[Nie mam pojęcia, czy notka nadaje się na stronę główną. Chciałem wpisać komentarz do niusa na temat ostatniego wydania Schronzinu, ale w trakcie pomyślałem sobie, że ta uwaga ma pewne znaczenie ogólniejsze, no i że może lepiej spróbować nadać sprawie ochrony krajowych upiorów nieco większy rozgłos. Więc rzecz rozwinąłem i tu wrzucam]
Zasadniczo polemicznie o ostatnim Schronzinie.
'Schronzin' nr 7 ukazał się pod koniec października ubiegłego roku. Czyli – biorąc pod uwagę to, jak często podobne zjawisko ma miejsce – ukazał się właściwie dopiero co i wciąż pachnie po nowemu i wygląda apetycznie, niby ciepła szarlotka lub świeżo rozkwitły pąk. Numer w całości poświęcono zombie. Trzeba to oddać twórcom, że wielce korzystna dla procesu lektury jest ta lekko zanieczyszczona – by tak rzec – subtelnie upaprana, biel tła. Widać, że autorzy podeszli do sprawy z wielkim pietyzmem, benedyktyńską pokorą i dyscypliną. Nawiasem zaznaczę, że zdecydowanie bardziej mi się takie tło podoba niż ta cholerna czerń strony głównej z jarzącą się czcionką. No, ale mniejsza z tym. Otóż na tej doskonale niedoskonałej bieli rozpościerają się felietony, recenzje i jeden wywiad. Czytałem owe natchnione felietony. Teksty te czynią wrażenie rzeczowych, solidnych i przejrzystych, mają wszakże jedną zasadniczą usterkę ideową – to naprawdę wszystko jest o zombie i tylko o nim. Nie znalazłem tam żadnej wzmianki o rodzimym, środkowoeuropejskim 'zombie' – o upiorze (upirze, wąpierzu, wampirze).
Jeśli dobrze pamiętam, to wśród różnych historycznych wyobrażeń na temat upiorów można wyróżnić takie elementy (występujące łącznie lub osobno):
1) jest to człowiek pogrzebany, lecz niezupełnie umarły;
2) jest to ciało zmarłego, pozornie wskrzeszone, poruszane siłą czarowską lub diabelską (co mogło zresztą na jedno wychodzić, bo mniej więcej jakoś tak od szesnastego wieku zaczęto coraz powszechniej łączyć ludowe czarostwo z aktywnością diabła, rozumianego po chrześcijańsku, diabła, który miał być niejako władcą, zleceniodawcą i pomocnikiem czarownic);
3) napada na ludzi;
4) roznosi zarazę;
5) aktywny głównie nocą;
6) człowiek zarażony przez upiora sam staje się upiorem (ale to chyba raczej dość późny wariant z Bałkanów; jednocześnie jest tu pewna analogia do roznoszenia zarazy – jednej z głównych cech polskiego upiora z 17-18 wieku).
No i właściwie prawie mamy już gotowego tego zombie. Przy tym, jeśli się nie mylę, to świadectwa wierzeń na temat upiorów są znacznie starsze, pewniejsze i liczniejsze niż pierwsze wzmianki o zombie i ich holiłódzkie modyfikacje. Można nawet – a na prawach spekulacji nawet trzeba – wysunąć domysł, że w genezie wierzeń na temat tej istoty (elementu wierzeń synkretycznych, powstałych przecież stosunkowo późno przez wymieszanie wpływów kultur afrykańskich i europejskich) pewną rolę odegrała obecność na miejscu jakichś ludzi pochodzących z Europy Środkowo-Wschodniej, choćby paru tysięcy polskich legionistów wysłanych na Haiti za Napoleona. Dzielni ci żołnierze niezachwianą wiarę w upiory wynieśli z domowych pieleszy, później zaś, bliżej wieku dojrzałego, ćwiczyli umysły na 'Nowych Atenach' Benedykta Chmielowskiego, dziele encyklopedycznym, w którym sprawa działalności i natury upiorów jest omawiana wszechstronnie i przenikliwie. To musiało wydać jakieś owoce. Wiadomo, że żyją tam potomkowie tych wojaków, może słyszeliście o naszym ziomku, kapłanie wudu Amonie Fremonie?
Idąc zaś dalej tym tropem można łatwo dojść do odsłonięcia, że 'zombie' to po prostu jakiś swojski 'zębiak' albo wręcz 'ząb' (dopełniacz: 'ząba', liczba mnoga: 'ząby'; dawna pisownia: 'zomb', 'zomba', 'zomby'(!)), pewien podgatunek upiora, a cała reszta to nieznaczna miejscowa kreolizacja, tudzież banialuki Anglosasów i Holiłódów. Wywód taki o tyle wydaje się słuszny, że to właśnie zęby wydają się prawdziwie istotowym orężem i atrybutem takiej osobistości, która je ukazuje tym łacniej, że rzadko posiada kompletne wargi, szczerzy je przeto nieprzerwanie, a przy tym mocno lubi coś przegryźć.
Może zatem istotnie jest to późny bękart naszego upiora, jego wysoce inwazyjna krzyżówka, która, niby jakaś oryginalna coca-cola, jest nam teraz wciskana za dolce. Tego nie przesądzam. Tak czy siak, raczej trzeba go zwalczać, naszego upiora zaś – chronić ustawowo jako krytycznie zagrożony gatunek endemiczny.