ONE DAY ON TE DESERT
 
Open your eyes SPIS TREŚCI
 
       Bip.
    Bip - Odgłos maszyny monitorującej stan pacjenta głucho odbijał się od ścian bunkra.
    Bip.
- Doktorze, szybko!
    Bip.
    Bip.
Nathan Fires nie był pewny, co się z nim dzieje, gdzie jest, a nawet kim jest on sam. Nie widział zupełnie nic, nie był w stanie czymkolwiek ruszyć. Wszędzie na sobie wyczuwał jakiś ciepły płyn.
    Bip.
    Bip.
Do jego wciąż przytępionej świadomości dotarło nagle jakieś wspomnienie sprzed kilku chwil, głos... ...nie wiedział kogo... "Z tyłu! Padnij!.
    Bip.
- Ostrożnie, cały jest podziurawiony.
    Bip.
Powoli odzyskał pamięć o tym, kim jest... żołnierzem Bractwa... szturmowcem, gruntem... "Przeżyję" - pomyślał - "W końcu _grunt_ to zdrowie..." Nagle przypomniał sobie, o kogo powinien się martwić bardziej, niż o siebie.
- Gdzie... Ona... - wymamrotał ledwo słyszalnie, plując krwią.
    Bip.
- Nic nie mów, nie ruszaj się. - usłyszał czyjś nerwowy głos, najprawdopodobniej pielęgniarki.
    Bip.
- Co się... z Nią... sta... ło...- ze zdziwieniem zauważył, że ma poważne problemy z oddychaniem.
    Bip.
- Spokojnie, nie denerwuj się
Spanikował. Nie mógł sobie przypomnieć ostatnich sekund przed utratą przytomności, nie pamiętał so się stało z ...
    Bip.
    Bip.
    Bip.
Przypomniał sobie.
    Bip-bip.
    Bip-bip-bip.
- Jezu, puls mu skoczył, on się wykrwawi!
    Bip-bip-bip-bi-bi-bipbi-bibibiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip........

* * *

Miesiąc później.

- Skryba Linda Grace? - zapytał paladyn, po czym, nie czekając na odpowiedź stojącej przed nim długowłosej kobiety, kontynuował: - Zajmie się pani bratem Firesem.
Młoda kobieta, do której mówił paladyn nie wyglądała jak członek Bractwa - w odróżnieniu od wszystkich osób należących do organizacji nie nosiła ani ciężkich szat skrybów, ani pancerza żołnierzy - miała na sobie luźną bluzkę i dość prowokacyjną krótką spódniczkę. "Jak mam być psychologiem, to nie mogę wyglądać jak jakiś cholerny mnich" - powiedziała swoim przełożonym, gdy została zwerbowana do organizacji, a oni przyznali jej rację, dając jej całkowitą swobodę w kwestiach własnego ubioru.
- Odkąd zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek... - paladyn zawiesił głos, oczekując jakiejś reakcji.
- Wiem, o co chodzi. Słyszałam o tym od lekarzy - jego rozmówczyni niezauważalnie wzdrygnęła się. "Nieszczęśliwy wypadek", czyli kilku wrogów z ciężką bronią, którzy przekradli się na tyły dwóch drużyn Bractwa. Jedna grupa została w kilka sekund wręcz zmieciona z powierzchni ziemi. Oddział dowodzony przez Firesa miał więcej szczęścia, bo zginęła tylko jedna osoba, zanim dotarły posiłki i rozprawiły się z bandytami. Wprawdzie dowódca został ciężko ranny, ale w bunkrze szybko (jak na człowieka, który przyjął na klatę kilka kilogramów ołowiu) doszedł do zdrowia. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden drobny szczegół. Ta osoba, która zginęła... to była kobieta, którą Fires kochał ponad wszystko.
- Zapewne wie pani o tym, że on jest przypuszczalnie groźny dla otoczenia...
- Tak... Paladynie, mam pytanie: dlaczego o nim po prostu nie zapomnicie? Można go przecież wydalić z Bractwa i...
- Rozumiem twoje wątpliwości, skrybo. - przerwał jej. - Odpowiedź jest prosta: bardziej się nam opłaca hm... "przywrócić do stanu używalności" doświadczonego żołnierza, niż szkolić kilkunastu dzikusów, z których jeden może się nada do czegoś więcej niż "przynieś, zabij, pozamiataj". A Fires jest doskonałym dowódcą, jego ludzie słuchają tylko jego. A co ważniejsze, on ślepo wykonuje rozkazy starszyzny, co czasami bywa ważniejsze niż wszystko inne.
- Dobrze, a więc gdzie on jest?
- W swojej kwaterze, o tej godzinie nie ma prawa włóczyć się po bunkrze. Niech się pani postara szybko - wypowiedziane przez rycerza "szybko" brzmiało niemalże jak "natychmiast" - go wyciągnąć z tego stanu - paladyn wskazał jej kierunek do kwatery Firesa i odszedł w swoją stronę.

