Cel 2

No tak... Mark nie miał widocznie szczęścia. I nie było to dla niego zbyt przyjemne. Stracił rodzinę dzięki swojemu bratu, który wydał całą wioskę Enklawie. Jakoś nie odczuł tego wszystkiego. Spełnił swój cel, był już niepotrzebny. Uważał, że to koniec. Mylił się- to był dopiero początek...

***

Potrzebował teraz ochrony. Bóg jeden raczył wiedzieć, czy resztka Enklawy nie będzie się chciała na nim mścić. W New Reno powstała nowa mafia. Resztę szlag trafił. Krażą słuchy, że wszystkie te rodziny porozbijał ów gość, który roztrzaskał Enklawę. Musiał być naprawdę mocny. W każdym razie, był zmuszony na jakiś czas wstąpić do rodziny Ebarez. Jej ojcem był wiecznie spocony macho, Antonio Ebarez. Koleś był wyjątkowo okrutny, zdawało się, że ma kompleksy. Wielki, głupi sadysta. Trudni się Jetem, który to rozprowadza po wykonaniu kary śmierci na Myronie. Skoro nie chciał pomóc rodzinie, rodzina pomogła jemu. Markowi coś mówiło, że tak wesoło to tu nie będzie. Ale nie miał wyboru. W końcu wszedł do jakiegoś baru. Stały tu dwa stoły do bilardu, parenaście stolików i krzeseł. Za ladą urzędował jakiś grubas. W spelunie było koło dziesięciu ludzi. Bonhamn zaczął obliczać swoje szanse na przeżycie. Nie były za wielkie.P odszedł do barmana i zapytał:
- Szukam pewnego człowieka. Nazywa się Antonio Ebarez.
W pomieszczeniu kilku ludzi zaczęło sięgać w okolice kieszeni.
- Spokojnie, chcę do niego dołączyć. Nie zamierzam nikomu robić krzywdy...
Barman odezwałsię ochrypłym głosem:
- Ebarez mówisz? A co masz mu do zaoferowania?
- Siebie i swoje umiejętności.
- Musisz mieć niezłe cojones, skoro tak mówisz. Ale jeden fałszywy ruch, to nie wyjdziesz stąd żywy.
Poszli do kuchni. Brudne sciany, jakaś stara lodówka i jeszcze gorsza kuchenka. W końcu barman pchnął metalowe drzwi prowadzące dalej. Bonhamn zobaczył zadbany stół bilardowy, całkiem niezłe oświetlenie i kilka osób. Siedziało tu dwóch ochroniarzy ubranych jak na macho przystało: jeansy, przepocone bluzki i rozpinane koszule. Przy stole biladowym stał oparty o kij brunet z bródką, ubrany podobnie jak jego ochrona. Obok niego stała jakaś piękna kobieta. Facet z bródką wyjął papierosa, po czym go przypalił.
- Senior Ebarez, on szuka pracy- odezwał się barman.
- Pracy? A nadaje się chociaż?
Tu wtrącił się Bonhamn:
- Ty to musisz ocenić.
- Widzę, że naszemu kogucikowi bardzo zależy. Rodrigez, zobacz, czy pan się nadaje.
Z Kanapy podniósł się duży osiłek. Mark zaczął się lekko denerwować. Szybko zdjął skórzaną kurtkę, po czym przygotował się do walki z ochroniarzem Ebareza. Ten już stał na przeciwko Bonhamna, po czym uderzył go w twarz. Mark szybko podniósł się z podłogi, po czym uderzył przeciwnika w brzuch. Ten nawet nie drgnął. Tym razem Bonhamn zdążył się uchylić przed prawym sierpowym osiłka, po czym sam przyłożył na odlew prosto w nos Rodrigeza. Kiedy ten łapał się za twarz, Bonhamn kopnął go w przyrodenie, po czym kulącemu się przeciwnikowi przyłożył z kolana w brzuch, by na koniec uderzyć Rodrigeza łokciem w plecy. To wystarczyło, by ten padł. Ebarez gwizdnął, po czym rzucił Markowi Desert Eagle'a. To mogło oznaczać jedno. Bonhamn spojrzał w zakrwawioną twarz osiłka. Ten patrzył na niego błagalnie. Mark nie zamierzał być zabójcę, więc odrzucił broń. Ebarez podniósł ją spokojnie, po czym powiedział:
- Darowałeś mu zycie? Przecież to nic więcej jak kupa gnoju.
- Dlatego go właśnie nie zabiłem. Zostaw go w spokoju, niech go opatrzą, potem możesz go oddalić. Ale go nie zabijaj.
- Szlachetny kogucik z Ciebie. Dobrze, nic mu się nie stanie. A Ty jesteś przyjęty...
Barman podniósł półprzytomnego Rodrigeza, po czym wyniósł go do kuchni. Tego samego dnia Bonhamn dostał mieszkanie, Desert Eagle'a, którym miał zastrzelić osiłka, oraz ubranie, w psotaci czarnej, skórzanej kurtki, jeansów, czarnego podkoszulka i ciężkich butów...

