< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Robert J. Szmidt - Alpha Team
Robert J. Szmidt - Alpha Team

Autor: Robert J. Szmidt
Tytuł: Alpha Team
Oryginalny tytuł: Alpha Team
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2010
Liczba stron: 396
ISBN: 978-83-7574-143-8

Opis zbioru znajduje się w osobnym pliku.

Jeżeli na książkę będziemy patrzeć przez pryzmat okładki, to sprawdzi się stara, ponadczasowa prawda, że ilustrowana oprawa nie może być wymiernym czynnikiem branym pod uwagę przy ocenie tego co między "deskami". Tym razem również. Bo gdybyśmy zawierzyli przyciągającej uwadze okładce spod ręki Marka Okonia, to nie zawiedlibyśmy się całkowicie na zbiorze Alpha Team, ale pewnie zdziwiłoby nas to, że opowiadania lansowane bardziej przedstawiają się gorzej.

Zbiór opowiadań Alpha Team nie jest całkowitą nowością. Chronologicznie pierwszym opublikowanym tekstem był Umrzeć w Lea Monde, wydany w pierwszym numerze Science Fiction z 2001 roku. Potem przyszła kolej na Ognie w Ruinach (wydane w drugim numerze wymienionego wyżej czasopisma również w roku 2001). Następnie światło dzienne ujrzały: Aniołowie (Science Fiction 7/2001), Mały (Science Fiction 20/2002), Ci, którzy przeżyli (Science Fiction 25/2003), tytułowe Alpha Team (Science Fiction 28/2003) i wreszcie Pola dawno zapomnianych bitew (Science Fiction, Fantasy i Horror 03/2006). Okazuje się zatem, że pod świeży nóż recenzencki idą tym razem jedynie dwa nowe opowiadania: Gavien oraz Pogromca Smoków, które całkiem dobrze radzą sobie z pchnięciami i fintami wykonywanymi przez wprawione nawet ramię krytyki.

To mozolne wymienianie opowiadań i dat ich publikacji możecie uznać za bezsensowne, bowiem wszystko można sprawdzić sobie na własną rękę w odmętach Internetu, ale za całkiem przyzwoite uznałem zebranie tych informacji w jednym miejscu. Nie tylko z powodów zachcianek kompilacji danych. Patrząc na daty wydań kolejnych numerów czasopisma Science Fiction, którego redaktorem naczelnym był Robert Jerzy Szmidt i nakładając na to siatkę lepszości albo gorszości jego tekstów, zobaczyć można właściwie jakąś część zarysu biograficznego autora, który pisał teksty o jakości mogącej zostać przedstawioną na wykresie jakby sinusoidalnym. Zaczniemy jednak od początku, kierując się kolejnością ze zbioru, a nie chronologiczną.

Ognie w Ruinach są opowiadaniem przeciętnym, ale nie nudnym. Sens tej przeciętności jest taki, że pojawiające się w tekście wątki, z którymi trudno zgodzić się trzeźwo myślącemu czytelnikowi, rekompensowane są przez rzetelność narracji, pewną dawkę humoru, momenty szokujące oraz przedstawienie wizji tego, co stanie się z polskim miastem po zagładzie atomowej (a w rozwinięciu opowiadania - powieści pt. Apokalipsa według Pana Jana będziemy mogli przekonać się, co stałoby się może z całą Polską). I mimo że zalet wymieniłem tym razem więcej niż wad, to Ognie z pewnością nie powinny aspirować do miana opowiadania niesztampowego czy nowatorskiego. Więcej w osobnej recenzji.

Mały to tekst z pewnością najlepszy pośród pierwszych trzech postapokaliptycznych opowiadań. Mimo że i tutaj cały pomysł na fabułę wydaje się być bardzo fantastyczny i pozbawiony podstaw realizmu, autorowi udaje się przemycić coś, co czytelnikom powinno się spodobać - nie tylko wizję (taką fizyczno-geograficzną) tego co zostanie z naszych miast po wojnie atomowej (znowuż w tej roli Wrocław), ale i wizję tego jak będą się zachowywać ludzie. W opowiadaniu znajdziemy takich pięciu, z których każdy jest reprezentantem innej grupy społecznej. Niestety jednak główny wątek opowiadania, budowany - muszę przyznać - całkiem sprawnie i ciekawie w pewnym momencie po prostu zostaje bezceremonialnie rozwiązany. Nie, żebym widział w tym wielki błąd w sztuce pisarskiej - takiego wniosku nawet nie śmiałbym przedstawić. Po prostu zawiodłem się na tym, że cały mój potencjał ciekawości został tak od razu zaspokojony, jakby autor umieścił punkt kulminacyjny zbyt szybko. Albo akcja skończyła się wcześniej niż fabuła. A szkoda. W każdym razie opowiadanie przypomniało mi krótkometrażowy Bunkier produkcji francuskiej.

Tytułowe opowiadanie zbioru naprawdę trudno jest jednoznacznie ocenić. Być może w celu analizy należałoby wziąć dwa, albo i więcej różnobarwnych pisaków i pozaznaczać fragmenty lepsze, gorsze, śmieszne i żałosne, ale wtedy wszystkie strony mogłyby zacząć przypominać flagi afrykańskich państw. Już sama narracja jest jakaś taka bez wyrazu i to aż do tego stopnia, że kiedy dotarłem do fragmentu opisującego Chrisa, odniosłem nieodparte wrażenie, że każdy bohater opowiadań Szmidta poprawia sportowe przeciwsłoneczne okulary, ociera chustą pot z opalonego na ciemny brąz czoła, po czym nerwowo oblizuje spierzchnięte wargi. Nie oznacza to, że tak jest, ale taka ocena bierze się chyba stąd, że początkowe opisy są niemal rażąco nudne. Niejaki plus mogą stanowić relacje pomiędzy bohaterami i ich wzajemne rozmowy, które miejscami rzeczywiście wywołują uśmiech na twarzy. Niestety zaraz potem musimy odłożyć pisak zielony i wziąć czerwony, kiedy jakiś rubaszny żart jest powodem do zażenowania. No i w ten sposób wychodzi nam malunek barw narodowych jakiegoś Beninu, Togo czy innego Burkina Faso. Dodatkowy minus wynika z fiksacji grą Resident Evil, która pojawia się w opowiadaniu kilkukrotnie i to niestety nie przynosząc mu z tego powodu korzyści.

Pogromca smoków to bardzo króciutki tekst, jednak tym, co pierwsze rzuca się w oczy podczas jego czytania, jest zadziwiająca łatwość, z jaką Szmidt radzi sobie w tej konwencji literackiej. Czysto fantastyczne opowiadanie o tym jak pozbyć się smoka nie jest może powalające, ale z pewnością - w porównaniu z poprzednim w tym zbiorze tekstem - przedstawia się całkiem zgrabnie. No i potrafi wywołać na twarzy choćby nikły uśmiech.

Ci, którzy przeżyli, Gavein oraz Umrzeć w Lea Monde to również opowiadania fantastyczne, z czego dwa ostatnie są połączone fabularnie. Język, którym posługują się bohaterowie tych tekstów stylizowany jest na staropolski, a i w narracji czasem pojawi się jakiś archaizm (chociaż tak właściwie to znalazłem chyba tylko jeden w Tych, którzy przeżyli). Nie rozpisując się o tym za bardzo - wszak to nie tematyka postapokaliptyczna, zauważę tylko, że właśnie te opowiadania zdają się trzymać znacznie wyższy poziom niż trzy pierwsze ze zbioru Alpha Team, a podczas lektury wręcz wyczuwalna jest już wcześniej wspomniana przeze mnie swoboda, z jaką autor odnajduje się w tej konwencji. I właśnie te trzy opowiadania nazwałbym kawałem dobrej literatury rozrywkowej - czyli takiej bez rozbudowanych zarysów psychologicznych postaci, bez skomplikowanej nad miarę fabuły i trudnych wyborów moralnych (chociaż co do ostatniego to można polemizować), za to zasadzającej się na zgrabnie zaplanowanej akcji i kwitnącemu tu i ówdzie poczuciu humoru. Natomiast za nawiązania historyczne należy się Szmidtowi co najmniej jedno piwo z królewskiego browaru.

Potem przychodzi krótka przerwa na nieco gorsze, ale też wcale nie denne i nieprzyswajalne opowiadanie pt. Aniołowie. Po nim możemy za to zagłębić się w moim zdaniem również lepsze od czołowej trójki (i najdłuższe) Pola Dawno zapomnianych bitew. W tematyce naszpikowanych technologicznymi nowinkami opowiadań futurologicznych autor zbioru również nie pozwala sobie na błądzenie. Zresztą i sami bohaterowie, mimo tego szmidtowego posmaku polegającego na pewnej naiwności w podejmowanych przez nich działaniach (a chodzi m.in. o decyzję przyjęcia młodego Nike?a do spółki podjętą chyba tylko z wymogów fabularnych), są całkiem rzeczowo przedstawieni i wymyśleni. Sama fabuła może wydawać się oklepanym pomysłem, ale co z tego, skoro podczas jej przedstawiania autor korzysta z tego, do czego ma talent - konstruuje rozwój i dynamikę akcji równie dobrze, co w Apokalipsie według Pana Jana. I tym razem też, chociaż być może mniej, kopie tyłki zakończeniem, chociaż tym razem nie monumentalnym, a bardziej przewidywalnym. Ale za to uśmiechnąć się można.

Myśl końcową, jakieś podsumowanie całego zbioru bardzo trudno nakreślić. Przede wszystkim szczerze zdziwiłem się tym, że właśnie te okładkowe - najbardziej rozreklamowane opowiadania okazały się najsłabsze w całym zbiorze. No, można tutaj zrobić wyjątek dla Małego, ale i ten tekst mógłby zostać napisany trochę inaczej, a mianowicie w dłuższej formie. Ognie w Ruinach słabym tekstem nie są, ale nie aspirują też do miana rewolucyjnego. Żenująco przedstawia się natomiast opowiadanie tytułowe - Alpha Team, a całkiem mile zaskakuje ostatni z tekstów - ponad stu stronicowa w tym wydaniu space opera. Jeżeli miałbym znów przeczytać zbiór Alpha Team, to właśnie dla opowiadań niepostapokaliptycznych i niech to będzie moim ostatnim zdaniem w tej recenzji. No prawie - zapomniałem jeszcze podziękować Fabryce Słów za egzemplarze recenzenckie.

© 2010 Zrecenzował Janusz 'nie wiem' Zieliński

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA