< Fallout: Brotherhood of Steel
Fallout: Brotherhood of Steel - recenzja #1

Fallout: Brotherhood of Steel

Jakiś czas temu wszedłem w posiadanie konsoli XBOX wraz z grą Fallout: Brotherhood of Steel. Z początku byłem nieco sceptycznie nastawiony po wielu negatywnych opiniach, recenzjach itp. Jednak postanowiłem zaryzykować i to była świetna decyzja. Ale przejdźmy do konkretów. Gra prezentuje nam nieco inne spojrzenie na całą serię, nie jest to już typowe cRPG, w którym główną rolę pełnią nasze wybory, tutaj najważniejsza jest walka i nie ma możliwości przejścia gry bez strzelania. Czy to źle? Nie wydaje mi się, to zupełnie różne gatunki gier, choć są osadzone w tym samym świecie. Ale do rzeczy.

Fabuła z początku wydaje się banalna, ot mamy nawiązać kontakt z paladynami Bractwa Stali. Jednak wykonując kolejne zadania historia robi się bardzo zagmatwana, ale jednocześnie wciąga coraz mocniej. Czuć, że tą grę robiła ekipa mająca Fallouta we krwi. Na ścianach można zobaczyć plakaty będące splash screenami z poprzednich części, spotykamy również dobrze znane postacie, np. Harolda (trzeba mu przynieść części ciała, które mu odpadły) lub samego Przybysza z Krypty 13, który prosi nas o pomoc w ocaleniu mieszkańców miasteczka. Swoją drogą, po przejściu całej gry mamy możliwość zagrania właśnie Przybyszem, który jest bardzo mocną postacią.

Jak już wspomniałem na początku, nie mamy już do czynienia z grą cRPG jak to było do tej pory, otrzymujemy grę typu hack n'slash z elementami RPG. W miarę nabywania doświadczenia możemy podnosić sobie umiejętności zarówno bitewne jak również medyczne, retoryczne oraz poszukiwawcze. Z początku byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, ale w miarę upływu czasu przekonywałem się, że jest to rozwiązanie bardzo ułatwiające rozgrywkę.

Zmartwiła mnie nieco mała liczba broni oraz pancerzy. O ile broni jest przeciętna ilość, bo możemy wybierać między broniami białymi, różnego rodzaju pistoletami, broniami energetycznymi lub ciężkimi, to pancerzy jest jak na lekarstwo, bo tylko osiem. Należy tutaj zwrócić uwagę, że cały pancerz składa się z czterech części: hełmu, pancerza właściwego, pancerza na ręce oraz ochrony na nogi połączonej z butami. Wśród dostępnych modeli nie mogło zabraknąć odświeżonego modelu Pancerza Wspomaganego, który w połączeniu z protonowym mieczem Tesli, minigunem lub podwójnymi pistoletami laserowymi czyni z nas prawdziwą maszynę do zabijania. Ogólnie, nie jest źle, ale mogłoby być znacznie lepiej (w sumie to miało być w drugiej części BoS, ale niestety podzieliła ona los Fallout Extreme, Fallout Van Buren oraz Fallouta na pierwszą konsolę Playstation).

Ścieżka dźwiękowa jest bardzo mocna i dynamiczna. Wśród twórców muzyki do FBOS możemy wymienić takie zespoły jak Skinlab, Slipknot, Chimaira, Meshuggah czy chociaż Matta Grubera, który stworzył do tej części muzykę ambientową. Jest tutaj najmocniejsza muzyka ze wszystkich serii, jednak perfekcyjnie pasuje ona do dynamicznej walki oraz idealnie podnosi napięcie w ważnych momentach gry. Dodatkowo po przejściu gry jako bonus otrzymujemy klip Skinlab, do którego stworzenia posłużyły materiały z tej gry.

Grafika stoi na przyzwoitym poziomie jak na rok 2004, niestety dzisiaj już nie powaliłaby nikogo na kolana. Na dużych ekranach jest nieostra, a jej największym minusem jest brak przystosowania do 16:9, przez co obraz na ekranach panoramicznych jest zniekształcony, a za animacjami pojawiają się smugi. Mimo wszystko otoczenie prezentuje się ładnie i ciekawie. Budynki nie mają charakterystycznej powtarzalności, każdy ma coś szczególnego co go wyróżnia. Jak już wcześniej wspomniałem, na ścianach widać nawiązania do poprzednich Falloutów, co jest miłym zaskoczeniem i cieszy oko.

Ilość przeciwników niestety szału tutaj nie robi, ale nie jest tak tragicznie jak w dodatkach do New Vegas. Walczymy więc z ludźmi, ghoulami, psami, szczurami, pajęczakami, radscorpionami i wreszcie ze Szponami Śmierci. Przeciwnicy wyglądają dobrze, są urozmaiceni, a przede wszystkim inteligentni. Ludzie chodzą grupami, rozkładają ładunki wybuchowe, prowadzą zmasowany ostrzał, cechują się bardzo dobrą taktyką. Ghoule atakują rozproszeni, najczęściej za pomocą broni energetycznych, ale zdarzają się też jednostki kamikadze (!). Mutanci zazwyczaj wysyłają kilku wojowników, wyposażonych w młoty lub inną broń białą, podczas gdy reszta ostrzeliwuje nas z odległości. Widać więc, że ekipa robiąca tę grę zadała sobie trochę trudu projektując jednostki i ich zachowania. Za to ode mnie ogromny szacun. Przeciwników może nie jest jakaś powalająca ilość, ale za to są inteligentni i nie biegają jak żołnierze RNK, tylko mają taktykę, którą trzeba rozgryźć i znaleźć sposób na jej obejście.

Kolejny minus obrywa się grze za brak możliwości stworzenia sobie własnej postaci. Na początku gry mamy więc możliwość wyboru jednej z trzech postaci (wybór ten rozszerza się do 6 po przejściu gry). Postacie te mają różnego rodzaju ograniczenia, np. Nadia nie może używać rakietnicy i innych ciężkich dział, za to świetnie strzela w biegu, w przeciwieństwie do Cyrusa, który w trakcie strzelania stoi nieruchomy jak kołek, nie może używać dwóch broni jednocześnie, ale za to jest bardzo dobrze zbudowany, a jeden strzał z rakietnicy zostawia krwawe wspomnienia po wrogach.

Podsumowanie. Fallout: Brotherhood of Steel na konsolę XBOX to bardzo dobra gra osadzona w klimacie post apokaliptycznym. Ba, powiem więcej, ta gra jest na tyle dobra, że zapomniałem przy niej o Nowym Vegas. Może nie jest tak długa i tak rozbudowana jak inne części tej serii, ale nie wolno zapomnieć, że jest to HNS konsolowy, a nie typowa rozgrywka cRPG, jaką raczono nas do tej pory. Dodatkowo tryb co-op dla dwóch graczy przy jednej konsoli podnosi jej atrakcyjność, bo co z tego, że mamy super rozbudowany świat gry, z miliardem broni, pancerzy czy dialogów, skoro jesteśmy zmuszeni siedzieć samemu przed konsolą lub komputerem. W trakcie gry z każdej strony spływa na nas czarny humor, za który jedni kochają a drudzy nienawidzą Fallouta. Na minus przemawia jednak mała ilość pancerzy, brak trybu 16:9 oraz brak możliwości stworzenia własnej postaci. Może i mija się z kanonem, może niektórzy jej nie lubią (choć większość z nich pewnie jedynie widziała tę grę na filmach na YT), może i sprzedawała się marnie, ale dla mnie jest to pełnoprawny Fallout, któremu bez wahania i mrugnięcia okiem wystawię 8+/10.


Tweet

© 2011 Zrecenzował Jan 'Nightmaster' Przeklasa

< Fallout: Brotherhood of Steel