ONE DAY ON THE DESERT
 
Kadet SPIS TREŚCI
 
  

- Kadecie Burke! - wykrzyczał generał Jones, przywódca Szesnastej Krypty Bractwa Stali - Macie misję, misję, która jest waszą przepustką do prawdziwych, poważnych operacji w Bractwie. Wasze zadanie polegać będzie na eksterminacji grupy bandytów o nazwie "Outlaws", którzy siedzą w North Hide. Jak donosi wywiad, jest to ledwie grupka niedorozwiniętych dzikusów. Zlikwiduj ich! Odmaszerować!

Kadeci muszą się wykazać. Taką szansę dają im małoznaczące misje. Ja, Kevin Burke, nie wiedzieć czemu zostałem wybrany dowódcą drużyny "Piorun". Może to dobrze, bo nie umiem ani dobrze strzelać, ani leczyć, ani naprawiać. Będę sobie tylko dowodzić. Zresztą mam się z czego cieszyć, bo z tytułu dowódcy dostałem pancerz metalowy. Reszta musiała zadowolić się pancerzem skórzanym. Oprócz mnie w drużynie znajdowali się Neva, Biff i Ronald. Neva była kobietą o czarnych włosach i ładnej twarzy. Wstąpiła do Bractwa z chęci zemsty, gdyż bandyci zabili jej ojca. Biff był typem mięśniaka - dużo masy, mało mózgu. Rozmowy z nim nieprzypominały rozważań filozoficznych. Trzecią osobą w oddziale był Ronald, tajemniczy typ o podejrzanym wyglądzie. Trudno było nie zauważyć jego niechęci do mnie.
Gdy dotarliśmy do North Hide było już południe. Staliśmy dwieście metrów przed osadą namiotową. Wyglądała opustoszałe, ale dobrze wiedzieliśmy, że wróg czai się w ukryciu.
- No, drużyna, idziemy - powiedziałem zachęcająco
- Dlaczego mamy się ciebie słuchać? - zapytał złowrogo Ronald
- Bo JA tu jestem dowódcą. Masz się mnie słuchać, rozumiesz?
- Do czasu. Dokończę zadanie, wrócę do krypty i poproszę o przeniesienie.
- Nie obchodzi mnie to, mam tylko nadzieję, że na polu walki nie dasz dupy!
Tym optymistycznym akcentem ruszyliśmy wykonać misję. Rozstawiliśmy się w szyku bojowym, dokładnie takim jakim nas uczono. W powietrzu wyczuć można było zdenerwowanie. Biff zlany potem z całych sił ściskał swojego Walthera MPL, a Ronald rozglądał się nerwowo. Ja też się bałem. Strużki potu spływały mi pod pancerzem. W myślach powtarzałem ustawienia bojowe wyuczone na kursach. Jedynie Neva zdawała się nie bać. Szła w ciszy i w głębokiej zadumie, jakby myślami była gdzie indziej.

