
w taki sposób, aby wbić go wprost do mózgu. Po krótkiej serii chrupnięć i
trzasków grupka połamanych, martwych facetów zaściełała niewielki fragment
terenu.
Gdy dwójka kilerów przemaszerowała spory kawał nastąpiło rozdzielenie.
Diabolique natrafiła na ślad Bractwa, a to mogło oznaczać tylko jedno -
zadymę. Trasher również odnalazł ślady, ale pozostawiły je duże
humanoidalne istoty. "Super mutantów nienawidzę najbardziej na świecie"
- powiedział mężczyzna - "Dalszą wspólna wędrówka chyba nie ma racji
bytu". Każda z postaci ruszyła w ślad za swoim osobistym wrogiem...
^*^*^*^
Rozdział IV: Zdrada.
Trasher po kilkunastu dniach podróży dotarł do oceanu. Okolica wydawała
się opuszczona nawet przez najprymitywniejsze stworzenia. Mimo to mężczyzna
wolał poruszać się po twardym podłożu na wypadek, gdyby ktoś (lub coś) był
na tyle inteligentny, żeby pójść po jego śladach. Nieopodal znajdowało się
coś na kształt osady. Wejścia do prymitywnych chat i namiotów były dość
duże, co sugerowało że mieszkańcy mają ponad dwa metry wzrostu. Trasher
postanowił przyczaić się w pobliżu i poczekać na gospodarzy. Dopiero
kilkanaście godzin później, kiedy już zmierzchało ex najemnik usłyszał
zbliżająca się grupę humanoidalnych istot. Odkrycie bazy super mutantów w
tym rejonie nie było aż takim zaskoczeniem, jak ich towarzystwo. Trasher
zmarszczył czoło i wycedził przez zęby:
- Bractwo Stali...
Istotnie, wśród grupki mutantów można było dostrzec kilku Paladynów w
Power Armors. Cała wataha poruszała się i rozmawiała jak grupa starych,
dobrych przyjaciół. Nie wyglądało na to, że ktokolwiek kogoś pojmał, więc
oczywistym było, że to jakiś dziwny sojusz. "Stalowe bydlaki pokazują
swe prawdziwe oblicze..." - pomyślał Trasher. Cała grupa rozsiadła się
wygodnie na środku obozu, ktoś rozpalił ognisko. To był dobry moment na
atak, ale nie na tak liczną i dobrze uzbrojoną drużynę. Ex najemnik zaczął
ostrożnie okrążać obóz. Nieopodal stał transporter Bractwa. "Ciekawe,
czy ten moloch jest na chodzie?" - zastanawiał się mężczyzna. Pojazd
wyglądał na zadbany i sprawny. Pewnie podróżowano nim po zapasy. Pojazd
przypominał pociąg. Był dobrze opancerzony, wewnątrz było wystarczająco
miejsca, by przewieźć sporą grupę żołnierzy wraz z ekwipunkiem i zapasami.
Kiedyś Trasher nauczył się prowadzić. Sama nauka nie była trudna. Gorzej było
ze znalezieniem bryki "na chodzie". To pancerne bydle było oczywiście
znacznie większe niż Corvega Highwayman, ale... "jak się nie ma co się
lubi, to się lubi co się ma". Mężczyzna podkradł się do pojazdu i
sprawdził, czy aby nikogo w nim nie ma. W części przeznaczonej dla żołnierzy
leżał Chaingun wraz ze sporym zapasem amunicji. Ex najemnik wszedł do kabiny
kierowcy i cicho uruchomił wehikuł. Warczenie silnika tego gigantycznego
behemota zdawało się być najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Trasher uśmiechnął
się szeroko i powiedział:
- Ou yee... keep on rollin' babe.
Mężczyzna wcisnął gaz do dechy i wzniecając obłoki pyłu ruszył w
kierunku obozu. Dopiero ryk pędzącego pojazdu miażdżącego drzewa jak suche
patyki przerwał wesołe rozmowy przy ognisku. Pancerny transporter rozjechał
dwóch paladynów i mutanta, którzy nie zdołali odskoczyć na bok. W obozie
zapanowała wrzawa. Jedni próbowali się chować, inni ostrzeliwali wehikuł z
pistoletów laserowych. Trasher raz po raz zawracał i eliminował kolejnych
przeciwników oraz niszczył ich broń. Na polu bitwy przy życiu pozostał
jedynie bezbronny mutant, ranny paladyn oraz jego towarzysz z Bractwa, który
jako jedyny nie doznał obrażeń i próbował strzelać do kierowcy. Po chwili
pojazd zatrzymał się. Drzwi transportera otworzyły się i stanął w nich
Trasher uzbrojony w Chainguna. Wystrzelona przez niego seria trafiła prosto w
hełm ostatniego zdolnego do obrony oponenta, zabijając go na miejscu. Były
najemnik rzucił broń na ziemię, wyjął z kabury Desert Eagle'a i oddał
kilka strzałów w głowę próbującego uciekać mutanta. Potężna postać
upadła na wydmę. Trasher podszedł do rannego paladyna i mierząc mu między
oczy powiedział:
- Co masz na swoją obronę, zdrajco?
