< NAUKA I TECHNIKA | << PROMIENIOTWÓRCZOŚĆ
Drwal z Czerwonego Lasu

Ilustracja do tekstu 'Drwal z Czerwonego Lasu'
Ekipa wojskowych likwidatorów, wśrod nich bohater nieniejszego tekstu.

26 kwietnia 1986 roku, około 1:30 w czwartym bloku energetycznym elektrowni jądrowej w Czarnobylu, nastąpił wybuch, który na zawsze zmienił stosunek ludzkości do energii atomowej i pokojowego jej użycia. Zniszczenie rdzenia reaktora w skutek eksplozji i ogromny pożar, który nastąpił później, spowodowały uwolnienie gigantycznej ilości pierwiastków promieniotwórczych do atmosfery oraz skażenia całych obszarów w Białoruskiej i Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (SRR), jak i w Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Ponad 600 tysięcy osób zmobilizowano do walki ze skutkami katastrofy. Zaś 250 tysięcy wzięło udział w najbardziej złożonej i niebezpiecznej części pracy - eliminacji i odkażania najbardziej napromieniowanych obiektów.

Jednym z likwidatorów z pierwszego rzutu był Jewgienij Mielnikow. Dziś prowadzi on szkolenia obrony cywilnej w Jużno-Sachalińsku, a w 1987 r. był oficerem zawodowym Armii Radzieckiej, jednym z tych, którzy zostali wysłani do Ukraińskiej SRR.

- W 1987 roku służyłem w zgrupowaniu wojsk w Niemieckiej Repubice Demokratycznej. Po powrocie zostałem wysłany na Ukrainę do miasta Fastowa. Stamtąd zostałem przeniesiony do Czarnobyla. W tamtym czasie, w październiku, nikt już nie ukrywał co się stało. Wszyscy wiedzieliśmy, że zdarzyła się tragedia, i że okolica została skażona... Nie wszyscy oczywiście rozumieli, co to znaczy. Gdy tam trafiliśmy zdaliśmy sobie sprawę z tego co się dzieje...

Na miejscu trafiłem do samodzielnego batalionu inżynieryjnego. Byliśmy w 30-kilometrowej strefie wykluczenia, pracowaliśmy w bezpośrednim sąsiedztwie samej elektrowni. Większość ludzi została powołana przez wojskowe biura rejestracji i rekrutacji (odpowiednik polskiego WKU - dopisek; Gekon) na obozy szkoleniowe - nazwaliśmy ich między sobą „partyzantami”. W moim batalionie byli głównie górnicy z Donbasu. Bardzo silni i wytrwali mężczyźni. Pracowali świetnie.

Naszym głównym zadaniem była likwidacja skażenia Czerwonego Lasu - kilku hektarów boru iglastego, który przyjął znaczną część promieniowania. Od niego wszystkie drzewa stały się żółte i suche, umarły.. Ten las... Silnie promieniował - był tam bardzo wysoki poziom radiacji. Musieliśmy go zmniejszyć - w jakimś miejscu piłami, gdzieś indziej z użyciem sprzętu. Cięliśmy te żółte choinki, a następnie ciągnikami spychaliśmy je do rowów i zasypywaliśmy ziemią.

Ilustracja do tekstu 'Drwal z Czerwonego Lasu'
Zasypywanie skażonych drzew.

Ponadto tuż przy czwartym bloku znajdowała się baza budowlana. Był tam też dość poważny poziom radiacji. Przed rozpoczęciem pracy wysłano specjalne oddziały zwiadowców - chemicy zmierzyli poziom emisji za pomocą instrumentów, wszystkie odczyty umieścili na mapach. Ustalili, kto może pracować i ile: w pewnych obszarach ludzie byli zmieniani częściej, w innych rzadziej. Musieliśmy później również dosłownie zdemontować całą tę bazę.

Ponadto wojsko rekwirowało skażony sprzęt. Były to samochody osobowe: „Zaporożec”, „Moskwicz”, czasem „Wołga”... Wszystko to okropnie promieniowało. Sprzęt ten zbierano na specjalnych poligonach, a następnie miażdżono czołgiem bez wieży i do rowu potem zasypać ziemią. Powstały tak niewielkie kopce, cmentarzyska ze znakiem numer taki a taki, 182 samochody przechodzą warunkowo ze strony cywilnej na stronę wojska. Podpis.

Nie pracowaliśmy przez całą dobę, ale nie mieliśmy dni wolnych. Mieszkaliśmy w wiosce opuszczonej przez mieszkańców. Wszyscy na podwórkach mieli trochę jabłek, trochę gruszek... A wszystko to było piękne, kuszące... Ale nikt nie jadł - wszyscy rozumieli, że to zabronione. Były miejsca, w których trzeba było iść zygzakiem nie bezpośrednio do celu, był tam wyższy poziom promieniowania. Również ludzie to zrozumieli i nie zadawali żadnych pytań.

Przyznaję jednak szczerze, że w tych wioskach psy były jeszcze gorsze od promieniowania - biegały w ogromnych stadach po 150-200 zwierząt. Zdziczałe, złe, głodne. My, wojskowi, zdrowi mężczyźni, baliśmy się wyjść aby wyrzucić resztki jedzenia. Praktycznie nikt nie miał broni w strefie 30 kilometrów... Pomyśl o tym.

Ze wsi codziennie jeździliśmy pod elektrownię. Pobudka była o 4 rano, a o 5 jechaliśmy pojazdami na bazę w Czarnobylu. Były tam podpisywane rozkazy, wyznaczeni żołnierze rejestrowali dawki promieniowania, które wszyscy otrzymali. Całe te dokumenty były wysyłane do dowództwa... Nawiasem mówiąc, dość ściśle monitorowali dawki - tych, którzy złapali nadmiar, odesłano do domu bez dyskusji.

W bazie przebraliśmy się w brudne ubrania - buty, stary HBs (ХБшка - mundur bawełniany; Gekon) czapkę noszoną w więzieniach, kaganiec (respirator płatkowy; Gekon). Dostawaliśmy litrową butelkę napoju gazowanego. Oczywiście picie czegoś naturalnego było zabronione.

Potem szliśmy do pracy - karczowaliśmy las piłami, wrzucaliśmy wszystko do rowów... Ciągnęliśmy ścięte drzewa traktorami, zasypywaliśmy. Ogólnie rzecz biorąc, było dużo sprzętu... Wszystko to pochłaniało promieniowanie i właśnie tam zostało porzucone w specjalnych mogilnikach. Praca na takich maszynach była niemożliwa. Czasami natknąłem się na bardzo osobliwe okazy - na przykład, widziałem samochód wyłożony od wewnątrz ołowiowymi płytami. Zostały tylko małe szpary dla kierowcy, lub specjalny niemiecki sterowany radiowo dźwig. Z reaktora zbieraliśmy filtry, nazywane były plamiakami. Następnie wywożono je i zabetonowano bezpośrednio przy czwartym energobloku w mogilniku. Promieniowanie tam było ponad normę.

Każdego wieczoru odbywały się odprawy, opracowywano plany, szkicowano zakres prac: który oddział porządkuje, ile osób pracuje, kto dowodzi. Ogólnie rzecz biorąc, z czasem musieliśmy usunąć całą tę 30-kilometrową strefę - wszystkie oddziały zbliżały się od granic zony do elektrowni. Początkowo próbowano zacząć od epicentrum tragedii, ale nie miało to sensu. Następnie sztab postanowił ruszyć od strony granic do reaktora.

Czasami jeździliśmy od wsi do wsi. Te puste wioski, zabite deskami okna... Wszystko to wywołało sensację... Nie strach, ale taki bolesny, nieprzyjemny posmak. Na przykład takie ładne miasto, około 60 tysięcy mieszkańców. Gdy ludzie zostali stamtąd ewakuowani, wszystko tam zostało. Zasłony, kwiaty, zabawki, wszystko to leżało dookoła... Niektóre domy były puste - nie zostały zniszczone, ale wszystkie sprzęty domowe, drzwi, okna, wszystko to zostało usunięte, wyrzucone. Ludzie próbowali obniżyć poziom promieniowania. Okazało się, że nieskutecznie - wszystko jest tam nadal.

Ta pustka... To jakieś szczególne doświadczenie. Kiedy na przykład jest ona pokazywana w wiadomościach postrzegasz ją w łatwiejszy sposób, ale kiedy widzisz to na własne oczy, rozumiesz, że to poważna sprawa. Ta martwota była jeszcze bardziej rozpoznawalna na tle miejsc, w których mieszkali likwidatorzy. W Czarnobylu kino i łaźnia działały przez całą dobę; pracowały centrale telefoniczne. Było tam wielu cywilów, którzy zostali rozmieszczeni w celu usunięcia skutków wybuchu... Byli to naukowcy nuklearni, inżynierowie, nie tylko wojsko. Cały ten gwar gotował się, żył - a wokół była pustka...

Czasami miejscowi ludzie, którzy mieszkali na wsi przed wypadkiem, wrócili - wszyscy martwili się, że zniszczymy ich domy, nie będą mieli już gdzie wrócić. Szli, obserwowali. Częściej jednak nie interesowały ich nawet opuszczone domy, ale zmarli - cmentarz. Odwiedzali swoich przodków.

Cała historia była związana z tym obwodem. Nawet jest prawie legenda... Żyła tam para łosi - i tak się złożyło, że kiedy ustawiono zasieki, łoś był w strefie 30-kilometrowej, a klępa na zewnątrz. Nawet nie wiem, jak w tym samym czasie czasami zbliżali się do drutów, stali i patrzyli na siebie. To było takie smutne. Robienie zdjęć nie zawsze było możliwe - wszystkie wychodziły przepalone, marne... Nawet widziałem tę parę na własne oczy.

Ilustracja do tekstu 'Drwal z Czerwonego Lasu'
Prześwietlone zdjęcie likwidatorów.

Tak było z nami każdego dnia - praca, odprawy, czasem, występowali artyści. Wydaje mi się nawet, że widziałem Kobzona i Pugaczową. Nie wiem czy jest się czym chwalić. To była zwykła służba wojskowa, tylko tak bardzo specyficzna. W tym czasie prawie wszyscy przeszli przez Czarnobyl. Dużo czasu już minęło - onkologia, nawroty i zaostrzenia chorób. Ale to był nasz obowiązek, zadanie dla całego społeczeństwa.

Ilustracja do tekstu 'Drwal z Czerwonego Lasu'
Jewgienij Mielnikow dzisiaj.

Tak czy inaczej, wypadek wiele nas nauczył. Zaczęliśmy odnosić się do takich katastrof technologicznych w inny sposób. Jak było? Wypadek miał miejsce 26 kwietnia, a ludzie nic nie wiedzieli i na 1 maja przybyli z transparentami „Pokój! Praca! Maj!”. I nikt nic wiedział, wszyscy mówili, że wszystko jest w porządku. Teraz ustawa o ochronie ludności przed awariami technologicznymi wyraźnie stwierdza, że ​​mamy prawo wiedzieć co się stało, bez względu na to czy możemy się tam udać, czy nie. Mam nadzieję, że wiele nauczyliśmy się i zrozumieliśmy.

Przynajmniej trochę plusów z tej strasznej tragedii.

Źródło: sakhalin.info.

© 2020 Tłumaczenie: Piotr 'Gekon' Krawczykiewicz

< NAUKA I TECHNIKA | << PROMIENIOTWÓRCZOŚĆ