Generalskie tuzy z amerykañskiego Pentagonu zapewne nie s± cz³onkami bractw falloutowych, wiêc nie bêd± rado¶nie tuliæ do w³asnego cyca hakerów, cyberterrorystów czy innych przestêpców, którzy za pomoc± komputera pod³±czonego do sieci dokonaj± szkód w mieniu czy infrastrukturze. Aczkolwiek problem pozostaje taki sam, jak w przypadku choæby "tradycyjnego" ataku terrorystycznego. Terrory¶ci nie maj± swoich oficjalnych biur, siedzib czy nawet pañstw. Korzystaj± za to ze wsparcia bogatych wujków z np. Arabii Saudyjskiej, rozgrywek miêdzy czynnymi a by³ymi pracownikami s³u¿b specjalnych, czy firmami cywilnymi rozgrywaj±cymi kwestie z krêgu bezpieczeñstwa.
W koñcu - wracaj±c do analogii mlecznych - warto pamiêtaæ, czyja rêka karmi³a w latach 80'ch Osamê i Talibów, a czyja rêka do dzisiaj ich de facto chroni i wspiera. Mimo, ¿e obie rêce trzymaj± siê razem i wytyczaj± kierunek walki z terroryzmem.
Ale mniejsza z tym, bo jedno jest pewne. Sztabowcy z armii USA nie moj± zamiaru pozwoliæ by ich kraj sta³ siê kolejn± Estoni± czy Gruzj±, które w latach 2007 - 2008 zosta³y poddane brutalnym cyberatakom przez nieznanych sprawców z Rosji.
Czytaj wiêcej: Wojna za cyberwojnê
Namiary na artyku³ podrzuci³ Pilarious.
|