Ryzyko raka wzrasta z wiekiem w stopniu wykładniczym i po 120'tu wzrasta ono diametralnie..
Jakiego raka, w jakiej skali czasowej i według jakiego podręcznika? Rozumiem uogólnianie, ale jeśli podajemy konkretne dane ("w stopniu wykładniczym"), to chcę, żeby wszystkie były konkretne, bo inaczej wygląda to na niezrozumienie tematu. Kompletne, biorąc pod uwagę jak szerokim pojęciem dotyczącym bardzo zróżnicowanej grupy chorób jest "rak".
znane jest już jednak kilka genów których wyłączenie może podwoić nasze życie.. zwiększając ryzyko raka
Nieprawda. Chyba, że nie wiem o jakimś naprawdę gorącym odkryciu. Geny, których inaktywacja mogłaby zwiększyć nasze życie to geny przyspieszające metabolizm, a ich inaktywacja zmniejszy też ryzyko raka, bo enzymy naprawy DNA będą miały więcej czasu, żeby zadziałać. Geny o których prawdopodobnie mówisz to geny apoptozy. Owszem, mogą sprawić, że komórka stanie się nieśmiertelna przy sporym ryzyku nowotworzenia, ale właśnie - działają w skali komórki a nie całego organizmu. Proste wyłączenie ich nie przyniesie człowiekowi niczego dobrego, bo pewne komórki MUSZĄ umrzeć, żeby człowiek mógł żyć.
Natura jest płytka
Nieprawda, jest cholernie złożona, a to myślenie człowieka jest płytkie przez sprowadzanie do abstrakcji jej problemów.
naturalne dążenie do eliminacji większości (mówię o większości, a nie wszystkich) ludzi starszych
Które z praw biologii do tego dąży? Bo słyszałem tylko o doborze naturalnym, który owszem, dąży do eliminacji, ale nie osobników starszych tylko gorzej przystosowanych. Jeśli osobniki starsze będą lepiej przystosowane, ich przeżycie będzie promowane, co nie musi być niekorzystne z punktu widzenia rozrodczości - ilość osobników starszych może pozytywnie wpływać na poziom przyrostu naturalnego, choćby ze względu na to, że osobniki stare będą przez swoje doświadczenie zabezpieczać byt młodszym i tworzyć warunki do płodzenia potomstwa. Czy większość osób starszych zostanie wyeliminowana czy mniejszość- to już tylko kwestia statystyki. Jestem w stanie wyobrazić sobie społeczność, której na rękę będzie większa ilość starszych. Natura nie patrzy na wiek.
a ujemny przyrost naturalny w starzejących się społeczeństwach to niestety potwierdza
To jest rozumowanie w odwrotnym kierunku. Społeczeństwo starzejące się z definicji (przynajmniej tej biologicznej, w demograficzną nie wnikam, bo rozmawiamy o naturze a nie demografii. (przynajmniej ja) ma przyrost naturalny na poziomie ujemnym. Gdyby większość osobników była w wieku rozrodczym, a przyrost ze względu na czynniki środowiskowe był ujemny, nadal byłaby to zbiorowość starzejąca się, gdyż w perspektywie zwiększałaby się ilość osobników starszych nad młodszymi, których jest niedobór. Gdybyśmy wzięli na przykład zwierzęta, które się nie starzeją, albo starzeją się w tak długim czasie, że nie ma to znaczenia w sensownym odcinku - a są i takie - i wyselekcjonowali tylko te najstarsze z nich, po czym wsadzili je w idealne warunki, mielibyśmy gigantyczną średnią wieku i ogromny przyrost naturalny. Społeczność z przewagą osobników starszych z dodatnim przyrostem. Jeśli rozmawiamy o naturze, a zwłaszcza jej ogólnych prawach, nie można ograniczać się do ludzi - to dopiero jest płytkie. Zresztą, u ludzi też wyobrażam sobie taką sytuację. Mamy nasze społeczeństwo starych ludzi za kilka lat. Nagle traci dostęp do antykoncepcji, czy to z powodów prawnych, w celu zwiększenia przyrostu naturalnego, religijnych, czy to jakichkolwiek innych. Medycyna jest wysoko rozwinięta, więc umieralność osób starszych jest mała. Noworodków jeszcze mniejsza. Statystycznie będąca w mniejszości - nie miażdżącej, ale mniejszości - grupa ludzi w wieku reprodukcyjnym nagle zaczyna mieć dużo dzieci, więc pojawia się ogromny przyrost, nie równoważony zwiększoną śmiertelnością osób starszych. Społeczeństwo starych ludzi z dodatnim przyrostem. Inny przykład - kompensacja powojenna. Weźmy wojnę, w której przymusowo do wojska wcielani są młodzi mężczyźni. Ginie ogromna ilość młodych osób w wieku reprodukcyjnym, starsi zostają w domu. Jest ich przewaga liczebna. Po wojnie przyrost gwałtownie skacze, a umieralność starych ludzi jak była, tak jest. Kolejne stare społeczeństwo z dodatnim przyrostem.
Wybacz, ale nie zaprzeczysz chyba że większość (choć nie mówię że wszyscy, w tym i ty) katolików (lub szerzej ludzi wierzących) ma niewielkie pojęcie o nauce?
Zaprzeczę.
już po dekadzie nasza pamięć zaczyna się zacierać i staje się z czasem abstrakcyjna
Nasza pamięć jest abstrakcyjna od momentu powstania. Nigdy nie była dokładna, zawsze jest przetrawiona przez emocje i doświadczenia. Mózg jest jednak niczym innym jak fizycznym nośnikiem danych. Kiedy na fizycznym nośniku danych zaczyna brakować miejsca, stare są usuwane, albo nowe nie przyswajane. Człowiek do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje pewnej wiedzy o sobie, swojej tożsamości itp. Jeśli na to zabraknie miejsca, bo po 500 latach może zabraknąć, to może się zrobić ciekawie. Taki człowiek może być też niezdolny do życia. Dalej: zdolność wyszukiwania informacji w przeładowanej bazie danych jest ograniczona. Chciałem uniknąć porównywania mózgu do komputera, bo to trochę obraźliwe dla mózgu, ale na tym przykładzie widać ładnie. Im większy w komputerze jest śmietnik, im bardziej zapchany jest rejestr systemu, tym działa wolniej, gorzej, zawiesza się i psuje. Poza tym kumulują się wirusy - w metaforze mózgowej urazy psychiczne - i różne drobne błędy, które ostatecznie doprowadzą do posypania się całego systemu. Nie wspominając już o urazach fizycznych, z którymi radzimy sobie coraz lepiej, ale wciąż miażdżyca, mikrozawały czy AD są problemami w dłuższej perspektywie nierozwiązywalnymi.
czynniki obniżające płodność, jak państwowe emerytury, powszechny dobrobyt i dynamika wydobycia/zużycia surowców...
Estrogenizacja środowiska, podatność na choroby powodujące niepłodność, leczenie ludzi metodami, które powodują niepłodność...
to wciąż dyskusja czy lepsza jest kiła, czy rzeżączka
Lepsza rzeżączka. Kiłą to straszna, przewlekła choroba wyniszczająca organizm, w dodatku sprytnie ukrywająca swoją obecność, rzeżączka boli, więc można ją łatwo namierzyć i wyleczyć. Ponadto: nie rozumiem porównania.
Nie bez powodu współcześnie znaczna większość (w tym przede wszystkim wybitnych) naukowców to ateiści.
Co to znaczy "znaczna większość wybitnych naukowców"? Ktoś robił badania na temat "wybitności"? I jeśli chcesz ruszać na wojnę ateiści kontra reszta świata, to jest jeszcze świat muzłumański, wschodni czy choćby żydowski - wszyscy mają swoich naukowców, ale nikt nie przejmuje się tym, kim oni są z wyznania, bo w świecie nauki - nauki, a nie przekomarzania się o światopogląd - nikt nie pyta o to, w co się wierzy, jeśli ma się podejście sceptyczne do nienaukowych rewelacji. To, co zauważam, to nie jest dominacja środowisk ateistycznych jeśli chodzi o liczebność, ale autoprezentację. Dawkins na przykład, nie jest jakimś szczególnie wybitnym naukowcem - to po prostu dobry specjalista, ale nagrody Nobla nie dostał, a uczone w szkołach teorie nie są nazwane jego nazwiskiem - ale doskonałym showmenem, przez co zbierze więcej uwagi właśnie ze względu na swój fanatyczny - tak, fanatyczny - ateizm. Naukowiec katolik, muzłumanin czy buddysta nie będzie się przedstawiał "jestem Pan Jakiśtam, wyznaję tą i tą religię, a tak w ogóle to coś tam odkryłem", tylko przedstawi swoje dokonania, bo nikogo nie obchodzi to jakiego on jest wyznania, a jeśli nie jest fanatykiem, to nie będzie na siłę nawracał innych. Nie znam wyznania większości naukowców, czy to wybitnych, czy nie, bo mało kto się tym chwali.
Czy wspomniałem już że zakład Pascala jest absurdalny?
Nie jest absurdalny, jak nie jest absurdalna teoria superstrun czy inne rzeczy, których na dzień sformułowania nie da się sprawdzić/udowodnić. Jest oparty na założeniach, które nie muszą ale mogą być słuszne.
To ostrożniej dobieraj te skróty. Rozum i wiara ze sobą nie kolidują, przynajmniej katolicka. To jakbyś jako przykład pijaka podał kierowcę, w skrócie myślowym mając tylko tych nietrzeźwych. Niedobrany przykład, i tyle.
Nawet więcej - według doktryny katolickiej rozum i wiara muszą ze sobą współpracować, inaczej jest to niezrozumienie w co się wierzy i równie dobrze nie muszę traktować takich ludzi jako katolików.
Z jej punktu "widzenia" nie ma różnicy między czynnikami kulturowymi, a genetycznymi.
Czynniki kulturowe zmieniają się w trakcie życia osobniczego, genetyczne - domyślnie nie. Tak kolosalna różnica sprawia, że trzeba je traktować zupełnie odmiennie, także z punktu widzenia natury. Presja środowiska może zmienić kulturę (bez zabijania osobników), z czynnikami genetycznymi rozlicza się tylko dobór naturalny (ten nasz niedobry zabójca). Poza tym, jak sam wspomniałeś, natura nie jest formowana świadomie, kultura już tak.
po prostu nie przewidziałem że wątek zostanie pociągnięty dalej.
Jeśli zarzucasz komuś ignorancję i to z absurdalnym uzasadnieniem, jak możesz nie przewidzieć, że wątek nie zostanie pociągnięty dalej? To tak jakbyś powiedział "większość czarnych to głupole" i nie spodziewał się, że jakiś czytający forum czarny nie odbierze tego jaki przykład szowinizmu, którymi zresztą takie stwierdzenia są, niezależnie od tego czy tyczą się rasy czy religii.