Historia opowiadana



   Ed żłopał piwo jakby przeszedł sto mil po pustyni. Zresztą nie wiadomo czy tak nie było- myślał Smith. Na płaszczu Eda nie można było dostrzec żadnej plamki krwi, choćby najmniejszej, ale to nie zmieniało faktu, że on mógł być mordercą. Wreszcie skończył swoje picie potężnym beknięciem i rzekł do Smitha:
- Uratowałeś mi życie, postawiłeś piwo, więc możemy już zaczynać.
- No, to opowiadaj. Chcę usłyszeć każdy moment, chcę wiedzieć nawet o każdym twoim pierdnięciu.
- Wszystko zaczęło się na autostradzie- zaczął Ed- Było gorąco jak w przedwojennym piekarniku, a ja i Puk- mafioso, który teraz jest już historią- jechaliśmy Cadillaciem w stronę Nowego Jorku...
- Po co?- wtrącił Smith.
- Mieliśmy jakiemuś tamtejszemu bossowi przywieźć czyjąś głowę... Właściwie to nie wiem dokładnie czyją, ale ten ktoś najwyraźniej nieźle zadarł z tym bossem.
- Nawet nie wiesz jak się nazywał?
- A po co mi imię człeka, którego mam kropnąć?
- Mówię o tym bossie.
- Aha, miał na imię Sonny. No, więc mieliśmy tę głowę w bagażniku i to w specjalnym pudełku sprzed wojny, które zachowuje stałą temperaturę przedmiotów. Na oko do Nowego zostało jakieś pięćdziesiąt mil. Puk włączył kasetę i z radia leciała jakaś stara muzyka. Powiedziałem, że to gówno, którego nikt nie słucha. Kłóciliśmy się trochę dla zabicia czasu i tego pieprzonego upału, ale to nic nie dało. Jak na złość, słońce zaczęło grzać coraz mocniej. I kiedy już nie było się, o co kłócić, bo zabrakło argumentów, ujrzeliśmy obaj człowieka. Szedł wzdłuż drogi, w stronę Nowego Jorku. Jak podjechaliśmy bliżej, widać było, że to Murzyn. Obrócił się, spojrzał na nas i wyciągnął rękę z kciukiem do góry- tak jak typowy autostopowicz. Miał na sobie jakąś wytartą, flanelową koszulę, jeansowe spodnie, no normalnie był ubrany, tyle, że miał torbę. Dużą, skórzaną torbę. Oczywiście Puk się nie zatrzymał- raz, że nienawidził czarnuchów, dwa, że nie chciał, by czarnuch zobaczył, co mamy w bagażniku.
- Mogliście go przecież zabić, kiedy by się dowiedział.
- Kurwa, koleś, w taki upał nikogo się nie chciało zabijać, a nawet z kimś gadać! Więc jechaliśmy dalej nieczuli na błagalny wzrok Murzyna. I wtedy, kurwa, się zaczęło. Samochód wyraźnie zwalniał, już myślałem, że to Puk chce zabrać autostopowicza, ale wtem zobaczyłem na desce rozdzielczej, że nie mamy paliwa! Jakoś nigdy nam nie zabrakło benzyny, a teraz tak! To pewnie wina tego asfalta... No, ale wracając do tematu, czarnuch wskoczył do środka wozu i rzekł:
- Widzę, że zdecydowaliście się jednak mnie podwieźć. Dzięki.
- Wtedy Puk wpadł w istną furię. Nigdy nie pozwolił sobie, żeby ktoś, chociaż dotykał jego Cadillacia, a tu, wyobraź sobie, wpada jakiś czarnuch i ładuje tyłek na tylnym siedzeniu. Lecz jakoś udało mu się stłumić emocje i wycedził przez zęby ciche:
- Nienawidzę czarnuchów.
- A wtedy asfalt się obraził i z oburzoną miną wyskoczył z wozu- ciągnął Ed.
- Skoro macie jakieś uprzedzenia, to spierdalajcie i wy - powiedział oddalając się.
- Puk wyjął gnata. Myślałem, że chce zastrzelić Murzyna, lecz rozkazał mu wyjąć wszystko z torby. Czarnuch, kiedy zobaczył spluwę prawie polał się w gacie. Był tak przestraszony, że gały mu z orbit wyłaziły. Tyle, że to my później byliśmy przestraszeni... No, więc wziął tę torbę i przechylił, a tu co? Kanapki!! Woda!!! I zeszyt. Puk uśmiechnął się i rzekł do Murzyna, że dopiero teraz może spierdalać. Przed odwróceniem wykonał pewien gest. Jakby to powiedział Puk: poruszał dłonią do przodu i do tyłu w okolicy krocza. Ja tam bym to ujął tak: pokazał, żebyśmy zwalili se gruchę. I wtem, Puk strzelił. Miał w ręku armatę- Magnum 44. - i pozbawił Czarnucha kawałka dłoni, a przy rozporku zrobiła mu się wielka dziura. Murzyn padł nieżywy na ziemię, a Puk jak gdyby nigdy nic próbował uruchomić silnik. Oczywiście nie udało się. Coś tam zaklął pod nosem i wyszedł z wozu. To samo zrobiłem i ja. Obejrzałem wnikliwie kanapki, które w białych opakowaniach walały się po ulicy, a Puk wziął do ręki zeszyt. Kanapki i woda, która była w dużej plastikowej butelce, wydawały się być świeże. Spojrzałem za to na Tommy’ego...
- Tommy'ego? - przerwał Smith z głupią miną.
- Znaczy się Puka. Tak miał na imię, choć każdy mu mówił Puk. No, więc patrzę na niego i widzę jego zdziwienie i pogardliwy uśmiech na twarzy. Podszedł do mnie i zapytał się czy mam pojęcie co to może być. Podsunął mi pod nos zeszyt, w którym były dokładnie rozrysowane jakieś plany pomieszczeń. Żadnych napisów, tylko rysunki. Pomyślałem, że albo koleś lubił rysować, albo był po prostu świrem jakich dzisiaj pełno. Tommy patrzył się w dal jakby coś tam widział, ale zawsze tak wyglądał kiedy był zamyślony. - Będziemy musieli pchać- rzekł w końcu wyrywając i mnie z zadumy.
- Odpowiedziałem, że powinniśmy dać radę. Pchaliśmy tego grata jakby to był cholerny czołg. Właściwie to pchałem tylko ja, bo z siłą Tommy'ego to można było najwyżej oponę poturlać. Pod wieczór byliśmy już zmęczeni niczym mutki po waleniu konia. Usiedliśmy w wozie i zaczęliśmy odwijać kanapki. Z dozą niepewności ugryzłem i... poczułem raj. Miałem niebo w gębie. Smak masła i kiełbasy pieścił moje podniebienie. Mówię Ci, że nigdy, ale to nigdy nie jadłeś takich kanapek. Zjadłem chyba ze cztery, Puk dwie. Później poczułem jakieś kręcenie w brzuchu jakby wnętrzności bawiły się w berka. Pomyślałem, że za dużo i za szybko zjadłem. Tommy poczuł to co ja trochę później- kiedy ja już wymiotowałem na poboczu. Potem chciało mi się spać. Mogłem usnąć nawet w obozie mutków! Kiedy już się wyrzygałem, ujrzałem na drodze człowieka. I wiesz kto to był?
- No kto? - zapytał pochłoniony historią Smith.
- Ten Murzyn! Jeany asfalt szedł z dziurą w spodniach i bez dłoni. Spojrzałem na Puka, a on:
- Te, Ed widzisz, kurwa, to co ja?
