"Welcome in the hell"


   Pod tym tajemniczym tytułem, mogłoby kryć się wiele, ale na pewno nikt nie będzie się spodziewał... Wspomnienia z dawnych lat, których autorem początkowo jest... A zresztą Sami zobaczcie.


****


   Zawsze lubiłem wspominać dawne czasy, w których ludzie byli szczęśliwsi, a wszędzie panował pokój. Czasy przed wielką wojną.

   Urodziłem się, w jednym z wielu podobnych do siebie miasteczek, mieszczących się na Wschodnim Wybrzeżu. Miałem dom... Tak, pamiętam, to był dom z pięknej, czerwonej cegły... Pamiętam jeszcze, że miał cztery pokoje, jeden z nich należał chyba do mnie... Widzę moich rodziców, siedzących przy stole. Tata czyta gazetę, a mama... Mama podaje obiad... Tylko co to było... Ech, te moje dziury w pamięci... Pamiętam, jak z tatą jeździliśmy nad jezioro, jak łowiłem ryby... To były wspaniałe czasy. Pamiętam, że miałem też starszego brata... A może młodszego... He, he... Biłem się z nim o wszystko, ale mimo wszystko, zawsze się za mną wstawiał.

   Przypominam sobie także moją szkołę, to tam właśnie poznałem, starszego o cztery lata, Georga (tylko niech się wam nie kojarzy z Buschem ;)). Ha! Od razu się polubiliśmy, wszędzie chodziliśmy razem, a najczęściej na wagary. Po szkole razem też pracowaliśmy. Mimo niskiej frekwencji w szkole, otrzymaliśmy wspaniałą pracę... Było to w jakimś instytucie... Ale ,za cholerę, nie mogę sobie przypomnieć nazwy. Na pewno ta praca miała związek z genetyką. Pracowaliśmy tak sobie kilka lat. Pamiętam, że nasze życie było sielankądopóty, dopóki nie pojawił się nowy dyrektor instytutu. Przekształcił on cały nasz oddział, w jakieś rządowe ścierwo... I od tego się zaczęło...

   Początkowo badania, jakie prowadził nasza grupa, miały być skierowane na walkę z nowotworami i zapobieganiu ich powstawaniu... Wszystko szło dobrze... Aż za dobrze. Nasz dyrektor, był dziwnym człowiekiem, nigdy się nie odzywał, polecenia wydawał jego prawa ręka, o imieniu Mark. Koleśnie był też zbyt przyjazny, ale jakoś sobie z nim radziliśmy. Najczęściej nie zwracaliśmy na niego uwagi, co go cały czas denerwowało.

   Cały czas pracowaliśmy pełną parą, wiedzieliśmy, że coś takiego, jak szczepionka przeciwko nowotworom, jest możliwa... Aż pewnego dnia odkryliśmy "to"... Przeklinam dzień, w którym "to" ujrzałem... Szczepionka była gotowa... Nazwaliśmy ją... F.E.V. Myśleliśmy, że nasz wspaniały dyrektor będzie wniebowzięty, jednak on miał taką samą minę, jak zwykle jednak widzieliśmy TEN błysk w jego oku... To nas przerażało...

   Następnego dnia, wchodząc do laboratorium, natknęliśmy się na strażnika w drzwiach. Powiedział, że nasza grupa została przydzielona do innego eksperymentu... Wszyscy byli zdziwieni i poirytowani, ale nikt nie chciał nam udzielić żadnych wyjaśnień. Udaliśmy się do laboratorium, w którym mieliśmy sprawdzać działanie jakiegoś gówna na szczurach... Oczywiście, nikt tego nie robił, wszyscy byli zainteresowani powodem... Dlaczego zostaliśmy oddelegowani do innego eksperymentu?

   Kolejne dni nie przynosiły żadnych wyjaśnień... Zżerała nas coraz większa ciekawość, co się stało ze szczepionką, którą stworzyliśmy. George, wracając z pracy, powiedział, że przecież mamy jeszcze przepustki do drzwi od laboratorium, więc można z nich skorzystać. Od razu załapałem o co chodzi...

   W nocy zakradliśmy się do laboratorium... Przeklinam chwilę, w której włożyłem kartę dostępu do czytnika... Wszystko nagle się zapaliło i włączył się alarm... Zaczęliśmy uciekać... Jednak główne drzwi były już zamknięte... Nagle wybiegło mnóstwo strażników, którzy szybko nas ogłuszyli... Żałuje, że już wtedy mnie nie zabili.

   Leżałem na zimnym metalowym stole, czułem przeszywający ból w całym ciele. Przywiązali mnie i ponakłówali mnóstwem igieł, których kanaliki prowadziły do urządzeń, które widziałem pierwszy raz na oczy... Nigdzie zaś nie widziałem Georga, a jedynie taki sam stół z podobną aparaturą... Stół był pusty...

   Wkrótce przyszła do mnie grupa ludzi w ochronnych skafandrach... I oczywiście z Mark’iem na czele... Powoli, acz boleśnie odczepiali mi cały sprzęt... Znowu straciłem przytomność. Tym razem obudziłem się z wielką rurką w ustach... Nie mogłem nic nie zrobić... Obok mnie zobaczyłem naszego dyrektora... Wyglądał zupełnie inaczej... I zaczął do mnie mówić...
- Pewnie zastanawiasz się, co tu w ogóle robisz - powiedział zimnym głosem - otóż szczepionka, którą wymyśliliście, to cud nauki, ale jeśli doda się do niej kilka składników, to można na niej wychodować wirus, który jest jeszcze większym odkryciem, niż lekarstwo na raka, które ludzkośc od tak dawna poszukiwała...
Byłem przerażony.... Nie słowami naszego "wspaniałego" dyrektora... George... Leżał na stole obok... Był nieprzytomny... Przez jego rurkę sączył się dziwny, zielony płyn. Dyrektor znów zaczął - Wirus który stworzyliśmy, przy waszym skromnym udziale, potrafi kompletnie zmienić DNA człowieka i to w sposób kontrolowany. W miarę kontrolowany... Wyobraź sobie, co możemy stworzyć... Jak zapewne wiesz, wszystko jednak trzeba wcześniej przetestować... A głównymi testującymi jesteście wy! Poczułem, jak ten zielony płyn wpływał rurką w głab układu pokarmowego... Czułem, jak rozlewa mi się w ciele... Szkoda, że nie zabił on mnie tak jak Georga... Który zmarł się po jakiś 10 minutach, które zdawały sie trwac wiecznie... Czułem bezradność jaka mnie ogarniała... Powoli traciłem przytomność...

   Miałem nadzieje, że umarłem... Jednak nie tak łatwo jest zejść z tego świata... W końcu się obudziłem... Otworzyłem oczy i zobaczyłem efekt działań wirusa... Moje ciało przybrało trzykrotne większe rozmiary... Tkanka mięśniowa powiększyła się pięciokrotnie, czułem siłę, jaka tkwił w moim nowy wcieleniu... Wszystko było jednak niczym, w porównaniu do tego, że straciłem najlepszego przyjaciela... Czułem chęć zemsty... I wiedziałem, że teraz mogę ich wszystkich pozabijać..... C.D.N.


Sanki Hoo


PS.Zastanawiam się, czy wiecie już, o kogo może chodzić w tym "pamiętniku" jeżeli wiecie, to chylę dla Was czoła, mam nadzieje, że Qba pozwoli mi na napisanie kolejnego odcinka. [Łaskawie zezwalam. Lepiej zacznij pisac i przyślij mi, zanim się rozmyślę ;) - dopis. Qbajot]