< POSTKULTURA | << GRY WIDEO
The Final Station

Okłada gry 'The Final Station' Producent: Do My Best Games
Wydawca: tinyBuild Games
Platformy: PC
Oficjalna strona: thefinalstation.com
Data premiery - świat: 30 sierpnia 2016 (PC)
Gatunek: akcji, pociągi, postapokalipsa, 2D, survival, indie, przygodowe gry akcji.

Tory do piekła

Rosyjscy debiutanci, małe studio wydawnicze, 2D i pixel art. Czyżby powtórka z rozrywki?

Gry indie zaczynają ostatnimi czasy coraz bardziej tracić jeden ze swoich fundamentów. Z niszowych produkcji zaczynają wkraczać do salonów. Dochodzi do tego, że wielkie komercyjne studia niejako podszywają się pod developerów niezależnych. Automatycznie powoduje to powtarzalność i przesyt. Właśnie przez to dziwne zjawisko gry bardzo często stają się tak naprawdę kalką starszych tytułów. Do Końcowej stacji przyklejono łatkę małżeństwa This War of Mine z Transarcticą. Jakże błędną łatkę.

"Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa"

W The Final Station nie tylko lokomotywa jest "ciężka, ogromna i pot z niej spływa". Bowiem dużo bardziej słowa Juliana Tuwima pasują do opisania fabuły i klimatu gry. Przytłaczająca ciężarem powoli narastającej beznadziejnością sytuacji. Ogromnie tajemnicza i sprawiająca, że pot spływa nam po karku. Taka właśnie jest historia dotarcia przez nas do Końcowej stacji.

Nasza "przygoda" zaczyna się od enigmatycznego prologu, w którym - niczym w filmach Hitchcocka - jest "trzęsienie ziemi". Rodzi ono mnóstwo pytań i wzmaga apetyt na resztę gry. Okazuje się to być snem, a bohater gry po nagłym przebudzeniu, rozpoczyna dzień pracy, wykonując zawód maszynisty.

"Wagony do niej podoczepiali.
Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali,
I pełno ludzi w każdym wagonie"

Bohaterem, w którego wcielimy się na najbliższe godziny jest Edward Jones. Natomiast naszym najlepszym przyjacielem będzie eksperymentalny model pociągu BELUS–07.

Akcja gry rozpoczyna się 101 lat po niedoszłym końcu świata. Z nieba zaczęły spadać kapsuły z nieznanym gazem, który niczym w opowieści o zombie, zamieniał większość społeczeństwa w makabryczne czarne istoty. Nieliczni, którzy przeżyli styczność z gazem, znacząco zwiększyli swoje możliwości umysłowe. W końcu apokalipsa została zażegnana, a rząd światowy wcielił w życie projekt "Guardian", który miał obronić ludzkość przed kolejnym atakiem. Projekt ten pochłaniając, ogromne zasoby finansowe sprawił, że świat nie zmienił się znacząco przez te 100 lat, sprawiając wrażenie łudząco podobnego do naszej rzeczywistości.

Edward i jego BELUS, wyruszają z kolejnym ładunkiem do kolejnego miasta, prawie nic nie wskazuje na to, co niebłaganie nadciąga. Naszą uwagę i złość przyciąga jedynie niedawno zatwierdzony przez przeklętych biurokratów projekt pozwalający ruszyć z kolejnej stacji dopiero po otrzymaniu specjalnego numeru, który znajduje się w centrali poszczególnych przystanków. Kartka z tym numerem to właściwie połowa naszej rozgrywki, która dzieli się na dwa główne segmenty. Podróż koleją oraz przeczesywanie poszczególnych przystanków, na początku w poszukiwaniu kartki, później szukając środków zapewniających nam jakąkolwiek szansę przeżycia.

Fabułę produkcji naszych rosyjskich sąsiadów układamy sami. Puzzle, które składają się na cały, lecz i tak niepełny obrazek znajdujemy na cztery sposoby. Od postaci napotkanych po drodze lub starających się przeżyć, podróżujących razem z nami w bezpieczne miejsca; od współpracowników kontaktujących się z nami przez komputer pokładowy podczas pokonywania długich pociągiem; lub z internetowych czatów znalezionych na jeszcze działających komputerach właścicieli, którzy teraz najpewniej polują na naszą krew. I oczywiście ze znanych każdemu notatek, listów i dokumentów odnalezionych podczas szukania kodu, lub żywności czy bandaży.

Niczego nie dostaniemy na tacy, trzeba myśleć, choć dzisiejsze gry starają się nas tego oduczyć.

"Po torze, po torze, po torze, przez most, Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las, I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,"

Choć całość gry obserwujemy w bardzo oszczędnym pixel arcie - wszystko w rzucie 2D - a rozrywki nie przerywają nam cut-scenki, filmy lub animacje, to The Final Station jest grą wyjątkowo piękną. W swoim minimalizmie przypomina To The Moon, i tak samo zachwyca, choć nic nie powinno na to wskazywać. Przemierzanie miast, pól czy lasów przy akompaniamencie niezwykłej muzyki przypominającej 8-bitowy minimalizm, często zapiera nam dech w piersiach. Niesamowite jest to, jak tak małymi środkami wyrazu, twórcy pokazali nam tak wiele.

Nasz bohater, i tym samym my, często będziemy musieli patrzeć jak przemierzając ten piękny krajobraz, któryś z naszych pasażerów będzie wykrwawiał się na tylnym siedzeniu. Twórcy gry, starając się wzbudzić w nas dylematy moralne, dali możliwość wybóru podczas rozdzielania zapasów czy leków.

"A skądże to, jakże to, czemu tak gna? A co to to, co to to, kto to tak pcha,"

Pomimo ciekawych rozwiązań fabularnych, niesamowicie dobrze wyważonego tempa rozgrywki oraz piękna samej produkcji, gra nie jest bez wad. Bowiem jej twórcy popełnili najczęstszy błąd debiutantów. Chcieli osiągnąć wszystko, a wyszło nic. Gry nie można uznać za dobrą platformówkę, mechanika jest zbyt oszczędna i po prostu słaba. RPG też z tego żadne, bo rozwój i decyzje opierają się najczęściej na zasadzie to kupisz, a tego nie, ten przeżyje, a ten nie. Kwestie związane z survivalem czy nawiązania do gier z serii Sim też wołają o pomstę do nieba. Jeśli jednak połączymy wszystko i ominiemy hasła reklamowe twórców, to z tej małej, ledwie 5 godzinnej gry, wyjdzie nam bardzo ciekawa produkcja. Bo chociaż The Final Station nie jest grą idealną, to na pewno wartą uwagi. Zwłaszcza, że zostaje w głowie na dłużej.

Moja ocena: 7/10

© 2016 Kacper 'Rodrrik' Kandora

< POSTKULTURA | << GRY WIDEO