Członek Bractwa Stali leżący na ziemi spojrzał na postać w masce gazowej i
pancerzu bojowym, po czym odrzekł:
- Master już nie żyje. Cała ta wojna już się skończyła. To nie ma sensu.
Super mutanty nie mają już o co walczyć...
- Trzeba ich wybić co do jednego! - wrzasnął Trasher - Oni nigdy nie powinni
chodzić po ziemi.
- A jakie ty masz prawo to osądzać?! - zapytał paladyn - Są żywymi
istotami, które kiedyś były ludźmi. Oni też chcą żyć! Ameryka to
pustkowie, starczy miejsca dla każdego!
- Chyba ci się mózg zlasował! Oni zabijali ludzi, łapali ich i poddawali
genetycznym przeróbkom zamieniając ich w podobne sobie głupie, wielkie
bestie. Jakie ONI mieli prawo to robić? Zapłacą za wszystko! Ty siedziałeś
sobie w fortecy Bractwa podczas gdy ja i moi kumple nadstawialiśmy za was tyłki.
Wielu z nas zginęło, a ty mi mówisz, że wojna się skończyła?
- Przykro mi z powodu twoich przyjaciół, ale to się musi skończyć! Ktoś w
końcu musi przerwać ten krąg nienawiści...
Wypowiedź paladyna przerwał wystrzał. Mężczyzna w zbroi zesztywniał.
Trasher podniósł głowę i powiedział do postaci kryjącej się w cieniu:
- To nie było konieczne, Diabolique. Sam bym to załatwił.
- Ale dzięki mnie to nie było przesadnie dramatyczne.
- Może i tak. Ale moje poglądy i tak nie uległy zmianie. Wszystkie mutanty
muszą zginąć.
- Ja skoncentruje się na Bractwie Stali. Zdaje się, że oni mają więcej
grzechów na sumieniu.
- Udanych łowów...
- Dzięki. A tak na marginesie... fajny pomysł z tym rozjeżdżaniem przeciwników.
- ...
Dwójka ludzi rozstała się i każde z nich poszło swoją drogą.
^*^*^*^
Rozdział V: Semper fi...
Z notatek znalezionych przy ciałach paladynów Trasher i Diabolique
dowiedzieli się, że w pobliżu znajduje się tajna baza odszczepieńca Bractwa
Stali zwanego Desolator. Podobno on i podobni mu psychole założyli coś na
kształt tajnej komuny polującej na wszystkich i wszystko. Zwierzęta, ludzie,
mutanty - cokolwiek, co dostało się pod lufę siepaczy "Krzyżowców
Oczyszczenia" było eliminowane. Rozbita przez Trashera grupa miała
powstrzymać patrol "Krzyżowców" a potem szturmować na osłabioną
twierdzę Desolatora. Diabolique postanowiła zająć się grupą "szurniętych
braciszków" łażącą po pustyni. Zadaniem jej towarzysza był rekonesans
w tajnej bazie.
Trasher ustalił, że w bazie jest około dwudziestu ludzi, którzy najwyraźniej
byli przygotowani na szturm. Mała sztuczka z granatami i czterech mężczyzn
zostało wysłanych prosto do piekła. Pole minowe zabezpieczające drogę od
wschodu nie zatrzymało ex najemnika. Wymiana ognia trwała długo, ale obrońcom
nie udało się zatrzymać agresora. Byli nawet dobrze zorganizowani, ale ich
pancerze okazały się za słabe dla pocisków wypluwanych przez strzelbę.
Trzech ostatnich żołnierzy uciekło do środka bazy. Trasher ruszył za nimi.
Kompleks nie był zbyt duży. Przedwojenna machineria była utrzymana w bardzo
dobrym stanie. Był nawet transport - kabiny poruszające się podziemnymi
korytarzami napędzane sprężonym powietrzem. Ostatnich trzech przeciwników,
ostatni magazynek w SMG Trashera. Ex najemnik skrył się za jakimś urządzeniem
i krzyknął jak gdyby chciał szturmem dostać się do kolejnego pomieszczenia.
Przerażonym obrońcom zostało jeszcze na tyle sprytu, by wychylić się zza
drzwi i posłać kilka serii w biegnącego wroga. Gdyby on tylko rzeczywiście
był tam, gdzie się go spodziewano... Trzech mężczyzn powaliła na siemię długa
seria z karabinu. Wszyscy byli martwi zanim upadli na ziemię. Trasher nie miał
już naboi. Broń zabitych również była pusta. Mężczyzna ostrożnie ruszył
w głąb budowli...
Diabolique przygotowała kilka niespodzianek dla nadchodzącej grupy Krzyżowców.
W kanionie, w którym przygotowała zasadzkę była tylko jedna droga. Kobieta
odcięła ją spuszczając lawinę kamieni. Zaskoczony oddział nie miał się
gdzie kryć. Diabolique czuła się jak na strzelnicy. Co jakiś czas wychylała
się zza innej części skały i celnym strzałem eliminowała kolejnych
przeciwników. Ostatni z nich rzucił rozładowaną broń na ziemię i krzyknął:
- Za co!?!
Zdążył jeszcze usłyszeć odpowiedź kobiety "Za cichy chód po
pustyni" a potem jego głowa rozpadła się na kawałeczki rozerwana celnym
strzałem z 14-to milimetrowego pistoletu.
W komnacie spotkali się dwaj wrogowie. O ironio, zarówno Desolator jak i
Trasher nie mieli ze sobą żadnej broni. Odszczepieniec Bractwa stał spokojnie
i przyglądał się gościowi przez chwilę. Później powiedział:
- A więc dotarłeś aż tutaj...
- Nie schlebiaj sobie. Twoi żołnierze nie są najlepsi w walce.
- To tylko pionki w moim misternym planie. Ale zdaje się, że mamy tu mały
problem. Chciałbym, żebyś o tym wiedział...
Desolator zrzucił długa szatę poczym zacisnął pięści dając przeciwnikowi
do zrozumienia, że za chwilę rozpocznie się walka wręcz. Trasher obserwował
jego ruchy i z entuzjazmem rzucił:
- Uch, chcesz wyskoczyć na gołe klaty. Trochę tradycyjnej kopaniny, co?
- Tylko jeden z nas wyjdzie stąd żywy!
- I tu się zgadzamy - skwitował Trasher rozpinając zaczepy swojego pancerza.
Było to honorowe zachowanie - wyrównanie szans. Pomimo słabszej odporności
na ciosy mógł się teraz swobodniej poruszać. Dwóch postawnych mężczyzn
wpadło na siebie z impetem. Walka toczyła się w ogromnym tempie. Każdy z
wojowników starał się uniknąć ciosów przeciwnika wprowadzając jednocześnie
swoje. Nie było to łatwe zadanie - Desolator nie ustępował Trasherowi umiejętnościami.
Serie szybkich ciosów, bloki, kopnięcia z wyskoku i półobrotu. Batalia
wydawała się trwać wieczność. Po paru minutach obaj mężczyźni byli już
mocno zmęczeni. Renegat z Bractwa Stali miał wybitych kilka zębów i zwichniętą
lewą rękę, ex najemnik rozcięty łuk brwiowy i złamanych kilka żeber. Obaj
stali na przeciw siebie ciężko dysząc.
- Nieźle jak na frajera z Bractwa - powiedział Trasher.
- Nie powstrzymasz mojej świętej misji! - ryknął Desolator i rozpędził się
na przeciwnika. Niestety, jego ofiara uskoczyła w bok jednocześnie go podcinając.
Akcja ta zaowocowała silnym zderzeniem ze ścianą. Mężczyzna jęknął
chwytając się za obolałą głowę. Zanim zdołał dojść do siebie potężny
kopniak powalił go na posadzkę. Odszczepieniec Bractwa zdążył się jeszcze
odwrócić zanim silny cios wbił mu nos prosto do mózgu. Trasher stał nad zwłokami
strzepując z dłoni krew i fragmenty ciała. Ból w boku nasilał się. Jedno
ze złamanych żeber musiało wbić się w ciało podczas gwałtownego uniku.
Komputer włączył alarm. Ranny mężczyzna szybko przeczytał informację na
monitorze. Desolator miał wszczepiony w serce nadajnik, który uruchamiał
autodestrukcję fortecy w przypadku jego śmierci. Zanik pulsu aktywował pułapkę,
zostało pięć minut, a potem wszystko wyleci w powietrze. Trasher wrócił się
kilka pomieszczeń i wskoczył do windy, która zawiozła go do podziemnego
"schnellzugu". Napędzana sprężonym powietrzem kapsuła przewiozła
go do sąsiedniej bazy kilkanaście kilometrów dalej. Zaraz potem nastąpiła
eksplozja. Z pod gruzów kolejki wygrzebał się mężczyzna.
- Trasher - powiedział do siebie - Ty cholerny farciarzu.
Miał wielką ochotę się roześmiać, ale połamane żebra znowu dały o sobie
znać. Ex najemnik usiadł na resztkach tego, co kiedyś było baza Desolatora.
Był cholernie wyczerpany...
^*^*^*^
EPILOG
Trasher i Diabolique siedzieli w jakimś podrzędnym barze w małej mieścinie
i popijali zimne drinki. Mężczyzna energicznie gestykulując mówił:
- ... no i to wszystko wyleciało w powietrze! Zdaje się, że flaki Desolatora
poszybowały na ładnych parę kilometrów...
- Taaa... Fajna historyjka. Tylko że to gówno prawda... - powiedziała ze
stoickim spokojem kobieta.
- Co!?! To prawda, mogę ci udowodnić! Pokazać zgliszcza!
- Męska duma... zakwestionuj zdanie faceta a masz wykład "od początku świata"
zagwarantowany - skomentowała z wyraźnym rozbawieniem Diablolique.
- Fajnie, że robisz sobie jaja moim kosztem...
- Mówiłam ci, że potrafię by wredną żmiją...
23 luty - 9 marzec 2001
|
|