< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Dmitrij Głuchowski - Czas zmierzchu

Dmitrij Głuchowski - Czas zmierzchu

Autor: Dmitrij Głuchowski
Tytuł: Czas zmierzchu
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Data wydania: Rosja 2007, Polska 2011
Liczba stron: 402
ISBN: 978-83-61428-47-3

O powiązaniu między starożytną cywilizacją Majów a zagładą ludzkości raczej nikogo odrobinę zorientowanego w kulturze masowej przekonywać nie trzeba. Chyba najmocniej osadzona w historii popkultury data - pukający do drzwi rok 2012 - według wyznawców teorii spiskowych, posiłkujących się wierzeniami i mitycznym kalendarzem wymarłych ludów indiańskich, zamieszkujących onegdaj dzisiejszy południowo-wschodni Meksyk, ma być czasem końca świata. Te rewelacje nie znajdują potwierdzenia w badaniach naukowców. Niemniej są nośną pożywką dla spragnionych wrażeń konsumentów kultury popularnej, których łapczywość chciwie wykorzystują mass media, sprzedając im coraz bardziej wymyślne sensacje z tym tematem powiązane. Jak to się ma do wydanej ostatnio w Polsce książki Dmitrija Głuchowskiego, autora bestsellerowych "Metro 2033" i "2034", zatytułowanej "Czas zmierzchu"? Ano ma się tak, że młody rosyjski pisarz postanowił zmierzyć się w niej z legendami majańskimi, tworząc przy tym pozycję nader ciekawą, wciągającą, inteligentną i świetnie napisaną.

"Albowiem w świadomości nieuniknionego końca kryje się spokój, a w niewiedzy - nadzieja; niewiedzą zaś i nadzieją żyje człowiek."

Książka opowiada historię zawodowego tłumacza, który otrzymuje zlecenie przekładu starego rękopisu. Dokument okazuje się dziennikiem wyprawy grupy hiszpańskich konkwistadorów, którzy w XVI wieku, z polecenia pewnego franciszkańskiego duchownego, wyruszyli przez niebezpieczne rejony tropikalnej selwy w poszukiwaniu świętych ksiąg Majów. Translator z każdą następną przetłumaczoną stroną coraz mocniej wciąga się w przekładaną przez siebie historię. Postępy nad pracami inkrustują zaś niewytłumaczalne, złowrogie zjawiska oraz coraz częstsze doniesienia o kataklizmach, które pustoszą świat. Młody tłumacz jest przekonany, że między współczesnymi wydarzeniami a historią zapisaną na kartach tajemniczego dziennika istnieje jakaś koneksja.

Głuchowski nie wychodzi jak widać z tematyki apokaliptycznej. Warto nadmienić, iż kolejne rozdziały "Czasu zmierzchu" - podobnie jak wcześniej pierwsza odsłona "Metra" - były przez niego publikowane w sieci i dopiero później zebrane w całość oraz wydane w formie papierowej, a książka chronologicznie powstała przed "Metrem 2034". Zdziwiło mnie więc dość mocno, w którą stronę ewoluowała twórczość Głuchowskiego - "2034" wypełnione było bowiem głównie wycyzelowanymi, odrobinę pretensjonalnymi, quasi-filozoficznymi wywodami, które mało skutecznie zastąpiły dopełniony akcją, frapujący przekaz z "Metra 2033". Wydany w tzw. międzyczasie "Czas zmierzchu" wydaje się natomiast kwintesencją stylu Głuchowskiego.

Książka ma formę dualną. Pierwszoosobowa narracja przepleciona jest napisaną pokrętnym, niełatwym językiem historią z kart dawnego, hiszpańskiego dziennika. Niemal przez cały czas bohater najpierw tłumaczy pamiętnik konkwistadora, a następnie analizuje go. Taki sposób opowiadania zdaje się mocno ryzykowny, gdyż Głuchowski wystawia się na prawie pewne oskarżenia o "wodolanie" i sianie nudy. A jednak - wygrywa! I wygrywa w zaiste fenomenalnym stylu. Rozważania głównego bohatera, jego obserwacje, analiza źródłowego tekstu, a także nieco akcji w dalszej części lektury - to wszystko i wiele więcej zostało ubrane w kapitalny styl. Język i sposób wypowiedzi, jakimi operuje Głuchowski, utwierdzają w przekonaniu, że mamy do czynienia z niezwykłą osobowością i nieprzeciętnie utalentowanym pisarzem (nie sposób wspomnieć i nie docenić pracy tłumacza, Pawła Podmiotki, któremu należą się solidne brawa za perfekcyjną translację).

Powala na łopatki także sam tajemniczy dziennik z szesnastowiecznej wyprawy. Nie wiem skąd Głuchowski wiedział, jak pisano w tamtych czasach - być może taka wiedza nie jest zbyt trudno dostępna, ale zapewne potrzeba nieco zachodu, żeby ją zdobyć - niemniej ja początkowo dałem się nabrać. Byłem autentycznie przekonany, że autor "Metra" zdobył jakiś starożytny manuskrypt i wykorzystał go w swojej książce. Głuchowski potrafi w nieprawdopodobny wręcz sposób wciągnąć czytelnika w obie historie. Tę dziejącą się współcześnie oraz tę - napisaną językiem wymagającym permanentnego skupienia i będącego stylistyczną perełką - która rozgrywa się ponad czterysta lat temu. Skutkuje to tym, iż "Czas zmierzchu" przesiąknięty jest niepowtarzalnym klimatem, momentami bardziej nawet intrygującym niźli ciężka atmosfera postapokaliptycznego moskiewskiego metra.