- I zaczął strzelać jak do kaczek. Widziałem nawet, że trafił go w głowę, tak mi się zdawało, ale po chwili Murzyn zniknął i wiedzieliśmy już, że była to halucynacja. Najciekawsze było to, że obydwaj widzieliśmy to samo... Dalej już nic nie pamiętam, bo usnąłem. I, do kurwy nędzy, przyrzekam i, że miałem najrealniejszy i najprawdziwszy sen w moim życiu. Muszę ci go opowiedzieć, bo kiedy się obudziłem... Zresztą, powiem ci później. No więc tak, śniło się mi, że budzę się w jakimś ascetycznym pokoju, w którym paliła się jedna jarzeniówka. Obok mnie leżał Tommy, którego zaraz obudziłem. Był tak samo zdezorientowany co ja. Ściany były ze stali, na jednej z nich umiejscowione były, również stalowe, drzwi. Pociągnąłem za klamkę i przywitał mnie dziwny chłód, który dobiegał z wąskiego i ciemnego korytarza. Puk podał mi zapalniczkę, która oświetliła kawałek ściany- też były stalowe. Serce biło mi jak oszalałe, a zimny pot wskoczył na czoło. Ciarki mnie przeszły kiedy doszliśmy do rozwidlenia dróg i usłyszeliśmy jakieś hałasy po lewej stronie. Przypomniał mi się zeszyt, który mieliśmy w samochodzie; dam głowę, że były w nim te wszystkie korytarze! Poszedłem zdany na łaskę losu w lewą stronę, w stronę dziwnych szmerów. Otaczał nas taki sam wąski korytarz. Doszliśmy do takich samych stalowych drzwi. O mało nie dostałem ataku serca, kiedy je otworzyłem i ujrzałem... co? Pieprzonych Czarnuchów siedzących przy stole! Ale to nie wszystko, o nie! Zajadali się kanapkami z kiełbasą. Stałem jak wryty przez kilka sekund i bynajmniej nie chciałem tam wchodzić. W końcu Tommy popchnął mnie i wleciałem do środka. Tylko jeden Murzyn odezwał się:
- Macie- powiedział rzucając nam po kanapce- gra się zaraz zacznie.
- A my tylko patrzymy... Do nikogo się już nie odezwaliśmy. Nagle Puk strzelił do jednego z Murzynów. Kawałki głowy rozbryzgały się po pomieszczeniu i twarzach innych kanapkowców. Nikt nie zareagował, wszyscy dalej zżerali te narkotyki w postaci pysznych kanapek. Puk uśmiechnął się i rzekł:
- To jakaś halucynacja.
- Po czym strzelił sobie w łeb. Ja też pomyślałem, że to tylko sen, ale nawet we śnie bałem się popełnić samobójstwo. Nie przyszło mi do głowy tykać broni. Odpakowałem i zjadłem kanapkę. Myślałem, że zaraz obudzę się przy samochodzie. Nic takiego się nie stało, poczułem tylko mdłości jeszcze silniejsze i upadłem na ziemię zapadając w sen. Pytanie za trzy dolce: gdzie się obudziłem? (w centrum handlowym?:>- Ven)
- No nie wiem... gdzie?- spytał ciekawy Smith.
- W pokoju z jarzeniówką! Rozbawiony tym faktem, otworzyłem drzwi i poszedłem do rozwidlenia dróg. Nagle jakiś Czarnuch przewrócił mnie z impetem na ziemię, a nad nami przeleciał wielki harpun. Przeciął korytarz jak miecz przecina powietrze- taki był szybki. Natychmiast zapytałem się Murzyna co on tutaj robi, a on mi na to, że nie wie, że pamięta jak jakiś Białas poczęstował go kanapkami. Powiedziałem: "chodź" i poszliśmy prosto. Na końcu nie było żadnych drzwi, jeno drabinka prowadząca na górę, do jakiegoś włazu. Wszedłem na trzeci stopień i otworzyłem właz. Jasny blask słońca oślepił mnie. Wgramoliłem się na górę, za mną szedł ten Murzyn. Byliśmy w samym sercu pustyni. Powiedziałem, że dobrze się znów znaleźć na powierzchni. A Murzyn na to zareagował donośnym śmiechem i kiedy się opanował rzekł:
- Brawo, wygrałeś ogólnokrajowy turniej w jedzeniu narkotycznych kanapek, przyjedziesz za rok?
Wybuchłem śmiechem i obudziłem się nareszcie z tego syfu. Nadal była noc. Najpierw zobaczyłem Ciebie, spytałem się co tu robisz, pamiętasz? - Pamiętam, odpowiedziałem, że tak Cię zastałem i zapytałem się czy Cię podwieźć.
Taa, i to było cholernie nieudane kłamstwo... Trudno opisać zaskoczenie jakie Ed namalował na twarzy Smitha. Otworzył usta, a oczy jakby rozszerzyły się. Po chwili wybąkał:
- Co ty gadasz? Przecież mnie widziałeś jak...
- Chcesz wiedzieć jak było naprawdę?
Smith nie odpowiadał, świdrował Ed'a dziwnym wzrokiem. W knajpie pozostali już tylko oni, nawet barman gdzieś się ulotnił. Smith nie chciał wiedzieć jak było naprawdę- sam znał odpowiedź i myślał, że nikt jej nigdy nie pozna, a w szczególności Ed. Smith nie odzywał się przez jakiś czas, jednocześnie dając nieme przyzwolenie na kontynuowanie opowieści.
- Więc opowiem Ci. Kiedy zgodziłem się, żebyś mnie podwiózł, zabrałem jeszcze armatę Puka. Przypomniałem sobie, że wszystkie naboje wystrzelał kiedy walił do Murzyna, który mnie i jemu się ukazał. Tak więc nie miał z czego się zastrzelić, jeśli naprawdę popełnił samobójstwo. Wmówiłem sobie, że nie pamiętam dokładnie czy wystrzelał wszystkie naboje czy nie. Miałem prawdziwy mętlik w głowie. Kiedy usiedliśmy już w tej knajpce, gdzieś tak w połowie historii ujrzałem na Twym płaszczu i szyi krew. I nie była to Twoja krew. Należała do Puka, którego zabiłeś... Smith patrzył i już wiedział, że wpadł jak śliwka w kompot. Ed prawie mnie rozszyfrował, ale nie wie jeszcze wszystkiego, hehehe... - myślał Smith.
- Ale wiesz co, nie powiedziałem Ci jeszcze wszystkiego- mówił z uśmiechem Ed- Kiedy Sonny mówił, że mamy mu przywieźć głowę jakiegoś człeka, powiedział, że ktoś może nam nieźle przeszkadzać. Uważajcie na wszelkich podejrzanych ludzi- radził. No więc byłem ostrożny i przybrałem imię mojego towarzysza. Tak naprawdę nazywam się Tommy vel Puk, którego chyba miałeś kropnąć, zgadza się? Niestety, zabiłeś nie tego co trzeba...
Puk wyjął gnata i wymierzył do Smitha.
- Jakieś ostatnie życzenia? (Bilet na koncert Rammsteina:)- Ven)
Smith był zawiedziony. Do niedawna był jeszcze profesjonalistą, a teraz znalazł się ktoś, kto był o wiele od niego sprytniejszy. Nie chciał odczuwać żalu jako ostatniego uczucia. Postanowił, że nie będzie się bronił i uzna wyższość przeciwnika. W końcu rzekł:
- Chcę tylko wiedzieć czy ta historia była prawdziwa.
- Była. Powiedziałem Ci wszystko. A teraz, żegnaj.
Pociągnął za spust i wyszedł z knajpy.


(Fabuła niezła, ale jak dla mnie zbyt wulgarne. Nie wiem, może to tylko ja jestem "przeczulona" na tego typu historię. Wszystko było by ok., gdybyś nie przeklinał. Ot tak- moje zdanie. Ale co ja tam mogę poradzić, ja jestem „tylko” korektorką- Ven) [Przywróciłem usunięte przez korektę przekleństwa... A już myślałem, że to ja jestem purystą językowym. - dopis. Qbajot]

Wicked Sick