< NAUKA I TECHNIKA | << FALLOUTY I POSTAPOKALIPSA A NAUKA
Rzut kapslem, czyli religia postapo

Każdy poważny kryzys, a co dopiero apokaliptyczny, to okres religijnego wzmożenia. Tradycyjnymi, stabilnymi do tej pory wyznaniami targałyby wówczas schizmy i herezje. W postapokaliptycznej, skażonej i jałowej glebie rozkwitałyby (lub pleniły się - zależnie od punktu widzenia) różnorodne sekty. Niegościnnymi już gościńcami wędrowaliby charyzmatyczni prorocy i mesjasze; naiwni, szczerzy i miłosierni lub wręcz przeciwnie. Na taki scenariusz zdają się wskazywać historyczne precedensy. W sumie - czysta fantastyka.

Nie znaczy to jednak, że już nic nie da się powiedzieć, jeśli chęć szybowania w obłokach na nośnych (załóżmy) skrzydłach fantazji nie jest dostatecznie pociągająca. Przecież, jeśli katastrofa nie byłaby ostateczna i byłoby jakieś post, to trudno sobie wyobrazić, by mogła ona doszczętnie zmieść istniejące religie. Szczególnie te uniwersalistyczne, z setkami milionów wyznawców rozproszonych po wielu kontynentach, z bogatą wielowiekową tradycją wielu przezwyciężonych kryzysów, z ukształtowanymi i sprawdzonymi podsystemami kontroli i naprawy. Przy takim założeniu wybór chrześcijaństwa i islamu nie powinien być zaskoczeniem. Porównanie ich odporności i plastyczności - zdolności adaptacyjnych - ciekawe samo w sobie, jest tu także sprawdzianem poprawności specyficznego ujęcia religii, kładącego nacisk na jej funkcję komunikacyjną. Taki imaginacyjny stres-test, jeśli doprowadziłby do sformułowania niebanalnych wniosków, mógłby też rozjaśnić co nieco ich genezę i adekwatność do czasów obecnych.

Na historyków nie ma co liczyć. Pytanie o szanse chrześcijaństwa i islamu w czasach postapo, nie jest "naukowe" i nie ma szans na grant czy publikację. Armia specjalistów nie przyjdzie z pomocą, a ogrom materiału - mimo przyjętego ograniczenia - przytłacza. Brak dobrej definicji religii jest dodatkowym kłopotem. Nie siląc się na własną; zgodnie z najczęściej używaną definicją opisową - w której te religie akurat nieźle się mieszczą - wypadałoby uwzględnić trzy aspekty: doktrynalny, organizacyjny i kultowy.

Ten ostatni nie bardzo poddaje się badaniu przyjętymi tu metodami. Jednak intuicja podpowiada, że ze względu na wagę kształtowanych przez niego emocji i zaangażowania - wpływ na temperaturę religii - należałoby przyznać islamowi jakąś premię (powiedzmy +2 do sztuki przetrwania), co wypadnie uwzględnić w ogólnym bilansie. Wprawdzie i w chrześcijaństwie zdarzają się wspólnoty (zielonoświątkowcy choćby), w których diabły są wypędzane hurtowo w obecności wiernych, a charyzmatyczni uzdrowiciele są na porządku dziennym (no, powiedzmy: miesięcznym), ale jest to dalekie od letniej normy. Pusty rytuał nie motywuje jednostki i nie umacnia wspólnoty. Możliwe, że w głównym chrześcijańskim nurcie rytuał podsuwa odpowiedzi na niezadawane pytania i rozwiązuje problemy, z którymi się nikt nie zwraca.

Obie religie powstały na peryferiach. Chrześcijaństwo (w I wieku) w obrębie judaizmu, na kulturowych obrzeżach imperium rzymskiego, a islam (w VII wieku) poza granicami ówczesnych potęg politycznych. Kluczowy okres formowania tradycji przebiegał w zupełnie innych warunkach.

Chrześcijaństwo doczekało się uznania dopiero w IV wieku, po okresowych odgórnych i oddolnych prześladowaniach. Przez ten czas istniało obok państwa. Cesarstwo - najdoskonalsza, wielokulturowa machina polityczna tych czasów, zaanektowało (w czasach Konstantyna) chrześcijański kod, ale jego zasadnicza forma nie mogła już ulec zmianie, mimo postępującego, po części naturalnego w tym wypadku, utwardzania. Outsiderski rys jest czytelny do dziś.

Islam to nowe centrum polityczne powstałe w ciągu jednego pokolenia. W ciągu dwóch następnych osiągnęło oszałamiający sukces, rzuciło na kolana dotychczasowe potęgi i narzuciło swoje warunki. To religia mainstreamowa, lider z urodzenia, obecnie nieco sfrustrowany ale polityczne rozbicie (niewątpliwa plastyfikacja, wbrew istniejącemu ciągle w świadomości wyznawców ideałowi) nie stanowi przeszkody - a może właśnie stanowi niezbędny warunek - dla odrodzenia jego dynamiki we współczesnym świecie.

Analiza musi mieć z konieczności charakter systemowy - określenie filozoficzny byłoby nadmiarem ambicji. Ma ona dwa zasadnicze cele. Po pierwsze: ujawnić i porównać strukturę (logikę konstrukcji, plan budowy, założenia programowe - takie nagromadzenie terminów ma zasugerować pewne pole semantyczne bez konieczności definiowania) czyli najogólniej pojętą formę obu religii. Po drugie: badając tę formę i pamiętając o tym, że nie da jej się całkowicie - bez utraty sensu - odseparować od treści; wykryć i porównać elementy decydujące o plastyczności obu tradycji (w brzydkim technicznym języku - stabilizatory i plastyfikatory). Ich wybór jest arbitralny i naraża na zarzuty rozmaitego rodzaju, ale daje szansę na rzeczową dyskusję, bez klepania katechizmowych formułek i prasowych sloganów.

Historia jawi się tutaj jako anachroniczna skarbnica przykładów, ilustracja wywodu. Trudno. Subiektywny dobór kluczowych przykładów ma nakreślić - oby wystarczająco wyraźnie, a przede wszystkim prawdziwie - tylko kierunek i logikę zmian.

Informatyczna analogia, ułomna jak każda, musi zastąpić cyzelowanie terminologii i mnożenie kolejnych zastrzeżeń. Cierpliwość czytelnika i tak została już wystawiona na poważną próbę. Religia (podobnie jak patriotyzm, czasem komplementarny, czasem konkurencyjny wobec niej) może być - przy tak określonych celach - traktowana jako system, pewien rodzaj nadrzędnego kodu kulturowego przekazywanego kolejnym pokoleniom. Ma on spełniać jeden zasadniczy warunek, ma być stabilny.

Względnie niezmienny i wspólny kod ułatwia albo wręcz umożliwia planowanie i realizację grupowych długofalowych działań (misje, krucjaty, konkwisty i rekonkwisty, dżihad czy też - w nieco innej skali - walkę z "cywilizacją śmierci") - czyli dopasowywanie szeroko pojętego środowiska (naturalnego, społecznego, gospodarczego i politycznego) do własnych potrzeb. Z drugiej strony, to środowisko ma własną dynamikę (ewoluuje, a czasem rewolucyjnie się zmienia) i wywiera presję na systemy komunikacji. Prowokuje nieuchronne błędy i celowe modyfikacje w procesie transmisji (tysiąc lat to 40-50 pokoleń). Trudno mówić o sprzężeniu zwrotnym, bo wektor zmian nie jest stały ale wpływy są obustronne.

Stabilność można osiągnąć zasadniczo na dwa sposoby. Utwardzając kod - tak by wprowadzanie zmian było trudne - lub rozbudowując kontrolę i reguły licencji (czyli organizację). Oba podejścia mają zalety i wady i stosowane są w chrześcijaństwie i islamie równolegle, acz w odmiennych proporcjach, stosownie do dominującej formy.

Podobieństwa pomiędzy nimi, istotne dla przyjętej perspektywy, są wyraźne. Obie religie oparte są na zapisanym Objawieniu. To co zapisane zmienić trudno, a Objawienia wręcz nie wolno. Zatem obie mają, obiektywnie rzecz biorąc, twardy kod. Dokładniejsze porównanie ujawnia jednak poważne różnice. Islam ufundowany jest na Koranie, a chrześcijaństwo na Chrystusie. Oczywista na pozór konstatacja ma dalekosiężne reperkusje. Tekst w jednej religii jest odpowiednikiem osoby w drugiej. Inne porównania nie mają sensu. Ważne dla wiernych gwarancje prawdziwości przekazu potwierdzają ten sposób rozumowania. W islamie taką rolę pełni analfabetyzm Proroka, który z tej racji niczego od siebie dodać ani zmienić w Koranie nie mógł. W chrześcijaństwie jest nią dogmat o niepokalanym poczęciu, wzmocniony w Kościele katolickim dogmatem o niepokalanym poczęciu NMP. Tylko Chrystus bez grzechu (pierworodnego) może być całą Prawdą i tylko Prawdą.

Osoba, szczególnie jeśli jest nią Bóg-człowiek, skłania do spekulacji. Podczas sporów chrystologicznych wykorzystano chyba wszystkie logiczne możliwości wzajemnych relacji pomiędzy ludzką i boską naturą Chrystusa. W tej sytuacji pewien stopień dogmatyzacji - zastanawiające i unikalne zamiłowanie - był w chrześcijaństwie nieuchronny, jeśli pełnić ono miało rolę systemu komunikacji w wielkiej społeczności. Ten kod był początkowo zbyt plastyczny.

Koran z kolei, uznany (po krótkim okresie sporów) za odwieczny, niezmienny, niestworzony, preegzystujący niebiański zapis, osnowę i korzeń rzeczywistości - pozwala co najwyżej na ograniczoną interpretację. Nie jest to w żadnym wypadku twardość absolutna, ale jest z pewnością większa niż w chrześcijaństwie.

Decydujące są tutaj dwie sprzężone ze sobą cechy. Porównując - chrześcijaństwo ma kod otwarty i miękki, a islam zamknięty i twardy. W żadnym wypadku nie należy się tu doszukiwać wartościowania, ani też prób rekonstrukcji pierwotnych, rzekomo "najprawdziwszych" form tych religii. Powyższe opozycyjne terminy mają charakter względny, raczej ilościowy niż jakościowy. Kwestia istnienia lub nieistnienia celowego zamysłu takiej, a nie innej formy tych religii też została pominięta. W konkretnej krytycznej sytuacji historycznej ilość możliwych i dostępnych rozwiązań jest zawsze ograniczona.

Otwartość nie jest tu synonimem tolerancji - triumfujący w średniowieczu islam był całkiem tolerancyjny. Otwartość to możliwość prawomocnego używania innych kodów. Islam ją minimalizuje. Ma własny ideał polityczny (kalifat), jedynie słuszne prawo (szariat) i szczegółowe, zhierarchizowane pięciostopniowo - od obowiązku aż po zakaz - przepisy dla wiernych obejmujące w zamyśle wszystkie możliwe zachowania. Sieć ekspertów udziela odpowiedzi i wyjaśnia wątpliwości (nawet co do pozycji w czasie snu - zalecany lewy bok). To religia z pretensjami do totalności i autarkii, doktrynalnie prosta, opierająca się raczej na codzienności i zbiorowych praktykach niż na teorii teologicznej.

Chrześcijaństwo otwarcie dopuszcza stosowanie obcych kodów, zgodnie z maksymą "Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie". Akceptowało, a nawet uświęcało różne rodzaje władzy, ale z żadną nie związało się na stałe. Kładzie ono nacisk na indywidualną, bardziej moralną niż prawną odpowiedzialność za własne czyny. Intencja jest ważniejsza od skutku - "kochaj i rób co chcesz" (Owsiakowi za jego słynne "róbta co chceta" powinno się dostać raczej za niekompletność hasła, ewentualnie za brak licencji, niż za anarchizm). Jest to religia otwarta i wymagająca od wiernych introspekcji, a przez to indywidualistyczna w znacznie większym niż islam stopniu.

Naukowe teorie są w chrześcijaństwie kontrolowane - są kanony interpretacyjne, których należy się trzymać - ale te teorie są zauważane, dyskutowane i wykorzystywane nawet w biblistyce. Zdeklarowany marksista mógł być w PRL-u uznany za specjalistę i dyskutować z biskupami o Logosie Ewangelii Janowej. W islamie przeciwnie, stosowanie naukowych metod do badania Koranu jest wykluczone. Egzegeza powinna ograniczać się wyłącznie do tradycyjnej hermeneutyki poszukującej głębszych, symbolicznych, alegorycznych i mistycznych znaczeń, prowadzonej przez religijne autorytety.

Podobnie w sztuce. Zakaz przedstawiania ludzkich i zwierzęcych postaci w głównym nurcie islamu (szyitów to nie dotyczy) stabilizuje religijny kod. Tylko przykładowo - w chrześcijańskim średniowieczu zmianom sposobu przedstawiania Ukrzyżowanego, Dzieciątka czy Matki Boskiej towarzyszą przemiany religijności. Ikonoklastyczne skłonności też się przejawiały w tej tradycji, odżyły nawet w dobie reformacji, ale okres ich dominacji był krótki.

Nie sposób przecenić znaczenia języka arabskiego dla stabilności islamu. W Koranie treść i forma są uznawane za integralną całość. Tylko język arabski przemienia, uświęca recytującego i daje mu dostęp do prawdy. Tłumaczenia nie są dopuszczone do rytualnego użytku. W chrześcijaństwie też pojawiała się podobna pokusa. Łacina pełniła w wiekach średnich rolę świętego języka w kościele katolickim. Nawet wyrok śmierci za nielicencjonowane tłumaczenie Biblii (Tyndal) się zdarzył. Starożytna praktyka tłumaczeń (zapoczątkowana przez Wulfilę - pechowo dla Gotów był arianinem) nie została zapomniana (Cyryl i Metody choćby) i odżyła w okresie reformacji. Przecież Wulgata to też tłumaczenie, stąd aktualne pretensje lefebrystów nie mają sensu. Nawet w okresie skrajnego twardego kursu (kontrreformacji) toczono spory o akomodację, czyli możliwość kulturowego dostosowania chrześcijaństwa do chińskich realiów. Ricci przegrał, ale potwierdza istnienie ciągłej i silnej w chrześcijaństwie tradycji adaptacyjnej. Używając efekciarskiego paradoksu - najwybitniejsi teolodzy zmieniali wiele, żeby wszystko pozostało po staremu.

Ta wymagająca wykwalifikowanych kadr strategia czasem zawodziła. Schizma Wschodnia jest najdonioślejszym przykładem. Zbarbaryzowany, podupadły cywilizacyjnie łaciński Zachód był mało interesujący dla greckiego Wschodu, sam też nie był Wschodem zainteresowany. Językowa i kulturowa izolacja mnożyła różnice w kodzie. Od interpolacji (Filioque) w kanonicznym tekście wyznania wiary, przez kontrowersje teologiczne w samym rdzeniu tradycji wynikające z różnic językowych (np. czy grzech pierworodny jest skutkiem, czy przyczyną śmiertelności?), aż po spory wokół praktyki i teorii władzy kościelnej i jej relacji ze świecką (papiestwo czy pentarchia). Niezależnie rozwijane systemy traciły kompatybilność. W tej sytuacji kwestia intencji i uprawnień papieskiego legata z 1054 roku ma znaczenie trzeciorzędne.

Potężnym plastyfikatorem w obu religiach, zawsze podejrzanym ale nieusuwalnym i dlatego kontrolowanym ściśle (na tyle, na ile to możliwe) jest mistyka. Temat to jednak zbyt ezoteryczny jak na ten tekst. Związki religii z polityką pojawiały się wyłącznie w tle. Wiele innych ważnych wątków nie zostało nawet zasygnalizowanych. Wypadałoby porównać plastyczność tradycji w wąskim konfesyjnym sensie (tradycja apostolska a sunna), możliwości porzucenia religii (apostazji), czy też poglądy na możliwość zbawienia poza Kościołem albo Ummą. Jednak cały szereg wniosków można sformułować już na podstawie powyższych wywodów.

Skojarzenie to premia jaką czytelnik (lub gracz) sam sobie dać może, ale nie musi. Nie o skojarzenie jednak chodzi, a o kształt - o brak symetrii kapsla. Niby nie wiadomo co wypadnie ale szanse nie są równe. W pewnych (wąskich) kręgach tytuł artykułu może być czytelnym nawiązaniem do gry - klimatycznej, choć nie zawsze spójnej wizji postapokaliptycznego świata. Religia odgrywa w niej zaskakująco niewielką rolę. Należy - jak w części pierwszej - do głównego wątku, ale w sumie jest raczej okazją do postmodernistycznego żartu, erudycyjnej gry z graczem. Może da się osiągnąć coś więcej? Oszacować potencjał religii w postapo? Z całym szacunkiem - rzecz jasna - dla Emanacji i jej tajemnic.

Ciekawa zależność się pokazuje. Twardemu kodowi (jak zasadniczo w islamie) towarzyszy zwykle luźna, rozproszona organizacja i odwrotnie. Reguła zachowuje ważność także wewnątrz każdej z tych tradycji. Rozluźnienie reguł interpretacyjnych podczas reformacji (rezygnacja z łaciny i wielu dogmatów) pociągnęło za sobą upaństwowienie świeżo powstałych Kościołów, usztywnienie ich zewnętrznym gorsetem. Prawosławie, tradycyjnie opierające się na państwie (zasada autokefalii, tradycje bizantyjskie i rosyjskie) jest mniej zdogmatyzowane od rzymskiego Kościoła. Z drugiej strony, szyici mający coś na kształt hierarchii (z ajatollahem na czele) dopuszczają możliwość kontynuacji Objawienia i nie nakładają na sztukę takich ograniczeń. Wygląda na to, że istnieje pewne - osiągalne na różny sposób - optimum. Nie oznacza to jednak identycznych perspektyw.

Jak zatem wyglądają szanse chrześcijaństwa i islamu w czasach postapo? To zależy od tego co by się zdarzyć miało. Wracamy do fantastyki tylko w trochę innym punkcie. Wiązka katastroficznych scenariuszy (pandemia, wojna atomowa, planetoida na zbieżnym kursie) pod wspólnym tytułem 'powrót do przeszłości', to prawie remis. Wyznawcy obu religii doskonale odnajdą się w minionych realiach (średniowiecznych, czy antycznych), nawet niedoskonale odwzorowanych. Exempla mogłyby być bezpośrednio stosowane, zbędna byłaby teologiczna i prawna ekwilibrystyka. Wskazanie na islam ze względu na rozproszoną organizację, twardość i temperaturę kodu. Jeśli straty - co prawdopodobne - nie byłyby równomierne, to uderzenie (przypadkowe lub nie) w chrześcijańskie centra byłoby bardziej destrukcyjne. Charyzmat urzędowy zostałby wyparty przez osobisty, a tradycję mogłyby czekać poważne zmiany. Nieoczekiwane i niekontrolowane mutacje plastycznego kodu mogłyby doprowadzić do rozpadu wspólnoty na izolowane, niezdolne do długofalowej współpracy, a może nawet - zgodnie z zasadą, że kłótnie w rodzinie są najgorsze - skrajnie wrogie grupy. Znaczenia - przynajmniej czasowo - nabrałyby niszowe dziś wyznania, jak choćby amisze. Nie wyczerpuje to jednak zagadnienia. Powrót z przeszłości mógłby (wręcz powinien, ze względu na znaczenie przypadku - swego rodzaju dryf) odbywać się po innej trajektorii. To jednak można rozpatrzeć łącznie z następną wiązką hipotetycznych scenariuszy.

'Skok w przyszłość'- tym razem nie cywilizacyjny regres ale szybki progres, oznaczałby koniec znanego nam świata - seria przełomowych naukowych odkryć, cyborgizacja, świadomość maszyn, pokojowy (przy konfliktowym mielibyśmy zapewne mieszany scenariusz) kontakt ze stojącą wyżej cywilizacją Obcych. Tu przewaga plastyczności chrześcijańskiego kodu mogłaby okazać się decydująca. Z jednym wyjątkiem - gdyby ci Obcy w żaden sposób nie przypominali ludzi. Istnienie hierarchii powinno wręcz ułatwić adaptację. Jedna z wypracowanych interpretacji zostałaby uznana za oficjalną i narzucona, nawet kosztem pomniejszych schizm. W islamie sunnickim nie byłoby to możliwe, wypracowanie consensusu trwa znacznie dłużej i bywa zawodne.

Zgodnie z przedstawioną koncepcją można się pokusić o sformułowanie ogólnych zasad prognostycznych. W destrukcyjnym scenariuszu islam wydaje się być uprzywilejowany. Jednak, im szybsze tempo zmian, tym bardziej rosną szanse chrześcijaństwa, zwłaszcza jeśli ruch odbywa się po nowym szlaku. Czy tak by się rzeczy miały? Tylko Emanacja raczy wiedzieć. Kapsel nie jest wprawdzie symetryczny ale wynik konkretnego rzutu jest nieprzewidywalny.

© 2012 Jerzy 'Jerzy' Kubok

< NAUKA I TECHNIKA | << FALLOUTY I POSTAPOKALIPSA A NAUKA