"Wiara jest podporą, której chwyta się ten, kto wątpi w swoje jutro."

Głuchowski nazywa swój utwór mistycznym thrillerem. Faktycznie jego książka to konglomerat gatunków - spotykają się tu i rzeczony thriller, i powieść przygodowa, i kryminał, i satyra, a wszystko doprawione zostaje elementami fantasy, określanej przez autora mianem "realizmu magicznego". Oryginalny tytuł powieści oznacza po polsku ni mniej ni więcej jak "zmierzch" (to swoją drogą zaowocowało pewnym paradoksem w ojczyźnie Głuchowskiego - w tym samym czasie wydano tam bowiem jego książkę oraz wampiryczny bestseller Stephanie Meyer, którego tytuł po przekładzie pokrywał się z tym nadanym przez niego; popularność - zwłaszcza ekranizacji - wątpliwej jakości dzieła amerykańskiej pisarki wpłynęła co prawda pozytywnie na sprzedaż "Czasu zmierzchu" w Rosji, jednak mający mocno sceptyczny do twórczości Meyer stosunek Głuchowski nie chciał być z nią w żaden sposób kojarzony), co według Głuchowskiego tylko na pierwszy rzut oka oznacza porę dnia. Według niego słowo "zmierzch" określa "stan umysłu między życiem a śmiercią - między mrokiem a światłem". W rewelacyjnym finale konfrontuje ze sobą dwie postawy wobec ostateczności, wobec wyroku - nieaktywną, ale nie bierną oraz podważającą jego nieuniknioność. Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy wyłapią z tekstu datę końca, jednak jest ona w rozważaniu Głuchowskiego najmniej istotna, a tak naprawdę to prztyczek w nos popkultury. Za to faktycznie podszyte mądrą i zajmującą filozofią rozmyślenia - coś, czego brakło w "Metrze 2034" - prowokują do rozważań.

"Czas zmierzchu" to także ironiczne spojrzenie na rosyjskie społeczeństwo, pełne wnikliwych obserwacji i po prostu ciekawych wniosków, na które chyba każdy niebędący obywatelem tego kraju spojrzy z zainteresowaniem. To także książka mocno osobista. Wierzę bowiem, że bohater "Czasu zmierzchu" to swoisty alter ego Głuchowskiego - może nie w pełni tego terminu znaczenia, lecz mocno doń zbliżonym. Nie znam życiorysu autora na tyle, by móc na pewno stwierdzić, że zawarł on w powieści wątki autobiograficzne. Niektóre niuanse przywołane w tekście są jednak na tyle wymowne i szczegółowo przedstawione, że można mieć uzasadnione podejrzenia o ich prawdziwość. I dobrze, bo dzięki temu stopniowo odkrywamy tę naprawdę wyjątkową postać, jaką jest Dmitrij Głuchowski.

"(...) Ziemia, cały świat, że tak powiem, ogół stworzeń i materii, jest rodzajem nadistoty, być może tym ostatecznym, fizycznym wcieleniem Boga, które ludzie zawsze starali się objąć i pokazać. Według tej koncepcji człowiek jest jednym z rodzajów jej komórek. Zaś ludzka cywilizacja jest swego rodzaju guzem nowotworowym. Rak to właściwie niepożądana zmiana zachowania komórek ciała ludzkiego, nieprawdaż?"

Wydawca książki przyrównuje Głuchowskiego do Nikołaja Gogola, Dana Browna i Stephena Kinga. Zestawienie z pierwszym przywołanym przeze mnie, wybitnym twórcą wydaje się na wyrost - niech zatem świadczy o docenieniu talentu Głuchowskiego. Twórczość Browna i Kinga znam w zasadzie z produkcji filmowych, więc trudno jest mi się w tej kwestii wypowiedzieć. Jeśli jednak mam wybierać między zwolennikiem propagowania teorii spiskowych czy nierównym twórcą czytadeł, który czasy świetności ma już za sobą, a świeżym, uzdolnionym autorem z zadatkiem na wielkiego pisarza - chyba nietrudno jest się domyślić na kogo stawiam. I choć "Czas zmierzchu" nie jest pozycją idealną: Głuchowski w swoim stylu rozwadnia akcję w najmniej oczekiwanych momentach, a drobne, z założenia lekkie, humorystyczne, popychające fabułę wątki sprawiają, że nigdy nie osiągnie ona statusu wybitnej - to jednak całokształt powoduje, iż wybacza się autorowi wykorzystywanie nawet sztampowych rozwiązań. Zaś jego obawa, że zostanie zapamiętany jedynie jako twórca "Metra" okaże się bezpodstawna, jeśli będzie pisał takie książki jak "Czas zmierzchu". Bezwzględnie polecam.

© 2011 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA