< POSTKULTURA | << SERIALE
Cowboy Bebop

Plakat z serialu 'Cowboy Bebop' Cowboy Bebop
Produkcja: Japonia 1998-1999
Reżyseria: Shin'ichiro Watanabe
Scenariusz: Keiko Nobumoto
Obsada: Koichi Yamadera, Unsho Ishizuka, Megumi Hayashibara, Aoi Tada i inni
Muzyka: Yoko Kanno & The Seatbelts
Ilość odcinków/serii: 26 odcinków po 25 min.

Wyobraźcie sobie grupę muzyków, grających różne gatunki, którzy wpadli do saloonu na jam session. I w tle kolaż filmów z ubiegłego wieku. Głównymi bohaterami anime Cowboy Bebop nie są jednak muzycy, a akcja nie rozgrywa się na Dzikim Zachodzie, tylko w kosmosie – w roku 2071, na długo po opuszczeniu Ziemi przez ludzkość.

Spike Spiegel, łowca nagród z Marsa, wzorowany w pewnym stopniu na Bobie Dylanie podróżuje po skolonizowanym przez ludzi Układzie Słonecznym wraz z byłym policjantem z Ganimedesa, dość spokojnym Jetem Blackiem, do którego należy statek kosmiczny Bebop (tak, nie jest to imię głównego bohatera, jak zdawałby się sugerować tytuł). Przez pierwsze kilka odcinków kompletują drużynę, na którą złożą się jeszcze nad wyraz pojętny pies Ein, zadłużona i humorzasta Faye Valentine oraz ekscentryczna dziewczynka Ed z talentem hakerskim.

Ogromną rolę w serii odgrywa muzyka. Jakkolwiek znaczna większość to jazz i blues wykonywane przez zespół The Seatbelts (stworzony specjalnie na potrzeby produkcji przez japońską kompozytorkę Yoko Kanno), nie są to jedyne gatunki obecne na ścieżce dźwiękowej. Można natrafić również m.in. na chorały (polski akcent: Jerzy Knetig), a nawet heavy metal (jest poświęcony temu odcinek). Co warto odnotować, pojawia się także cover dość elektronicznego utworu Pink Floyd – On the Run, a dokładniej w sesji #20. I z zatrważająco porażającym efektem.

No właśnie. Każdy odcinek nazwany jest sesją – metafora na początku recenzji nie była przypadkowa. Ma to też swoje konsekwencje. Większość epizodów to właściwie osobne historie, które niewiele wnoszą do głównego wątku. Niektóre są komediowe, inne dramatyczne. Pomimo zaawansowanej technologii, czasem łatwo zapomnieć, że akcja rozgrywa się w kosmosie. Science fiction często przykrywane jest innym gatunkiem – westernem, filmem noir, sensacyjnym, horrorem. Dokonywane jest to często przy pomocy subtelnej parodii i cytatu (sesja #11 wydaje się być dość oczywistym nawiązaniem do Obcego). W ten sposób wraz z bohaterami przemierzamy kolejne planety i księżyce, podobnie jak style muzyczne i filmowe. Kolejne karty są odkrywane bez pośpiechu, co może trochę irytować, ale też wyostrza apetyt.

Pod względem graficznym ciężko narzekać. Chociaż czuć w kresce lata dziewięćdziesiąte (szczególnie przy bardziej komediowych bohaterach), na ogół ludzie rysowani są z względnie realistycznymi proporcjami (zwierzętom również poświęcono wiele uwagi). Podobnie w kwestii mimiki twarzy, nie ma tu uproszczeń i tak często zarzucanych anime kropel potu na pół twarzy. To nic dziwnego, Cowboya Bebopa można zakwalifikować jako tzw. seinen – produkcję przeznaczoną dla młodych mężczyzn. Zatem ogół wygląda raczej poważnie.

Co dla fanów postapokalipsy? Większość wątku związanego z Ziemią, powolne odkrywanie prawdy o tym, co się stało. W szczególności polecałbym sesję #18, w której bohaterowie zwiedzają ruiny w poszukiwaniu przedmiotu z minionej epoki... Całą resztę z łatwością powinni połknąć fani szeroko pojętego science fiction i wielbiciele karkołomnych mieszanek gatunkowych oraz poszukiwacze dobrych ścieżek dźwiękowych. Anime jest utrzymane na bardzo wysokim poziomie i pomimo pewnych znanych z wielu innych schematów fabularnych i pozornej przewidywalności, potrafi zaskoczyć i zainteresować.

Moja ocena: 8,5/10

© 2016 Kamil 'Wrathu' Kwiatkowski

< POSTKULTURA | << SERIALE