Kolejna powieść z - już teraz -
Uniwersum Metro 2035 przenosi czytelnika w podziemia oraz tunele metra w Kijowie. Czyli na Ukrainę, której jednak na kartach powieści za dużo się nie odkryje, tak jak to choćby było z Rosją. OK, jeśli tożsamościowe wtręty miały by się zawierać między entuzjazmem dla banderowskiej kolaboracji z niemieckimi nazistami, a roztopieniem się w sowieckiej magmie, to czytelnik z Polski mógłby poczuć pewien dysonans. Jednak historia Ukrainy, która jest złączona z historią Polski, nie zaczyna się przecież po 1918 czy 1939 roku. Zaczyna się...
No właśnie, jeśli o jedynie co tu się nasuwa związanego z Ukrainą są czasy Chmielnickiego, to może lepiej już nie rozwijać tego tematu. Zwłaszcza jeśli on mógł być też ciężki dla autora. A ten, ludziom żyjącym w Kijowie, nadał ryt uniwersalności przetrwania w świecie po atomowej zagładzie. Może to i dobrze?
Obserwując uczucia, jakie fani powieści z Uniwersum Metro 2033 do nich mają, nasuwają się skojarzenia z polską sceną polityczną. Albo bezkrytyczny entuzjazm, albo też skrajna wrogość do istniejących tam zjawisk i zachowań. To pierwsze odnosi się do "stalkerów z metra" ubranych w kombinezon OP-1 z kałachem w ręku. To drugie do świata jaki wykreował Dmitrij Głuchowski, a rozbudowali pozostali autorzy. Zwłaszcza gdy akcja wychodzi poza tunele, na zewnątrz. Że jakieś fantasy, że jakieś dziwne istoty, i w ogóle jakoś nie tak jak być powinno. Czyli tylko metro i obowiązkowi stalkerzy, dokonujący w nim bohaterskich czynów. Oczywiście z kałachem w łapie, ubrani w OP-1.Całość recenzji pod tym linkiem.