< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Tomasz Kopecki - Mediapolis

Tomasz Kopecki - Mediapolis Autor: Tomasz Kopecki
Tytuł: Mediapolis
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2009
Liczba stron: 280
ISBN: 978-83-7506-281-6

Wyjść poza szklany ekran

Nad ogromną betonową wsią
Z wolna gaśnie słoneczna żarówka
Pod ogromną betonową wieś
Kocim krokiem podchodzi szarówka

Szklana pogoda
Szyby niebieskie od telewizorów(...)


Lombard - Szklana pogoda

Rok 2096. Złota Republika ocieka szlachetnym kruszcem tylko w siedzibach władz. Figura wielkiego złotego smoka wygląda raczej żałośnie i groteskowo aniżeli dumnie - górując nad szarą, posępną okolicą - betonowym miastem jednakowych bloków. Takie same, bure bloki, identyczne drzwi i okna. A każde z nich niebieskie od ekranu telewizyjnego, którego nie wolno zgasić - Jego Świetlistość, Pierwszy Kapłan i Wielki Mistrz Republiki obwieszcza z tysięcy takich samych odbiorników jedyną i słuszną wolę Inteligencji Wszechświata. Szesnasta dzielnica, trzynasty blok, mieszkanie dwudzieste piąte... A może sto ósme? Jak tu się nie pogubić?

Życie każdego mieszkańca, na każdym kroku, od narodzin po śmierć, znaczone jest szeregami cyfr. Najważniejszy z nich tworzą cyfry numeru ewidencyjnego. Drobiazgowe przepisy, wszechobecna kontrola władz, skromna pensja za bezużyteczną pracę, pracę pozorną, mającą dać namiastkę normalności, wreszcie masa niepotrzebnych gadżetów - to wszystko jest codziennością przeciętnego obywatela Republiki. Pozbawieni dziedzictwa, przeszłości i historii, ludzie w betonowym, anonimowym mieście żyją jak somnambulicy, nawet nie usiłując zastanawiać się nad możliwą alternatywą dla systemu. Między nimi znajduje się jednak Abel, zręczny zabijaka, na co dzień należący do tzw. prawdziwych twórców - naukowców, techników i tych wszystkich, którzy wciąż coś umieją i potrafią użyć wiedzy w słusznej sprawie. Abel, jako jedyna osoba z grupy zwykłych obywateli - a przynajmniej jedyna znana czytelnikowi, bo być może są też inne podobnie zdolne, lecz wyzute z odwagi jednostki - potrafi wyłączyć, unieszkodliwić znienawidzone pudło - ta umiejętność zaważy na jego dalszym życiu... Szukając ukochanej Anny, rzuca się w wir nierównej walki z dyktaturą Pierwszego Kapłana i jego sojuszników - tajemniczych wysłanników świata zewnętrznego, znanego jako IRN - który to skrót do rozszyfrowania pozostawiam już w rękach czytelników.

Powieść - czy też minipowieść, jest to bowiem właściwie większe opowiadanie - reklamowana jest na okładce książki jako esencja tego, co najlepsze u Orwella ("Rok 1984"), Scotta ("Łowca androidów") oraz Moore'a i Lloyda ("V jak Vendetta"). Ta śmiała teza, którą aż chce się podważyć, zostaje prędko zweryfikowana treścią "Mediapolis". Esencjonalność staje się w równym stopniu zaletą, co wadą dzieła.

Ponury, zdehumanizowany świat Złotej Republiki Kopeckiego jest typowy dla fikcji społeczno-politycznej i antyutopii. Smutek i brud, kontrastujące z nowoczesną, sterylną technologią, lokują zaś powieść w nurcie klasycznego cyberpunku (choć raczej na poziomie fantastycznego sztafażu, nie problematyki). Nieskomplikowaną narracją i wartką akcją najbliżej zaś "Mediapolis" do historii sensacyjnej - z typową dla tej ostatniej prostotą. Prostotą, która odbiera książce ciężkość social fiction, a fantastykę sprowadza do poziomu sesji role playing.

Wszystko to, co mamy w "Mediapolis", już gdzieś widzieliśmy: manipulację ludnością za pomocą religii i technokratyczną dyktaturę. Świat szemranych typków i podejrzanych lokali. Rządy sprawowane przy użyciu czwartej władzy - czyli mediów. Powtórzenie w tych gatunkach, w których operuje (czy też chce operować) autor - nie byłoby wadą. Chwiejne nasze czasy nieustannie oscylują między niepewnością jutra, a absurdem codzienności, mocno już zadyszanej w pogoni za nowoczesną technologią, która inteligentnych, zdrowych ludzi, zmienia w niewolników urządzeń, systemów i gadżetów. Pytania o wolność i demokrację wracają w nowym wydaniu i scenerii: medialnego szumu, w którym kwitnie paradoks niedoinformowania przy nadmiarze zbędnych wieści. Refleksji nad podobnymi kwestiami nigdy dosyć. Obronić się w tak gęstej i ważkiej materii można na dwa sposoby: oryginalnością (o którą trudno po Dicku, Lemie, Zajdlu czy wspomnianym już Orwellu, wraz z mnóstwem nie wymienionych z nazwiska twórców) lub stylem, najlepiej zaś łącząc jedno i drugie.

Tymczasem styl Kopeckiego nie zachwyca. Ba, na pierwszych kartach książki jest wręcz irytująco szkolny, poprawnie podstawówkowy. Autor serwuje nam drewniane, klockowato skonstruowane zdania, z rzadka przyozdobione smaczkami typu "Drzwi zostały zatrzaśnięte" czy zwielokrotnionymi użyciami czasownika "być". Taka forma dałaby się przełknąć, gdyby bohaterowie zapadali w pamięć, a ich motywy działania i charakterystyki nie były podane czytelnikowi na tacy. Uderza już nie filmowy, ale gierczany charakter prozy Kopeckiego; opis walki z Wyznawcami Zła, wyposażonymi w obrzyny, do złudzenia przypomina quest z gry komputerowej czy fabularnej, przeniesiony w krainę literatury. Dialogi nie porażają myślą czy refleksją, z którą warto byłoby pozostać po lekturze. Postaci są płaskie, jak bohaterowie kreskówek z cyklu Wesołe Melodie - rozjechani przez walec czy spadający ze schodów fortepian. Samotny wojownik, rewolwerowiec, sierota, pragnący ocalić swoją miłość... Znamy? Ano znamy - istnieje mnóstwo podobnych typów, którzy już u amatorów grających w Neuroshimę wypadają ciekawiej. Nawet czarne charaktery (skądinąd najlepsze ze wszystkich sylwetek), jak szef policji Bronowsky czy Kapłan Julio, to tylko szkice, wzorce, modele, niewypełnione literackim mięsem - treścią, osobowością, historią. Prosty szkic mógłby w takiej mieszance gatunków wydobyć jej zalety. Ale tutaj esencja to nie szlachetny olejek, a tani preparat w proszku, tracący aromat po zmieszaniu go z garścią pomysłów - dobrych, nawet bardzo dobrych, ale przemielonych przez maszynkę formy. Zakończenie jest co prawda dosyć niespodziewane, zaskakujące, ale sprawia wrażenie urwanego, doklejonego na siłę, niektórym zaś wyda się naiwne.

Czy warto zatem komukolwiek "Mediapolis" polecić, a jeśli tak, to komu?

Na pewno tym, którzy nie gardzą tzw. powieścią pociągową - dobrą na podróż, przed snem, dla relaksu na dłuższej przerwie, w pracy czy szkole. Jako tego typu lektura, "Mediapolis" sprawdza się znakomicie. Ba, na poziomie czystej akcji nawet wciąga i jeśli chodzi wyłącznie o dobrą rozrywkę, nie można żałować zakupu. Książkę mogę też zarekomendować czytelnikom, którzy dotąd z podobną mieszanką - sensacji, thrillera i politycznej fikcji - jeszcze się nie zetknęli, a przygody z nią nie chcieliby zaczynać od wielkich nazwisk i opasłych tomów, decydując się na płytszą wodę i stąpanie po lżejszym gruncie. Koneserom gatunku i miłośnikom skoków na głęboką wodę (równie, a może jeszcze lepszą metodą może być przecież: "Zaczynaj od klasyków") - Mediapolis owszem, polecam, lecz tylko jako ciekawostkę, z łatką "niekoniecznie".

Moja ocena: 6/10

© 2012 Małgorzata 'Cichutki Spec' Ślązak

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA