Koniec- czyli o tym jak naprawdę zakończył się Fallout 2
Siedział teraz w wygodnym, oprawionym w skórę fotelu i odpoczywał. Wspomnienienia powracały, niemiłosiernie drążąc w jego umyśle. Teraz, kiedy Arrayo, zmieniło się w miasto i spokojnie się rozwijało może odpocząć. Ludzie dziwią się dlaczego nie wychodzi na ulicę, dlaczego wciąż siedzi w domu, wpatrzony w swoją podniszczoną zbroję w której przemierzał radioaktywną pustynię. Jest bohaterem, a bohaterzy powinni się pokazywać, powinni przypominać o swoim istnieniu, dopóki nie znikną z pamięci tych dla których poświęcił swe życie. On nie potrafił jednak. To co zobaczył w swojej podróży, bardzo oddziaływało na jego psychikę. Dzięki niemu jego wioska przetrwała, a jego współplemieńcy kochają go. On jednak przyczynił się do cierpienia innych. Zamordował tylu ludzi, którzy stali na jego drodze. Jego towarzysze... nigdy nie zapomni ich przerażenia. Vic, który zginął z rąk narkomana w Nowym Reno, Sulik, pożarty przez Szpona Śmierci, Cassidy spalony przez tego cholernego mutanta uzbrojonego w miotacz płomieni. Nigdy nie zapomni jak miotał się w płomieniach wrzeszcząc o pomoc, błagając, by zgasić ogień trawiących jego ciało. On tymczasem zamordował mutanta, by ten nie spróbował tego zrobić z nim. Był przecież Dzieckiem Przeznaczenia. Nie mógł się poddać, nawet gdyby musiał poświęcić setki ludzkich istnień.
Bał się zasnąć, bo wtedy koszmary powracały. Twarze pełne bólu i udręki, ciała skąpane w krwi, ciche pojękiwania przechodzące w okrutne wrzaski, głos karabinu maszynowego, miażdżenie kości, wypruwanie flaków...
* * *
Cicho przemykał pośród krzaków, niczym cień, czając się i unikając geckonów. Był najlepszy, przynajmniej tak sądził Wybraniec. Dlatego też wybrał go na zwiadowcę. Nikt nie wiedział czego Dziecko Przeznaczenia tak się obawiało, jednak nikt nie próbował się mu przeciwstawić. Kiedy Starsza umarła przejął władzę w wiosce. Był uczciwy i sprawiedliwy, jednak bardzo małomówny, co niekiedy dziwiło współplemieńców, kiedy próbowali wypytywać go o jego wyprawę przeciwko złu.
Trzask! Nihelai schował się w krzakach, mógł to być tylko geckon, ale wolał nie ryzykować. Zauważył postacie w pancerzach bojowych podobnych do tego w jakie ubrani byli członkowie Enklawy. Usłyszał rozmowę:
-Cholerny świat! Znowu wysłany na nocny zwiad.
-Nie pierdol! Nie jest tak źle, kiedy dotrzemy do tej przeklętej wioski i zabijemy tego sukinsyna skończy się ta przeklęta wędrówka.
Nihelai siedział cicho słuchając uważnie i po chwili zrozumiał. Chcą zabić Dziecko Przeznaczenia mszcząc się za zniszczenie Enklawy. Kiedy żołnierze oddalili się zawrócił do Arroyo. Musiał zawiadomić Dziecko Przeznaczenia.
* * *
Potężna postać ubrana w pancerz wspomagany Enklawy siedziała przy ognisku ze ściągniętym hełmem. Jego twarz poorana była niezliczonymi bliznami, co znaczyło, że jest weteranem wielu bitew. Siwe włosy były krótko przystrzyżone. Przyglądał się żołnierzom, którzy krzątali się przy ognisku i rozmawiali na różne tematy. On był ich dowódcą i wcale mu się to nie uśmiechało. Żałował, że nie zginął na Enklawie razem ze swym prezydentem. Pech chciał, że wysłano go na patrol w stronę Gecko. Jakiś jajcarz wdarł sie do PosejdoNetu i groził Enklawie. Nikogo nie znaleźli, nie licząc tych popapranych ghuli, którzy błagali o litość. Pamięta jak niejaki Harold, z drzewkiem na głowie mówił o człowieku, który kazał na siebie mówić Dziecko Przeznaczenia. Ghul prosił, abyśmy ich oszczędzili. Jego truchło gnije teraz wraz z innymi jemu podobnymi w tej wiosce.
