Autor Wątek: [Rok Schronu] Reżyser w klimatach - o twórczości Andrew Niccola  (Przeczytany 2724 razy)

Veron

  • Gen. broni - Redaktor
  • *
  • Wiadomości: 1550
  • Gdy słucham, co mówisz, słyszę kim jesteś
    • Trzynasty Schron

Swoją recenzję "Intruza" Andrew Niccola zacząłem słowami, że reżyser ten "darzy wyraźną sympatią futurystyczne, antyutopijne klimaty". Istotnie, trzy z pięciu zrobionych przez niego obrazów osadzonych jest w takiej właśnie rzeczywistosci. Przy okazji premiery jego ostatniego filmu przyjrzyjmy się jednemu z ciekawszych filmowców, obracającemu się w bliskich Trzynastemu Schronowi tematach.

Andrew Niccol urodził się 1964 roku w Nowej Zelandii. Z przemysłem filmowym związał się w wieku dwudziestu kilku lat, odkąd zaczął reżyserować reklamy. W połowie lat 90-tych zawitał do Hollywood z zamiarem kręcenia filmów "dłuższych niż 60 sekund". Tutaj zwrócił na siebie uwagę wpływowego producenta, Scotta Rudina, odpowiedzialnego m.in. za "Firmę" (1993) i "Pokój Marvina" (1996), który zaangażował go do tworzenia scenariusza do "Truman Show" (1998). Wysoki budżet filmu uniemożliwił mu jednak jego wyreżyserowanie, którego ostatecznie podjął się Peter Weir. Niccol nie zraził się ("Jeśli chodzi o "Truman Show", moim największym błędem było to, że najpierw napisałem swój najdroższy film. (...) Pamiętam rozmowę z szefową wytwórni: Nie ma szans, żebyś otrzymał 80 mln $ na swój pierwszy film. Ale damy ci 20 mln. A wiec wyszedłem i napisałem "Gattake", upewniając się, że nie przekroczy tego budżetu. (...)") i zaczął przygotowania do autorskiego projektu. Zresztą nie ma tego złego - przebój z Jimem Careyem w tytułowej roli przyniósł mu nagrodę BAFTA oraz nominacje do Oscara i Złotego Globu.


Już rzeczona "Gattaca - Szok przyszłości" (1997) nakreśliła pewne cechy, którymi charakteryzowały się późniejsze dokonania Andrew Niccola. Jego produkcjom science fiction daleko do widowisk. To raczej stonowane obrazy w stylu "THX 1138" (1971) George'a Lucasa. Osadzone zazwyczaj w niedalekiej przyszłości lub rzeczywistości alternatywnej, prezentują świat nienaturalnie spokojny i nieskażony, wręcz purystyczny, w którym dominuje biel. Biel niemająca jednakże w sobie nic z niewinności. Raczej symbolizuje ona tło, na którym z czasem coraz wyraźniej odznaczają się jednostki niepotrafiące z pewnych powodów weń się wtopić. Ich blady odcień skutkuje skierowaniem nań oczu bezimiennych i bezosobowych, lecz wyczuwalnych lordów; tych, którzy dodają "anty-" do wykreowanych utopii; tych, przez których ci wyróżniający się swoją odmiennością stopniowo staja się czarnym na białym. Tych niebezpiecznych.

Czy to świat po biotechnologicznej rewolucji, opanowany przez obcych, z zegarem jako osią życia, czy tez rzeczywistość Fabryki Snów, wypełnionego nielegalnym handlem podziemia lub zwyrodniałego reality show, u Niccola antagonistą jest szeroko pojęty system. Opresyjny i wszechpotężny, z którym walka przywołuje na myśl wizję Orwella z "Roku 1984". Batalia to najczęściej bezkrwawa, przeciwstawiająca sobie jednak totalne podporządkowanie i kontrolę absolutną z iście partyzanckimi metodami sprzeciwu. I po orwellowsku zakończona - pozornym zwycięstwem protagonisty, faktycznym systemu.


Pewien rodzaj zniewolenia jest więc symptomatem scenariuszy autorstwa Niccola. Ale nie jest to tylko jarzmo od bohaterów niezależne. Ich mocno skomplikowany intymny świat wpędza ich w pętające sidła własnej osobowości. W równym stopniu co ze środowiskiem, bohaterowie Niccola walczą z sobą. A walczą w konkretnym celu - chcą przynależeć. Tak jak tytułowa postać z powieści "Friday" Roberta A. Heinleina, tak Vincent z "Gattaki", Taransky z "Simone" (2002)], Will z "Wyścigu z czasem" (2011) czy Melanie z "Intruza" noszą w sobie niewygodną tajemnicę, przez którą ich chęć (za)istnienia w społeczeństwie, bycia jego integralną częścią, zyskuje rozpaczliwy, tragiczny wręcz wymiar. Jedynie poprzez bezkompromisowość czy nawet brawurę w swoim postępowaniu, dokopują się oni jednego z podstawowych praw człowieka. Bo na skutek zniewolenia i walki o przynależność w społeczeństwie, postaci z filmów Nowozelandczyka często zostają z tego społeczeństwa wykluczane, a co za tym idzie - szykanowane. Niccol skupiając się na jednostkach odbiegających od ogółu, zwraca uwagę na sam ogół. Na jego naturalną niechęć do wszelkich odchyleń, ostracyzm, elitaryzm.