* * *

Linda weszła do kwatery wskazanej jej przez paladyna. W środku zobaczyła młodego mężczyznę leżącego w bezruchu na wąskiej pryczy-łóżku. "Żałosne..." - pomyślała. "Jak radskorpion po spotkaniu z supermłotkiem... Tylko że radskorpion nie wyglądałby tak... słodko... ... ...O czym ja k*** myślę?!" - Zbeształa się - "Facet jest tak zdołowany, że nawet nie zauważył, że ktoś wszedł, a ja mam mu pomóc a nie..."
Uspokiła się, wzięła głęboki oddech i zapytała:
- Ty jesteś Fires? - nie za bardzo wiedziała, po co o to pyta - kto inny mógł być w tej kwaterze?, ale był to jaiś sposób na rozpoczęcie rozmowy.
Meżczyzna cały czas z widocznym przejęciem wgapiał się w sufit.
- Nathan Fires? - powtórzyła.
- Tia. - mlasnął zapytany, nie zwracając większej uwagi na kobietę. - A ty? - zapytał bez widocznego zainteresowania.
- Skryba Linda Grace, mam zamiar ci pomóc-
- Nie potrzebuję pomocy - przerwał jej z irytacją. - Powiedz im, że chcę wrócić na pustynię dalej walczyć.
- Nie mogę. Zastanów się, czy jesteś pewny, że-
- Chodzi ci o to, że jak dostanę broń do ręki to mogę próbować się zabić? - parsknął w nieprzyjemny sposób - Ustalmy jedno: To tylko i wyłącznie moja sprawa, co ze sobą zrobię - ciągle gapił się w sufit.
- W porządku. Nie denerwuj się. Pomyśl tylko o tym, co się może stać, gdy-
- A co mnie to do jasnej cholery obchodzi? - zapytał powoli, niezwykle uprzejmym tonem.
Chwilę się zastanawiała nad odpowiedzią.
- Okeeej, to może przejdziemy do prostych pytań. Po pierwsze: próbowałeś kiedyś popełnić samobójstwo?
Nathan bez słowa podwinął rękaw i nie patrząc na nią pokazał jej dwie świeże blizny, przechodzące przez żyły na nadgarstku.
Kobieta zaklęła cicho, tak, aby nie dało się tego usłyszeć. "Od początku miałam złe przeczucia" - westchnęła w duchu z rezygnacją.

* * *

Linda westchnęła ciężko, oparta o stół w barze.
- Nie ma nic gorszego od zakochanego faceta - pomyślała. - Nawet nie zakochanego, ledwie zauroczonego... - Zdążyła już się dowiedzieć od Firesa że jego "ukochana" poznała go tydzień przed "wypadkiem". - Taki fajny facet i co z niego zostało... K****! Co to ma być?! Zna się z panienką tydzień i już?? Po**** go? Już ja mu...
Wkurzona tymi myślami postanowiła natychmiast pójść do niego i mu porządnie nawrzucać. Zaczęła się jednak wachać - w końcu on był... jest żołnierzem, jak się wku*** to nic jej nie uratuje. Chociaż... Z powątpiewaniem spojrzała na SigSauera leżącego w jej torebce. Potrząsnęła lekko głową.
- Faceta nie rozwalili z ckmów, to co ja mu mogę tą zabaweczką...
W podjęciu decyzji pomogło jej kilka (-naście? -dziesiąt?) łyków wybitnie alkoholowego napoju - szybkim i dziwnie niechwiejnym krokiem ruszyła w stronę kwatery Nathana.

* * *

- Czego znowu? - wymamrotał Fires słysząc otwierające się drzwi. Spojrzał na wchodzącą do pokoju osobę. - Znowu ty? Myślałem, że masz już mnie dość - z namaszczeniem powrócił do kontemplowania sufitu.
Linda z cichym szelestem zamknęła za sobą drzwi.
- Za kogo ty się k**** uważasz?! - wydarła się, natychmiast zwracając jego uwagę. - Będziesz się tu nad sobą k**** użalał jak jakiś p***** p***** i *****? Skąd ty możesz k**** wiedzieć czy ona traktowała to poważnie? Otwórz oczy po***** i przestań się op*****...
Spojrzał na nią uważniej, już nie słuchając. "Całkiem ładna" - przeszło mu przez myśl. "I nawet mądrze gada, pomimo tego, że ledwo stoi na nogach... swoją drogą ładnych nogach..."
- ...dlaczego ty tak się k**** przejmujesz jakimś p******** romansikiem...
"Ona tu zaraz padnie na twarz, tak się wstawiła" - wszystkie myśli o Niej gdzieś zniknęły, jakby ktoś mu przywalił młotem w łeb. "Ona chyba się naprawdę przejmuje"
- ...spójrz na to jak normalny człowiek! Otwórz oczy i zauważ łaskawie, że...
Posłuchał jej. Otworzył oczy dosłownie i w przenośni. W przenośni - uświadomił sobie, że tak właściwie to jest okej, a dosłownie... tej nocy naprawdę miał na co patrzeć.

* * *

Skryba Grace obudziła się z okropnym bólem głowy. Nagle z przerażeniem i obrzydzeniem stwierdziła, że leży na jakimś mężczyźnie, a w dodatku oboje są nadzy. Odruchowo zeskoczyła na podłogę i poszukała wzrokiem swoich ubrań. Sięgnęła po nie, ale wtedy zidentyfikowała śpiącego jeszcze faceta - to był ten zdołowany psychol, do którego ją wysłali. Przypomniała sobie wydarzenia ostatniej nocy i od razu humor jej się poprawił. Szybko wstukała w leżącym gdzieś na ziemi PipBoyu maksymalnie zwięzły raport, tj "Z nim wszystko już OK", po czym stwierdziła, że tak właściwie to może, chce i powinna jeszcze trochę pospać. Jak postanowiła, tak też zrobiła, układając się obok Firesa.

* * *

Kiedy się znów obudziła, jego już nie było. Zauważyła tylko kartkę papieru z krótką notką: "Będę u chłopaków". Zrezygnowana ubrała się i leniwym krokiem poszła do koszar - z tego co wiedziała, znajomości Nata ograniczały się właściwie tylko do ludzi z jego oddziału, czyli nie mógł pójść nigdzie indziej "do chłopaków".
Gdy dotarła na miejsce, nie za bardzo mogła odnaleźć Firesa. Żołnierzy w głównym pomieszczeniu było kilkudziesięciu, a w dodatku połowa z nich miała na sobie zakrywające ich w całości pancerze. Nie byli też zbyt pomocni - jeśli już reagowali na jej pytania, to robili to w sposób dość obleśny i nad wyraz szowinistyczny.
Przechodziła właśnie obok jakiś otwartych drzwi do ciemnego i - jak sądziła - pustego pomieszczenia, kiedy nagle z ciemności wyłoniła się para dłoni żołnierza w Power Armorze. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić niewidoczna wciąż postać wciągnęła ją do pokoju i zamknęła drzwi. Już miała wyciągnąć swojego Siga (chyba tylko po to, aby narobić hałasu), gdy zapaliło się światło i zobaczyła twarz żołnierza nie okrytą hełmem. Twarz Nathana.
- Co ty k**** robisz?!? Kompletnie zidiociałeś, chcesz, żebym zawału dostała?!
- Hmmm, taaak, koledzy, to jest Linda Grace. Linda, to moi ludzie - pokazał ręką na trzy opancerzone postacie siedzące pod najdalej odsuniętą od wejścia ścianą. Jedna z nich cicho gwizdnęła z nieukrywanym podziwem.
- Ten po lewej to Gabriel, snajper. Ten który gwizdał to Andrew, snajper i szturmowiec w jednym. Ten trzeci to Hugo, potrafi złożyć w kupę wszystko, obojętnie czy to jest człowiek czy maszyna, a oprócz tego kierowca, komputerowiec i hazardzista. A czwarty, ten którego nie widać to Fido, snejker.
- Jaki czwarty, nikogo tu... - kobieta zamarła, czując czyjś oddech na karku. Wrzasnęła i odskoczyła przed siebie, wpadając prosto na Firesa.
- Hej, kochanie, nie tak ostro - mruknął najwyraźniej zadowolony Nat.
- Sorry, nie chciałem cię przestraszyć, to już takie skrzywienie zawodowe - tłumaczył się Fido. - Nie sądziłem, że tak zareagujesz - dodał ze śmiechem.
- A jak zazwyczaj reagują? - zapytała.
- Faceci klną i dają mu w ryj, a kobiety wrzeszczą i dają mu w ryj - odpowiedział chichocząc Gabriel. - A deathclawy i mutanty po prostu dają mu w ryj. On to chyba lubi.
Wszyscy oprócz Lindy zaczęli się histerycznie śmiać. Po jakiejś minucie dziewczyna stwierdziła, że ma dość.
- Co to jest? - przerwała im, pokazując na pokaźną kupę metalu na środku pomieszczenia. Tak naprawdę to niewiele ją interesował ten złom, ale był to jakiś sposób na uspokojenie ich.
- To? To jest Power Armor... - odpowiedział Fires. - Twój Power Armor.
- Co mój? Ja nie mam zamiaru... - przerwała, widząc poważną minę dowódcy oddziału. - O co chodzi, Nat?
- Hugo, powiedz jej to co mi.
- Starszyzna nas robi w d**ę - powiedział Hugo.
- Chodziło mi o konkrety, Hugo, konkrety. - lekko zirytował się Fires.
- Ostatnia misja na którą nas wysłali... Nasza porażka miała sprawić, że raidersi staną się pewni siebie i okażą swoje słabości. Dlatego nie powiedzieli nam o tym patrolu i dali nam fałszywe informacje o wrogach. Mieliśmy po prostu iść i dać się zabić.
- Nie rozumiem... - zawahała się - co ma to tego Power Armor dla mnie?
- To proste - wyjaśnił Nathan. - Założysz ten pancerz na swoje śliczne ciałko i razem z nami opuścisz ten "cudowny" przybytek naszego "kochanego" Bractwa Stali.
- Myślisz o... dezercji?!? - prawie krzyknęła.
- A co tu po nas? Skazali nas na śmierć, to przez nich Ona.. - głos miał spokojny, ale Linda zauważyła, że zacisnął pięści i niemal wszystkie mięśnie ma napięte. - ..zginęła, a ja ledwo uszedłem z życiem. Linda, pomogłaś mi wczoraj zrozumieć wiele rzeczy, teraz ty zrozum, że Bractwo nie jest takie piękne i dobre i wspaniałe, jak się wydaje. Otwórz oczy - dodał z dziwnym uśmiechem, który jednak szybko znikł - oni mordują ludzi albo zsyłają ich do obozów pracy, żeby osiągnąć swoje cele!
- Niedawno to były też twoje cele - odpowiedziała, wciąż zszokowana jego słowami.
- Ale mam już dość Bractwa... dość tego wszystkiego.
- No dobra, uciekniecie i co potem? Będziecie się ukrywać do końca życia?
- Coś się wymyśli.
Zapadło dość nieprzyjemne milczenie - bezgraniczny optymizm Firesa jakoś nie za bardzo udzielał się Lindzie.
- Chyba cię tak z marszu nie przekonam - wstał. - To twoja decyzja, idziesz z nami czy nie. Jeśli się zdecydujesz, przyjdź do parku maszyn po zmroku - zakończył i wyszedł, a za nim jego ludzie. Jeden z nich, wziął do plecaka pancerz i powiedział:
- To będzie czekało w Hummerze.
- Zaraz, zaraz, - zatrzymała go kobieta - zamierzacie na dodatek ukraść samochód?!?
- Cicho, na miłość boską... No a jak byś chciała zwiać, na piechotę? - zdziwił się. - Nigdzie byśmy nie uciekli, zaraz by nas znaleźli. Zresztą... - na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. - Jak już uciekać, to na całego, nie?
Po chwili straciła ich z oczu. Nie próbowała ich gonić, to nie miało sensu.
- Co ja mam teraz k**** zrobić? - mruknęła do siebie załamana i usiadła na jakiejś ławce.

* * *

Zawsze miała kłopoty z szybkim podejmowaniem ważnych dla swojej przyszłości decyzji. Zawsze potrzebowała co najmniej kilku dni do namysłu... a teraz w kilka godzin miała zadecydować, czy opuści Bractwo ze spotkanym dzień wcześniej facetem ze skłonnościami do psychozy maniakalno-depresyjnej i jego czterema kumplami ze spaczonym poczuciem humoru...
Nagle się zorientowała, że w jakiś magiczny sposób znalazła się w znajomym już barze, siedząc przed pełną szklanką mętnego napoju...
Kilku facetów próbowało do niej zagadać, ale kiedy zauważali, co ma w torebce i co pije, w fascynujący sposób błyskawicznie tracili zainteresowanie.
Po kilku chwilach zamówiła następną szklankę... i następną... i jeszcze jedną...
A potem podszedł do niej właściciel baru, wręczył kilka butelek z tym, co piła i powiedział dość cicho:
- Masz tu na koszt firmy, ale zabieraj się stąd, bo ludzie przestają wierzyć, że w tym jest jakiś alkohol.
Wzruszła ramionami i wyszła, prawie się nie zataczając. Usłyszała jakieś komentarze w rodzaju "Mocny łeb ma panienka", ale nie zrobiły na niej większego wrażenia. Co to jest, trzy szklanki... Trzy? Nie była do końca pewna ile wypiła, ale czuła się trzeźwa. Trzeźwa i szczęśliwa, bo podjęła decyzję.

* * *

- Uwaga, uwaga, wszyscy członkowie Bractwa Stali. Dziś w nocy grupa żołnierzy usiłowała zdezerterować. Z ośmiu uciekinierów nikt nie przeżył, niestety całkowicie zniszczony został porwany przez nich Hummer. Ciała dwójki z nich, które udało się odzyskać, zostaną po ukrzyżowaniu wystawione na widok publiczny. Pozostałe zwłoki były w stanie niepozwalającym na jakikolwiek transport, zostały one pozostawione na pustyni. Pamiętajcie, Bractwo jest dla was dobre, ale jeśli spróbójecie je oszukać, spotka was nieunikniona kara. Dziękuję za uwagę.

* * *

- Czy oni nas mają za jakiś pierwszych lepszych fajansiarzy? - Gabriel przekrzykiwał głośny ryk silnika Hummera - Wysłali za nami tylko jakiś takich... frajerów.
- Nie przejmuj się, jeszcze będzie do kogo strzelać - pocieszył go Andrew, jedną ręką pijąc przyniesiony przez Lindę alkohol, a drugą zaznaczając na swojej broni dwie kolejne ofiary...

 

lipiec 2001

 

  /do góry/ Ilor 
__ 23 __
 

Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved.