< NAUKA I TECHNIKA | << LITERATURA NAUKOWA
Jean Rolin - I ktoś rzucił za nim zdechłego psa

Okładka książki 'I ktoś rzucił za nim zdechłego psa' Autor: Jean Rolin
Tytuł: I ktoś rzucił za nim zdechłego psa
Tłumaczenie: Wiktor Dłuski
Wydawca: Wydawnictwo Czarne
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 224
ISBN: 978-83-7536-232-9

Kupiłem tę książkę bez namysłu. Świetny tytuł recenzji - "Czego uczą nas feralne psy" - w Wyborczej, uruchomił ciąg skojarzeń. Dobry, intrygujący tekst Olgi Tokarczuk przekonał ostatecznie. Redakcyjna notka na okładce - książka Rolina nie jest ani traktatem naukowym o bezdomnych psach, ani czysto dziennikarskim reportażem, lecz znakomitą, nasyconą faktami literaturą... - nie odstraszyła, choć może powinna. I jeszcze ceniona przeze mnie pani prof. Magdalena Środa, pisząca o ludzkiej naturze i przyszłości naszej cywilizacji. Nie mogłem się oprzeć. Postapo w czystej postaci.

Wpaść na taki temat nie jest łatwo. Spodziewałem się więc ciekawego tekstu na ważny temat, napisanego w niebanalny sposób. Przesadziłem. Dałem się uwieść jak uczniak, który na podstawie głosu w słuchawce wyobraża sobie skończoną piękność; jak głupek, który zamawia z karty danie o ładnej nazwie. Rozmiar rozczarowania mierzy się oczekiwaniami.

Podróże po wszystkich kontynentach (bez Antarktydy). Dingo, uwzględniony chyba tylko po to, żeby polecieć do Australii, bo związku z upadkiem cywilizacyjnym, czy moralnym Aborygenów nie widzę. Surferski ślizg po powierzchni. Zawsze On na pierwszym planie. Autor, nie pies.

Tekst jest pusty jak blondynka z seksistowskich dowcipów i odpowiednio do tego uszminkowany. Cienka zupa. Dużo wody, odrobina warzyw, a zamiast reporterskiego mięsa; przyprawy - erudycyjne ornamenty, narcystyczne i pretensjonalne dygresje, świadectwo warsztatowej biegłości, światowego obycia i oczytania autora.

Być może paryskim czytelnikom wystarcza taki powiew egzotyki, nie podejrzewam ich o brak smaku. W ich zaobrożowanym, zaczipowanym i zaszczepionym, sterylnym świecie nie ma miejsca na feralne psy. Podczas wirtualnych podróży all inclusive - gdzie tylko wydawana kasa jest prawdziwa - też nie mają szansy ich spotkać. Możliwe że to kwestia wrażliwości i doświadczeń.

Feralne psy towarzyszyły mi od dzieciństwa, choć wtedy nie wiedziałem że są feralne. Najlepiej pamiętam stalowego doga, chodzący szkielet, który snuł się tygodniami po zakazanych miejscach rodzinnego miasteczka. Na przykład na starym cmentarzu, jeszcze z okresu zaborów, nieprzeniknionej kiedyś gęstwinie, prawie w centrum miasta, naprzeciw komendy MO. Było to ulubione miejsce zabaw dzieci z całej okolicy, pełne półlitrówek i rozwalonych grobowców. Pamiętam zegarek, który kolega z klasy dostał od milicjantów za odnalezienie w jednym z nich zwłok niemowlęcia. Psy omijaliśmy przezornie z daleka, ale zawsze były gdzieś w tle. Coś się chyba u nas zmienia. Ta książka mi to uświadomiła. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że to pierwsza zima, podczas której nie biega wieczorami po wsi wataha psów, od lat wodzona przez żółtą sukę z naprzeciwka. Mało, jak na 35 złotych.

Przyznam, że kusiło mnie (co w tekście widać) napisanie recenzji w manierze autora, chaotycznej i niespójnej, pełnej dygresji które służą wyłącznie autokreacji, ale nie mogłem przesadzić. Nie napisałem niczego o swoich byłych miłościach i aktualnych fascynacjach, o tym co, z kim i kiedy piłem, z czym mi się to skojarzyło, bądź pomieszało. Nie roszczę sobie pretensji do bycia literatem i odkrywania tajemnic ludzkiej natury. Mam nadzieję, że zostanie to docenione. Ta oszczędność i umiarkowanie wynikały głównie z tego, że nie chciałem wywoływać wrażenia nudy i złości, które równomiernie narastały, zastępując początkowe zainteresowanie. Skończyłem lekturę tylko dlatego, że postanowiłem napisać recenzję, by choć tak zemścić się za błędy które popełniłem. Czyż nie tak robi większość ludzi?

Lubię dobre reportaże. Oprócz czysto literackiej satysfakcji mam poczucie - wiem że złudne - kontaktu z rzeczywistością nie do końca wymyśloną, w jakimś sensie prawdziwą. Jestem tam, gdzie nigdy nie będę i może nawet - tak naprawdę - nie chciałbym być. Po tej lekturze jednego jestem pewien - nie chciałbym, żeby Jean Rolin był kiedykolwiek moim przewodnikiem.

Parias, feralny, czy pechowy pies nie przyniósł - czego w sumie można się było spodziewać - szczęścia, autorowi i czytelnikom. Nędzne skrawki ogryzane i okrawane z pozorną lekkością telewizyjnego kuchmistrza ze szkieletów wspomnień, nie złożyły się w smakowitą potrawę. To mogła, wręcz powinna być, dobra książka: doświadczony autor, dobre wydawnictwo, świetny temat...

Zainteresowanych tym co być mogło i powinno, odsyłam do sygnalizowanej już recenzji. Tokarczuk jest lepsza od Rolina! W sumie frapujące, ale skoro Lem mógł pisać recenzje z nieistniejących książek, mogą i inni. Można to tłumaczyć na wiele sposobów, ale jeden - z wielu powodów - szczególnie mi się podoba. Pisana w dobrej wierze recenzja może być lepsza od tekstu wtedy, gdy utalentowany autor domiesza do niej swoje wyobrażenia, pisząc niejako swoją książkę. Temat wciąż czeka. Może Drugie zabicie psa będzie inspiracją, da komuś szczęście i zapewni literacki sukces? Że nawiązanie do Hłaski bez sensu? A co za problem?

© 2011 Jerzy 'Jerzy' Kubok

< NAUKA I TECHNIKA | << LITERATURA NAUKOWA