< POSTKULTURA | << FILMY
Top Gun

Plakat z filmu 'Top Gun' Top Gun
Produkcja: USA 1986
Reżyseria: Tony Scott
Scenariusz: Jim Cash, Jack Epps Jr.
Obsada: Tom Cruise (porucznik Pete "Maverick" Mitchell), Kelly McGillis (Charlotte "Charlie" Blackwood), Val Kilmer (porucznik Tom "Iceman" Kazansky), Anthony Edwards (podporucznik Nick "Goose" Bradshaw), Tom Skerritt (komandor Porucznik Mike "Viper" Metcalf), Michael Ironside (komandor Podporucznik Rick "Jester" Heatherly), John Stockwell (porucznik Bill "Cougar" Cortell), Barry Tubb (podporucznik Leonard "Wolfman" Wolfe), Rick Rossovich (podporucznik Ron "Slider" Kerner), Tim Robbins (podporucznik Sam "Merlin" Wells) i inni
Zdjęcia: Jeffrey L. Kimball
Muzyka: Harold Faltermeyer, Giorgio Moroder
Czas: 110 min.

Kto nie słyszał o filmie Top Gun z 1986 roku? To jeden z najbardziej znanych filmów wszech czasów, czyli z tej samej kategorii wagowej co Przeminęło z wiatrem czy Casablanca choćby. Pomimo upływu lat nadal się broni jako ponadczasowe dzieło, symbol lat 80. XX wieku w kulturze masowej. Z mało znanego wówczas aktora jakim był Tom Cruise, zrobił gwiazdę wielkiego formatu, która na filmowym firmamencie świeci do dziś. Komuś nie pasuje?

Może się zdarzyć. Urodzeni 10 czy nawet 20 lat po jego premierze mogą mieć wątpliwości. W ich stronę zapewne będzie kierowana kręcona po ponad 30 latach kolejna część przygód wojskowego pilota "Mavericka". Jednak gdy mnie w końcu, po paru podejściach, udało się film na spokojnie obejrzeć to zrozumiałem w czym tkwi siła tego obrazu. I na pewno nie jest nią filmowy wygląd Toma Cruise'a, który spoglądał z plakatów wiszących na ścianach pokoi nastolatków na całym świecie, na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku.

Na ponadczasowość Top Gun składa się idealne wyważenie wielu elementów, które w przypadku innych filmów o podobnej tematyce niepotrzebnie je dociążały, tylko po to by uzyskać jakiś doraźny efekt. Odpowiedzialną za ten stan rzeczy uznałbym współpracę między reżyserem filmu Tonym Scottem oraz producencką spółką w osobach Dona Simpsona i Jerry'ego Bruckheimera (podobno podczas kręcenia Top Gun układającą się bardzo źle). Kolejne filmy które powstały przy ich współpracy jak choćby Karmazynowy przypływ czy Deja Vu idealnie łączą w sobie akcję, niepretensjonalną amerykańskość, niewymuszony humor oraz elementy dramatyczne. Lustrzanym odbiciem tworzenia takich filmów jest - również współpracujący z w/w producentami - reżyser Michael Bay potrafiący dobre, wejściowe pomysły przykryć tonami patosu i żenującego hurrapatriotyzmu na tle powiewającego gwiaździstego sztandaru. Takich rzeczy w Top Gun się nie zobaczy.

A co w nim jest?

Film to historia pilota marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, porucznika Pete'a "Maverick" Mitchella, którego gra Tom Cruise. Jako syn - a jakże - pilota wojskowego poszedł w jego ślady, nabywając sporych umiejętności w zakresie pilotażu. Jednocześnie jednak brak ojcowskiej ręki w okresie dorastania (ten zginął w tajemniczych okolicznościach podczas wojny w Wietnamie) uczynił z "Mavericka" osobę skłonną do ryzyka, arogancką, zuchwałą, idącą własnymi ścieżkami. Mistrzowska ręka z jaką Tony Scott wyreżyserował Top Gun objawia się już choćby w tym, że w filmie nie ma nadmiaru niepotrzebnych scen, za pomocą których inni twórcy chcieli by widzom pokazać jak to niepokorny jest ich bohater. Kuszące w przypadku Toma Cruise'a, potrafiącego w swoich późniejszych filmach pokazać granych przez siebie bohaterów jako niewątpliwych, choć dających się lubić dupków i palantów.

Znawcy procedur panujących w wojsku, i to nie tylko tym amerykańskim, oczywiście będą się wesoło szczerzyć widząc jak w pewnych scenach przedstawiona została ta instytucja. Z drugiej jednak strony spora ilość osób mundurowych, w tym w czynnej służbie, które brały udział w jego tworzeniu każe przypuszczać że nikt tam nie podchodził do sprawy z "kijem w dupie". Czyli że wszystko ma być robione z namaszczeniem i na klęczkach "bo matka armia". I to nawet jeśli weźmie się pod uwagę czas powstania Top Gun, jaką była druga połowa lat 80., gdy coraz bardziej było wiadome że zimną wojnę, również na polu kultury, wygrały Stany Zjednoczone. A takie filmy jak ów znacznie się do tego przyczyniły.

Zaznaczę jednak raz jeszcze, że wychodząc z takich pozycji startowych łatwo można było pójść w stronę przegięcia jak choćby w Rambo 3 czy w innych, zimnowojennych filmach w których rywalizacja między mocarstwami trąci dzisiaj myszką. Tymczasem w Top Gun nawet tematyka czysto wojskowa jest tylko tłem na którym perfekcyjnie rozmieszczono takie elementy jak męska przyjaźń (ale też i rywalizacja), cienie przeszłości idące za głównym bohaterem, czy choćby romans.

Największą siłą Top Gun są sceny lotnicze, w tym walk powietrznych, kręcone z użyciem prawdziwych samolotów, gdyż pełnego CGI wówczas po prostu nie było. Już początkowe sceny jakimi zaczyna się film pokazują kunszt i zamysł filmowców. Z banalnego (dla laika) kołowania przed startem samolotów na pokładzie lotniskowca robią dzieło wizualnej sztuki. To one, a zwłaszcza myśliwiec Grumman F-14 Tomcat, są najważniejszymi bohaterami tego filmu. Odpowiednie filtry, barwa światła, wydostająca się systemu katapult para wodna, najazdy kamery na ludzi z obsługi technicznej wykonujących dziwne ruchy i gesty. To wszystko daje obraz tajemniczego misterium, które ma sprawić by samolot wystartował z krótkiego pokładu i wzniósł się w powietrze.

Czy w "Top Gun" mimo wszystko coś po latach zawodzi lub się jednak zestarzało?

Przede wszystkim polityczna otoczka działań amerykańskich pilotów. W tamtym okresie Stany Zjednoczone, po wyleczeniu się z wietnamskiego kaca, bez większych zahamowań stosowały militarną presję na takie kraje jak Libia czy Iran, nie wspominając już działań w obszarze Ameryki Środkowej. Twórcy filmu zdecydowali się jednak na postawienie naprzeciwko dzielnym pilotom US Navy bliżej nieokreślonego nieprzyjaciela posiadającego zarówno na burcie swoich samolotów jak i na hełmach dużych, czerwonych gwiazd na czarnym tle. A do tego, jakby było mało, ów przeciwnik lata na MiG-ach 28 (?!?), które z oczywistych względów grały amerykańskie myśliwce Northrop F-5 Freedom Fighter. Samoloty te w rzeczywistości, z uwagi na posiadane właściwości lotnicze były stosowane jako "agresorzy" podczas szkoleń amerykańskich pilotów. Co więcej, podczas początkowej sceny rozpoczęcia zajęć w szkole Top Gun pada z ekranu zdanie, że "przeciwnicy" z jakimi będą musieli się zmierzyć piloci będą latać na małych samolotach Douglas A-4 Skyhawk oraz na... F-5. W późniejszych jednak scenach bohaterowie filmu wykonują pojedynki na Tomcatach i Skyhawkach. Widocznie twórcy filmu uznali że dla widza byłaby to za duża zagwozdka jak to się stało że wpierw Tom Cruise w swoim F-14 na niby strzela do Michaela Ironside’a w F-5, by potem zestrzelić anonimowego pilota z nie wiadomo jakiego kraju, również siedzącego za sterami tegoż F-5. Z tym że jak napisałem wcześniej wybór był między aktualną wówczas dosłownością że "wiecie kim są ci źli" co po latach dałoby efekt widowiska jak z lamusa, albo też pójścia w sferę fabularnych niedomówień. Daje to może efekt lekkiej komiczności a nawet kreatywnej cudaczności, choć też nie marszczy nosa jak wrogowie Johna Rambo w drugiej i trzeciej części jego przygód, czy przeciwnicy Jamesa Bonda.

Przyczepić by się również można było do wątku romansu, który od początku filmy rozwijany w mistrzowsko zarysowanych scenach mogących nawet dziś i wzruszyć i rozbawić (dodajmy do tego słynny, choć mi kulący uszy utwór zespołu Berlin), pod koniec rozwiewa się jak spaliny wydobywające się z silników odrzutowych Tomcatów. Wrzucona jakby na siłę, dokręcona już po zakończeniu zdjęć scena w windzie z Tomem Cruise i Kelly McGillis, gdy ta na potrzeby kolejnego filmu zmieniła już kolor włosów oraz informacje ile to razy Tony Scott wylatywał z planu zdjęciowego, pokazują że praca nad Top Gun nie była łatwa. I patrząc na ten film z lekkim dystansem, bez traktowania go jako dokumentu "dobrych, kolorowych lat 80.", mniejsze lub większe zgrzyty można znaleźć. A mimo to udało się uzyskać finalny efekt, który w chwili premiery okazał się oszałamiającym sukcesem komercyjnym i artystycznym. Zaś po latach da się go z zainteresowaniem obejrzeć.

I właśnie takie coś świadczy o ponadczasowości, która jest kluczowym elementem czegoś co można nazwać magią kina lub X muzy.

© 2020 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< POSTKULTURA | << FILMY