Autor Wątek: Han Solo: Gwiezdne wojny - historie - recenzja  (Przeczytany 1431 razy)

Squonk

  • Schronowy Inżynier
  • Gen. armii - Redaktor
  • *
  • Wiadomości: 8805
  • Wytyczając kierunek - Emanacja azymutem!
    • Trzynasty Schron
Han Solo: Gwiezdne wojny - historie - recenzja
« dnia: 01 Czerwca 2018, 00:37:11 »

Mimo, że miałem sporą ochotę dołączyć się do strajku fanów i nie iść na Hana Solo do kina - to ze Star Wars łączy mnie widocznie jakiś syndrom sztokholmski, bo nie potrafię mu się oprzeć. Postać Hana Solo była tą, z którą identyfikowałem się zawsze najmocniej - Jedi czy Sith dla mnie stanowią tą samą monetę pełną aroganckich megalomanów, czego najlepiej dowodzą prequele. Nigdy nie czułem też wybitnej solidarności z Rebelią czy Imperium. Rogue One zresztą pokazał że obie strony bywały tak samo złe. A że kocham wolność, kocham kosmiczny western i nade wszystko kocham pilotować statki kosmiczne - to Solo był dla mnie czymś, co po prostu musiałem zobaczyć. Czy wyszedłem z kina rozczarowany? Zapraszam do recenzji.

Spin-off o postaci Hana Solo jest filmem, o który nie prosił prawdopodobnie nikt. I nie chodzi tu tylko o fakt, że wyłącznie Harrison Ford może powołać legendarnego szmuglera do życia. Ze wszystkich potencjalnych historii i pomysłów otrzymujemy film o postaci, która raczej swojego "Origin Story" nie powinna była dostać. Han Solo powinien mieć wokół siebie aurę legendy i tajemniczości, a filmy o jego genezie będą tylko ją umniejszać, dokładając dziesiątki problemów, zbędnych pytań i równie zbędnych odpowiedzi. Wchodząc na salę kinową ustawiłem swoje oczekiwania na optymistyczne, jednak przy tym raczej niskie. I dostałem starwarsowy odpowiednik Ant-Mana. Film, którego nie oczekiwałem i po którym wiele się nie spodziewałem - ale który w praniu wyszedł całkiem przyjemnie.

Całość recenzji pod tym linkiem.
Możemy dojść od sukcesu do upadku, od marzeń do urny z prochami. Możemy spaść z czerwonego blasku rakiet, do 'bracie, czy mógłbyś mnie poratować'.

Rezro

  • St. chorąży sztab.
  • *
  • Wiadomości: 4080
  • Why you people care so much where your souls are?
Odp: Han Solo: Gwiezdne wojny - historie - recenzja
« Odpowiedź #1 dnia: 01 Czerwca 2018, 07:43:07 »
Mimo, że miałem sporą ochotę dołączyć się do strajku fanów i nie iść na Hana Solo do kina

A to niby było na serio? Bo ludzi w kinie było sporo i takie coś wygląda raczej na wymysł hipsterów z Tumblera. Z tego co czytałem w internecie rozczarowujący box office przypisuje się źle dobranemu czasowi (faktycznie to drugi film obok Deadpool'a 2 w tym miesiącu na który poszedłem, a jest jeszcze Jurassic World 2) oraz dramie związanej ze zmianą dyrektora która potencjalnie mogła odstraszyć ludzi.

Ze wszystkich potencjalnych historii i pomysłów otrzymujemy film o postaci, która raczej swojego "Origin Story" nie powinna była dostać. Han Solo powinien mieć wokół siebie aurę legendy i tajemniczości, a filmy o jego genezie będą tylko ją umniejszać, dokładając dziesiątki problemów, zbędnych pytań i równie zbędnych odpowiedzi.

Że co? Przecież Han Solo od zawsze miał origin i jeśli już to problemem było to że ten jest zbyt znany. Tu powiedziałbym że z tym poradzono sobie znakomicie przemilczając fakt że był on synem obalonego rodu królewskiego i że był wychowany przez Wookiee bo było to nieco tandetne (choć zarazem temu nie zaprzeczono) a zamiast tego dostaliśmy całkiem zgrabną historie o chłopcu ze slamsów który przez okoliczności został zmuszony do zostania gwiezdnym gangsterem.

Wchodząc na salę kinową ustawiłem swoje oczekiwania na optymistyczne, jednak przy tym raczej niskie. I dostałem starwarsowy odpowiednik Ant-Mana. Film, którego nie oczekiwałem i po którym wiele się nie spodziewałem - ale który w praniu wyszedł całkiem przyjemnie.

Otóż podpisuję się pod ta oceną. Film nie wybitny, ale naprawdę solidny. Również polecam, daje mu 8/10 (w kategorii kina akcji/przygody).

Cytat: Squonk
Nieco inny dylemat miałem w kwestii robota należącego do Lando - L3-37. Z jednej strony, jej prokomunistyczny tekst czy dwa stanowiły prawdziwy papier ścierny dla moich uszu, podobnie zresztą z okrzykiem małpującym Black Lives Matter.

Co mnie rozwala to fakt że sporo "fanów" hateujęcych Nowy Kanon nie załapało że było to ewidentnym żartem, no ale większość z nich była również zdziwiona wspomnianym camo (no bo w końcu on założył tą organizację). No ale w końcu większość hatu sprowadza się do "pamiętacie gdy Warsy było dobre tak dwie dekady temu?" (serio, to już praktycznie wzór) więc nie powinno mnie to dziwić.