Rozumiem, że ta pseudopolityka w recenzji miała być jakoś baitowa? Bo osiąga dokładnie odwrotny skutek - jak doszedłem do bzdur o totalnej opozycji i Wielkim Spisku Przeciwko Białym Mężczyznom, to przestałem czytać, więc do recenzji niestety odnieść się nie mogę.
Generalnie w mojej ocenie "Ostatni Jedi" jest jednym z najlepszych filmów serii - zaraz za "Zemstą Sithów". Ale poza kilkoma idiotycznymi scenami takimi jak zmartwychwstanie Lei, większość argumentów po stronie ludzi, którym film się podobał jak i tych, którym się nie podobał jest taka sama (
). Odbiór filmu filmu jak się okazuje bardzo zależy od tego, czy oczekiwaliśmy czegoś nowego (wtedy raczej się spodoba), czy po raz czterdziesty "Nowej nadziei" (wtedy będzie smutno). I fakt, to nie jest jakaś supernowatorska fabuła, operuje kliszami, ale bardzo często tylko po to, żeby te klisze złamać - mamy jakiś problem nie do pokonania, twardogłowych dowódców i tych młodych idealistów, którzy wyruszają na samobójczą misję... tym razem tylko po to, żeby zawalić. Zabieg niezbyt ambitny, a w życiu nie spodziewałbym się czegoś takiego w Star Wars. Film jest generalnie od tej strony dość inteligentny - rację mają zazwyczaj doświadczone postacie, a te młode, ale chętne do rozwałki zwykle wychodzą kiepsko na niesłuchaniu ich.
Co do Luke'a - Mark Hammil miał dość spore obiekcje co do jego interpretacji i dopóki wytwórnia garścią dolarów albo groźbą pozwu nie zamknęła mu ust, ogłaszał wszem i wobec że nowy Luke to "nie jest ten sam Luke, którego grałem przed laty". I miał rację - to zupełnie inna postać, ale nie powinno się mieć z tym żadnego problemu. Dlaczego? Otóż po 30 latach (tyle minęło od części poprzedniej? nawet jeśli 20, to też dużo) ciężko spodziewać się, żebyśmy mieli do czynienia z tą samą postacią. Zwłaszcza że po drodze sporo się wydarzyło - nic dziwnego, że zmienił się o 180 stopni. Sam kierunek rozwoju bardzo przypadł mi do gustu - klisza upadłego bohatera jak najbardziej zadziałała. Gdyby jeszcze na końcu pokazał coś więcej niż hologram (stał tam naprawdę i nic sobie nie robić z ostrzału
), cała sytuacja byłaby, jak to powiedział poeta,
zbyt zajebista.
Nie ma sensu bronić filmu, co do którego sami autorzy nie kryją że jest zrzynką z "Nowej nadziei", przed oskarżeniami o bycie zrzynką. Liczę tylko, że w ostatniej części scenarzyści będą bardziej skłonni do rozwiązań z "Ostatniego jedi" niż "Przebudzenia mocy".