Świat Zysku™: Wydarzenia z Świata Zysku™
W spowitym mrokiem namiocie siedziało kilka osób, jedna z nich puściła pawia pod ławkę. Dziadek wstał, poprawił swe siwe włosy na stopach i staną po środku pomieszczenia. Podstarzały mężczyzna zaczął tańczyć z gracją hipopotama pogryzionego przez szerszenie, a brzuch jego począł podskakiwać w rytm rumby, aż wybił jedno z okien. Szkło poraniło przechadzajcego się i śpiewającego dromadera.
Starszy spanikował i opróżnił swój organizm ze wszystkich gazów szlachetnych. Odrzut był tak ogromny, że aż przez wybite przed chwilą okno wyleciał jeden z zebranych słuchaczy. Reszta towarzystwa wybiegła z namiotu z krzykiem na ustach (i całe szczęście, a nóż ktoś by zapalił zapałkę, i co wtedy?).
W namiocie pozostał tylko Bob, nie poruszyło go pierdnięcie przywódcy wioski. Ogólnie to nic go nie ruszało, był twardy jak towarzysz Lenin, a w niektórych momentach nawet jak Bruce Lee. Każdy mógł przyjść do niego z problemem, a ten wysłuchał i nigdy nie dogadywał głupimi komentarzami. Bob całymi godzinami mógł obserwować niebo i rozmyślać. Czasem jednak zbyt głęboko wpadał w medytację i nie ruszał się oraz nic nie mówił całymi dniami. Ale nie będzie to powieść o nim, gdyż parę dni później stwierdzono, po dziwnym zapachu zgnilizny, że Bob od kilku lat jest martwy.
***
Czas mijał, a smród nie wietrzał. Przywódca wioski był tak zdesperowany że powybijał wszystkie okna brzuchem by zrobić prześlizg, ale i to nic nie dało. I powiem Wam, że śmierdziało w namiocie do końca wieczności i jeden dzień dłużej. Tak czy siak, wioskowy wódz zrezygnował z dalszych prób oczyszczania powietrza i ruszył na miasto.
Wieś, której był naczelnym zwierzchnikiem nazywała się Fakoutowo, które leżało pośrodku dawnej pustyni Błędowskiej. Fakoutowo nie było wielkie, znajdowało się w nim zaledwie dziewięć namiotów, trzy szałasy, jedna buda i kawiarenka internetowa. Zabudowania otaczały centrum tej, pożal się Boże, mieściny, czyli niemiłą Babę z lodami. Baba owa, jak można się domyśleć prowadziła biznes handlowo-usługowy w postaci dystrybucji lodów w gałkach. Nawet najstarsi Indianie dokładnie nie wiedzą kiedy przybyła do Fakoutowa. Sama Baba (bo tak miała na imię) była stara jak skarpety spod łóżka Pudzianowskiego i gruba niczym beczka, nikt nigdy nie widział jej młodej. Ponoć przed wojną pracowała w sklepie spożywczym, a jeszcze wcześniej- za komuny- również w sklepie spożywczym z octem (to nie może być zbieg okoliczności)! Wielu w tym dopatruje się powodów jej niezbyt miłego zachowania.
- Dzień dobry, nazywam się Dżordż Frizbi- powiedział znany nam już wódz wioski.
- Po co się przedstawiasz, debilu- odpowiedziała niemiło Baba.
- Bo nie jestem anonimowym alkoholikiem!- rzekł, po czym wybuchł śmiechem.
- Sp******aj- odrzekła miło lodziara.
Zdegustowany Dżordż odszedł od sklepiku i ruszył w stronę kawiarenki internetowej. Obrócił się tylko by spojrzeć jeszcze raz na ten wredny ryj Baby, ale zamiast niej zobaczył dwugłowego osła kupujcego lody z bitą śmietaną. Jeden z łbów miał wąsik i srebrno-niebieski kask na głowie.
- Dziwne- powiedział sam do siebie- jeszcze nigdy nie widziałem, aby kupował z bitą śmietaną...
Frizbi mijając rodzinę myjącą papierowe talerze, kopnął w kamień wielkości monitora komputerowego, który uderzając w głowę zabił kota uciekajcego przed czterogłową myszą. Nastał kolejny zwykły dzień w Fakautowie. A należy wspomnieć iż czas mierzy się, nie za pomocą zegarków czy słońca, lecz zabitych zwierząt. I tak np. zdechły koń to godzina dwunasta, słoń- pierwsza, tyranozaur- jedenasta (oj rzadko ta godzina następuje, rzadko), a kot- 6 rano, czyli umowny początek dnia.
***
Wódz wreszcie dotarł do celu swej podróży, kawiarenka internetowa stała otworem. Było to dziwne miejsce, bardzo zwizane z duchami przodków, bowiem nie było w niej ani kawiarenki, ani tym bardziej komputerów. Tam na Frizbiego czekał szaman Miryam przebrany za kobietę. Na sobie miał różow suknię, a na głowie perukę typu blond. Twarz miał niestarannie umalwaną. Biedak pomylił szminkę z tuszem do rzęs.
- Po co się tak przebrałeś?- Spytał Dżordż.- Czyżbym był nie w porę?
Szaman odwrócił się i rzekł:
- Eeee... Ten, no... To część nowego rytuału. Nie zadawaj więcej pytań i nie mów o tym nikomu, bo przyjdę w nocy i zgwałcę Cię aż do bólu pośladków.
- HEJ LUDZISKA SZAMAN JEST KOBIETĄ!!!!
- No to sobie naważyłeś bigosu...
- Hmm... Bigos? Jakieś pustynne zwierze?
- Nie ważne, to takie powiedzenie... A teraz... CHODŹ TUTAJ MALUTKI!!! HAHA!
Wodzu poczłapał sztywnym krokiem kowboja w stronę wyjścia. Od tego momentu był już innym człowiekiem, na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, włosy miał potargane, a ubranie pomięte. Z oddali usłyszał tylko głos: "Wpadnij jeszcze kiedyś".
- Wpadnę, no pewnie że wpadnę...- odpowiedział masując się po tyłku.
W sumie szedł tam z inną sprawą, ale załatwi ją jutro. Stwierdził, że kolejne dawki takich "emocji" nie przeżyje. Postanowił przejść do następnego punktu dnia- odwiedzenia swej rodziny. Po drodze przywitał się z kumplem- czarnoskórym mutantem. Obszedł szerokim krokiem dwa żółwie grające w szachy i pijące czysty spirytus. Nie chciał się z nimi zadawać, ponieważ oni nie zagryzali po pierwszym.
Ten mały namiocik z budą dla świni obok odstawał nieco od zabudowań miejskich, rodzina Frizbiego nie była za bardzo lubiana w Fakoutowie. Żona jego syna właśnie wieszała wyprane koszyki zrobione z chomiczych zębów, nie zobaczyła wodza, bo stała bokiem. Dżordż, wepchał się do domu bez pukania. Zastał w nim swego jedynaka molestujcego wnuki. Swego czasu zastanawiał się, dlaczego jego żona nigdy nie wyglądała na to, aby była w ciąży. Pewnie dlatego, że nie należała do szczupłych, w końcu była krową himalajską.
***
- Czegoś tu chciał stary pierniku!- powiedział Harumplimił Frizbi.
- Przyszedłem Was odwiedzić, przecież wiesz jak Was kocham.
- Wynoś się włazidupie- skwitował go syn, po tych słowach z szafki na buty wylazł oburzony i całkiem nagi sąsiad.
- Chciałem się spotkać z wnuczętami, przecież wiesz jak ich kocham.
- Dobra, bierz je, póki śpią.
- Obudźcie się dzieci! - rzucił do leżących na łóżku worków ziemniaków.
Wylazły z nich dżdżownice, które odleciałyby do cieplejszych krajów, gdyby miały skrzydła. A że nie mają, to musiały zostać i udawać worek ziemniaków. Nawet nie wiecie jak trudno jest przekonać ludzi że jest się workiem ziemniaków. Obyście nigdy nie przekonali się o tym na własnej skórze! Wtem do namiotu wpełzła żonka Harumplimiła, brzydka jak listopadowa noc w październiku Hacjenda. Nawet ghule bywają ładniejsze. Ojciec jej był meksykańskim wiertłem na platformie wiertniczej, a matka ponoć była gorylicą i nazywała się Dżordż (imię nadano jej po ojcu męża jej córki). Nie zraziło to jej ojczulka- Pleksiglas mu było na imię. Koniec, końców to była jedyna istota podobna do kobiety w promieniu jakichś 1000 kilometrów.
- Czegoś tu hcioł story gżybje?!- wrzasnęła w progu.
- Ddddd zzieeeciom bajeczkę opowiedzieć...
- Znłowó im jerotkiuf nałopoiwados i zesztresóją młoje fraglesy i nie bedo iaików znosić. A sama ich do domó noosić nie bede. - W jej głosie dało się wyczuć lekkie potknięcia językowe.
- Ty je naucz znosić cenne przedmioty!- dodał człowiek z imnieniem rozpoczynajcym się na literę H.
- Dobrze, tym razem im opowiem coś innego, ale się zgódźcie.
- Dobro, masz ino godzine.
- Ale Wy jeste?cie kochani! Dzięki Bogu, że mam taką świetną rodzinę!- powiedział Dżordż patrząc w górę.
- Gnoje, wyłazić- ryknął syn wodza.
Dwoje dzieci wypełzło spod szafy. Maurycy (ale go rodzice załatwili) i Hawranek, z tym wyjątkiem, że Hawranek to była dziewczynka. Swoim wyglądem mogli uleczyć z zaparć piec hutniczy. Twarz chłopca przypominała kaloryfer, a tej drugiej szafę grającą (jak się pociągnęło ją za ucho to grała nawet ciekawe melodie).
- Chodźcie wnusie!
- Dziadzia!!- krzyknęły razem, po czym zaczęły gryźć go po nogach.
- Co Wam dzisiaj opowiedzieć?
- Pornola!- krzyknęły razem dzieci.
- Nie, obiecałem rodzicom że już wam nie będę o tym opowiadał
- Uuuuuu - zawyły razem - wiem, opowiedz nam o wojnie!
- To będzie długa historia...
***
To, co Wam za chwilę opowiem, zdarzyło się bardzo dawno temu. Kiedy piwo smakowało jak piwo, psy nie miały dwóch ogonów, a kobiety urody miłościwie nam panującego Andrzeja Leppera. Za górami, za lasami, za siedmioma Uralami, żył sobie pan Breżniew. Świnia się spijała codziennie, niewielu spotykało go trzeźwego. Tak więc, ten pan Breżniew kiedyś zrobił sobie zupę grzybową. Poszedł do lasu i zaczął zbierać te najdorodniejsze, czerwone grzyby. Wrócił do domu, a tam Godzilla z wielkimi oczyma. Zabił ją szpachlą murarską, jak się później okazało była to jego żona w okularach, ale to nie jest teraz ważne.
No i znany nam pan, przyrządził tę zupę i skonsumował cały garnek, ćwiartując przy tym zwłoki Godzilli, trochę problemów było z układem pokarmowym (był pełny), ale wyrwał jelita i powiesił na sznurku do bielizny. Wysuszył i później używał ich jako sznurówki. Mózg wsadził do słoika i zamarynował z cebulą. Nogę zjadł sam, a płuca nadmuchał słomką i pęcł jak balon. Ale wróćmy do historii. Po tej zupie miał takie straszne wzdęcia, które nawet przybierały kształty i kolory. Najczęściej pojawiały się w postaci takich wieeelkich grzybów. Nie zdziwił się nawet i zapalił w kominku, niestety traf chciał iż podczas oswobadzania kolejnej serii gazów przechodził obok ognia...
W ten sposób właśnie wyparowała duża część okolicy, a na niebie pojawił się ogromny atomowy grzyb. Źli i podstępni amerykańscy masoni słuchali wtedy audycji ze śpiewającymi chomikami. A jako, że jeden z nich był wrażliwy na zapachy, fikn plecami na guzik i aktywował całą rezerwę bomb wodorowych, atomowych i nuklearnych. Te zaś wycelowane były we wszystkie miasta ówczesnego świata. Ludziska w panice pochowały się do butów i dzięki panu Breżniewowi mamy taki wspaniały świat wraz z kochanym Andrzejem u władzy! Aha, przy okazji: gówno prawda, że karaluchy przetrwają atak nuklearny. Nie były nawet w stanie uciec przed głodnymi ludźmi...
A jaki jest morał z tej historii? Nie puszczaj bąków prosto w ognisko, to co mówili w South Parku jest prawdą.
- Dobra dzieci, a teraz podejdźcie, mam coś dla Was...- wypowiedział z szatańskim uśmiechem wyciągając zza pleców bicz i metalowy łańcuch.
***
Nedługo będziecie mogli przeczytać rozwinięcia serii Świata Zysku™, w sklepach być może pojawi się pozycje o tytułach:
"O Babie, co się tu pojawiła".
"Moja matka była mutantem".
"Jezus Maria, Bob nie żyje!".
"Szamanowa kafejka".
oraz "Pan Tedeusz", czyli opowieści o trudnych losach i wyborach alkoholików w post apokaliptycznym świecie wschodniej Europy...
PS: "Wicked Sick: (...) Nie czytam jego gta center, bo jak raz tam zajrzałem, to nie wiedziałem co myśleć(...)"- Chyba raczej "nie wiedziałem CZY myśleć"...