"Opowieść z krypty, czyli zasady BHP w domu i w zagrodzie w postnuklearnym świecie" | Vault Dweller i Czołzen Łan |
"Opowieść z krypty, czyli zasady BHP w domu i w zagrodzie w postnuklearnym świecie"
Autorem opowiadania jest Vault Dweller, lecz jako że ma on komputer w pokoju rodziców (biedak) poprosił mnie - Czołzen Łana - abym przepisał je na postać cyfrową. Zgodziłem się za możliwość powstawiania dopisków. Jeśli więc w tekście znajdzie się kwadratowy nawias z tekstem, to możecie być pewni że dopisał się w ten sposób Czołzen Łan. Aha, jeszcze jedno Vault Dweller powiedział, że dopisków ma być mało i nie mają być "uszczypliwe" :-))).
Dawno, dawno temu [czyli nie dalej niż wczoraj] na zadupiu była sobie wioska, zwała się Stare Długie. Nie była to jednak taka wioska, jaką się zazwyczaj spotyka w postnuklearnym świecie - czyli nie było tam mądrego, ślepego szamana, starej jędzy - sołtyski, ani nawet mięsożernych roślinek w ogródku czy wielkiej rzeźby w kształcie głowy. No i nie było, jak w każdej porządnej wiosce oddzielającego od reszty świata mostu. Nic z tych rzeczy - wiocha owa składała się z trzech domów (tzn. gdy im się bardzo dokładnie przyjrzało, to dało się stwierdzić, że *kiedyś* to były jakieś budynki domopochodne lub przynajmniej domopochodne), pola, na którym uprawiano żyto i pyry (bo bez tego trudno było robić samogon i bimber) oraz polnej drogi prowadzącej na pustkowia i do okolicznego lasku. Lasek ten był miejscem niebezpiecznym, albowiem zamieszkiwały go popromienne zmutowane i "zbączone" (czyli gorsze od "zboczonych" [to tak jak moja ciotka Andzia, kiedyś chciała mnie chwycić za policzek, "zbączona" jedna] ) Pokemony, które gdy tylko kogoś dopadły zaraz go gwałciły wielokrotnie, a potem zjadały mu papucie (ew. butki) i skazywały na wieczne zjadanie śledzi z dżemem i musztardą (z wisienką na szczycie) w polewie miętowo - bakłażanowej [Mniam.].
Mieszkańcy owego wioskopodobnego, trójdomowego, alkoholicznego tworu oddawali się właśnie swej ulubionej i jedynej rozrywce, zajmującej im cały wolny czas - piciu bimbru na zmianę z samogonem [Mniam.], gdy do meliny będącej jednocześnie wiejską kostnicą, świetlicą i siedzibą sołtysa wpadł zziajany syn Piergudźca Wielkiego - sołtysa wioski. Zdzisiu Pertysiu (bo tak miał na imię) wbiegł na środek i tłukąc po drodze dziesiątki pustych butelek, dobiegł do leżącego na obesranym przez hodowlane modliszki materacu sołtysa.
- Ej!!! - obudził go Zdzisiu Pertysiu.
- Co tej?
- Łom dej!
- Co dej? - spytał niezbyt trzeźwie Piergudziec.
- ŁOM DEJ! - odkrzyknął Pertysiu.
- Gdzie dej?
- Tu dej! Ino wartko!
- A na cholerę ci ten łom potrzebny, cycu? [Skądś to znam ino nie pamiętam skąd.:)]- spytał syna sołtys.
- Tej, ej, no... te no, Pokemony Zdzisławę, córkę twą nadobną porwały! Łomem im otwory w odbycie powiększę, jak dopadnę te zbączone potworzyska!
- Toż to sprawa poważna jest, cycu! Tu nie łoma, tu wiedźmina potrzeba! Kurde! [Już wiem skąd to znam!!! To z tego seriala co go moja babka ogląda!!!] - zakończył swym starożytnym rodowym okrzykiem bojowym.
- Kurde! - odkrzyknął mu syn.
- JEBUT [Ostrzeżenie: ten zwrot jest chroniony prawem autorskim i umowami międzynarodowymi. Kopiowanie bądź rozpowszechnianie tego zwrotu lub jakiejkolwiek jego części bez upoważnienia może spowodować pociągnięcie do odpowiedzialności cywilnej i karnej w maksymalnym zakresie dopuszczalnym przez prawo.] - trzasnął piorun, zalewając pomieszczenie błękitno-białym blaskiem, odkrywając też osobami obecnymi w świetlicy, że budynek nie ma dachu.
- Tej ociec, a co siem zez tym dachem stanęło? - spytał Dyl Sowizdrzał, najmłodszy syn sołtysa Piergudżca.
- Ja żem go do lombardu za winiacze sprzedała - odpowiedziała wąsata Hermenegilda, żona sołtysa i matka Zdzisia, Dyla i Zdzisławy.
W tej chwili dyskusję przerwał odziany w pedalską obcisłą piankę do nurkowania w barwach żółto-niebieskich, zaś w dłoniach trzymał jakąś białą strzelbę z lufą w prążki.
