Wybrałbym się autem terenowym. Powiedzmy Land Roverem Defenderem, ale nie jest to szczególnie ważne, biorąc pod uwagę wysokie prawdopodobieństwo tego, że auto zdewastuje tornado. Zabrałbym ze sobą komplet rac świetlnych, gdyby w jakimś ponurym scenariuszu doszło do tego, że po katakliźmie zostałbym na miejscu unieruchomiony. Oczywiście nie zacząłem od podstaw - buty desanty, szczelna nieprzemakalna, przeciwwiatrowa, długa i oddychająca kurtka (jakiś goretex?). Taki zestaw zapewni mi osłonę przed przemoknięciem i późniejszym wyziębieniem, które zybko mogłoby się skończyć chorobą, zważywszy na krytyczne warunki, w których nie dałoby się na przykład nic i nigdzie rozpalić.
Idąc tym tropem dobry śpiwór, koce, porządny namiot, który mocno daje się przytwierdzić do ziemi (do rozstawienia PO ewentualnym tornadzie). Parę aspiryn, antybiotyk (także w maści), opatrunki, płyn do odkażania ran (niekoniecznie woda utleniona, są skuteczniejsze, choć droższe specyfiki w aptece, niekoniecznie też spirytus). Jeśli przeżyję, to może być tak, że będę ostro poturbowany, pomoc może nie nadejść szybko, muszę być pewien, że będę w stanie zaczekać na pomoc, albo odzyskać siły, żeby wrócić samemu, a nie popadać w coraz gorszy stan w wyniku zakażeń itp. Wobec tego dalej: coś do usztywnienia kończyny, kule, opaski uciskowe, zestaw do samodzielnego zszycia otwartej rany (to może i silny lek przeciwbólowy?). Leki nasenne (wbrew pozorom nie będę musiał raczej czuwać w nocy - nawet zwierzęta szukające ochrony nie są przecież groźne, natomiast może się okazać, że zwyczajnie nie będę mógł spać, gdyby po długiej samotności w lesie zaczęła mnie atakować jakaś psychoza - a człowiek bez dobrego snu jest wrakiem). Wymieniłem sporo, ale nie zajmie to jednak tak dużo miejsca, jak można by się spodziewać, a umożliwia rekonwalescencję i prewencję, siła organizmu najważniesza.
Jeśli chodzi o jedzenie - puszki, słoiki z długim terminem przydatności. Umożliwią przeżycie dość długiego czasu, w razie gdybym leżał gdzieś nie mogąć się ruszać, czekając aż np. uszkodzona kończyna odżyje. Ponadto: suchy prowiant o długim terminie przydatności - gdybym wyruszył w drogę, puszki będą ciążyć, suszone wyroby dostarczą energii, ale zaoszczędzone kilogramy pozwolą na przykład wziąć trochę więcej wody. Oczywiście wody biorę ze sobą duży zapas - mogę liczyć przy brzydkiej pogodzie na łapanie wody z deszczu kiedy już będę w trasie, zanim wyruszę mam jezioro, ale wzięcie dodatkowej wody nie jest problematyczne, a jest bardzo rozsądne. Przyda się też coś o wysokim stężeniu cukru - batony, czy trochę coli - duży zastrzyk energii małym kosztem obciążenia. Oczywiście przyda się jakiś polowy zestaw naczynio-sztućcowy
Mała butla z gazem lub dwie - kiedy wszystko będzie przemoczone, a ja być może unieruchomiony, ogień będzie potrzebny, a inne sposoby jego rozpalenia mogą być znacznie utrudnione. Oczywiście zapałki, zapalniczki - pod kurtką, może w jakimś pokrowcu nieprzemakalnym dodatkowo - i o rozpalenie nie muszę się martwić. Kanister benzyny, może nawet trochę brykietu i jakieś grillowe rozpałki. Może brzmieć śmiesznie, ale trzyma żar i temperaturę, nie pali się tak szybko jak drewno, a w przypadku skrajnie pesymistycznym - nic innego suchego nie zostało - to zawsze może okazać się jakimś dodatkowym plusem.
Biorę zestaw narzędzi samochodowych, porządny młotek, wielką siekierę, ale też i małą, lżejszą (o nożu nie wspominam - przecież nigdy nie wyciągam go z kieszeni), nie wiem czy narzędzia się przydadzą, ale lepiej mieć za dużo - jakby auto przetrwało, a głupim trafem w lesie złapałbym gumę - to byłby szczyt ironii.
Latarka - koniecznie z diodą cree, najlepszy stosunek wydajności świetlnej do poboru energii chyba, mała waga, bardzo dużo światła. Do tego stosik baterii. Więcej elektroniki - to tylko jeszcze jedna latarka, może nawet dwie, np. latarka na głowę, żeby mieć światło i dwie ręce wolne, latarka ładowana przez potrząsanie. Dlaczego nie wspominam o telefonach, radiostacjach, gpsach itp.? Jak widać powyżej, przewidziałem skrajnie pesymistyczną sytuację - agregat prądotwórczy to dodatkowy kolos, radiostacja - a to będę sobie załatwiał specjalne pozwolenia na nadawanie przedy wyjazdem do lasu? I majątek? Raczej nie. Raczej jestem zwykły Kowalski, który przygotowuje się z tym, co zwyczajny Kowalski z łbem na karku, ma w garażu. Można wziąć dobrą krótkofalówkę, może nawet z podkręconym pasmem, choć legalność tego pozostawmy na inny rozdział. Ale nie możemy na niej polegać, traktujmy jako "może się przyda". Przetrwania od niej nie uzależniajmy. Generalnie elektronika szybko siada, czy to woda, czy nawet słaba bateria - z lasu do miasta bardzo daleko, wszystko padnie nim dojdę nawet do okolicy, w której będzie zasięg GSM. A jak wyruszę w drogę, nie będę taszczył akumulatora do podładowywania telefonu - potrafię się obejść w lesie bez gadżetów.
Co jeszcze? Rower! Koniecznie lekki, z bagażnikiem i torbami na sprzęt (oczywiście mam też mały i duży plecak na zwykłą podróż pieszą). Być może drzewa będą tak połamane, że się nie przyda, ale może być tak, że tylko od czasu do czasu będę musiał z rowerem nad jakimś przechodzić. Przyspiesza trasę po prostu ogromnie. Gratisem do roweru ochraniacze i kask - może szczęśliwie coś co miało rozwalić mi głowę, spowoduje tylko ból w karku. Skoro to Land Rover, to na dachu zmieści się kajak - może jeszcze lepsza alternatywa dla roweru, jeśli po katakliźmie się wypogodzi, a jezioro pozwala się zbliżyć do cywilizacji. Mapy? Nie, mapę okolic mam w głowie. Jeśli już kompas - choć przecież potrafię wyznaczyć północ. Map w lesie używają chyba tylko nastolatki w amerykańskich horrorach.
No więc zajeżdżam na miejsce. Wszystko co ważne, wszystko co wymieniłem, do piwnicy, w najdalszy, najniższy i najlepiej chroniony punkt. Kiedy auto odleci, ja nadal będę miał koło siebie to czego potrzebuję. Potem siekiera - i robimy zapas drewna. Dopiero potem otwieram puszkę piwa, rozpalam ognisko, piekę kiełbasę i wyję do księżyca.
Jako, że zwykła nuda może powodować gorsze rzeczy niż tornada - mam ze sobą parę książek, gitarę, wędkę, może nawet jakąś grę planszową, w którą można grać samemu. No i do licha ciężkiego - kilka gazet z gołymi babami.
W końcu nadchodzi kataklizm, zbiegam do piwnicy, przygotowanymi wcześniej meblami/deskami, zabarykadowuję się od środka (a raczej buduję ścianę z mebli), zabijam gwoździami drzwi - cokolwiek, co zależnie od architektury domku, spowoduje mniejsze szanse na wyciągnięcie mnie ze środka. Jeśli przetrwam w środku - małe piwo, wszystko co trzeba mam pod ręką, mogę tam sobie nawet jakiś czas pomieszkać, strzelając racą od czasu do czasu, wołając przez krótkofalówkę w eter, krzycząc i opowiadając sobie sprośne dowcipy.
Jak mnie wyssie i rzuci w las - jakieś batony, leki, opaskę uciskową i nić do szycia mam pod ręką, sporo przydatnych rzeczy może zwyczajnie leżeć dookoła - jakoś się pozbieram.