***

Rano obudziło go pukanie do drzwi. Okazało się, że przyszła do niego ta sama kobieta, która stała wczoraj koło Ebareza.
- O co chodzi?- zapytał zaspany Bonhamn.
- Chciałam Ci podziękować, bo oszczędziłeś mojego brata.
- Nie ma za co. Może kawy?
- Z chęcią się napiję.
Mark zrobił w starym czajniku jakąś lurę. Nie znał się za bardzo w kuchceniu. W końcu pomogła mu jego nowa znajoma. Siedli razem na kanapie, po czym zaczęli rozmawiać:
- Tak w ogóle to nazywam się Julia. Głupie imię.
- Ja tak nie uważam.
- Miły jesteś. Wszystkim kobietom prawisz takie komplementy?
- Tylko tym pięknym.
Julia zamyśliła się nieco.
- Ładny dziś dzień. A Ty jak się nazywasz?
- Mark Bonhamn
- Mark... Uważaj na Antonia. Lepiej żeby nie wiedział o naszym spotkaniu, bo może się nieźle wkurzyć. Zazdrosny jak cholera.
- Jesteś jego dziewczyną?
- Tak, ale najchętniej to już bym się go pozbyła. Na początku był taki jak Ty- miły i przyjazny, potem zaczęła mu odbjać palma. Uważa się za szefa mafii, za wielkiego pana. Czasem najchętniej wzięłabym pistolet i go...
Mark jej przerwał. Nie musiała kończyć. Coś do siebie czuli, to było pewne. Chwilę potem Julia pocałowała Marka w usta, po czym bez słowa wyszła... To chyba była miłość od pierwszego wejrzenia. Mimo iż Mark w nią nigdy nie wierzył...

***

To musiało się w końcu stać. Julia potajemnie kochała Marka, nawet ze wzajemnością. Jednak wszystko co dobre- szybko się kończy. Gdy Ebarez dowiedział się o ich związku, wezwał do siebie Bonhamna.
- Widzisz, nie chcę robić żadnego łzawego dramatu. Wiem, że moja dziewczyna i Ty... Że Wy coś do siebie czujece. A więc oboje mnie zdradziliście.
Bonhamn usłyszał szczęk zamykanych drzwi. Ebarez kontynuował:
- Niestety, muszę zrobić to, czego nie chcę.- Chwycil stojącą obok Julię za szyję, po czym zasłaniajšc się niš wyciągnął nóż- Więc pożegnaj się ze swojš ukochaną.- Julia patrzyła zapłakana na Marka. Chwilę po tym osunęła się na podłogę z poderżniętym gardłem.
- Ty...
Ebarez wyciągnął Desert Eagle'a. Nim Mark zdążył się na niego rzucić, ten zdążył wsytrzelić dwa razy. Trafił w ramię i nogę. Mark już nic nie czuł...

***

Bonhamn obudził się ze strasznym bólem w ramieniu i w nodze. Żył. To była jednak nikła pociecha. Nagle zauważył, że ktoś mu się przygląda. Był zbyt zmeczony by zauważyć kto to, cały obraz się rozmazywał. Po chwili do jego uszu dotarł niski głos:
- A więc ty żyjesz. A Julia nie...
- Kim ty jesteś?- Zapytał Mark.
- Ja jestem Rodrigez. Greg Rodrigez.
Głos ledwo składał wyrazy, zdwało się, że jest niedouczony. Dopiero chwilę potem Mark zrozumiał, co powiedziała ta osoba, kiedy się przedstawiała.
- Czemu... Czemu mnie nie zabiłeś? Przecież przeze mnie zginęła Wwoja siostra.
- Darowałeś mi życie. A tego nie mogę tak zostawić. Chcę Ci pomóc.
- Dobrze. zaopiekuj się mną, a potem odejdę. Sam.
- Nie, nie możesz. Wiem, że zabijesz Ebareza. Też tego chcę. Dlatego ci pomogę.
Rozmowa z Gregiem była męcząca. W końcu Mark dał za wygraną. Chęć odwetu rosła w nim z każdym dniem. Uczył też Rodrigeza poprawnego mówienia, bo trochę wkurzało go jego tępactwo. Chyba można było jeszcze coś z niego zrobić. Ale teraz liczyło się co innego. Po wyleczeniu ran miał już gotowy plan zemsty...

***

Ebarez grał w bilarda ze swoim ochroniarzem. Było już ciemno. Kiedy gra dobiegała końca, nagle zgasło światło. Ebarez warknął do odpoczywającego ochroniarza.
-Idź, sprawdź korki. Pewnie znowu jakieś dzieciaki je odkręciły.
Tym czasem przed budynkiem stał samochód. Ochroniarz poszedł na tyły, by sprawdzić czy wszystko w porządku. Mark wyszedł zza samochodu, po czym mocno przyłożył ochroniarzowi w łeb. Chwilę potem wszedł do baru. Było tu jak zwykle, kilku gości ze spluwami, barman za ladą. Bonhamn wszedł w długim płaszczu. Barman, który czyścił szklanki, oniemiał. Szkło wypadło mu z ręki, z trzaskiem roztrzaskało się o ziemię. Bonhamn spokojnym ruchem wyjął spod płaszcza strzelbę, SPAS-12. Teraz rozpętało się piekło. Barman schował się za ladą. Mark odstrzelił jednym strzałem dwóch przeciwników, którzy siedzieli razem. Zostało mu jeszcze pięciu. Za chwilę zastrzelił kolejnego knypka. Ten pięknie rozsmarował się na scianie. Nim ostatni z siedzących tu gości zdaążył wyjąć broń, Bonhamn uderzył go kolbš strzelby, po czym dobił strzelajšc w twarz. Zza lady, cały roztrzęsiony podniósł się grubas. Nie miał broni. Gdy Mark stał koło niego, drzwi obok otworzyły się, po czym wybiegł z nich ostatni ochroniarz. I on nie pożył długo, Bonhamn rozwalił mu głowę jednym strzałem. Mark odrzucił strzelbę, po czym wyjął swoją Berettę. Mierzył prosto w krocze barmana.
-Idź przede mną.
Ten posłuchał się, po czym potulnie otworzył stalowe drzwi. Mark kopnał go, by ten wpadł do środka. Chwilę potem barman padł z kulą w głowie. A więc Ebarez na niego tylko czekał. Mark wpadł do pomieszczenia, po czym szybko schował się za stojący w pobliżu stół bilardowy. Nagle światło znowu się zapaliło. Mark, który leżał pod stołem zauważył nogi Ebareza. Oddał dwa strzały. Leżącego przeciwnika postrzelił w dłoń, by ten nie mógł używać broni. Spokojnie wyszedł zza osłony, po czym przyklęknął przy Ebarezie. Ten dyszał ciężko i patrzył dziko, jakby największą radość sprawiło mu teraz rozerwanie Bonhamna na strzepy. Ten tylko patrzył z błogą satysfakcją. Chwilę po tym przystawił Antoniowi do czoła Berettę. Pożegnał się tylko kąśliwą uwagą:
- Miłych snów, senior Ebarez.
Mark strzelił trzy razy. Wyszedł spokojnie, następnie wsiadł do samochodu. Ten od razu szybko ruszył...

***

- Mark, dlaczego akurat do NCR?
- Chcesz żyć? To dołaczymy do Rangersów.
- Ale Ebareza zabiłeś?
- Trzy kulki. Jedną za Ciebie, drugą za Julię, rzecią za mnie.
-A co znajdziemy w NCR?
- Cel, przyjacielu, cel.
- Cel czego?
- Cel naszego życia...
Samochód przyspieszył. Kierowali się na południe. Mark rozmyślał nad Julią. Gdziekolwiek teraz jest, nadal będą kochać się nawzajem. Amor vincit ominia. Amen...


AvP jest do dupy.
Pred