- Dobrzy ludzie - odezwał się nieznajomy [Chyba go znam.] - jestem mieszkańcem Krypty 13 i poszukuję urządzenia zwanego "Łoter Czyp" [W moim "Folałt 2 story" to był łoter czip]. Nie widzieliście tu czasem czegoś takiego?
W tej oto chwili mądry i doświadczony Piergudziec Wielki zauważył, iż ów odziany w obcisły strój człek to Bohater przez duże "By" [I małe "ry"]. Zagadał więc tak:
- Panie, my to może mamy tu Czypa, może nie mamy [Jakie to filozoficzne.]. Ale my wam to powiemy dopiero, jak pan nam kurde wypełnisz kłesta.
- Że co? Niby dlaczego? - spytał Vault Dweller - To ja was proszę o pomoc, a nie wy mnie. Gdzie tu logika?
- No! Panie, pan to se może myślisz, że my som gupje wiochmeny, ale my wcale nie jesteśmy gupje! - krzyknął Zdzisiu Pertysiu.
To znaczy, eee... My som wiochmeny i do tego gupje, ale my przynajmniej znamy zasady gry ceerpegje. - poprawił go ojciec - Jak pan chcesz se grę ukończyć, to musisz być pan wypasiony. A żeby być wypasiony to by czeba było mieć wyższego lewela. No i dlatego pan musisz dla nas wykonać kłesta, żeby ekspirjens pojns dostać, a potem to się statystyki zwienkszom i hapeki se podrosnom [A więc o to chodziło w tym całym ceerpegje.].
- W zasadzie to macie rację... - odparł Vault Sweler z Krypty z numerkiem 13, po czym usłyszał całą zawiłą historię o zbączonych Pokemonach i Zdzisławie przez nie uprowadzonej.
- I szczeż się pan tych monstrów! Łone wew jaskini mieszkają, tam tyż pewnie Zdzichę czymajom! - w tej chwili twarz sołtysa zbladła (tzn. z barwy czerwonej od przepicia przybrała odcień morskiego błękitu) - Ale musisz się pan śpieszoć. Wie pan co łone zez ludzcami robio. Czeba uratowć Zdzichę znim dostanie do żarcia śledzia z dżemem, z musztardą, zez wisienkom na szczycie [Mniam. Ale zapomniał o polewie.], bo każdy co tego spróbuje sam się Pokemonem zbączonym staje.
Tak oto nasz dzielny heros wyruszył na wyprawę w celu uratowania Zdzisławy, córki Hermenegildy i Piergudźca Wielkiego, zaś siostry Dyla Sowizdrzała i Zdzisia Pertysia. Przed wędrowcem rozpostarł się las. Przynajmniej wiochmeny mówiły "las" na cztery i pół drzewa porastające skupisko starych opon i butelek po winie. Vault Dweller zauważył na kupie złomu kilka walizek z telewizorkiem (jakoś się dziwnie nazywały - "G. E. C. K." - pewnie był w nich sprzęt do ściągania skór z gekonów), ale za cholerę nie mógł zauważyć żadnego wejścia do jaskini. Zauważył za to dziwną niebieską jaszczurkę z kwiatkiem na plecach.
- No człowieku, zaszedłeś tak daleko i skończysz tak marnie! Buahahaha (diaboliczny śmiech) [W sumie to ja bym to nazwał niecnym śmiechem, ale nikt oprócz mnie nie może używać słowa niecny, dlatego jest diaboliczny śmiech.] - rzekła bestia.
- No nie. Mógłbyś się wysilić i wymyślić jakiś ambitniejszy tekst, np. na moje "I come in peace [Przychodzę w pokoju]" odpowiedzieć "You'll return in pieces [Wrócisz w kawałkach]", albo krzyknąć " Daj ju madafaka", a ty mi tu z takim ogranym tekstem wyjeżdżasz. - odparł znudzonym tonem mieszkaniec krypty.
- Przepraszam. Ale nie wiesz chyba, jak łatwo w zawodzie " Grasujący W Okolicy Potwór" wpaść w rutynę. - stwierdził stwór, po czym dokończył:
- A teraz ściągaj majty, człowieku! Jam jest straszliwy Bulbazaur [Mój ulubiony Pokemon!!!], z pokemonów najbardziej zbączony! Najlepiej poddaj się, albowiem moja potęga nie zna gra... JEBS!!! - w tej oto chwili ciało Bulbazaura rozpadło się na dwie większe części, oraz parę mniejszych obficie krwawiących ochłapów mięsa, zaś jego mózg, który w wyniku drastycznego rozwalenia czaszki wydostał się na zewnątrz i przeleciał parę metrów w powietrzu, rozbryzgał się na ziemi, ochlapując strzelbę Gaussa Vault Dwelera [Łał!!! Zróbmy to jeszcze raz.].
- No i proszę, takiego trafienia krytycznego to się nie spodziewałem. - rzekł do siebie, wycierając szmatką resztki kory mózgowej Bulbazaura z lufy - A Karol mówił, żeby mówił, żeby przy tworzeniu postaci nie pakować dużo punktów w szczęście...
