ONE DAY ON THE DESERT
 
Niekończąca się opowieść  SPIS TREŚCI
 
  

Kazul


Wstęp jest długi ale przeczytajcie... może być niezła zabawa!

No dobra zabawmy się! Tak mi się coś teraz wymyśliło. To coś nosi nazwę „Niekończąca się opowieść”. Jej zasady są bardzo proste, poniżej napisałem Prolog do opowieści o pewnej dziewczynie Monick nie wiem co będzie dalej gdyż dalszą część może każdy z Was dopisać. Chodzi o to by każdy kawałek po kawałku dalej ciągnął opowieść. W dowolnym sposób kierując losami bohaterki. Jednak to co dopisze musi mieć ścisły związek z tym co napisał poprzednik, czyli trzeba wyjść z tego co jush zostało napisane. Rozumiecie o co chodzi? Dobra a teraz kilka zasad, które przydało by się przestrzegać w pisaniu dalszych części. Po pierwsze nie można pisać kilku wersji opowiadania, jeśli napisaliście dalszą część a ktoś jush wcześniej coś dopisał to tego nie wstawiacie jako alternatywnej drogi prowadzenia historii tylko dopisujecie się do ostatniej części. Długość dodawanych części nie powinna być ani za długa ani za krótka... myślę, że mniej więcej taka ilość jak prolog jest w sam raz, ale jak ktoś ma natchnienie to bardzo proszę. Nie kończcie opowieści! Tylko powoli posuwajcie fabułę do przodu. Nie piszcie czegoś w stylu: „gdy weszła do miasta rozpiedoliła wszystkich i poszła dalej” Bo to nie będzie opowiadanie, skupcie się na opisie sytuacji, przedmiotów, ludzi... Nie musicie opisywać całej walki zacznijcie ja i zostawcie dokończenie komuś innemu, jej wynik może być całkiem ciekawy bo wasz następca nie wiedział jak wy ja chcieliście dokończyć:) Starajcie się Monick od razu nie uśmiercać;) Pisząc swoją część dawajcie wskazówki następcom aby mieli z czego wyjść, ja napisałem ze przyjeżdżają kupcy więc można się na tym oprzeć [ale to wcale nie jest konieczne], w waszym opowiadaniu może być np.. taki fragment: „Ten budynek wyglądał bardzo dziwnie... jednak nie miała czasu go teraz sprawdzić” – Kolejna osoba może napisać że poszła sprawdzić ten budynek, lub nie to zależy od niej. Starajcie się iść jednym tropem, jeśli fabuła ukształtuje się tak że ona ściga Raidersów, to nie piszcie nagle że poszła zalewać robaka bo tak sobie zażyczyliście, niech goni Raidersów w jaki sposób.. to zależy właśnie od ciebie. Nie może jedna osoba dopisywać się do swojej części opowieści, muszą najpierw dwie osoby się dopisać czyli: najpierw byłem ja potem np. Maetiou i Frech i dopiero teraz znowu mogę ja. Nie piszcie komentarzy przy swoich opowiadaniach.. jeśli chcecie to stwórzcie oddzielny temat na Forum... niech to opowiadanie czyta się jak prawdziwe opowiadanie, czy książkę. To chyba all... wybaczcie że tak przynudziłem.. zapraszam do przeczytania Prologu i napisania dalszej części. Prolog pisałem „na szybko” więc wybaczcie słabą stylistykę i niedopracowanie.

 

Niekończąca się opowieść.

- Monick, zejdź z tej wydmy! – Krzyknęła niewyraźnie stara, niska, niechlujnie ubrana kobieta w stronę stojącej na piaszczystym pagórku postaci ustawionej twarzą ku wschodowi i nieustannie wpatrującej się w ogromne pustkowie.
- Dobrze ciociu, już idę – Delikatnym głosem odpowiedziała dziewczyna, zaczynając zbiegać w kierunku starszej kobiety – Wiesz, że lubię obserwować pustynię – Dodała.
- Wiem, wiem ale jeśli za długo będziesz przebywać na słońcu to zrobi ci się krzywda – staruszka mówiła lekko podniesionym głosem, chcąc by dziewczyna dobrze ją usłyszała.
W tym momencie Monik dobiegła do kobiety, którą nazywała swoją ciocią. Teraz dało się wyraźnie zauważyć iż dziewczyna jest średniego wzrostu i ma smukła sylwetkę. Ubrana była w sukienkę uszytą ze skrawków jakiegoś materiału gdzieniegdzie łataną kawałkami skór małych gekonów. Miała długie, proste, czarne jak węgiel włosy, które przy najlżejszym powiewie wiatru delikatnie falowały. A jej brązowe oczy wydawały się mieć tyle blasku co najjaśniejsze gwiazdy na niebie.
- Zbliża się wieczór, a my musimy jeszcze uzbierać drew na opał żeby móc przygotować coś do jedzenia.
- Ciociu Dafne, zawsze to samo, dzień w dzień robimy dokładnie to samo, chciałabym w końcu jakiejś odmiany. Wiem, że żyje nam się tu bezpiecznie jednak ta monotonność jest bardzo nużąca. Chciałabym wreszcie zobaczyć jak inni radzą sobie na tym pustkowiu.
- Ehhh, niepotrzebnie dawałam ci te przedwojenne książki do czytania... wszystko ci się od nich w głowie poprzewracało. Zewnętrzny świat jest śmiertelnie niebezpieczny, sama słyszałaś jak kupcy o nim opowiadali. Zresztą trudno żebyś nie słyszała, gdy tylko przyjeżdżają handlować zawsze ich o wszystko wypytujesz.
- A jutro przed południem przyjadą ponownie, to już za kilkanaście godzin. Nie mogę się doczekać! – krzyknęła z podekscytowaniem Monick.
- Ale teraz chodźmy już czeka nas praca. – Mówiąc to Dafne ruszyła przez osadę, Monick podążyła za nią.
Osada to może za dużo powiedziane, gdyż w Moonswill znajdowało się tylko pięć namiotów, jeden niewielki kopiec w którym przechowywano zapasy żywności i miejsce na ognisko przy którym wieczorami większość mieszkańców, a było ich dwudziestu czterech, spotykało się aby wspólnie spożyć posiłek i czasami jeśli wynikły ważne sprawy naradzić się. Przywódcą osady był Stary Max, który był niewiele starszy od Dafne, Oboje byli najstarszymi mieszkańcami Moonswill, często żartowano, że razem mają tyle lat co cała reszta jednak nigdy nie powiedzieli, lub sami nie wiedzieli ile dokładnie już przeżyli. Po ok. godzinie Dafne i Monick wróciły z obchodu przynosząc sporą ilość gałęzi. Ułożyły je w wyznaczonym miejscu i rozpaliły ognisko. Następnie z różnych korzeni i roślin które przyniosły inne kobiety wspólnie zaczęły przygotowywać posiłek. Było już całkiem ciemno gdy wszyscy mieszkańcy zebrali się przy ognisku. Usiedli wokoło, część kobiet rozdało każdemu miskę z jedzeniem. Wszyscy zaczęli jeść i rozmawiać między sobą o tym i o tamtym, zazwyczaj Monick lubiła słuchać tych rozmów zwłaszcza opowiadań Starego Maxa jednak dziś te rozmowy i opowiadania wydawały jej się wyjątkowo nudne... cały czas myślała o jutrzejszym dniu. Szybko zjadła swoją porcję i poszła do namiotu, przykryła się czymś w rodzaju koca i ułożyła do snu. Zanim zasnęła powiedziała jeszcze – Jutro przyjadą kupcy, może wreszcie coś się zmieni.

Marks

W nocy śniło jej się, jak przemierza góry i równiny, jak walczy z setkami geckonów, jak negocjuje ceny w sklepach, jak pomaga ludziom w potrzebie, jak przeładowuje swego shotguna, by za chwilę roztrzaskać(delikatnie mówiąc) nim jakiegoś punka, co za bardzo podskakiwał, jak leczy rany na pustkowiu, jak chowa się przed patrolami raidersów itp. itd. Śniło jej się również wiele innych mniej znaczących rzeczy. Zbliżał się ranek, na horyzoncie widać było już karawany kupców. Wkrótce te marzenia miały się spełnić.

[W*] Maetiou

Gdy nastał ranek, Monicke czekała podniecona na kupców, lecz gdy już wreszcie przybyli, zupełnie nie zauważyli jej istnienia... Rozłożyli namiot na środku placu w wiosce (odrzucali wszystkie propozycje gościny), a dwoje najstarszych weszło do śrdka targować się i kupować różne dobra... (or something)
Niestety, monicke nie miała tam wstępu :(
Już pod wieczór, nasz bohaterka postanowiła że musi chociarz porozmawiać z kupcami o tym, jaki jest świat poza jej otoczniem - Postanowiła wślizgnąć się do namiotu kupców...

Aradesh

W namiocie panował lekki półmrok. Na środku paliło się niewielkie ognisko, a jego światło delikatnie oświetlało twarze siedzących wokół trzech handlarzy. Kiedy Monick weszła do środka mężczyźni dotąd zamyśleni, powoli podnieśli wzrok w jej kierunku.
- co tutaj robisz - spytał jeden z nich
- ja? Ja tylko tak przechodziłam. Wie Pan, tutaj niewiele się dzieje. Ciągle te same twarze, ci sami ludzie... Zawsze marzyłam, by wyrwać się stąd. Wiem, że jesteście nietutejsi, więc miałam nadzieję, że dowiem się czegoś o tym wielkim świecie na zewnątrz...
Jeden z handlarzy zaciągnął się dymem ze swojej starej, drewnianej fajki, tak że dym wypełnił wnętrze namiotu lekko gryzącym zapachem. Następnie sięgnął do kieszeni i wyciągnął sporej wielkości kawałek pożółkłego papieru. Kiedy go rozwinął, okazało się, że jest to licząca już kilkadziesiąt lat, sporządzona jeszcze przed wojną mapa.

Marks

Podexcytowana Monick nie zauważyła jej w pierwszej chwili, lecz już w drugiej trzymała ją przy świetle lampy i uważnie studiowała.
-Czy to aktualna mapa? - zapytała się nieśmiało Monick.
-Jak najbardziej - skłamał kupiec. Monick nie zauważyła, jak kupiec wysyła porozumiewawcze spojrzenia do swych kolegów.
-Czy mogłabym ją zatrzymać?
-Co to, to nie, młoda panno. Ta mapa kosztowała mnie $67 dolców, ale jak dla ciebie, spuszczę cenę do $45.
-O jejku, mam zaoszczędzonych tylko $40 dolarów, czy tyle mogłoby wystarczyć?
Handlarz zamyślił się przez chwilę, po czym oznajmił:
-Wystarczy, ale pod warunkiem, że dasz mi tę bluzkę - z błyskiem w oku wskazał palcem na brzuch Monick.
-Całe szczęście, że mam taką drugą w namiocie, zaraz wrócę!
Na chwilę zapanowała niewygodna cisza spowodowana wyjściem Monick.
-Już jestem! - powiedziała Monick i podała zmiesznemu kupcowi bluzkę. Wyglądał tak, jakby oczekiwał czegoś innego. Wręczył Monick starą mapę i zaczął znów się targować z osobami obecnymi w namiocie. Monick wróciła do swojego namiotu, spakowała wszystkie niezbędne do przeżycia w dziczy rzeczy, jeszcze raz spojrzała na mapę i położyła się na łóżku. Jutro wcześnie rano miała zamiar wyruszyć w podróż swojego życia.

[W*] Maetiou

Jednak gdy spała, sniło jej się coś zupełnie innego niż to co wyobrażała sobie dotychczas - tym razem miejsce dzielnej odkrywczyni w jej śnie zajęła przestraszona dziewczynka która nie wiedziała gdzie jest, była głodna i spragniona...

Tak więc, gdy wstała rano o mało co nie zrezygnowała (a nie byla z tych, co łątwo się poddają), ale rzeczy miala już spakowane i gdy tak patrzała - oststni raz w życiu (tak wtedy sadziła) - na namiot kupców, wpadła na wprost genialny - przynajmniej tak jej sie wydawało - pomysł!

Wkradnie się do karawany kupców!

Nikt przecierz nie zauważy, jeśli schowa się miedzy towarami na jednej z przyczep ciągniętych przez bhraminy...

Gdy dotrą do miasta, na pewno cos wymyśli...
przyszłośc miała pokazać co ją czeka. sprawdziła jeszcze raz czy wszystko wziela (grzebień: jest, szampon: jest, stara przedwojenna barbie: jest) i zaczela czekac na odjazd kupców...

Dark One

Zerkajac czy aby nikt nie przyglada sie workom z rozmaitymi dobrami Monick nakryla sie szarym plotnem i wslizgnela miedzy towary. Nie musiala dlugo czekac kiedy uslyszala przyjazne muczenie krow, a kola wozu zaskrzypialy. Karawana ruszyla w nieznanym dziewczynie kierunku. Ciekawosc nekala ja by wyjsc z ukrycia i zobaczyc otaczajacy ja swiat. Powsciagnela jednak swoje wodze, ale niestety nie pomoglo to jej w pozostaniu nie wykrytej. Po chwili zadumy woz podskoczyl, a z delikatnych ust dziewczyny wydal sie cichy pisk. Nie trzeba bylo dlugo czekac na pojawienie sie jednego z kupcow. Mezczyzna szybkim ruchem zerwal tkanine z dziewczyny

No prosze kogo my tu mamy - rozochoconym glosem mruknal starszy facet z wyraznie rysujacym sie miesniem piwnym.

Ja... - dziewczynie zabraklo tchu w piersiach, ale zdala sobie sprawe ze ma przed soba tego samego kupca, od ktorego uzyskala mape.
Wszysko bedzie w porzadku - pomyslala - Tylko co oznacza ten dziwny blask w jego oczach?
Wiec jedziemy bez biletu? Hmmmm tak nie mozna trzeba bedzie jakos to oplacic - zarechotal zlowieszczo lysiejacy mezczyzna. Jego reka powoli zblizala sie do piersi dziewczyny.
Mysle, ze z checia przyjmiesz takiego doswiadczonego czlowieka jak ja - wyraznie osmielony gbur podwinal sukienke Monick a jego palce zaczely wedrowac po jej piersiach drazniac jej sutki.
Monick nadal zlekniona i zszokowana zaistniala sytuacja nie mogla zrobic nic poza czekaniem na dalszy rozwoj wypadkow.
Dziewczyna starala sie uspokoic chociaz jej cialo drgalo i czula ze dlonie mezczyzny wedruja coraz nizej, a jego jezyk muska ja w podniebienie.

Kazul

Sytuacja nie wyglądała ciekawie... Monick nie bardzo wiedziała co handlarz może jej zrobić, lecz byłą przekonana, że to nie skończy się dobrze. Zaczęła po omacku lewą ręką szukać jakiegoś przedmiotu aby się móc bronić. Po chwili poczuła jakby kamień, mniej więcej wielkości pięści, chwyciła go w dłoń i chcąc zdzielić napastnikowi w łeb wzięła zamach. Kupiec mimo iż wpatrywał się w częściowo nagie ciało dziewczyny zauważył to i kiedy Monick już miała go uderzyć on chwycił ją za ramie i szybkim ruchem wyrzucił z wozu na ziemię.
- Oj nieładnie, a ja byłem dla ciebie taki miły – mówiąc to stanął nad dziewczyną.
Ona leżąc obróciła się, tak aby zobaczyć twarz mężczyzny. Kamień który miała w ręce wypadł jej podczas upadku i teraz byłą całkiem bezbronna. Już prawie miała spanikować gdy grubawy handlarz zaczął się nad nią pochylać jednak w tym samym momencie zebrała się na odwagę i z całej siły kopnęła go w krocze. Biedak jęknął tylko przeraźliwie z bólu i padł na ziemie niczym kłoda. Monick jednym ruchem zerwała się na nogi i zaczęła nerwowo obserwować pozostałych członków karawany, okropnie dyszała, jej piersi unosiły się i opadały w nierównomierny sposób, była przerażona i bała się co w takiej sytuacji się z nią stanie. W tym momencie jeden ochroniarzy karawany, który nie był kupcem a wyglądał nie więcej niż na 25 lat i w pierwszej chwili wydał się dziewczynie nawet przystojny powiedział.
- Hej Bob, ta lejdi położyła cię jednym ciosem! – po tych słowach wszyscy roześmiali się. Jedynie Monick nie miała powodów do śmiechu.
Ochroniarz ciągnął dalej – Widać, że panienka umie o siebie zadbać, może byśmy ją tak zatrudnili? Potrzebny jest ktoś do opiekowania się Brahminami podczas drobi... Ja jestem od strzelania i się tym na pewno nie będę zajmował. Nie musisz się śpieszyć z odpowiedzią, Bo widzę, że jesteś zajęty – Po tych słowach ponownie zabrzmiał głośny śmiech wszystkich. Tym razem nawet Monick lekko się zaśmiała ^_^

Someone

Nastal wieczor Monick do tego czasu zdolala poznac czlonkow karawany na szczescie nie musiala zaczynac pracy od razu postanowiono, ze zacznie nastepnego dnia. W nocy Monick przypominala sobie wszystko co sie wydarzylo tego dnia, a szczegolnie mlodego ochroniarza, ktory stal na czatach pare metrow obok. Nastal ranek kupcy zebrali manatki no i ponownie wyruszyli w droge.
Mloda dziewczyna z niechecia podjela sie zadaniu pilnowania Brahminow, gdyz chciala miec zycie pelne ciekawych przygod. Jednak powiedziala sobie "od czegos musze zaczac" wiec zabrala sie do roboty. Nie przychodzilo jej to latwo, poniewaz zwierzeta nie byly chetne do "wspolpracy".
Dziewczyna jednak przez caly czas ciezkiej pracy spogladala w strone przystojnego ochroniarza, ktory nazywal sie Peter...

Marks

Ten jej jednak nie zauważał. Monick tak się w niego zapatrzyła, że w pewnej chwili nieuważnie wdepnęła, a następnie poślizgnęła się na odchodach brahmina. Gdy wstała, cała ociekała z radioaktywnego łajna. Odór roznosił się niesamowity, więc szybko zarzuciła na siebie jakąś szmatę i chyłkiem i tyłkiem przemknęła się obok rozmawiającego z Helmutem Petera, do swego "pokoju", gdzie szybko wytarła się w prześcieradło jednego handlarza. W tej chwili przypomniała sobie, jak jej ciocia (gdy była trochę młodsza) opowiadała o sprawdzonym "eliksirze miłości", do którego sporządzenia należało krew mrówki, mleko geckona i szampon zmieszać ogonem radskorpiona. Tak przygotowanym eliksirem obmywało się własne ciało, podchodziło się do wybranego partnera i był już nasz. Naiwna Monick oczywiście zawsze nosiła te składniki w kieszeni, "tak na wszelki wypadek" jak sama twierdziła, i już miała krzyknąć "Hurra!!!", gdy nagle przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę z kupcami, wtedy właśnie dowiedziała się, że Peter nie ma węchu... "Nigdy go nie zdobędę." pomyślała. Położyła się na łóżku zrezygnowana, gdy wtem zaświtał jej w głowie zupełnie nowy, choć nieco ryzykowny pomysł - podłoży koło Petera kuchenkę z gazem, odkręci go, schowa się, a następnie wyskoczy na swego ukochanego, krzyknie jakieś niezrozumiałe słowa, po czym jednym susem dobiegnie do kuchenki i zakręci gaz, tym samym "ratując mu życie". "Tylko żeby nikt mnie nie zauważył" powiedziała do siebie.

TRASHER

Pomysł Monick nie był jednak zbyt dobry. "Skąd ja do jasnej cholery wezmę kuchenkę gazową na takim zadupiu?" - myślała z pogardą dla samej siebie - "Chyba mi się to wystawianie głowy na słońce nie bardzo opłaciło".
Monick podróżowała z karawaną już kilka dni. Przez ten czas poznała wszystkich członków załogi (a najbardziej zainteresowana była nadal peter'em). Mało zróżnicowana drużyna dzieląca się praktycznie tylko na chciwych kupców, wałujących tubylców przy każdej okazji, i strażników myślących tylko mięśniami lub... no, wiadomo czym. Znalazło się jednak kilka osób, z którymi Monick zaprzyjaźniła się bliżej. Stary handlarz, na którego wołali Patch uczył ją o przedwojennym sprzęcie oraz wyszkolił w barterze (czyli wciskaniu kitu tak dobrego, że mogła sprzedawać piach nomadom), zastępca dowódcy eskorty, Mark, trenował ją w walce wręcz oraz strzelaniu z pistoletu. Sprezentował jej nawet 10-cio milimetrowego gnata i kilkanaście sztuk naboi. Monick powoli nabierała doświadczenia i była naprawdę cholernie zadowolona z opuszczenia Moonsvill.
W końcu nadszedł czas sprawdzianu - karawana została zaatakowana przez Raidersów. Ta banda hien była dobrze znana każdemu mieszkańcowi post-nuklearnej Ameryki. Claim Jumpers czy Khans - nieważne. Wszyscy chcieli tylko jednego - forsy, towaru i browaru. W czasie napadów lubili też zabić parę osób i wykorzystać kilka najładniejszych dziewczyn. Rozgorzała walka. Pociski śmigały w powietrzu. Raz po raz kule z brzękiem trafiały w naczepy. Strażnicy karawany posyłali serie w kierunku kryjących się za skałami najeźdźców. Jeden z nich zakradł się z nożem między Brahminy i zbliżył się do Monick.
- Ooo, towar... zaraz się zabawimy - rzucił z szyderczym uśmiechem.
Monick przypomniała sobie naukę walki. "Czasami bardziej od umiejętności strzeleckich liczy się determinacja. Nic ci nie da sprawna ręka i dobre oko, jeżeli nie będziesz w stanie oddać strzału" - mawiał Mark. Dziewczyna błyskawicznie sięgnęła po broń ukrytą za paskiem i strzeliła Raidersowi w brzuch. Mężczyzna jęknął i chwycił rękami zranione miejsce. Przez palce przeciekały już czerwone strużki krwi.
- Ty...suko... postrzeliłaś mnie - wyjąkał próbując rzucić nożem w Monick. Niestety, dziewczyna była szybsza i oddała jeszcze dwa strzały w pierś agresora. Jego oczy znieruchomiały, ciało zesztywniało. Martwy człowiek upadł na ziemię. Przez głowę Monick przelatywało tysiące myśli. Sytuacja zagrożenia, pierwszy udział w walce i... pierwszy zabity człowiek. Dziewczynie zaczęło się kręcić w głowie. Nie mogła się powstrzymać od zwymiotowania. Samopoczucie poprawił jej głos Marka.
- Nie rozpaczaj nad tym. Zabiłaś w obronie własnej. Zdałaś egzamin. Tu nie ma przeproś - albo ty zabijasz, albo ciebie zabiją. Walka skończona. Powinnaś się położyć.
Dziewczyna, leżąc na swoim kocu, długo rozmyślała nad dzisiejszym zajściem. Wciąż widziała puste oczy konającego Raidersa. Po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, czy opuszczenie Moonsvill było dobrym pomysłem...

Moyżesh

Jednak zmęczenie wzięło wreszcie górę nad moralnymi rozterkami dziewczyny i powieki Monick łagodnie zamknęły się.
Jednak sen nie przyniósł jej ukojenia, wręcz przeciwnie.
Było już niedaleko do świtu gdy Monick gwałtownie otworzyła oczy. Oddychała ciężko i niespokojnie. Pomimo niskich temperatur panujących w nocy na pustkowiach cała była spocona.
Wiedziała, że miała koszmar. Nie mogła sobie przypomnieć jaki,jednak uczucie przerażenia na tyle silne by wyrwać ją z objęć snu nadal ściskało ją za gardło. "Raiders" - przemknęło jej przez myśl. Skojarzyła, że w jej koszmarze na pewno występował odziany w skórę bandyta, którego jeszcze tego samego dnia odesłała do krainy wiecznych łowów. Nie chciała sobie przypomnieć juz nic więcej.
Spojrzała na swoje ręce.
Drżały.
Na pewno nie było to spowodowane przejmującym zimnem wiejącego nocnego wiatru.
Monick wiedziała, że nie da rady już zasnąć. Nawet nie chciała tego. Wspomnienie koszmaru cały czas pobudzało jej serce do szybkiego łomotania. Otuliła się kocem i wstała. Wychyliła się z płytkiego zagłębienia w skalnej ścianie, które obrała sobie za nocleg, znajdującego się kilka metrów od miejsca gdzie spała reszta uczestników karawany. Ognisko już zgasło ale powoli zbliżał się świt. Chwilę trwało zanim oczy Monick przyzwyczaiły się do szarego, panującego jeszcze wszędzie, półmroku. Zobaczyła, że wszyscy skupieni wokół ogniska śpią, jedynie ciemna postać osobnika stojącego z błyszczącym shotgunem w dłoniach pełniącego nocną wartę wyraźnie odcinała się na tle nieba. Monick wiedziała, że nocne warty zawsze pełni dwóch ludzi, jednak nie mogła dostrzec drugiego strażnika. "Być może poszedł się załatwić"- pomyślała patrząc w stronę oddalonego o kilkanaście metrów skupiska marnie wyglądających drzew o szaro-brązowej korze i pożółkłych liściach.
Wyszła ze swojej niewielkiej jaskini i skierowała kroki w stronę czarnej sylwetki nadal niewzruszenie stojącej z ciężkim kawałkiem żelastwa z rękach chcąc zamienić choć kilka słów i odegnać wspomnienia koszmaru, zarówno tego sennego jak i tego, którego sama była uczestnikiem niedawno. Dopiero przechodząc pomiędzy spiącymi kupcami uświadomiła sobie, że żaden członek karawany nie zginął podczas niedawnej strzelaniny. Jedynie zabandażowana głowa Boba, któremu pocisk z 10mm pistol zostawił bliznę biegnącą koło lewego oka kończącą się zaraz nad uchem, świadczyła o tym co się niedawno wydarzyło. Gdy tylko znalazła się na otwartej przestrzeni, zimny podmuch wiatru rzucił jej w twarz część piachu, który przed chwilą poderwał z ziemi, jakby chcąć ukazać mu radość drzemiącą w byciu wolnym od więzów grawitacji. Monick odkaszlnęła i owinęła się szczelniej kocem.
Miała szczęście, na straży stał Mark więc konwersacja mogła być dłuższa i bardziej zajmująca niż nieprzyjazne "czego chcesz" lub "co znowu księżniczce nieodpowiada?" rzucane jej złośliwie przez Thuga lub Roberta, nie wspominając już o wiecznie milczącym Reaperze.
- Nie możesz spać ? - Mark usmiechnął się przyjaźnie gdy ujrzał dziewczynę.
- Tak - odpowiedziała krótko starając się jednocześnie wymyślić jakiś temat do rozmowy. Nie chciała wspominać tego co zrobiła a wiedziała, że Mark o to zapyta.
- Jak się czujesz ? Wyglądasz bardzo blado, czy to z powodu... - Mark nie dokończył bo pełne bólu spojrzenie Monick uświadomiło mu, że ona najwyraźniej nie chce o tym mówić.
- Słuchaj - niepewnie zaczęła - a o Peterze... to czemu... czemu on tak właściwie nie ma węchu? - była zła na siebie, że nie potrafiła wymyslić nic lepszego, ale z drugiej strony uświadomiła sobie, że nic nie wie na ten temat i ciekawość zagłuszyła w niej choć na chwilę lęk jaki pozostawił po sobie koszmar.
- Peter... - Mark zamyslił się - widzisz on właściwie sam o tym niewiele mówi... ale inni mowią... hmm... - widać było, że Mark zastanawia się ile może dziewczynie powiedzieć z tego co wie - Peter urodził się w New Reno, miejscu raczej nieprzeznaczonym dla dzieci, słyszałaś o nim?
- Tak, Patch mi coś opowiadał ale nie za dużo.
- No cóż, w New Reno dostęp do narkotyków jest prawie nieograniczony. Właściwie to jest zupełnie nieograniczony... Słyszałaś może o narkotyku Psycho ?
- Patch mówił, że to coś bardzo niedobrego.
- Taa, tylko zależy kogo pytasz...
- co?
- Nie, nic... W każdym razie Peter podobno był wtedy jeszcze małym gówniarzem gdy wraz z kolegą poszli się bawić na położony niedaleko miasta cmentarz zwany Golgotha... - Mark zrobił przerwę, widać było, że znowu się nad czymś zastanawia - prawdopodobnie jakiś ćpun zrobił sobie gdzieś na cmentarzu schowek na swoje "cudeńka". Pech chciał, że Peter i jego kumpel znaleźli ten schowek... - Mark znowu spauzował, tym razem na dłużej. Monick zaczęłą się już niecierpliwić gdy podjął dalej temat - Psycho było przeznaczone jako stymulant bojowy dla żołnierzy, dzieci definitywnie powinny się od tego trzymać z daleka, ale widać przeznaczenie chciało inaczej. Peter podobno nie chciał, ale szyderstwa kolegi popchnęły go do tego... podobno... on...tylko trochę... ale dla niego to i tak było za dużo. Naruszenie systemu nerwowego czy coś w tym stylu... podobno jego kolega nie miał takich oporów jak Peter...- Mark urwał niespodziewanie. Monick ubróciła się by spojrzeć w kierunku w którym utkwił jego wzrok.
Cicho jęknęła. Peter, który pojawił się nie widomo skąd patrzył na zastępcę dowódcy zimnym wzrokiem.
- Dosyć tego gadania. Mamy poważne kłopoty, tym razem to już nie jakaś biedna banda raidersów uzbrojona w dwa naboje i noże. Najlepiej by bylo dla nas wynosić się jak najdalej stąd ale teraz już jest na to za poźno...

KoNiO-NT

J..jak to? - zapytała Monick, patrzac z niepokojem na Petera - Co moze być gorszego od tej bandy Junkersów w tak zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, jak to?
No cóż mała - odrzekl Peter - widac ze pomimo nauk malo jeszcze wiesz o otaczajacym cie swiecie... Moze Mark zamiast wciskac nos w nie swoje sprawy - tu Peter popatrzyl w strone zmieszanego wartownika - powinien wyjasnic ci, jakie niebezpieczenstwa oprocz tych brudasow Junkersow moga cie spotkac na pustyni..
Wracajac do sprawy - podjal spowrotem watek Peter - jeden z naszych zwiadowcow zauwazyl patrol Enklawy podarzajacy w kierunku naszego obozowiska...Zdaje sie ze zauwazyli juz blask naszych ognisk, wiec ukrywanie sie nie ma w tej chwili najmniejszego sensu
Patrol ENKLAWY?? - krzyknal zaskoczony Mark - wydawalo mi sie ze Enklawa to juz przeszlosc!!
Zaraz, zaraz ... moze ktos laskawie mi wyjasni coz takiego jest ow "patrol Enklawy" - przerwala Monick.
Ehh.. to cala historia... nie ma teraz czasu zeby wszystko objasniac -westchnal Mark- Ale skoro tak zostali zidentyfikowani to znaczy ze te bydlaki jednak jeszcze istnieja ... ciekaw jestem, gdzie tym razem sie zagniezdzili...
W oddali slychac bylo odglos pracujacego silnika. Nieuchronnie zblizaly sie jakies pojazdy, widac bylo blyskajace reflektory.
No coz -westchnal Peter- tym razem czeka nas niechybna smierc, chyba ze Bob zamiast myslec, jak to bylo w przypadku Monick, fiutem, zacznie kombinowac, jak nas wyciagnac z tego syfu.

Marks

Sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Zarządzono, że zgasi się ognisko i wszyscy ukryją się gdzie kto może. Monick nie miała szczęścia i w ciągniętych losach wypadły jej zrobione wcześniej (tak na wszelki wypadek) okopy. Schowana tam, , przykryła się liścmi i starymi szmatami i, skulona, przeżegnała się.
"Oby tylko mnie nie zauważyli" powiedziała do siebie.
"Ciszej z deka bądź - krzyknął szeptem ktoś na prawo od Monick - zbliżają się!"
I rzeczywiście, dał się słyszeć głośny i donośny ryk silnika, by w chwilę potem zza pagórka z prędkością 170 km/h wyjechał Chrysalis Highwayman, poszybował przez chwilę w górę, z hukiem uderzył o ziemię, aż w końcu zatrzymał się na ognisku, a tylne jego koła z rozpędu oderwały się od podłoża i znów w nie rąbnęły. Z samochodu wyszedł człowiek w Advanced Power Armour MK II, a za nim jakiś dzikus z kością w nosie. Oczywiście całej tu opisanej scenki Monick nie widziała, gdyż przez cały czas siedziała w okopach przykryta liśćmi i szmatami. Zorientowała się dopiero o przybyciu "patrolu Enklawy", gdy coś zaczęło spływać po jej głowie. Wreszcie przybysze odjechali, a z kryjówek zaczęli powoli wychylać się koledzy z karawany. Dopiero po godzinie Monick odważyła się spytać, co tak naprawdę zaszło. Zdarzenie to opowiedział jej Boomer, ale tylko do momentu, gdy zajechał wóz, resztę przytoczył Peter. A było tak: Peter schował się do namiotu i z tamtąd wszystko obserwował. Z maski wozu zdołał odczytać "Nothing can stop the Highwayman" - znał ten charakter pisma już wcześniej, chyba z Den, ale nie mógł sobie przypomnieć, od kogo konkretnie. W każdym razie, zauważył faceta w APAMKII wysiadającego z wozu, a zaraz za nim jakiegoś dzikusa gadającego do swej kości w nosie. Pierwszy facet krzątał się nerwowo, kazał przytrzymać dzikusowi jego Bozara, a sam podszedł do okopów, otworzył klapkę w okolicach krocza i zaczął.. sikać. Peterowi, gdy się przypomniało, że tam się ukryła Monick, zebrało się na śmiech, na szczęście szybka interwencja Helmuta w postaci kuksańca w bok skutecznie go uspokoiła i ochroniła całą karawanę przed katastrofą. Chwilę potem, jak facet w APAMKII powiedział "Aaa, nareszcie.." i zamknął klapkę w okolicach krocza, dzikus wręczył mu jego Bozara i odjechali w siną dal pustkowi. W tym momencie Monick zrobiło się żal, gdyż nie podejrzewała Petera o to, że będzie się z niej śmiał, przecież ona go kochała, a może tylko tak sie jej zdawało? Na to pytanie nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tej chwili przerwał jej donośny krzyk widocznie wkurzonego Marka, który brzmiał mniej więcej tak: "Kto był, *urwa, zwiadowcą!?!". Helmut oznajmił mu nadzwyczaj spokojnie, iż był nim Jednooki Rex. Tu posypały się bluzgi w kierunku niewiadomo którym, w stylu "CO,,,REX?!?! KTO POZWOLIŁ TEMU ŚLEPEMU PIZ*OLCOWI STAĆ NA WARCIE?!?! PRZECIEŻ TEN NIEDOROBIONY FAGAS NIE POZNAJE SIEBIE PRZED LUSTREM,,,A CO DOPIERO PATROL ENKLAWY?!?!" Przerwał mu Reaper z wychódka: "Nie krzycz tak, próbuję się skupić!"
-Tylko się nie zesraj - odbąknął mu Mark. - Chodziło mi o to, że to wcale nie był patrol Enklawy, tylko jakiś "Hajłejmen", jak to zauważył Peter, choć jeden kolo z Bozarem rzeczywiście miał na sobie Advanced Power Armour MK II i mógł on zrobić nam niezłego kuku. Przepraszam na chwilę - tu zwrócił się do Jednookiego Rexa i poszli razem za namiot. Monick podbiegła cichcem do nich i usłyszała kawałek rozmowy -..co ty sobie wyobrażasz?! Kto ci, do *urwy nędzy, pozwolił być zwiadowcą?!
- By,by-ła mo, mo-ja ko, ko-lej, pamię-tasz?
-Jaka kolej?
Rex ożywił się i przestał się jąkać - W poniedziałek Peter, we wtorek Helmut, w środę Reaper, w czwartek Bob, w piątek Thug, w sobotę Robert, a w niedzielę ja..
-Dzisiaj niedziela??
-Yhy.
-Naprawdę?!
-No przecież mówię.
-Aa, to sorry, wiesz, hehe, myślałem, że dziś sobota, yy, ale jednak, ee, mogę cię o coś spytać?
-Zależy, o co?
-Po co nosisz tę opaskę na oku?
-Jaką opas.. aa, tę opaskę, o *urwa, dwa lata temu miałem problemy z oczami i aptekarz w New Reno polecił mi założyć opaske na jedno oko, a ja ją zapomniałem zdjąć. Dzięki, stary - w tym momencie Jednooki Rex zdjął opaskę i odtąd nazywał sie już po prostu Rex, ale niektórzy przezywali go niekiedy Dwuoki Rex.
Monick już chciała odejść, gdy nagle zatrzymała ją czyjaś dłoń.
-A co tu się dzieje? Czyżbyśmy podsłuchiwali rozmowę? Uu, nieładnie, a w dodatku panieneczka pobrudziła mi prześcieradło kałem, - Monick przypomniała sobie, jak gdy pilnowała brahminy, przewróciła się na kupie i wytarła w prześcieradło handlarza..- który teraz będziesz zlizywać, ty pier*olona suko!!
Monick wreszcie rozpoznała kupca, a był nim...

Moyżesh

Bob.
Monick w pierwszej chwili strach ścisnął za gardło, nie mogła wydusić z siebie ani słowa a tym bardziej zawołać kogoś by jej pomógł.
Wtedy instynktownie zrobiła to, co pomogło jej kiedy po raz pierwszy handlarz się do niej dobierał.
Machnęła nogą z całej siły.
Bob był szybszy, chwycił ją za kolano zanim dosięgło ono jego krocza i z impetem pchnął dziewczynę do tyłu tak, że ta starciła równowagę i runęłą na twardą, wyschniętą ziemię. Nie marnował ani chwili i przygniótł ją zaraz swoim cielskiem jednoczesnie dłonią zatykając jej usta. Szamotała się z całych sił ale nie miała szans.
- No *kochanie*, musisz jakoś zapłacić za szkody, które wyrządziłaś - usmiechnał się obleśnie, trzymając swoją głowę pół metra nad głową Monick i zachłystując się przerażeniem, które mógł odczytać w jej rozszerzonych źrenicach - starałem się być dla ciebie taki miły, a ty ? Najwyraźniej nie potrafisz tego docenić, chyba będę mu--
Grymas bólu na twarzy Boba był wszystkim co dziewczyna zobaczyła zanim ten runął obok niej. Monick obróciła głowę w bok i zobaczyła stojącego zaraz koło nich Patcha. Stary kupiec zamiast jak to zwykle czynił podpierać się laską, trzymał ją teraz pewnie w prawej dłoni gdzieś w połowie jej długości. Monick zrozumiała, że to tym narzędziem wyswobodził ją od natręta.
- Ty stary kutasie! - ryknął Bob z wielkim trudem wstając na nogi i trzymając się cały czas za prawy bok, w który najwyraźniej uderzył oręż Patcha - Auu - jęknął - Co ty sobie wyobrażasz? Ja i ta dziwka mamy do załatwienia prywatne porachunki, nie powinieneś się wtrącać!
- Ona nie jest twoja maskotką, należy do karawany, więc przysługują jej takie same prawa jak wszystkim - Patch mówił jak zwykle powoli i spokojnie ale można było wyczuć zdenerwowanie w jego głosie. Nie był wściekły, bardziej był wystraszony. Wiedział że w bezpośrednim starciu z większym i silniejszym od siebie Bobem nie miał szans.
- Przestań pieprzyć staruchu, zobaczymy jak poradzisz sobie z tą twoją laską teraz - Bob chwycił leżący na ziemi kamień i momentalnie doskoczył do przeciwnika.
Wziął zamach.
Szczęk zamka odbezpieczanej broni był tak nagły i niespodziewany w tej momentalnej ciszy, że wydawał się grzmieć echem po pobliskich skałach.
Monick spojrzała.
- Uspokój się - rzekł Helmut trzymając swój 14mm auto pistol przytknięty do nosa rozwścieczonego Boba - Patch ma rację. Dziewczyna jest teraz jendą z nas, i tak samo jak nie pasowałoby mi gdybys chciał wyjebać mnie czy Reapera, tak nie pasuje mi jak chcesz to zrobić z nią. Zrozumiałeś ?
Bob syczał i sapał, jego wściekłość powoli uchodziła z niego wraz z litrami potu.
- Pytam czy zrozumiałeś?
Bob uspokoił się. Zamiast agresji teraz na jego twarzy odmalował się złośliwy uśmiech.
- Heh, co ci zależy Helmut? Przecież to nie jest twoja siostra. Tamto było dawno temu, powinieneś już o tym zapomnieć.
Rysy twarzy helmuta zrobiły się nieprzyjemnie ostre.
- Zamknij sie.
- Helmut, bądź mężczyzną - tym razem zrezygnował z drwiącego tonu - Jesteśmy na szlaku od wielu dni, do najbliższego miasta jeszcze prawie tydzień drogi. Dziewczyna pracuje dla nas więc dlaczego nie miałaby przydać sie na coś więcej niż tylko do pilnowania wiecznie ospałych Brahminów, które bez porządnego kopa w tyłek nawet sie nie ruszą żeby wyjść z własnego gówna?
Helmut nic nie powiedział, jednak jego oczy już nie były tak zwężone i złowieszcze jak przed chwilą.
- Mówię ci, opamiętaj się - Bob powrócił do swojego zwykłego, szyderczo-złośliwego uśmiechu - Powinieneś już dawno zapomnieć o swojej siostrze, przecież to już stare dzieje. Szoł mast goł on.
- Bob - bardziej syknął niż powiedział Helmut - Uważaj, to ja tutaj dzierżę broń, Mam ochraniać twoje tłuste dupsko ale odstrzelę ci je jeżeli jeszcze cokolwiek wspomnisz na ten temat.

KoNiO-NT

Bob zerknął raz jeszcze w strone Helmuta, otworzył usta i... zamknął je spowrotem pod wpływem jego wzroku. Otrzepał sie z ziemi i mruczac coś pod nosem odszedl powoli trącając przy okazji Patcha. Monick trzęsąc się jeszcze po zajsciu także wstała z ziemi i się otrzepała z kurzu.
-Dziekuję ci - powiedziała w strone Patcha ale wzrok wciąż miała utkwiony w Helmucie. Wyraz jego oczu był tak wymowny, że pomyślała, iż może podziękuje mu za jego interwencje troszkę później. Helmut odwrócił sie i poszedł w stronę swojego namiotu. Dziewczyna odwróciła się w strone oddalającego się Patcha
Hej!! - zawołała - Poczekaj na mnie. Dobiegła do niego poprawiając przy okazji lekko nadszarpniętą bluzkę.
O co chodzi? - zapytała. Z czym? - odburknął Patch.
No wiesz .. z .. yy.. z siostrą Helmuta .. Czemu Helmut tak się wściekł? Wyglądało na to że jeszcze jedno słowo Boba i Helmut strzeli - wybąkała niepewnie Monick.
Eh, sam nie wiem - zamyślił się Patch - wiesz dziecko , ja cie kilku rzeczy nauczyłem ale nie wiem, czy powinienem opowiadać o czymś, czego Helmut by sobie nie życzył. Może z nim powinnaś na ten temat porozmawiać...
O co to to nie - zaperzyła się Monick - czy nie widziałeś jego oczu jak Bob o tym wspomniał?
A niech mnie - westchnął Patch - powiem ci, ku twojej przestrodze.
Otóż - zaczął Patch - Helmut miał kiedyś siostrę...
Miał? - weszła w zdanie Monick.
Poczekaj, dojdziemy do wszystkiego powoli - zirytował się Patch - Otóż miał siostrę. Jak wiesz Helmut pochodzi z New California Republic, a tam często zawijają karawany takie jak nasza. Siostra Helmuta prawdopodobnie tak jak ty miała duszę wędrowcy...Dlatego któregoś wieczoru wymknęła się z domu i dołączyła do jednej z takich karawan. Ech, że też w tym zasranym świecie wszystko musi kończyć się źle - westchnął - ...bo widzisz - kontynuował dalej Patch - słuch zaginął i po jego siostrze i po karawanie. Helmut wyruszył w podróż celem znalezienia siostry no i znalazł ją, a jakże... Szkoda tylko, że głowa leżała oddzielnie od reszty ciała a z karawany pozostały spalone wraki i kilka strzępów po ochronie. Ale żeby to było wszystko ... Otóż została przed śmiercią zgwałcona a wszelkie ślady wskazują na to, że gwałcicielami byli mutanci... Nie daj Bóg, czy ktokolwiek inny, bo tą ziemie Bóg chyba już opuścił, żeby w pobliżu naszej karawany znaleźli się jacyś mutanci...
O rany - westchnęła Monick - to teraz rozumiem, czemu tak zareagował ... wiem też teraz czemu Helmut nosi ten dziwny , i moim zdaniem obrzydliwy, naszyjnik z uszami mutantów... On się ciągle mści...
Ano - powiedział Patch - tylko zemsta mu została...Siostra była jedyną rodziną jaką miał...
Ale zakończmy już ten temat - Patch przyśpieszył kroku - chodź do mojego namiotu dziecko .. Mam dla ciebie niespodziankę.
Weszli do namiotu i Patch podzedł do skrzyni po czym wyciągnął z niej dosć długi pakunek owinięty w naoliwione szmaty.
Bo widzisz - powiedział - obserwuję cię od dłuższego czasu, i zwróciłem uwagę na to, że wypatrujesz pewne rzeczy z bardzo dużych odległości.
Monick roześmiała się - mama też zawsze się dziwiła - powiedziała rozbawiona - nasz miejscowy lekarz powiedział, że jest to efektem jakichś zmian w mojej soczewce wynikłych z promieniowania od beczek, które stały w miejscu w którym często się bawiłam z rówieśnikami.
Dlatego też - kontynuował Patch - postanowiłem podarować ci tą oto rzecz. Dbaj o niego, jest jedyną pamiątką po moim synu, który zginął walcząc jako snajper w "jedynej słusznej" organizacji jaką jest Bractwo Stali.
Mówiąc to wreczył jej pakunek. Monick z niecierpliwością rozwinęła szmaty i jej oczom ukazał sie piękny karabin z bardzo długą lufą i dziwnym symbolem wygrawerowanym na rączce.
Co oznacza ten symbol? - zapytała
To jest właśnie emblemat Bractwa - odpowiedział Patch - Nieliczni do niego należą a opuszcza je w zasadzie nikt...Chyba, że w trumnie, jak moj syn... Ale zginął chwalebnie, i wielu sukinsynów pozbawił oczu zanim sam zginął w zasadzce...
Dziekuję ci Patch - powiedziała Monick i dała mu krótkiego całusa w nieogolony policzek - przysięgam, że będe o niego dbała ze wszystkich moich sił i napewno kule z niego pozbawią nędznego żywota jeszcze wielu bydlaków - syknęła, wciąż mając przed oczami Raidersa z nożem w ręku i obleśnym uśmiechem na twarzy.
Pobiegła do swojego namiotu przytulając cenny podarunek. Usiadła na ziemi i zaczęła uważnie przyglądać sie karabinowi. W jednym miejscu pomiędzy kolbą a lufą zauważyła dwie wąskie szparki. Ciekawe do czego to służy - pomyślała.
I nagle olśnienie! Nerwowo zaczęła przerzucać w swoich rzeczach. Gdzie ja to mam - mruczała pod nosem. Jest! - ucieszyła się wyciągając z pakunkow podłużny przedmiot z dwoma nóżkami. Czarodziejskie oko - uśmiechnęła się - tak mówiła moja mama na to hmmm...coś. Przyłozyła do szparek w karabinie owe "coś". Pasowało jak ulał. Z tak zmontowaną strzelbą pobiegła spowrotem do Patcha.
Popatrz - zawołała - popatrz co mam.
Patch zerkął i wykrzyknął - wielkie nieba, luneta!!!
Że yyyy....co? - zapytała skonsternowana Monick
LUNETA - powiedział Patch - dzieki temu niewiele jest rzeczy które mogą uniknąć wzrokowi snajpera...
W połaczeniu z twoim wyostrzonym wzrokiem to bedzie niesamowite - uśmiechnął się - no no panienko, nareszcie bedziemy mieli kogoś kto pozbawi kilku sukinsynów życia zanim reszta bandy zdoła podbiec bliżej
Wiem już więc w jakim kierunku cię szkolić - stwierdził - nie ma na co czekać, chodźmy.
Dni upływały im na podróżowaniu w ciągu którego Patch z podziwem przyglądał się postępom które robila jego podopieczna. W niedługim czasie zdołała dostrzec i unieszkodliwić małe gryzonie z odległości kilometra. Pewnego dnia ćwicząc, jak zwykle zauważyła błysk w lunecie. Myślała że to przywidzenie, ale instynktownie schyliła sie i jeszcze raz nerwowo obiegła wzrokiem poprzez lunetę całą okolicę.
Wystarczył mały ruch... Mam cię - syknęła przez zęby. Ujrzała.......

Marks

...Raidersa leżącego w odległości około 650 m i trzymającego snajperkę skierowaną w stronę Monick. Promienie zachodzącego radioaktywnego słońca odbijały się od soczewki w jego lunecie, dlatego też Monick zobaczyła przed chwilą błysk w swojej snajperce. Monick nachyliła się bardziej i już ciągnęła za spust, już miała oddać strzał, gdy.. bandyta był szybszy. Na szczęście, nie wziął on poprawki na wiatr i kula trafiła nie centralnie w nos, a w lewe ucho Monick. Jęknęła ona żałośnie i padła na glebę.
- No, wreszcie się obudziłaś - dobiegł do niej znajomy głos. Rozszerzyła oczy, by z zamazanego obrazu wyłoniła się twarz.. Boba. - Jakiś bandyta postrzelił cię w ucho - powiedział. - Znalazłem ciebie przy wypasie brahminów i zaniosłem do tego namiotu. Zabandażowałem już twą ranę i sporządziłem to - podał on jej kubek z jakąś gorącą i ciekłą substancją w środku. Monick nie ufała Bobowi, odkąd ten próbował ją zgwałcić, toteż niechętnie wzięła od niego kubek.
- Co..to..jes..t..? - zapytała na wpół śpiąca Monick.
- Lekarstwo. Po wypiciu poczujesz się lepiej.
Monick miała już kubek w dłoniach, już dotykała wargami brzegu, już przechylała go do góry, gdy nagle do pokoju wpadł zziajany Patch, wyrwał Monick kubek z rąk i krzyknął:
- Nie pij tego! To pułapka! On chce cię otruć! - w tej chwili podniósł z ziemi przechadzającego się szczura, wlał mu do pyska substancję z kubka i położył go na ziemi, a kubek wyrzucił gdzieś za siebie. Tymczasem szczurowi najpierw z pyska zaczęła lecieć piana, potem jego sierść zmieniła kolor na żółty, a następnie przewrócił się on na bok i.. był martwy. Przerażona Monick wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Patch znów zaczął mówić:
- Ten drań od początku zdradzał naszą karawanę! Dzisiaj jest czwartek i była jego kolej stania na warcie. Przezorny, poszedłem sprawdzić czy nasz "kolega" - syknął Patch - należycie wypełnia swe obowiązki, ale nikogo nie było na warcie. Zauwazyłem go 200 m na wschód, jak załatwiał jakieś "interesy" z Raidersami! Wymieniał naszą broń i ekwipunek na trucizny i medykamenty - dla siebie, jak sądzę - dodał. - To on naprowadzał tych bandytów na naszą karawanę, a dziś nawet ośmielił się zlecić jednemu z nich zabić ciebie, Monick - Patch zrobił efektowną przerwę i znów zwrócił się do Boba. - Za tę zdradę już nie należysz do karawany. Lepiej stąd spierniczaj zanim naprawdę się wnerwię i pan 44 zrobi swoje.
Wkurzony Bob krzyknął:
- Jeszcze mi za to zapłacisz, ty stary złamasie! - i uciekł z namiotu.
Monick puściła się pędem za nim, ale Patch ją zatrzymał i przemówił:
- Już noc i w mroku już nie go dogonimy. Lepiej się przygotujmy, bo wydaje mi się, że jutro będziemy tu mieć ostrą jatkę z Raidersami. - Monick go posłuchała i zaczęła przygotowania do walki.

TRASHER

Monick od rana obserwowała okolicę przygotowujac się do obrony. Leżąc na piasku myślała o zdrajcy. O tym, że mogła zginąć.
- Dobrze, że skończyło się tylko na ranie ucha.
Monick rozglądała się po horyzoncie. Nagle znieruchomiała. Dziewczyna ujrzała sporego brązowego stwora z rogami. Wielgaśne pazury rozszarpywały mięso martwego Brahmina. Niedaleko Monick zauważyła jeszcze kilka tych stworów. Komunikowały się między sobą. Dziewczyna już miała pociągnąć za spust, gdy nagle na pustkowiach dojrzała grupkę koszmarnych stworków. Dwugłowe, zdeformowane mutanty poruszające się na kilku kończynach przypominających ludzkie ręce i przypominające rośliny kreatury. Obydwie grupy bestii rzuciły się na siebie. Brązowe stwory atakowały z niezwykła szybkością tnąc przeciwników ostrymi jak brzytwa szponami. Oponenci rewanżowali się wściekłymi atakami macek i ugryzieniami. Monick obserwowała to niesamowite zdarzenie z przerażeniem. Mimo odległości dzielącej jej od bitwy ciarki przebiegły jej po plecach a na czole pojawiły się krople zimnego potu. Brązowe bestie wygrywały, chociaż chwiały się jakby będąc pod wpływem silnej toksyny. Ostatni potwór z drugiej grupy miotał wściekle macko-podobnym jęzorem. Uwagę Monick przyciągnął pojawiający się za kreaturą cień. Dziewczyna dzięki doskonałemu wzrokowi rozpoznała w nim sylwetkę człowieka. Bestia również wyczuła zbliżającą się postać. Odwróciła się gwałtownie i wystrzeliła jęzor przed siebie. Człowiek, który okazał się być dobrze zbudowanym mężczyzną, błyskawicznie uskoczył w bok i znalazł się za potworem. Długie ostrze błysnęło w promieniach słońca. Gwałtowne, zamaszyste cięcie przecięło cienki korpus kreatury. Zaskoczona bestia zwaliła się na ziemię w dwóch kawałkach. Serce Monick tłukło się w klatce piersiowej jak szalone. Przesunęła lunetę by przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Wyregulowała ostrość i ujrzała maskę odsłaniającą jedynie prawe oko. Oko, które teraz zdawało się wpatrywać prosto w nią... Monick opuściła broń jakby porażona spojrzeniem obcego wojownika. Po chwili ciekawość wzięła górę nad strachem i dziewczyna raz jeszcze spojrzała prze lunetę. Mężczyzny już nie było. "A niech mnie..." - powiedziała do siebie. Zwiadowcy karawany dotarli na miejsce starcia dopiero po jakimś czasie. W promieniach słońca ścierwa powoli zaczynały się rozkładać wydzielając cuchnącą woń. "Centaury i Floatery miały małe spotkanie z Deathclawami" - oznajmił Mark. - "Dobrze, że zajęły się sobą nawzajem...". "Taa" - dodał Reaper - "Deathclawy zarżnęły przeciwników i padły położone ich zabójczym jadem".
Monick wahała się, czy opowiedzieć komuś o tajemniczym mężczyźnie. Kiedy nastał wieczór dziewczyna podeszła do ogniska, przy którym siedział Patch. "Widziałam dzisiaj coś... coś bardzo dziwnego..." - zaczęła nieśmiało. "Chodzi ci o tą zadymę na pustyni?" - zapytał starzec. "Tak. Można tak powiedzieć" - ciągnęła Monick - "Jedna z zabitych bestii... to dzieło rąk ludzkich". "Przestań bredzić, Monick" - odfuknął starzec - "Gdyby człowiek znalazł się w takim towarzystwie nie zdążyłby nawet krzyknąć, a jego flaki zabrudziłyby ładny hektar!". Dziewczyna zmarszczyła brwi - "Wiem, co widziałam... Jednooki mężczyzna przeciął tego potwora na pół! Pojawił się nagle, a potem po prostu zniknął!". Oczy Patcha rozszerzyły się - "Nie... to niemożliwe... po tylu latach" - jęczał jak w transie. "Znasz go?" - zapytała Monick - "Wiesz, jak się nazywa?". "Snake..." - wyszeptał starzec - "SNAKE EYE!!!". Patch odwrócił się nagle i pobiegł do swojego namiotu. Monick nie chciała już dłużej zawracać mu dziś głowy.
Rano drużyna zebrała się do drogi. Po kilki godzinach wędrówki Monick dostrzegła tabuny kurzu. "Ktoś się zbliża!!!" - krzyknęła do grupy. Karawana zatrzymała się. "Zaraz się dowiem, kim jesteście..." - powiedziała sama do siebie.

an-ge

Helmut nie czekał. Zachrypniętym głosem wykrzyczał rozkazy i po minucie wozy karawany ustawione były półkolem, osłaniając tym samym brahminy i ludzi. Przyczajeni za zaimprowizowaną barykadą, mężczyźni z ponurą determinacją ładowali broń.
-Nie spodziewałem się tak szybkiego odwetu - pomyślał Patch, spluwając pod nogi.
Wiedziony nagłym impulsem rozejrzał się za Monick.
-Gdzie, do jasnej cholery, ona się podziewa w takiej chwili?!!
Dziewczyna tymczasem leżała na piachu, ukryta za niewielkim wzniesieniem. Pośpiesznie czyściła kawałkiem koszuli szkiełko lunety. Oparła snajperkę o ramię i spojrzała przez wizjer.
Bez zaskoczenia spostrzegła Boba na czele Raidersów.
-Musi być cholernie pewny wygranej, skoro tak się wystawia -mruknęła, odpędzając pokusę wysłania go na tamten świat.
To mogłoby ich ostrzec.
Machinalnie zaczęła liczyć przeciwników. Gdy skończyła plecy miała mokre od potu, a żołądek zwinięty w supeł. Jednak ręce jej nie drżały gdy odesłała błękitnym tunelem pierwszego z napastników. Metodycznie uśmiercała kolejnych. Mężczyźni z karawany też nie próżnowali. Mimo to siła wroga była przeważająca. Po kilku minutach zaciekłej walki, bandyci zdołali przedrzeć się przez zasłonę z wozów.
Monick miała jednak większe zmartwienia na głowie. Wróg odkrył jej kryjówkę i teraz rozpoczął bezpośredni atak. Dziewczyna skupiła się na strzelających i w krótce ich szeregi znacznie się przerzedziły.
Serce podeszło jej do gardła gdy Raidersi z nożami i sledhamerami zbliżyli się na odległość 20 kroków. By choć o minutę przedłużyć swoje życie, dalej strzelała do tych z bronią palną, ignorując drugich.
I gdyby nie jeden człowiek, jej ignoracja byłaby fatalna w skutkach...

Moyżesh

Ciężki Super Sledgehammer uderzył w wyschniętą ziemię dziesięć centymetrów od jej głowy . Piasek, który się przy tym wzbił w powietrze zdążył jeszcze zasypać dziewczynie oczy zanim ta odtoczyła się w bok.
Przetarła ręką oczy i spojrzała.
Spojrzała na młot wbity w ziemię i na trzymające go, krwawiące dłonie.
Szybko podniosła wzrok by zobaczyć stojącego tuż ponad nią byłego właściciela dłoni, który teraz tępym wzrokiem wpatrywał się w krwawiące kikuty jakby miał nadzieję, że zaraz odrosną.
"Odsunać się", "Strzelić"- te i inne myśli przeleciały jej przez głowę, ale nie miała siły by posłuchać którejkolwiek z nich. Nie miała też siły na powstrzymanie nagłego odruchu wymiotnego.
Mimowolnie zamknęła oczy.
Usłyszała plusk.
Spojrzała.
Głowa "człowieka bez dłoni" tryskając posoką z mejsca gdzie jeszcze chwilę temu była jego szyja leżała w barwnej kałuży, którą utworzyły wymiociny Monick.
Dziewczyna skoczyła na nogi, zupełnie ignorując fakt, że staje się banalnym celem dla kul napastników. Adrenalina, która od początku walki płynęła w jej żyłach z dziką furią teraz wydawała się wprost rozsadzać dziewczynę od środka, jednocześnie przywracając jej zmysły i siłę do działania.
Odgłos ciężkiego oddychania dopiero teraz zwrócił jej uwagę.
To Mark oddychał w ten sposób stojąc nad zmasakrowanymi zwłokami raidersa i trzymając w dłoni swoją ciężką maczetę,teraz całą połyskującą karminem. Jego wzrok cały czas skupiony był na pozbawionym członków ciele, jakby w oczekiwaniu na jeszcze jakiś ruch a jego mięśnie, teraz jakby nienaturalnie wielkie, drgały pod ubraniem niczym stalowe liny po uderzeniu młota. Podniósł twarz i spojrzał na Monick jakimś niebezpiecznie mętnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się głupawo jakby chcąc powiedzieć "Nie ma za co", ale nie mogąc tego inaczej wyrazić.
W tym momencie nieprecyzyjnie wymierzony strzał, który miał mu rozpłatać czaszkę zranił go poważnie w lewe ramię.
Ochroniarz ryknął niczym wielki Mole Rat i z szybkością pantery rzucił się na grupę Raidersów, z pomiędzy której padł strzał.
Cisza.
Zapadła głucha cisza.
Po chwili z ciszy zaczął się wyłaniać dźwięk.
Z początku cichy, potem powoli ale definitywnie przeradzający się w głośny krzyk.
Nie, nie krzyk. Wrzask.
"Kto? Kto tak wrzeszczy?" tłukło się w głowie dziewczyny. "Kto?".
Po chwili zrozumiała.
To ona.
Nie wiedziała dlaczego krzyczy, ale nie mogła tego powstrzymać. Chciała ale nie mogła.
Nagle czyjaś dłoń zakryła jej usta by zaraz z pomoca drugiej dłoni brutalnie rzucić ją na ziemię.
-Cicho, głupia. Chcesz zginąć ?
Peter, który leżał pomiędzy nią a niewielką skałą którą przed chwilą obrał za najlepszą kryjówkę dla Monick i siebie trzymał dziewczynę mocno. Lewą dłonią za ramię, prawą za usta.
Pomogło.
Przestała krzyczeć.
Uspokoiła się.
-Nie bój się, wszystko będzie dobrze - uspokajająco rzekł Peter klękając koło niej i wyciagając zza pasa Stimpack i kawałek bandaża - Opatrzymy cię potem, teraz trzeba tylko zadbać żebyś się nie wykrwawiła.
-co ? - słabo wydusiła z siebie Monick spoglądając w miejsce na swoim lewym udzie, gdzie teraz sięgał ochroniarz.
Rana wygladała poważnie. Kula z Hunting rifle najprawdopodobniej ciągle tkwiła w środku. Krew upływała strumieniem ale nie tryskała w miarowych odstępach czasu więc najprawdopodobniej tętnica nie była uszkodzona. Co najmniej taką nadzieję miał Peter.
-Peter!!!- głos Roberta przedarł się do nich pośród huków wystrzałów i krzyków rannych lub dobijanych - Daj Markowi trochę amunicji bo on długo z tą maczetą nie pociągnie!!! A mi się już kończą pociski!!!!
-Sam już mam niewiele!!! I nie mam jak mu dać bo przecież on jest w samym środku tego syfu!! zresztą w tym stanie to rozrąbał by mnie na pół gdybym do niego podszedł!!!
-On tam zaraz zginie do kur.. Aaaaaaaaghhhh!!!!!!!!
-Robert !!!?
-....
-Robert !!!!!
-....
-Kur@# jego mać - zaklął Peter, spojrzał na pobladłą dziewczynę - Leż tu spokojnie i nie......
Reszty Monick już nie słyszała. Zdążyła jeszcze tylko pomysleć, że nie powinna była opuszczać rodzinnej wioski.
Ciemność i cisza ogarnęły ją zupełnie.

DoPr

Monic obudziła się, ale świadomość wracała powoli. Otwarła oczy. Z początku myślała, że zginęła i znajduje wśród gwiazd, jednak gdy wzrok powoli przyzwyczajał się do światła ujrzała nie gwiazdy, a podziurawioną blachę. Z trudem usiadła na pryczy. Rozejrzała się. Znajdowała się w jakimś niewielkim, kwadratowym pokoiku, którego ściany były wyłożone dyktą i pofalowaną blachą. Koło jej pryczy stało krzesło i stolik. Na krześle wisiały jaj ubrania a na stoliku leżały jakieś dziwne przedmioty z przeźroczystymi rurkami i igłami. Obok stolika były drzwi, a koło nich stał karabinek snajperski, który Monic dostała od Patcha. To wszystko oświetlały silne promienie słoneczne, które wpadały do tego pomieszczenia bez okien, wąskimi promieniami żółtego świata, przedostającymi się przez liczne dziury w suficie.
Monic raz jeszcze rozglądnęła się po pomieszczeniu i wzrok jej zatrzymał się na karabinku. Jakieś przytłumione wspomnienia zaczęły się wdzierać do otumanionego przez leki umysłu... Dopiero teraz zadała sobie to pytanie: "Gdzie ja jestem?".

Marks

-Hej, jesteś tam?
Monick na dźwięk cudzego głosu aż podskoczyła, uderzając głową o sufit.
"Chyba tutaj mieszkają krasnoludki, że tak nisko ustawili sufit" - pomyślała z przekąsem Monick.
-Jest tam kto? - powtórzył głos.
Monick chciała odpowiedzieć, ale głos uwiąz jej w gardle. Poczuła, że jej język jest sztywny jak kołek.
I dopiero teraz zrozumiała, dlaczego.
Zrozumiała, że tak jest, ponieważ nie rozmawiała z nikim od tygodni, może nawet miesięcy.
Spostrzegła ruch w kącie izby.
-Potrafisz mówić? - powiedział głos.
Przy podłodze w ścianie znajdowała się mała dziurka, przez którą patrzyło na Monick brązowe oko.
Monick pytająco uniosła brwi.
-Wydłubałem tę dziurkę łyżką - odpowiedział głos. - Ach, nie możesz mówić, bo masz sztywny język? Nie martw się, za chwile przejdzie.
Rzeczywiście, po chwili Monick prowadziła już konwersację z tajemniczym nieznajomym.

TRASHER

Tymczasem w rozbita karawana powoli dochodziła do siebie po ostatnim ataku Raidersów. Przeżyło tylko kilku ludzi. W tym Patch, Peter i Mark. Wszyscy mocno pokiereszowani. Mark dopiero otrząsał się z szału bitewnego. Przerobił sporą grupkę bandytów na karmę dla psów. Dopiero teraz Patch zorientował się, że nigdzie nie ma Monick. Z pewnością nie było jej wśród zabitych, choć sprawdzenie kilkunastu ciał też zajęło sporo czasu. Peter postanowił sprawdzić pobliskie skały, szukając tropu Raidersów, którzy się wycofali. Szedł po krwawym szlaku usłanym pociętymi ciałami. Po chwili dołączył do niego Mark. Peter spojrzał z obrzydzeniem na martwego bandytę z wyprutymi flakami. Jelita świeciły się w promieniach słońca, zwłoki pokrywały skrzepy krwi.
- Wiesz co, Mark? Teraz to już trochę przesadziłeś...
- Co?
- Mam na myśli te ciała. Rozumiem, że broniłeś siebie i oczywiście nas, ale czasami obawiam się twojej maczety bardziej niż grupy Raidersów.
- Zgłupiałeś? Walczyłem w innym rejonie. Po zdobyciu broni tych fagasów prułem z pistoletu od czasu do czasu rozwalając komuś łeb młotem, jak się kończyły naboje. To nie moja robota...
- To czyja!? Świętego Mikołaja? Chyba nie powiesz mi, że się sami zajebali, nie?!
Do rozmawiających podszedł Patch.
- Spokojnie, panowie. Ważne, że żyjemy... A cokolwiek by się tu nie stało... przynajmniej mamy już jedno zagrożenie z głowy. Nie wiem, kto jest odpowiedzialny za tę masakrę, ale mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie. Trzeba zająć się rannymi, odszukać Monick...
Dziwne stęknięcie przyciągnęło uwagę mężczyzn. Zza skały na chwiejących nogach wyszedł Bob... Trzymał się obiema rękami za krwawiące obficie gardło. Nie mógł mówić, tylko coś charczał... Mark instynktownie sięgał już po swoją maczetę, gdy nagle za rannym Bobem pojawiła się postawna postać. Bob wyciągnął rękę w kierunku Patcha, jak gdyby prosił go o pomoc. Stojącą za nim postać ryknęła coś w stylu "REI!" i błyszczące ostrze ukośnie przecięło korpus mężczyzny. Tajemnicza postać wyszła z cienia. Karawaniarzom ukazał się postawny, wysportowany mężczyzna. W prawym ręku trzymał zakrwawioną katanę, a na twarzy nosił maskę odsłaniającą tylko prawe oko. Oczy Patcha rozszerzyły się... Mężczyzna w podeszłym wieku zacisnął dłonie w pięści i rzucił się na wojownika wymyślając mu najbardziej, jak tylko potrafił. Jednooki błyskawicznie chwycił go za szyję lewą ręką i podniósł do góry bez większego wysiłku. Nie czekając na rozwój wypadków, towarzysze Patcha sięgnęli po broń. Mark krzyknął do napastnika:
- Puść go koleś bo pożałujesz!
Jednooki spojrzał na nich i grobowym głosem powiedział:
- Po tym, co to zobaczyliście, nadal uważacie, że możecie się ze mną równać?
Po czym nie czekając na odpowiedz puścił Patcha, który upadł na ziemię, i jednym susem znalazł się za plecami Petera, któremu przystawił ostrze katany do szyi.
- Teraz zamierzacie mnie wysłuchać?
Mark był nieźle wkurzony całą tą sytuacją, ale po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że już dawno byliby martwi, gdyby takie były zamiary jednookiego wojownika. Postanowił więc wysłuchać, co ma do powiedzenia:
- Mów...
W tym czasie Patch wstał z ziemi i powiedział:
- Możesz ich okłamywać ile chcesz, Snake Eye, ale ja i tak nie uwierzę mordercy... mojego syna.
Peter i Mark rozdziawili gęby ze zdziwienia. Każdy z nich już nie raz słyszał o synu Patcha, który służył jako snajper w Bractwie Stali. Nigdy jednak nie dowiedzieli się w jakich okolicznościach zginął... Snake Eye puścił Petera i powiedział do starca:
- I tu się mylisz... Twój syn był... moim przyjacielem...
Patch'owi zaszkliły się oczy:
- Zamknij się! Łżesz! To ty go zabiłeś! Jego dowódca wszystko mi opowiedział!
- Oszukał cię, tak jak i wielu innych. I mogę ci to udowodnić.
Snake Eye sięgnął do małej torby przymocowanej do jego paska i wyciągnął z niej starą zapalniczkę. Potem rzucił ją Patchowi i powiedział:
- Prezent, który dostał od ciebie na 14-te urodziny... W kilka dni po tym, jak zabrałeś go po raz pierwszy na polowanie...
Starzec przyglądał się zapalniczce. Odżyły wspomnienia.
- To było tak dawno temu...
- Twój syn opowiedział mi to i poprosił, bym w razie jego śmierci odnalazł cię i przekazał ci, że zginął walcząc ze zdrajcami bractwa.
- A-ale... jak to.
- Dawno temu jeden z generałów Bractwa o wybujałych ambicjach postanowił przejąć zwierzchnictwo nad całym Bractwem Stali. Zniszczył prawie wszystkich mogących zagrozić jego planom. W tym mój klan wojowników <<<więcej szczegółów w RADIATED ZIN #2 - dopisek autora>>>. Twój syn odkrył to i pomógł mi zniszczyć wiele zdeprawowanych jednostek Bractwa. Zginął podczas szturmu na jeden z bunkrów...
- Nie mogę w to uwierzyć... tyle lat żyłem w przeświadczeniu, że stoisz za śmiercią mojego syna... to za dużo jak dla człowieka w moim wieku.
- To już nie ma znaczenia. Powinieneś martwić się o bieżące problemy. Powinniśmy odnaleźć tą waszą "snajperkę"...
Do rozmowy wtrącił się Mark:
- Po pierwsze to ona ma na imię Monick, a po drugie... co rozumiesz przez "powinniśmy"?
- Chcę pomóc wam ją odnaleźć.
- Dlaczego? - zapytał Peter.
- Potrzebujemy jej zdolności. Grozi nam o wielkie niebezpieczeństwo.
- Jak wielkie? - zapytał Patch.
- Powiedzmy, że ta banda Raidersów to dopiero początek...

An-ge

- Niewygodnie tak rozmawiać, co?
Monick kiwnęła w odpowiedzi głową i odciążyła na chwilę prawy łokieć na którym się opierała.
- Hmm, doktorek przyjdzie prawdopodobnie dopiero za godzinę...Chwileczkę.
Dziewczyna jeszcze raz pomyślała o tajemniczym doktorze, który ją opatrzył. Z trudnością przypominała sobie dotyk pomarszonych dłoni na ciele i ostre ukłucia na przedramionach. Metalowy zgrzyt, ciche szuranie i wkrótce ujrzała właściciela brązowego oka. Ze zdziwieniem spostrzegła, że chłopak jest młodszy od niej o kilka lat. Szybko podciągnęła zawszony koc pod brodę. Niska postać z gracją usiadła po turecku na brudnej podłodze. Szeroki uśmiech pojawił się na szczupłej twarzy. Przez kilka sekund wpatrywała się w niego w zdumieniu.
- Przecież mówiłeś, że jesteś więźniem...
Jego uśmiech stał się odrobinę szerszy.
- Mówiłem także, że jestem Mistrzem złodziei -odparł głosem chwalipięty.
- I siedzisz w takiej norze, pozwalając na to by jakiś stary pierdoła trzymał cię w celi, zamiast wydawać rozkazy w podziemnej Gildi?
Chłopak puścił mimo uszu szyderczy ton Monick i z zapałem potaknął głową. Snajperka wzniosła oczy ku sufitowi.
- Popatrz na to pozytywnie...
- Jasne. v - ...nie muszę sprawdzać czy w żarciu nie ma trucizny...
- Suchy chleb, zamiast nadziewanych Iguan.
- ...spać mogę spokojnie...
- Na gołej ziemi, zamiast jedwabnych poduszkach.
- ...no i mam rozrywkę w postaci piszczących pacjentów doktorka. -zakończył entuzjastycznie.
- Istny raj - mruknęła z przekąsem. Wzruszył ramionami.
- Gdybym umiał posługiwać się bronią -wskazał na jej karabinek - to może byłbym żądny przygód. Sama zdolność kamuflażu nie pomoże w krytycznej sytuacji.
- Ile tu już jestem? -zmieniła temat.
- Hmm, pomyślmy... - chłopak teatralnie pomasował brodę -Około 8 dni.
- Coooo?!!
- Za dużo czy za mało? -zapytał niewinnie.
- Czuję się jakbym przyrosła do tej pryczy...
- To efekt uboczny zbyt wielu dragów. Przejdzie. Ważne, że doktorek dziurę załatał -machnął ręką.
Monick odruchowo dotknęła szramy na udzie.
- Karawana... - przeszło jej przez myśl.
Nagle chłopak spoważniał i zastrzygł uszami jak królik. Płynnym ruchem wstał i bezszelesnie zbliżył się do drzwi. Monick w najwyższym zdumieniu obserwowała poczynania młodego złodzieja. Nadstawiła uszu, ale nic nie usłyszała, a raczej nic nadzwyczajnego nie usłyszała. Zdążyła przywyknąć do miejskiego gwaru, do głośnych bluzg, odgłosów rzygania, od czasu do czasu trzasku łamanych przedmiotów i jęków narkomanów. Chłopak jednakże całym ciałem wyrażał czujność. Po nieznośnie długich 5 sekundach oderwał się od drzwi i błyskawicznie dopadł sfatygowanej blachy imitującej ścianę. Z wysiłkiem odsunął ją o kilkanaście centymetrów i znikł w tak powstałej szparze. Blacha z cichym zgrzytem powróciła na miejsce w chwili gdy rozległ się brzęk kluczy. - Jak ci na imię? - wyszeptała szybko do małego otworu przy podłodze.
- Alibaba.
- Alibaba???
Odpowiedział jej pogodny śmiech tamtego.
- Rodzice mieli dziwne poczucie humoru!
W otwartych drzwiach pojawił się karzeł w upapranym fartuchu.

cdn...

  /do góry/   
__ 26 __
 

Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved.