Autor Wątek: "Wirus" ("The Strain") - recenzja serialu  (Przeczytany 1326 razy)

Squonk

  • Schronowy Inżynier
  • Gen. armii - Redaktor
  • *
  • Wiadomości: 8805
  • Wytyczając kierunek - Emanacja azymutem!
    • Trzynasty Schron
"Wirus" ("The Strain") - recenzja serialu
« dnia: 03 Września 2023, 15:27:31 »
RECENZJA OPUBLIKOWANA NA FORUM




Napisał: Squonk.

Wirus (The Strain)
Produkcja: USA 2014 - 2017
Reżyseria: J. Miles Dale i inni
Scenariusz: Guillermo del Toro, Chuck Hogan i inni
Obsada: Corey Stoll, Jonathan Hyde, David Bradley, Richard Sammel, Kevin Durand, Miguel Gomez, Ruta Gedmintas, Natalie Brown, Max Charles i inni
Ilość odcinków: 4 serie x 13 odcinków (1 i 2 seria) / 10 odcinków (3 i 4 seria)


Gdy skończyłem ostatni odcinek serialu "Wirus" (ang. "The Strain") na platformie Disney+, w propozycjach do kolejnego seansu pojawiło się znane i do pewnego momentu legendarne The Walking Dead. Jak niewinne dziewczę spieprzające przed hordą zombie, z mojej głowy ulotniły się wszelkie wątpliwości co do tego czy warto było poświęcić tyle czasu, a nawet trochę się przemęczyć by dobrnąć do końca Wirusa. Bowiem przypomniały mi się moje refleksje, gdy zakończyłem pierwszą serię The Walking Dead. I były ono mocno zniechęcające. Za to "zombiaczy serial" zakończyłem oglądać pełen wątpliwości co do sensu zmierzenia z materią mnożących się wątków, które nie zostały zamknięte byle tylko nie zamknąć produkcji tegoż serialu.

I co? I miałem rację! W 2011 roku recenzję zacząłem tak:

Amerykański serial to wieloletnia tradycja zaoceanicznej (a przez to i światowej) telewizji, starająca się połączyć w sobie artystyczny sukces z komercyjnym "trzepaniem kasiory". To pierwsze z reguły jest wtórne wobec tego drugiego, które zależy od wpływów z reklam dla stacji produkującej dany tytuł. Te zaś zależą od oglądalności, na którą składa się ciekawa historia, dobrze zarysowani bohaterowie oraz oczywiście to COŚ, co sprawi, że widz przywiąże się do serialu i będzie śledził kolejne odcinki.


To w teorii, bo w praktyce kiedy jakiś serial osiągnie sukces i nie zostanie zawieszony/zdjęty po pierwszej serii (tzw. sezonie), to następuje walka o utrzymanie jak największej oglądalności przy jak największej ilości nakręconych odcinków. Plącze i gmatwa się losy bohaterów, mnoży i otwiera nowe wątki, nie zamyka i nie wyjaśnia starych. Kuriozum takiego czegoś to np. Dynastia, którą jako dzieciak do pewnego momentu nawet z zaciekawieniem oglądałem. Oczywiście mówimy tu o serialach przedstawiających ciągłą historię, a nie pojedyncze odcinki połączone ze sobą tymi samymi bohaterami oraz luźno prowadzoną, główną osią fabularną.

Co się dalej działo z The Walking Dead to dobrze wiemy. Po maksymalnie możliwym wyeksploatowaniu głównego kośćca fabuły, kręcone są teraz kolejne spin-offy, robiono już chyba tylko po to, bo tabelki w korporacyjnym Excelu zapaliły się na zielono. Tymczasem, choć cokolwiek złego nie powiedziało by się na temat "Wirusa" (o czym będzie poniżej), i będzie to "damn fucking right" prawda, to zawsze zostanie uczucie, czy raczej brak uczucia zażenowania i wymęczenia w/w otwieraniem nowych wątków i nie zamykaniem starych. Bowiem produkcja panów Guillerma del Toro i Chucka Hogana, to historia opowiedziana od początku do końca, ze stałą gromadą bohaterów, z którymi widz nawet jeśli nie do końca mógł się utożsamić, to przeszedł z nimi od początku do końca drogę, obserwując ich zloty, upadki czy przemiany.

Jeśli więc to co napisałem powyżej to taka w zawoalowany sposób podana teza, że warto obejrzeć Wirusa, to teraz w równie podobny sposób zostanie podana jego kluczowa wada. Mianowicie oglądając kolejne odcinki, zgłębiając przedstawianą tam historię, ma się wrażenie że del Toro i Hogan wykonali dobrą robotę nad opracowaniem bazowych założeń serialu. Na historię sięgającą - mówiąc wprost - czasów biblijnych, nałożyli wątki z czasów rzymskich, wiktoriańskich, wreszcie drugowojennych, i czasów już po wojnie. Do tego całość miała być - zapewne - w zamierzeniu, rozliczeniem się z kwestiami jakie motywują człowieka do wybierania dobra bądź zła. Ambitne zamierzenie pokazania zgranych przez popkulturę istot jakimi są wampiry, jako bytów wręcz tworzących historię tego świata, zostało następnie przekazane do obróbki stażystom czy scenariuszowym "autorom widmo". Ci owe zamierzenia obudowali w trochę kanciastą, pełną sztampowych i zgranych motywów. A te zaś były na tyle, na ile to się dało, "odkręcane" w kierunku ambitniejszym, zapewne podczas tworzenia kolejnych odcinków serialu.

Jak podają źródła, w serialu jedną z głównych ról (profesor Abraham Setrakian) miał zagrać John Hurt. Znany brytyjski aktor, emanujący specyficzną powściągliwością swojego warsztatu twórczego, idealnie nadawałby się do roli noszącego "wielki ciężar wielkich tajemnic" staruszka, muszącego stanąć do ostatecznej walki ze złem. Aktor zagrał nawet w pilocie serialu, potem zrezygnował. Na jego miejsce pojawił się David Bradley, który niestety trochę sztampowo podszedł do sprawy. I to w sumie jest chyba największa wada tego serialu. Czyli obsada aktorska, która swoim warsztatem i umiejętnościami nie dociąża tego co widzimy na ekranie, gdy we frapujące wątki fabularne wplata się owa rzemieślnicza sztampa.

Za drugą, kluczową wadę serialu Wirus uznałbym to, że choć jego ambicją jest ukazanie globalnej apokalipsy spowodowanej przez siły zła jakie reprezentuje tajemniczy Mistrz, to całość akcji ogranicza się de facto do Nowego Jorku. Owszem, poniekąd możemy uznać to miasto za "centrum świata", więc jakaś tam logika kryję się za tym, by to tam było owe centrum wydarzeń. Tylko, że to się mało gryzie ze wspominaną w serialu globalną wojną atomową, która w wyniku serialowych zdarzeń wybuchła i doprowadziła ludzkość na skraj upadku. Ambicje twórców może i były duże, ale wykonanie wyszło lekko kameralne, sprowadzające się do trawestacji zagłady Żydów oraz innych mieszkańców okupowanej przez Niemców Europy na realia "wampirze". A przecież jest w Wirusie mówione, że epidemia "wampiryzmu" rozprzestrzeniła się na cały świat, i że za wszystkim stoi ów "szef wszystkich szefów". Siłą rzeczy, nawet już po dojściu do atomowej zagłady, powinien mieć on jakiś dwór, otoczenie, rzeszę przydupasów realizujących jego cele i zadania. Bo czyż Hitler lub Stalin brali do ręki karabin lub wsiadali do czołgu, by poruszyć choćby jeden z kluczowych momentów historii jaką w swoim czasie tworzyli? Nie. Zza biurka, czytając masę dokumentów i po godzinach rozmów z wieloma ludźmi, podejmowali decyzje i wydawali polecenia. A jeśli wyruszali w teren, to byli jak "misie z okienka", które miały inspirować oraz motywować. Gdyby więc - kończąc już ten wątek - twórcy Wirusa, kręcili film o w/w zbrodniarzach, to Hitler musiałby w nim obsługiwać piec w krematorium w Auschwitz, a Stalin jednoosobowo obsługiwać czołg w bitwie pod Kurskiem.

No dobra, to wady. A co sprawiło, że mimo wszystko dotrwałem do końca wszystkich serii i zakończyłem owe oglądanie z poczuciem mimo wszystko "przeżycia" ciekawej, serialowej przygody?

To przede wszystkim (acz mimo wszystko) główni bohaterowie. Żadne tam ideały, żadne wzorce do inspiracji czy naśladowania. Ułomni, pełni wad, wręcz grzechów, ludzie poddani wirowi i pędowi życia. Mąż i zarazem ojciec wybierający karierę zawodową niż swoją żonę i syna, okłamując sam siebie że mu na nich zależy, kręci na boku z koleżanką z pracy, którą również zdradza z inną kobietą. Córka, która oddaje swoją starszą matkę do domu opieki, bo przecież trzeba robić karierę zawodową. Rodzice nie potrafiący zrozumieć wyborów życiowych swojego syna. Ludzie, których doświadczyła historia, jak choćby funkcjonariusz nazistowskich służb, którzy za cel życia obrali służenie innemu złu mającemu w zamiarze wyplenić ze świata zło, jakie jest tworzone przez ludzi. Cała ta zgraja dziwnych, mało dających się lubić osób kręci się po ekranie, kierując się motywami z jakimi widz łatwo się nie utożsami, tworząc jednak de facto przyciągającą do ekranu mieszankę.

Guillermo del Toro to gość, który w swoich filmach lubi "łączyć światy". Ten nasz ziemski, czasem pełen brudu, acz i wzniosłych postaw czy dobra, z tym znanym z bajek, legend czy dawnych podań. Te światy w jego filmach są jak awers i rewers tej samej monety. Choć oglądamy ją z zaciekawieniem, podziwiając jej blask i wartość, to nie bardzo chcielibyśmy ją włożyć do portfela i wziąć ze sobą. W porównaniu do jego innych produkcji, za które mniej lub bardziej odpowiadał, Wirus wydaje się w sumie taką ambitną porażką. Odświeżenie tematyki wampiryzmu, poprzez pryzmat zarówno odwiecznej walki "dobra ze złem", jak i współczesnych czasów gdzie pieniądz może wszystko, a media już nie opisują lecz kreują rzeczywistość, w formacie serialowej nie wypaliło. Transcendencja, tak konieczna, niezbędna wręcz w takiej tematyce, choć z początku serialu została sprytnie zamaskowana nauką, ostatecznie nie ujawniła się w pełnej krasie. Jakby twórcy Wirusa, posługując się sztampowymi rozwiązaniami, w tym akurat przypadku bali się powiedzieć więcej.

Mimo więc tego wszystkiego co napisałem powyżej, warto zmierzyć się z Wirusem. Produkcji, w której z epidemią, hmm... wampiryzmu, walczy się jak z sytuacją kryzysową, by później owa walka weszła na tory będące połączeniem postapokalipsy i dystopii, za wiele chyba nie ma. Dodajmy do tego motyw II wojny światowej i holocaustu, czy szerzej traktowania przez Niemców innych grup narodowościowy jako materiału użytkowego, a otrzymamy wyjątkową na swój sposób serialową produkcję. W niej, jak w wojnie będącej zawsze taką samą, takie same będą ludzkie namiętności i słabości. I to że zawsze znajdzie się ktoś, gotowy je wykorzystać. Czy to przeciw nam, czy do swoich celów. Jakie wówczas wartości będą w nas, by nie ulec i się temu złu nie poddać? Co ciekawe, Wirus w przewrotny sposób, poprzez bohatera mającego takie same korzenie co Guillermo del Toro, daje na to odpowiedź. I to jest choćby duży plus tego serialu.
« Ostatnia zmiana: 05 Września 2023, 22:09:30 wysłana przez Squonk »
Możemy dojść od sukcesu do upadku, od marzeń do urny z prochami. Możemy spaść z czerwonego blasku rakiet, do 'bracie, czy mógłbyś mnie poratować'.

julaa980

  • Szeregowy
  • *
  • Wiadomości: 1
Odp: "Wirus" ("The Strain") - recenzja serialu
« Odpowiedź #1 dnia: 21 Września 2023, 13:41:57 »
Teraz wątki pandemii i apokalipsy są bardzo popularne w popkulturze. Co o tym sądzicie?
« Ostatnia zmiana: 11 Marca 2024, 07:54:42 wysłana przez Squonk »

Jerzy

  • Major - Redaktor
  • *
  • Wiadomości: 1568
  • Nie możesz być lisem, lwem też nie, bądź jeżem
Odp: "Wirus" ("The Strain") - recenzja serialu
« Odpowiedź #2 dnia: 22 Września 2023, 18:20:31 »
Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Bo co pozostaje? A nie mówiłem? Żałosne.
Historia uczy nas tylko tego, że jeszcze nigdy, nikt się z niej niczego nie nauczył.
Coś się kończy, coś się zaczyna- apokalipsa jest wokół.

Maślana Mucha

  • St. chorąży - Redaktor
  • *
  • Wiadomości: 12
  • Victory not Vengeance
Odp: "Wirus" ("The Strain") - recenzja serialu
« Odpowiedź #3 dnia: 18 Stycznia 2024, 08:53:35 »
Mnie się serial podobał, zwłaszcza Fet  i Herr Eichhorst :P A tak na serio to całkiem dobry, przede wszystkim pierwsze odcinki. Co mnie denerwowało, to profesor że swoimi czarami- marami w najmniej odpowiednim momencie i watek miłosny wirusologów  :/