Oczywiśćie, sianie gęsto armageddonó.
Nie czytam oczywiście wypowiedzi poprzedników, aby nie sugerować się ich zdaniem. Wierzę jednak, że autor dzieła SF musi cechować się niebanalnym, specyficznym, autoironicznym poczuciem humoru.
Dużym błędem jest obsadzenie znanych aktorów w rolach bohaterów filmu SF, dlatego większość producentów tego nie czyni... w sensie - Np dajmy na to, że ktoś nakręcił film na podstawie książki... Czytając książkę naprawdę wyobrażacie sobie mordy Stallone's, Willisa, Schwarzeneggera? Aktor dobrego filmu SF musi być mało znany, ewentualnie znany z reklam dla dzieci, tudzież filmów porno, aby rola w rzeczonym hicie SF ostatecznie przesądziła o przypięciu łatki bohatera w kartonowej zbroi - do końca jego kariery. ;] By dopełnić kunsztu produkcji, należy wsadzić bohatera w teoretycznie niezniszczalny pojazd, który musi wyróżniać się wyglądem na ulicy (najlepiej aby mówił głosem HALa9000, z jego trzewi buchał siarczan tudzież inny ciekły wodór, jego przód przypominał "złe oczy" a silnik pracował tak głośno, by zwiastować jego przybycie złoczyńcom, grasującym po drugiej stronie miasta). Przysłowiową wisienką na torcie w naszej superprodukcji powinna zostać super wojowniczka o nadludzkiej sile, z biustem 3x większym niż jej pośladki, biegająca za głównym bohaterem w skórzanym kombinezonie i niebotycznych 'szpilkach taktycznych', z burzą nierozerwalnych pukli, okalających ramiona, nosząca ze sobą w torebce sprzęt przewyższający o głowę aktualne możliwości NASA. Ta oto wisienka będzie oczywiście twarzą plakatu reklamującego superprodukcję. Nie może zabraknąć oczywiście side-kicka dla naszego bohatera, który zwykle przedstawiany jest jako osoba, posiadająca jakiś defekt - pryszcze, nadwagę, wadę wymowy. To oczywiście specjalny wybieg, by nigdy nie przyćmił głównego, doskonałego bohatera swoją osobą. W razie braku pomysłu na zapchaj-dziurę w scenariuszu, można side-kicka wpędzić w jakieś kłopoty, po to rzecz jasna, by mógł zostać uratowany przez swojego idealnego przyjaciela i jego lateksową wspólniczkę. Dobra produkcja SF posiada zawsze bohaterów drugiego planu, którzy pojawiają się na planie w jednym tylko celu - aby umrzeć. Postacie takie 'prowadzone są' z reguły w sposób niezwykle neutralny, przezroczysty wręcz, tak by oglądający nie miał szansy zżyć się z taką osobą.
Jak w każdym dobrym filmie SF, drużyna głównego bohatera, tj idealny twardziel, lateksowa wspólniczka i ich kolega pryszczol, borykają się ze złem w postaci nacji wojowników z innej (tudzież z tej samej) planety. Zło zwykle przyodziane jest w ciemne barwy, ma dużo większy wzrost i charakteryzuje się dużo silniejszym, wytrzymalszym od bohaterów organizmem. Zło zwykle jawi się jako broczące ropą, czarną mazią obrzydlistwo, z głębokimi oczodołami, bliznami, jak i również często odczłowieczonym kształcie/głosie tak, aby oglądający czuł od samego początku odrazę i nie żal mu było, gdy dzielny bohater skrzętnym podstępem uratuje ludzkość i potwora zgładzi, by na samym końcu odjechać swym super pojazdem, ze swoją wybranką, ku zachodzącemu słońcu, przybijając piątkę side-kickowi nerdowi, siedzącemu na tylnym siedzeniu.
Wot i hit SF.