Filmy science fiction autora "Pana życia i śmierci" (2005) traktowane są przez krytyków jako alegorie współczesności, choć on sam odnosi się do tego z dystansem, jedynie rzeczony film o handlarzu bronią traktując jako "prawdziwy portret tego świata". Polega na inteligencji i wrażliwości widzów. "Ludzie mogą odbierać film na różnych poziomach. Niektórzy pójdą obejrzeć spluwy i dziewczyny, jeszcze inni chcą zobaczyć thriller. Ale na szczęście są i tacy, którzy chcą się zastanowić". Jak się do tego nie odnieść, obrazy Niccola mają w sobie cechy zgrabnie wyważonych paraleli i zwracają uwagę na zawsze ważkie problemy, z którymi boryka się dzisiejsze społeczeństwo.


W jaki sposób bohaterowie filmów twórcy "Intruza" radzą sobie w nieprzychylnej rzeczywistości? Na kilka sposobów. Niccol prawie zawsze obdarza ciemiężonego bohatera kompanem. Początkowo nierzadko sceptycznym wobec jego podejrzeń, później oddanym i jemu, i sprawie. Towarzysz protagonisty nie odgrywa jednak kluczowej roli w przedstawianych wydarzeniach. Wciąż pozostaje z tyłu, dając działać głównemu bohaterowi, samemu będąc wsparciem umiarkowanym w czynach, za to całkowitym w sensie duchowym. Nie zmienia to faktu, że wyczerpuje definicję postaci drugoplanowej.

W sukurs przychodzi także ruch. Niccol sukcesywnie kreuje w swoich filmach rzeczywistości statyczne, w których ożywienie jest nienaturalne i od razu zostaje zauważone. Ruch nie sprzyja cichej dywersji. Ostatnim kryterium jest natomiast wykorzystanie zdobyczy technicznych. Rzecz jasna na zasadzie sabotażu, ale w wyższym celu - zachowania człowieczeństwa. Bo i ten aspekt jest dla Niccola znamienny. "Myślę, że zawsze poszukuję człowieczeństwa w technologii. Podobnie lubię rozliczać się z niejednoznacznością życia. (...) Trzeba walczyć z jego szarością i to jest w nim tak bardzo frustrujące".


Filmy Niccola to jednak żadne arcydzieła. Choć inteligentne, ciekawie napisane i oparte na frapujących pomysłach, tracą na umiejętnościach reżyserskich ich twórcy. Niccol preferuje spokojną - chciałoby się powiedzieć: nazbyt spokojną - narrację, niespiesznie przewraca na ekranie kartki swoich skryptów, pozwalając akcji toczyć się. O ile w "Gattace" ten zabieg udał się i pasował do konwencji, to już w późniejszych filmach stał się przywarą. Autor "Wyścigu z czasem" nie stosuje też żadnych chwytów narracyjnych czy zabiegów realizacyjnych, które uatrakcyjniłyby nieco rozgrywane na ekranie wydarzenia. Jego obrazy z każdym następnym stają się po prostu coraz bardziej nudziarskie, a kilka wizualnych fajerwerków (jak choćby "podziemne niebo" czy punkt transportowy "dusz" z "Intruza") nie jest w stanie ruszyć z posad niepotrzebnie ciężkich i poważnych fabuł.

Po świetnym początku kariery ("Gattaca", scenariusz do "Truman Show") i nierównym środku ("Simone", "Pan życia i śmierci"), twórczość Andrew Niccola zniżkuje. Zarówno "Wyścig z czasem" jak i ostatnie jego dzieło, "Intruz", nie wykorzystują drzemiącego w nich potencjału. Jak słusznie zauważył Rezro, użytkownik forum Trzynastego Schronu, "oby to nie był koniec Niccola, bo z roku na rok jego poziom spada, a ekranizacja beznadziejnej książki Meyer to ryzykowny ruch". Wyniki box office'u zdają się to niestety potwierdzać. Być może Niccol powinien swój kolejny scenariusz oddać do realizacji komuś innemu? Sam nie potrafi bowiem skutecznie wykorzystać niezłych przecież pomysłów.

Źródła:
Filmweb, IMDB, Contactmusic.com, MovieFreak.com
« Ostatnia zmiana: 14 Kwietnia 2013, 11:13:13 wysłana przez Veron »
Projekt '13'

Polskie uniwersum postapokaliptyczne!