Nie mam zamiaru rozpisywać się i roztrząsać czemu takie, a nie inne filmy dostały tą nagrodę. Tak samo i zastanawiać się jak trudno i ciężko mają osoby żyjące gdzieś w środku Stanów Zjednoczonych, o których opowiada ten czy inny film. Swoiste przyjmowanie jako własnych problemów ludzi żyjących gdzieś tam, przy jednoczesnym odcinaniu się od swoich korzeni kulturowych - co w naszym kraju jest bardzo modne i nowoczesne - prowadzi wygodną i lżejszą ścieżką, do efektów jakie w XIX wieku chcieli osiągnąć niemiecki i rosyjski zaborca. I nawet jeśli brzmi to górnolotnie, to już taki nie będzie fakt że ludzie wszędzie tak samo kochają, jak i cierpią, tak samo też mają swoje marzenia i cele.
Tym trochę takim dygresyjnym wstępem, chciałem niejako samego siebie usprawiedliwić dlaczego w ogóle o tym wydarzeniu piszę. Lecz także nadać agendę, w której nie uważam tej uroczystości za jakieś wyjątkowe święto światowej kinematografii. Jak już, to jako kulminację dokonań amerykańskiej kultury filmowej, która zawiera największy chyba pierwiastek uniwersalności. Tworzony zresztą przez różnorodność kulturową obywateli Stanów Zjednoczonych.
Zaś bardzo może cieszyć fakt, że najważniejszą nagrodę zdobył film, będący bajką o miłości wbrew wszelkim różnicom i przeciwnościom. Co niejako nawiązuje do tego co napisałem wcześniej. O to więc filmy wyprodukowane w 2017, nad którymi się pochylaliśmy, a które zostały odznaczone Oscarami.
- Kształt wody - nagrody za najlepszy: film, reżyserię, muzykę
- Dunkierka - nagrody za najlepszy: montaż dźwięku, dźwięk, montaż
- Blade Runner 2049 - nagrody za najlepsze: zdjęcia, efekty specjalne
Dodatkowo warto wspomnieć, że wśród filmów nominowanych przede wszystkim w kategoriach "technicznych", które jednak nie zdobyły żadnej nagrody, pojawiły się dwa o których również pisaliśmy.