Byliśmy już w samej wiosce, gdy nagle, z ostatniego namiotu wyszedł czarny, dobrze zbudowany mężczyzna w blond dredach. Jego wygląd i dumna postawa wskazywała, iż był on w grupie przywódcą.
- Wypierdalać stąd stalowe psy!!! Nie macie tu czego szukać!!! - wydarł się z całych sił.
Wykrzyczane przez niego słowa były jakby hasłem do ataku, ponieważ chmara bandziorów wyłoniła się z namiotów ostrzeliwując nasze pozycje. Schowaliśmy się w trojkę za skrzyniami. W trójkę, bo jedna z kul przeszyła ciało Biffa. Chłopak stęknął, szarpnął się i runął w kałużę. Zaiste, krótki był żywot tego nieszczęśnika. Wtedy naprawdę poznałem co to strach. Przerażające uczucie obezwładniło mnie, nie mogłem się ruszyć. Z paraliżu wyciągnęły mnie strzały. Neva i Ronald podjęli walkę. Widać, byli bardziej zdecydowani ode mnie. Na moich oczach czarnowłosa kobieta rozpłatała Outlawsa swoim AK-47. Biedak zgubił pół twarzy. Ronald strzelał pojedynczo starając się zabić jak największą ilość bandytów w jak najkrótszym czasie. Otrząsnąłem się w odpowiedniej chwili, gdyż przede mną stał już wyrzutek z irokezem na głowie i żelazną rurą w dłoni. Zastygłem, nie mogłem pociągnąć za spust. Gość z żelazem w łapskach zamachnął się, lecz zadziałałem instynktownie i wystrzeliłem. Siła mojej strzelby była niezaprzeczalna, ponieważ wyrwało typowi żołądek. Wnętrzności wylały mu się na ziemię, a jego mina niewątpliwie świadczyła o tym, że umarł. Szybko rozejrzałem się po okolicy ładując jednocześnie naboje. Sytuacja zdawała się tragiczna. Ciągle przybywało nowych wrogów, a starych prawie nie ubywało. Nagle, usłyszałem krzyk. Owy głos należał do Nevy. Dwóch czarnoskórych rzezimieszków otoczyło kobietę i naprzemian okładali ją maczugami. Rzuciłem się na pomoc, ale było już za późno. Zmiażdżone płuca i pęknięta czaszka nie pozwoliły jej dalej funkcjonować. Rozwścieczony wymierzyłem strzelbą w murzynów i pociągnąłem za spust. Potężna moc wyzwoliła się z dwurury śmiertelnie szatkując dwójkę zbóji. Rozejrzałem się. Przygniatająca ilość nieprzyjaciela zmusiła mnie do odwrotu. Nawet nie szukałem Ronalda, próbując na własną rękę uciekać. Wycofywując się kładłem Outlawsów jak zboże na żniwach. Dotarłem do przyczepy samochodowej i schowałem się za nią. Niestety nie wiedziałem, iż nie jestem sam. Moim towarzyszem okazał się rosły, łysy bandzior z łomem, którym to zamachnął się na mnie. Wystraszony upuściłem broń. Zastygłem, wiedziałem, że to koniec. Znienacka huknęło i tuż przed ciosem mężczyzna usunął się na ziemię. Za nim stał Ronald, a z lufy jego Colta jeszcze leciał dym. Niestety, swoją pomoc przypłacił życiem, gdyż jeden z wyrzutków poszarpał go z Uzi. Uświadomiłem sobie jedną rzecz. Ronald - człowiek, który nie cierpiał mnie, oddał za mnie życie. W jednej chwili urósł w moich oczach do prawdziwego człowieka. Uniosłem się w gniewie. Chciałem odpłacić Ronaldowi za jego poświęcenie. Mogłem uciekać, ale nie zrobiłem tego. Podniosłem strzelbę i ruszyłem w stronę Outlawsów. Rozszarpywałem, kłułem, rwałem, miażdżyłem. W jeden chwili ze zwierzyny stałem się łowcą. Na twarzach bandytów malował się strach. Niszczyłem nieprzyjaciela w bitewnym szale.
W pewnym momencie zrozumiałem, że nie mam już naboi. Niestety, zrozumieli to także bandyci, którzy błyskawicznie otoczyli mnie. Z kręgu wyszedł człowiek w blond dredach.
- Co dupku? - zaśmiał się - Naboje się skończyły? O jejku, jaka szkoda. Powiem ci cos, frajerze. Twoi kopani mieli fart, że zginęli szybko, bo ty zginiesz w męczarniach. Przykro mi, ale przegrałeś.
Z tymi słowami uderzył mnie pięścią w twarz, a że na pięściach miał rękawice wzmacniane to upadłem od razu. Z nosa syknęła mi czerwona posoka. Koło zacieśniło się i grad kopniaków posypał się na mnie. Ból przeszywał moje ciało, a złamane żebra uczyły mnie cierpienia. Wiedziałem, że odchodzę. Ciosy odbierały dech, a oczy zachodziły mgłą. Zaśmiałem się, a zdziwione Outlawsy przestały na chwilę kopać
- Mylisz się, skurwysynu - wykrztusiłem - ja...wygrałem!
Z uśmiechem na ustach wyciągnąłem zawleczkę.

 

  /do góry/ Eszekesze 
__ 22 __
 

Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved.