| |
1.
- To jest najpotężniejsza broń na świecie! - wrzeszczał znajdujący się
w wąskiej uliczce bandyta, wymachując rewolwerem przed nosem młodego Patricka
- To ci może rozwalić łeb jednym strzałem! ...eee... Jak to szło... -
zawahał się - O! Wiem. Musisz sobie zadać pytanie, czy masz dzisiaj...
Nie dokończył. Kula z karabinu snajperskiego przeszła na wylot przez jego
czaszkę.
Rozdygotany Patrick rozejrzał się, nie wstając z ziemi. Zobaczył oddaloną o
kilkadziesiąt metrów postać w metalowym pancerzu, trzymającą
nieproporcjonalnie długi karabin. Postać powoli zbliżyła się.
- Ja... eeee... tego... dziękiiii... - wymamrotał Pat.
Osobnik w pancerzu nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Podszedł do ciepłego
jeszcze trupa i zaczął zabierać co cenniejsze rzeczy nieboszczyka.
- Szmelc - mruknął do siebie, podnosząc "najpotężniejszą broń na świecie".
Wyjął amunicję i wyrzucił bezużyteczną broń. Po obszukaniu wszystkich
kieszeni martwego bandyty, żołnierz, wzbogacony jeszcze o kilkadziesiąt
blaszek, odszedł nie zaszczyciwszy Patricka spojrzeniem.
Pat patrzył za znikającą postacią, koncentrując się na tym, aby nie
zapomnieć o oddychaniu. Gdy osobnik znikł, chłopak ostrożnie spojrzał na mężczyznę
z przestrzeloną głową. I zwymiotował.
2.
Cztery dni podróży minęły zadziwiająco szybko i bez kłopotów. Patrick
napotkał na swojej drodze jedynie kilka karaluchów (które zabił) i grupkę
gigantycznych szczurów (przed którymi uciekł).
Było trochę przed wschodem słońca, gdy zobaczył przed sobą ogrodzoną
metalową konstrukcję z emblematem Bractwa. Wewnątrz krzątało się
kilkudziesięciu opancerzonych ludzi, wsiadających, wysiadających lub usiłujących
nie wypaść z samochodów. Od razu mu się tu spodobało.
- Czy to jest bunkier Bractwa Stali? - zapytał jednego z przebiegających żołnierzy.
Mężczyzna nie zareagował.
Patrick postanowił znaleźć zarządcę tego bałaganu. Jego uwagę zwróciła
stojąca przy drzwiach osoba w Power Armor, nie mająca jednak na sobie hełmu.
Człowiek ten prawie cały czas wrzeszczał na okolicznych ludzi, a ci wydawali
się go słuchać.
- Czy to jest bunkier Bracwa Stali?! - krzyknął dość głośno Pat, zbliżywszy
się do generała.
- ...grupa Echo na południowy wschód NATYCHMIAAAST! Ruszać d*pyyyyyyyy!...
- Przepraszam bardzo - Pat zużywał właśnie ostatnie drobiny cierpliwości
jakie w nim pozostały. - Czy to jest...
- ...grupa Bravo, co wy ty do k**wy nędzy jeszcze tu robicie?! W podskokach
za*******ać na południowy wschód i osłaniać grupę Echo!
- ...bunkier Bractwa Stali?!!! - Patrick czuł się tak, jakby miał zaraz
eksplodować.
- JUŻ WAS TU K***A NIE MA! - wrzasnął generał, i spojrzał na Pata. - A ty
tu czego wyp*****u niedorobiony szukasz? Spadaj do mamusi, tu się zaraz będą
bić!
- Ja w sprawie dołączenia do Bractwa - wymamrotał Pat, niezdarnie rozkładając
wymiętoszony świstek papieru z grubsza przypominający plakat.
Twarz generała rozjaśniła się.
- Aaaaach, reeekrut. Trzeba tak było od razu. Zgłoś się do tego faceta o
wyglądzie wymiocin deathclawa po sprzęt, a potem znajdź drużynę Foxtrot -
wskazał Patowi drogę szerokim machnięciem ręki w bliżej nieokreślonym
kierunku.
Pomimo iż Patrick nigdy nie widział deathclawa ani człowieka wyrzyganego
przez to stworzenie, domyślał się, że chodzi o kogoś niespecjalnie pięknego.
Po kilku minutach znalazł właściwego człowieka. Zresztą bardzo pomógł mu
w tym on sam, wrzeszcząc wniebogłosy "Jeszcze raz ktoś powie, że wyglądam
jakby mnie deathclaw wyrzygał, to mu łeb urwę!"
- Eee... - zawahał się chłopak - Ja do drużyny Foxtrot, przyszedłem po sprzęt...
- Nie mówi się sprzęt, tylko WYPOSAŻENIE! - ryknął człowiek o zniekształconej
twarzy (jak później Pat się dowiedział - kwatermistrz) - Kto cię szkolił,
żołnierzu?! Foxtrot, zaraz, zaraz... aaaa, mam! Potrzebują zwiadowcy - z tymi
słowami rzucił w Patricka jakimś ciężkim skórzanym ubraniem, na którym leżał
wysłużony Desert Eagle i trochę amunicji. - Drugi Hummer na lewo od bramy.
NASTĘPNYYYY!
Patrick założył na siebie pancerz skórzany, zamocował pistolet za pasem i
ruszył w kierunku bramy. Jak się okazało, określenie "drugi hummer na
lewo" było dość mylące, ponieważ przy bramie stał... słownie _jeden_
hummer. Pat miał głęboką nadzieję, że to ten właściwy.
- Drużyna Foxtrot?- zapytał nieśmiało - Dostałem przydział...
W Hummerze znajdowały się cztery osoby. Tym który usłyszał pytanie dziewiętnastolatka
był trzymający nogi na kierownicy facet w metalowym pancerzu.
- Ej, Sara, chyba przysłali nam tego zwiadowcę.
Sara, młoda ponętna blondynka spojrzała z siedzenia pasażera na Patricka.
- A ty kto? - spytała, patrząc spode łba - Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Jestem Patrick Wilson, zaciągnąłem się...
- Nie no, dali nam żółtodzioba - jęknął ktoś z tylnego siedzenia.
- Chciałam zwiadowcy, a nie bezużytecznego kamikadze... - Sara westchnęła -
No dobra, mały, może na coś się przydasz. Wskakuj na tył, zaraz wyjeżdżamy.
Patrick posłusznie umiejscowił się obok barczystego mężczyzny, trzymającego
na kolanach groźnie wyglądające sześciolufowe działko.
- Podoba ci się Avenger? - zapytał, widząc zachwyt Pata. - Fajna zabawka, ale
łatwo trafić we wszystko prócz celu... A ty jesteś zwiadowcą, więc jak się
zacznie rozróba to znajdź sobie taką osłonę, która będzie cię chroniła
z obydwu stron, bo równie łatwo możesz oberwać od któregoś z nas - pokazał
ręką na żołnierza obok i oparty o drzwi ciężki karabin maszynowy SAW. A
tobie co dali? - zapytał, pokazując na ledwo widoczny pistolet Pata.
- Desert Eagla. Fajna giwerka! - entuzjastycznie odparł zapytany.
- Fajna, fajna, ale jak się na ciebie rzuci kilku na raz to tym Orzełkiem będziesz
mógł się podrapać po rzyci - schylił się i wsadził rękę pod fotel. -
Masz, to jest trochę bardziej uniwersalne - włożył mu do ręki zgrabny
automat - H&K MP5. Bardzo wygodna rzecz. A, i oczywiście trochę pocisków.
- A dlaczego potrzebowaliście nowego zwiadowcy? - zapytał Patrick po chwili
milczenia.
- Bo poprzedni nie był dość dobry - warknęła Sara.
- Wlazł na minę - wyjaśnił żołnierz z minigunem, z zakłopotaniem drapiąc
w podbródek -Nie było co zbierać.
Znów zapanowała kłopotliwa cisza.
- A, nie przedstawiliśmy się. Ja jestem Francis, tamtego wołamy Rudi - rudy
Rudi słysząc swoje imię (a może nie imię) - powoli odwrócił głowę w
kierunku Pata.
- Kierowca to Bruno, szturmowiec i polowy medyk w jednym. Jak cię podziurawią
to dzięki niemu będziesz miał trochę większe szanse na przeżycie... czyli
i tak bliskie zeru - uśmiechnął się przyjaźnie. - Sarę już poznałeś.
Ona tu dowodzi, a poza tym to niezła snajperka.
- Co to znaczy "niezła", Francis?
Dyskusję przerwał ryk generała: "Foxtrot na wschóóód! Ale JUŻ!!!
Bruno westchnął, z wyraźną niechęcią zdjął nogi z kierownicy i wcisnął
pedał gazu, gwałtownie przy tym skręcając w kierunku wschodzącego słońca.
Widok był niesamowity... zwłaszcza dla żołnierza, który cudem (a właściwie
to dzięki nagłemu uskokowi) uniknął potrącenia.
- A z kim będziemy walczyć? - zapytał nabierający odwagi Patrick.
- Co ty, nie wiesz? - zdziwił się Francis i od razu pośpieszył z wyjaśnieniami
- Kilka godzin temu duża grupa bandytów okrążyła nasz bunkier. Szykują się
do oblężenia, a bez dostaw wody i żywności nie pociągniemy dłużej niż
kilkanaście dni. Dlatego musimy przerwać ich pierścień. Oczywiście moglibyśmy
skomleć o pomoc z innych bunkrów, ale to takie... poniżające? - Zaśmiał się.
Nie wyglądał na szaleńca... raczej na śmiertelnie groźnego człowieka zdającego
sobie sprawę ze swojej siły.
- Całkowicie was, eee, nas okrążyli? To chyba trudne...
- Sprytny jesteś. Nie okrążyli nas w stu procentach, na zachodzie jeszcze
jest czysto.
- A my jedziemy...
- ...na wschód. Tam, gdzie jest ich najwięcej - widząc przerażenie w oczach
Patricka, dodał pospiesznie - Nie martw się, w otwartej walce ich posiekamy.
Najważniejsze, żebyśmy nie wpadli w zasadzkę. Po to jest nam potrzebny
zwiadowca.
Słowa Francisa jakoś niezbyt poprawiły nastrój Pata.
- Wysłaliśmy już dwie fale wojowników, ale... niezbyt sobie poradzili.
Dlatego teraz...
- Res ad triarios rediit - powiedział sakramentalnie Rudi. - Przyszła kolej na
trzeci szereg żołnierzy... Najlepszych żołnierzy... Oby! - spojrzał znacząco
na "nowego".
- Dobrze mówisz, Rudi - potwierdził Bruno. - Teraz albo nigdy.
Patrick zaczynał mieć poważne wątpliwości, czy wstąpienie do Bractwa było
naprawdę takim dobrym pomysłem.
- Kiedy dojedziemy na miejsce? - spytał głośno.
- Za jakieś piętnaście minut - odparł Bruno. - Ale i tak czeka nas potem
marsz.
Wykorzystując chwilę spokoju, Patrick przyjrzał się dokładniej dowódcy
oddziału. Im dłużej patrzył, tym bardziej Sara mu się podobała. U siebie w
mieście nie miał większych kłopotów z dziewczynami. Po opowiedzeniu
historii, jak to on w wieku czternastu lat zabił grożącego mu bandytę, większość
jego rówieśniczek uważała go za prawdziwego mężczyznę itp. itd.
- Ale żadna z nich nie nosiła przy sobie karabinu snajperskiego... - pomyślał
smętnie.
- Co się tak wpatrujesz? - spytał Francis. - Hehehe, spodobała ci się - mówił
tak, aby Sara go nie słyszała (nie było to trudne zważywszy na pracujący na
maksymalnych obrotach silnik Hummera) - Dam ci dobrą, przyjacielską radę:
Zapomnij. Znaczy się myśl sobie co chcesz, ale niczego nie próbuj. Naprawdę,
tak będzie lepiej dla ciebie.
Patrick poczuł w sobie olbrzymią chęć buntu "A właśnie że spróbuję!"
- obiecał sobie w duchu.
"Chyba, że nie dożyję..." - ta myśl nie dawała mu spokoju aż do
momentu, kiedy wysiedli z samochodu, aby iść do walki.
3.
Wysłany na zwiady Patrick podczołgał się na pozycje wroga (czyli pod
kilkanaście namiotów i prymitywnych murków z worków z piaskiem). Zauważył
obserwującego teren bandytę. Był uzbrojony w kałacha i wyglądał groźnie.
Pat był wkurzony. Wkurzało go to, że nie ma się za bardzo gdzie schować, że
jest jasno i widać go jak na dłoni. Wkurzało go to, że był dwa kroki od
wroga i że ten mógł go rozerwać na strzępy w kilka sekund. Wkurzało go
jeszcze jedno:
- Jak ja k***a mam im powiedzieć, że tu jest jeden koleś?! - przykucnął i
dokładniej obejrzał teren. Przełknął ślinę. - Poprawka. Że tu jest
kilkunastu kolesi!!!
Nagle wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Wyszarpnął energicznie z
kabury swojego Desert Eagla, cichutko wstał i ostrożnie wycelował w głowę
najbliższego bandyty, najwyraźniej stojącego na warcie.
Chwilę później wiedział już, że z Magnum rzeczywiście można komuś
rozwalić głowę jednym strzałem.
Wszyscy bandyci z okolicy rzucili się w kierunku, z którego padł strzał.
4.
Kiedy się obudził, pierwszym dźwiękiem jaki dotarł do jego świadomości
był ogłuszający ryk silnika Hummera. A drugim - wesoły głos Rudiego:
- Ej, Bruno! Budzi się! Chyba ci się udało restitutio in integrum!
Pierwsze pytanie Patricka było proste:
- O czym ty pie***ysz?
- Jemu chodziło o to, że będziesz jak nowy... albo jakoś tak - wyjaśnił
Francis.
- Chłopie, to było genialne!- chwalił Bruno - Jak oni zobaczyli, że jednemu
z nich łeb urwało to pomyśleli, że gdzieś się zakradł idiota ze strzelbą
i przywalił z paru centymetrów... a ty byłeś sporo dalej! Jak zobaczyli
ciebie...
- ...to się rzucili jak dzikie zwierzęta, strzelając na oślep - podjął
Rudi. - Ten co nimi dowodził chyba był impos animi...
- "Słaby na umyśle" - przetłumaczył Francis.
- Zresztą chyba nikt ich nie kontrolował - ciągnął Rudi w zamyśleniu -
Nadziali się prosto na nasz ogień z ciężkiej broni. Dobrze, że padłeś na
ziemię, bo mogło być nieprzyjemnie - twarz Rudiego wykrzywiła się w
nieprzyjemnym grymasie.
Tylko jedna rzecz sprawiła, iż Pat nie powziął decyzji o natychmiastowym
"wypisaniu" się z Bractwa. Sara, z pięknym uśmiechem, pogratulowała
mu udanej akcji.
5.
Dojechali do bunkra. Pierwszy z Hummera wysiadł Patrick. Zobaczył dwóch
lekarzy czekających najwyraźniej na niego, kilku żołnierzy... i
zniecierpliwioną, wysoką brunetkę. "Ale laska... Coraz bardziej mi się
tu podoba" - stwierdził w duchu, uśmiechając się mimowolnie.
Piękna kobieta podbiegła do wysiadającej Sary.
Pat poczuł jakby zarobił serię w żołądek.
- Może siostry...
Dziewczyny pocałowały się.
"1... 2... 3... Spokój... Spokój, chłopie!"
Kobiety ciągle się całowały
- Ej, Pat, co tak stoisz z rozdziawioną japą? - zapytał Bruno. Podążył za
wzrokiem zwiadowcy, ale widok pieszczących się kobiet nie zrobił na nim większego
wrażenia. - Zaraz, zaraz, ty chyba nie miałeś jakichś prywatnych planów co
do naszego dowódcy?- spytał, odciągając Pata w kierunku sali chorych -
Biedaczek... - poklepał go pocieszająco po plecach. - Nikt ci nie powiedział...
- Czekaj, odprowadzimy cię - przywołał ręką pozostałych dwóch żołnierzy
grupy Foxtrot.
Gdy już dotarli do szpitala Bractwa, Pat zdobył się na pytanie:
- Francis... Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- A co miałem powiedzieć? "To jest Sara, ona tu dowodzi, a poza tym to
niezła snajperka, chociaż lesba"? Masz mnie za idiotę? Sara to spoko
dziewczyna, ale jak się wkurzy, to kaplica.
- Cave, quid dicas, quando et cui - podsumował Rudi.
Pat ostrzegawczo spojrzał na mężczyznę. Był wściekły.
- Trzeba uważać, co się mówi, komu i kiedy. - poprawił się rudowłosy. -
To bardzo stara i mądra zasada.
- A nie mogłeś tak powiedzieć od razu i darować sobie te cavequidy?
Rudi rozłożył bezradnie ręce.
- On już taki jest- westchnął Francis. - Jego łacina na początku wkurza,
ale można się przyzwyczaić.
- Ale ja wciąż nie mogę uwierzyć, że ona...
- Nie gadajmy już o tym. Zapomnij. Koniec tematu - uciął Bruno.
Pat nie mógł jednak przestać myśleć o Sarze... i o tej drugiej kobiecie.
Czuł się obrzydliwie.
6.
Kilka miesięcy w Bractwie zrobiło z Patricka prawdziwego mężczyznę. Stał
się jeszcze bardziej bezczelny, arogancki i pewny siebie, ale też lojalny i
odpowiedzialny. Złośliwi lekceważąco mówili na niego
"samarytanin", bo bez widocznego powodu pomagał ludziom w potrzebie,
czasami nie wychodząc na tym najlepiej.
- Ej, Pat, obudź się i...
- K***a... - obudził się Pat. - Jeszcze raz ktoś mi przerwie sen w
kulminacyjnym momencie to go rozerwę na drobniutkie kawałeczki!
- ...i opowiedz mu, jak to było z tą panienką - siedzący obok Patricka
Francis wskazał na Bruna.
- O, właśnie, słyszałem że zrobiłeś z siebie idiotę, hehehe.
- Zaraz idiotę - ziewnął Pat. Mimo wszystko lubił, kiedy chcieli, żeby
opowiadał historie. - Nic takiego się nie stało.
- A jak to było?
- No szedłem sobie ulicą w jakimśtam mieście i zauważyłem, że uzbrojony
facet dobiera się do dziewczyny. Podszedłem tam sprawdzić, co się dzieje.
Panienka wrzeszczała "ratunku, pomóż" i takie tam, a facet wycelował
we mnie tandetnym pistolecikiem i kazał sp******ać. No to mu strzeliłem na
ostrzeżenie w łapę, w której trzymał pistolet. A potem w łeb.
- Co? Rzucał się?
Patrick uśmiechnął się paskudnie.
- Aha, a co z dziewczyną?
- Podszedłem do niej z dymiącym Eaglem i spytałem, czy wszystko w porządku.
A ona zaczęła wrzeszczeć "zostaw mnie, nie dotykaj, aaaaa!", a
potem kopnęła mnie w jaja i uciekła.
Bruno parsknął.
Patrick zignorował go i kontynuował:
- No i wtedy ja krzyknąłem za nią "<<Dzięki za pomoc, ale nie
jesteś w moim typie>> też bym zrozumiał!". I poszedłem do
samochodu.
- Hmm... Pat... Jakby ci to powiedzieć... Wyszedłeś na idiotę - Bruno zaśmiał
się, a po chwili śmiała się już cała trójka. - Nie dziwi mnie to, że
pomogłeś tej panience, - kontynuował - ale nie mogę zrozumieć, dlaczego
pozwoliłeś jej odejść. W końcu uratowałeś ją, miałeś więc pełne
prawo żeby się trochę z nią zabawić...
- Wiesz, Bruno, w tamtej chwili myślałem raczej o jak najszybszym uśmierzeniu
bólu a nie o zabawianiu się. Ona naprawdę mocno kopnęła.
- Hyhyhyhy... O, a propo zabawiania się... - wtrącił się Francis. - Spójrzcie,
kogo przyniosło - pokazał na wejście do baraków.
- Wpuszczają tu cywili? - zdziwił się Patrick, widząc kobietę nie mającą
na sobie ani pancerza Bractwa, ani szaty skrybów. - Chociaż patrząc na nią
nie mam nic przeciwko...
- Wiem, kto to jest - odezwał się nagle Bruno. - Ona jest tym... no...
psychologiem czy jakoś tak.
- No, jak dla mnie to ona się doskonale nadaje o innej roboty - skomentował
Francis, szeroko się uśmiechając.
Tymczasem kobieta podeszła do trójki żołnierzy i spytała:
- Widzieliście tu gdzieś Nathana Firesa?
Patrick bezczelnie wgapiał się w jej piersi, Francis w nieosłonięte nogi, a
Bruno zezował na jedno i drugie.
- Halo? Nathan Fires? Widzieliście go?
Pierwszy zdobył się na odpowiedź Bruno:
- A co, kotku, my ci nie wystarczymy? Jest nas trzech, masz w czym wybierać...
Kobieta wzruszyła ramionami i ruszyła w głąb baraków. Trójka mężczyzn długo
wodziła za nią wzrokiem. Po chwili nie mogli już jej dostrzec; zniknęła w
którymś pomieszczeniu.
- O kogo jej chodziło? - spytał po pewnym czasie Patrick.
- O jakiegoś Firesa - odpowiedział Bruno. - Hm, gdzieś już słyszałem to
nazwisko.
- Wiem! - ucieszył się Francis. - Pamiętacie, jak chyba miesiąc temu szliśmy
na pomoc dwóm innym drużynom?
- No, pamiętam - zgodził się Pat - wpadli w okropną zasadzkę, gdyby nie my
to nikt by nie przeżył. A i tak chyba jedna drużyna została zupełnie
zlikwidowana.
- Właśnie. Fires to dowódca tej drugiej drużyny.
- To on żyje? - zdziwił się Bruno. - Przecież on wyglądał jak ser
szwajcarski, kiedy go ładowaliśmy do wozu, a poza tym nigdzie go od tamtej
pory nie widziałem.
- Żyje, ale przez ostatni miesiąc prawie się nie ruszał ze swojej kwatery. A
ponoć ta psycholog była u niego wczoraj... i wczoraj w nocy.
- Nie, no - jęknął Patrick. - To może ja też się dam podziurawić...
- Dobre, Pat - obaj żołnierze jednocześnie wybuchnęli śmiechem, który błyskawicznie
udzielił się Patrickowi.
- To jak będzie z tym? - spytał po chwili Francis, porozumiewawczo kiwając głową
w kierunku wyjścia.
- Hej, Rudi - zawołał Bruno. - Idziesz z nami na piwko?
- Hoc erat in votis! - zakrzyknął radośnie Rudi, a widząc lekkie wkurzenie
Patricka natychmiast sam siebie przetłumaczył - O to się modliłem! Ileż można
siedzieć i gadać tak o suchym pysku?
7.
Droga do baru zajęła im kilka minut. Mając w perspektywie kilkugodzinną
popijawę, szli szybkim krokiem, nie zakłócanym przez jakiekolwiek rozmowy.
Gdy dotarli na miejsce, spotkał ich srogi zawód. Piwa nie było. Nie było
nawet wody. Pozostały jedynie wysokoalkoholowe napoje, po które mało kto przy
zdrowych zmysłach sięgał. Najwyraźniej Pat, Francis, Bruno i Rudi przy
zdrowych zmysłach nie byli, ponieważ zamówili sobie po szklaneczce.
- No niech mnie diabli! - krzyknął Francis, ale i tak ledwo go było słychać
w wszechobecnym szumie. - Kto by pomyślał!
Do baru weszła znajoma pani psycholog. Jej wyraz twarzy nie zachęcał zbytnio
do konwersacji.
- I jak tu takiej nie poderwać? - zapytał retorycznie Patrick, podchodząc do
stolika przy którym usiadła. Po kilkunastu sekundach dało się słyszeć
"A, to może kiedy indziej", po czym Pat szybkim krokiem wrócił do
chłopaków ze swojego oddziału.
- Coś ci nie poszło? - zarechotał Bruno.
- Tak jakby. Widzisz, co ona pije?
- No, to co my, przecież nie ma niczego innego, a ze sobą nie przyniosła.
- To jej druga szklanka.
Bruno spojrzał nieśmiało na swoją, z której wypił dwa łyki i każdy z
nich dokładnie pamiętał. Szczęka powoli mu opadła, gdy zobaczył, że
dziewczyna prosi o trzeciego drinka.
- Słuchaj, Pat, ty nie masz przypadkiem dzisiaj warty? - Francis dyplomatycznie
zmienił temat.
- Tak, a co?
- Sara też.
- Cholera.
- Unikasz jej?
- Wolałbym trzymać się od niej z dala przez kilka dni.
Dość szybko zapomnieli o siedzącej niedaleko kobiecie, która po krótkiej
rozmowie z właścicielem baru opuściła lokal.
8.
Gdy wyszedł na zewnątrz bunkra, Sara już pełniła wartę. Na powitanie
wymierzyła mu potężny cios pięścią i mało brakowało, a poleciałby na
ziemię. Ustał na nogach, nie na długo jednak. Potężne podcięcie połączone
z kolejnym uderzeniem skutecznie go obaliło. Nie był to jednak koniec zabawy,
rozochocona Sara zaczęła kopać go po całym ciele.
- Za co? - ryknął, próbując się osłonić.
- Nie udawaj idioty! - kopnęłą go znowu. - Doskonale wiem, co robiłeś
wczoraj z Ritą!
"Świetna sytuacja. Kobieta mnie bije, bo przespałem się z jej kobietą."
- pomyślał, i w przerwie pomiędzy kopniakami zapytał:
- Skąd wiesz?
- A jak sądzisz? Powiedziała mi o tym. Nie potrafi przede mną niczego ukryć.
Jej mogę wybaczyć, ale tobie... - podniosła go za szyję i rzuciła na ścianę.
- Nigdy.
Skulił się na ziemi, skomląc "przestań". Nie mógł uderzyć
swojego dowódcy, mimo iż bardzo tego pragnął.
- Powinnam cię zabić...- kolejne kopnięcie - i zrobiłabym to, gdyby nie
jeden szczegół - nachyliła się nad nim, prawie przykładając usta do jego
ucha. - Chcę, żebyś wiedział - szeptała z satysfakcją - że ona woli
mnie... - zaśmiała się nieprzyjemnie, po czym wstała, poprawiła ubranie i
wróciła do pełnienia warty.
Patrick powoli wstał, opierając się o karabin. Otarł krew z ust, otrzepał
się z kurzu. Stanął kilka metrów od niej.
- Nie patrz tak na mnie - powiedziała po paru sekundach, zupełnie innym głosem.
- Przepraszam, wiem, poniosło mnie. Ale postaraj się mnie zrozumieć... jak ty
byś zareagował w podobnej sytuacji?!! Naprawdę jest mi przykro.
Patrick uśmiechnął się, pokonując ból. Cieszył się, że żyje, i że to
już na pewno koniec bicia.
9.
Patrick i Sara patrzyli smętnie na zachód słońca. W innych okolicznościach
byłaby to niezwykle romantyczna sytuacja, ale wydarzenia sprzed kilkunastu
minut wciąż nie dawały o sobie zapomnieć. Zwłaszcza Patowi, który ciągle
był cały obolały.
Słońce leniwie zaszło.
Nagle z parku maszyn usłyszeli głośny ryk silnika, a po chwili pojawił się
jeden z Hummerów, jadący na pełnym gazie w kierunku bramy.
Patrick i Sara odruchowo chwycili za broń. Wprawdzie zdarzały się nagłe
misje, ale żołnierze pełniący wartę powinni o tym wiedzieć.
Z głośnika umiesczonego na posterunku dało się słyszeć suchą informację
"Uwaga, grupa zdrajców uprowadziła Hummera. Ktokolwiek ich zobaczy, jest
upoważniony i zobowiązany do natychmiastowego otwarcia ognia.
Pat zastanawiał się, czy strzelanie do, bezcennego w końcu, samochodu było
standardową procedurą. Cóż, on tu nie był od myślenia, tylko od zabijania.
Podobnie jak stojąca obok kobieta podniósł swój karabin, wycelował i
rozpoczął równomierny ostrzał.
Żołnierze w pojeździe odpowiedzieli ogniem.
Sara została trafiona w nieosłoniętą pancerzem szyję. Pocisk przerwał tętnicę,
wywołując olbrzymie krwawienie. Patrick zareagował natychmiast, rzucając się
w kierunku kobiety z SuperStimpakiem w wyciągniętej dłoni.
Otrzymał trzy trafienia, zanim dotknął ziemi. Zdołał jednak wbić igłę
urządzenia w ramię Sary.
Leżąc na piasku niemal bezwiednie dotknął jej dłoni. Ścisnęła mocno, dając
mu tym znak, że żyje. Patrick również kurczowo się jej chwycił, czując,
jak cała dygocze.
Po trwającej wieczność chwili z bunkra wyszło kilka osób i podbiegło do
rannych - a może już umierających - żołnierzy. Pat poczuł nieziemską wręcz
ulgę. Nadszedł ratunek, przeżyją oboje.
Jeden z żołnierzy, noszący insygnia wysokiego rangą oficera, podszedł do
Sary.
"Dobrze, zajmijcie się nią najpierw, bardziej oberwała" - pomyślał
Patrick, zamykając oczy.
Usłyszał strzał.
Przerażenie, gniew, panika, wściekłość... Setki uczuć mogły kłębić się
w głowie Patricka Wilsona... Gdyby nie to, że on myślał wyłącznie o
jednym: "A mam to wszystko głęboko w dupie!"
Ciszę na pustyni przerwał kolejny wystrzał.
EPILOG
- Uwaga, uwaga, wszyscy członkowie Bractwa Stali. Dziś w nocy grupa żołnierzy
usiłowała zdezerterować. Z ośmiu uciekinierów nikt nie przeżył, niestety
całkowicie zniszczony został porwany przez nich Hummer. Ciała dwójki z nich,
które udało się odzyskać, zostaną po ukrzyżowaniu wystawione na widok
publiczny. Pozostałe zwłoki były w stanie niepozwalającym na jakikolwiek
transport. Zostały pozostawione na pustyni. Pamiętajcie, Bractwo jest dla was
dobre, ale jeśli spróbujecie je oszukać, spotka was nieunikniona kara. Dziękuję
za uwagę - wyrecytował do mikrofonu oficer. - Mam nadzieję, że rozumie mnie
pan - powiedział, wyłączywszy wcześniej mikrofon. - Nie miałem wyjścia,
gdyby żołnierze dowiedzieli się, że Fires tak łatwo uciekł, mogłoby się
to skończyć masową dezercją. Zabicie go też nie wchodziło w grę, nasze
straty byłyby ogromne, a na pewno większe niż dwóch zabitych. A tak mamy
spokój, on będzie przed nami uciekał i nigdy już o nim nie usłyszymy. Nawet
jeśli jeszcze kilku uda się...
- Wystarczy - odpowiedział siwy mężczyzna, powoli kiwając głową. - Wojna
zawsze wymaga poświęceń. Upewnij się, że odpowiednie dowody są podrzucone,
a odpowiednie zatarte, i zapomnij o całej sprawie.
|
|