-Generale Valter.
Postać poruszyła się i spojrzała na stojącego obok żołnierza.
-Tak kapralu?
-Nasi ludzie widzieli jakiegoś dzikusa, uciekającego na północ.
-To znaczy, że jesteśmy blisko.
-Przecież na drodze spotkaliśmy wielu dzikusów.
-Tak, ale oni atakowali nas ze wściekłością w oczach. Ten nawet się nie zbliżył, nie chciał ryzykować. Mówię ci. Jesteśmy blisko. O piątej ogłosić pobudkę.
-Tak jest.
Kapral odszedł. Generał Valter długo poszukiwał wioski Dziecka Przeznaczenia, który zniszczył Enklawę. Wreszcie będzie mógł się zemścić.
* * *
Biegł co sił w nogach. Musiał uprzedzić Dziecko Przeznaczenia. Kiedy ostatni raz Enklawa dostała się do wioski uprowadzono ich na wielką stację badawczą. Kiedy ta stacja już nie istnieje, co mogą zrobić. Te myśli kołatały w jego głowie. Nagle usłyszał przeciągły ryk. stanął. Niedaleko na lewo od niego coś stało i nie był to człowiek. Próbował złapać oddech. Na Świętą Kryptę, to Szpon Śmierci- pomyślał. Zaczął biec na łeb na szyję. Byle jak najdalej, byle nie dać się pożreć, zawiadomić Wybrańca! Potwór ruszył za nim. Poruszał się szybciej od zwiadowcy. Nie mógł już dalej biec. Rzucił się w krzaki, by ukryć się i złapać oddech. Zwierzę przystanęło. Zamruczało. Rozejrzało się. Poszło w inną stronę. Zdenerwowany człowiek wyszedł z ukrycia, uważając, by bestia nie zaatakowała go znienacka. Rozejrzał się w prawo, lewo i poczuł oddech na swojej spoconej szyi. Powoli odwrócił się. Bestia zaryczała mu w twarz.
* * *
Wybraniec siedział w fotelu, chrapiąc cicho. Do pomieszczenia w którym przebywał wbiegło dwóch współplemieńców.
-Dziecko Przeznaczenia! Zbudź się!
Wybraniec otworzył oczy.
-O co chodzi?
-Żołnierze Enklawy powrócili! Wszystkich nas zabiją.
-Ilu ich jest?- zapytał Wybraniec całkiem rozbudzony.
-Co najmniej czterdziestu. Wybrańcu, czy my zginiemy?
-Weź się w garść! Zbierz ludzi i staw się w zbrojowni. Oddam wam do dyspozycji broń. Pamiętacie jak was uczyłem jej używać?
-Tak.
-Odejdźcie teraz. Muszę się przygotować.
Kiedy współplemieńcy odeszli, Wybraniec podszedł do stolika na którym leżał jego pancerz bojowy. Był to podarunek od Bractwa Stali, za pomoc w walce z Enklawą. Powoli zaczął ją zakładać. Naprawdę nie rozumiał dlaczego współplemieńcy uważali ten przedmiot za święty. Jednak i on lubił ten pancerz. Czuł się w nim potężny. Sięgnął jeszcze po radio:
- Bractwo Stali. Proszę o przysłanie posiłków. Do mojej wioski zbliża się kilkudziesięciu żołnierzy Enklawy. To pewnie niedobitki. Sami sobie nie poradzimy. Odbiór.- statyczny szum.
Odłożył radio zrezygnowany. Wyszedł na zewnątrz. Zauważył jak ludzie zbierają się wokół wielkiego budynku, gdzie trzymano broń. Było tego sporo, od pistoletów, przez strzelby, po bazooki i broń laserową. Wszedł do środka budynku. Każdemu kto się zgłosił podarował broń i pobłogosławił. Sam jednak podszedł do wiszącej na ścianie szafki. Wyciągnął klucz, który zawsze trzymał w kieszeni i przekręcił nim w zamku. Otworzył szafkę. Wyciągnął z niej bozara. Broń, którą dzierżył, atakując Enklawę. Tyle ludzi przez nią zginęło. Teraz znowu musi ktoś zginąć.
* * *
-Generale. Jesteśmy na miejscu. To za tym wzgórzem.
-Widzę. cholerne psy. Kiedy byliśmy tu po raz ostatni była to zapyziała wiocha, a teraz wygląda już jak miasteczko.- uśmiechnął się- Ale już niedługo.
Odwrócił się do żołnierzy.
-Rodacy! Amerykanie! Wreszcie odnaleźliśmy miejsce zamieszkania człowieka, który zniszczył plany prezydenta na lepszy świat. Ludzie ci, nie znają pojęcia cywilizacja! To napromieniowani mutanci, których trzeba zgładzić niż zaludnią całą Amerykę! Bracia! Rodacy! Pamiętajcie! Niech żyje Ameryka!
-Niech żyje!- chórem zaśpiewali żołnierze.
-Skopmy kilka tyłków.
* * *
Czekał na nich. Kiedy weszli do miasta, Żołnierze Enklawy znieruchomieli. Przygotowali broń.
-Czekać!- rozkazał generał Valter- Mam zamiar z nim najpierw porozmawiać.
Podszedł bliżej do Wybrańca.
-A więc to ty. Sam nie wiesz skurwielu jak długo cię szukałem. Gorąca chęć zemsty, którą do ciebie pałam nareszcie zostanie zagłuszona. Żołnierze! Na mój rozkaz!- odsunął się, by nie stać na linii ognia.
-Bracia!- zakrzyknął Wybraniec.- Przygotujcie się!
-Ognia!
-Ognia!
Bitwa rozgorzała na dobre. Pociski latały w różne strony. Miotacze płomieni paliły obrońców. Pociski laserowe przebijały pancerze żołnierzy. Wybraniec i generał Valter strzelali do siebie seriami. Nagle obok Dziecka Przeznaczenia wybuchł pocisk wyrzucony z bazooki. Wybraniec upadł na ziemię trzymając się za nogę. Oddychał ciężko. Generał rozkazał przerwanie ognia. Podszedł bliżej do leżącego.
-Przysiągłem sobie, że cię zbiję. Teraz mam cię jak na dłoni. Poniesiesz śmierć. Przepraszam, ale wzruszenie odbiera mi głos.- uśmiechnął się perfidnie. Wyciągnął pistolet i wycelował w głowę bohatera wioski. ludzie stali otępieni, patrząc jak ich wyzwoliciel za chwile umrze.
-Żegnaj.
Nagle usłyszeli silny odgłos, taki jaki wydawały latacze Enklawy.
-Co jest do cholery?- pomyślał Valter.
Pojazd wylądował w samym środku wioski. Był bardzo podobny do lataczy jakie kiedyś produkowała Enklawa. Drzwi otwarły się z hukiem, a ze środka wyszło kilkudziesięciu ludzi ubranych w pancerze bojowe Bractwa Stali.
-Reprezentujemy Bractwo Stali! Odłóżcie broń, albo zostaniecie zabici.
Generał zawahał się jednak po chwili wrzasnął:
-Ognia!
Żołnierze Enklawy i Bractwa Stali rozpoczęli bitwę.
-A ja zajmę się tobą.- powiedział Valter.
Dziecko Przeznaczenia resztkami sił rzuciło się na napastnika. Wytrącił mu z ręki broń. Szarpali się przez chwilę. Generał wyciągnął nuż i wbił rannemu go w brzuch. Ten odsunął się na ziemie i splunął krwią. Kiedy żołnierze Enklawy zostali zmieceni z powierzchni ziemi, rycerze Bractwa podeszli do Generała Valtera.
-Valterze Farrhengeit. Za swoje zbrodnie zostaniesz osądzony przez starszych Bractwa.
-Psy! Ja reprezentuję kraj Stanów Zjednoczonych!
-Jeżeli nie pójdziesz po dobroci...
Generał rzucił się na mężczyznę z nożem w ręku. Ten z szybkością błyskawicy wyciągnął pistolet i strzelił mu prosto w czoło. Mężczyzna osunął się na ziemię brocząc w krwi. Paladyn podszedł do Wybrańca.
-Słyszysz mnie? Odebraliśmy twój komunikat. Słyszysz co mów...
Wybraniec nie słyszał już niczego. Odszedł. Ciało leżało teraz w kałuży krwi. Mieszkańcy wioski podeszli bliżej, by przyjrzeć się swemu wybawicielowi. Nie mogli uwierzyć, że umiera. Przecież on nie mógł. Nie on. Tak zakończyło się życie Wybrańca, zwanego też Dzieckiem Przeznaczenia.