Zajęty Vault Dweller nie zauważył nawet, gdy ziemia pod jego stopami osunęła się i wpadł do osławionej Jaskini przez duże "Jy" [I małe "ky"]...
Gdy ocknął się leżał pośrodku groty, otoczony małymi, na wskroś złymi i zbączonymi istotami.
- BUAHAHAHA! - rozległ się nagle diaboliczny śmiech (proszę zauważyć, że to już drugi w tym opowiadaniu) dochodzący z kąta pokoju. Bohater skierował tam swój wzrok, gdzie dojrzał ... GRANULOWANY, LIOFILIZOWANY, DODATNIO ZJONIZOWANY TURBOKISIEL NA BATERIE O SMAKU KISZONEJ KAPUSTY Z LEKKĄ NUTKĄ NONSZALANCKIEJ DEKADENCJI!!! [Mniam.]
- Och nie, to przecież GRANULOWANY, LIOFILIZOWANY, DODATNIO ZJONIZOWANY TURBOKISIEL NA BATERIE O SMAKU KISZONEJ KAPUSTY Z LEKKĄ NUTKĄ NONSZALANCKIEJ DEKADENCJI![Mniam.] - krzyknął przerażony V. D. na widok owego odwiecznego wroga.
- We własnej osobie. Porwanie urządziłem tylko po to, aby zwabić cię w moją pułapkę. Nie masz szans wyjść stąd żywy!
W tej chwili Vault Dweller wystrzelił w jednego Pokemona. Otrzymał za to 900 Punktów Doświadczenia (czyli Ekspirjens Pojns). Razem z PeDekami za Bulbazaura pozwoliło mu to osiągnąć wyższy lewel.
- Ha! Właśnie osiągnąłem wyższy lewel! Przed chwilą nie miałem szans na przeżycie, teraz to ty ich nie masz!- Wykrzyknął dumnie bohater.
- Och nie... Mój plan się sypie... - rzekł przerażony GRANULOWANY, LIOFILIZOWANY, DODATNIO ZJONIZOWANY TURBOKISIEL NA BATERIE O SMAKU KISZONEJ KAPUSTY Z LEKKĄ NUTKĄ NONSZALANCKIEJ DEKADENCJI. - Lecz mam jeszcze asa w rękawie! To znaczy, rękawa nie mam, bo jestem glutopodobnym kisielem [Mniam.], ale asa, to akurat mam! Widzisz ten worek? - wskazał na leżący na podłodze wór - W nim leży Zdzisława, a zaraz obok niej bomba atomowa! Ha!!! Za 10 minut wszystko w promieniu dwustu kilometrów WYBUCHNIE! BUAHAHAHA! (to już trzeci diaboliczny śmiech).
W tej samej chwili Kisiel zginął od wystrzelonej w miejsce gdzie powinien mieć głowę kuli [I znowu krytyk!!!], zaś bohater chwycił worek i wybiegł z nim z jaskini, umykając zbączonym Pokemonom.
MINUTĘ PÓŹNIEJ
Z worka wyszła dziewczyna, która piękność odziedziczyła po mamusi a intelekt po ojcu. Czyli najbrzydsza idiotka, jaką Vault Dweller widział.
DWIE MINUTY PÓŹNIEJ
- Mój wybawco! - z tymi słowami na ustach Zdzicha rzuciła się bohaterowi w ramiona. Ten z kolei [Nie mówi się "z kolei" tylko z PKP.] próbował jak najszybciej wydostać się z uścisku, bowiem bał się zarazić tym, co dziewczyna (płeć rozpoznał po sukience i długich włosach) miała na twarzy. Nie wiedział co to jest, za to wiedział, że nie chciałby mieć na skórze czegoś takiego!
PIĘĆ MINUT PÓŻNIEJ
- Dziękujemy ci o panie! Bendziemy wdzienczni! Zez tymi cholernymi Pokemonami to były problemy od kiedyśmy upiekli takiego żułtego, pikającego szczura z czerwonymi policzkami [Pikachu... nie... tylko nie ty!]...
DZIEWIĘĆ MINUT I CZTERDZIEŚCI DZIEWIĘĆ SEKUND PÓŻNIEJ
Zaraz, zaraz! Mam takie niemiłe uczucie, że chyba o czymś zapomnieli... JEBUUUT!!!
THE END
Opowiadania napisał Vault Dweller,
co na twarzy miał seler.
Jego bazgroły przepisał Czołzen Łan,
wielki Magnat I Wasz Pan.
A KijasS poprawił błędy Czołzen Łana,
choć nie dotał za to banana.
[Wiem, że nie powinienem się tu wpisywać,
ale lubię się wpierdzielać :) - dop. J@_Qb]
[Też sobie porymuje
może czymś to zaskutkuje. - dopis. Qbajot]
PS. Wiem, wiem, moja xywka jest z lekka ograna i banalna, ale WSZĘDZIE OPRÓCZ TEGO KĄCIKA wygląda oryginalnie i odkrywczo;) [Nie to co moja:)))]
Vault Dweller i Czołzen Łan
|