Kościół na przymusowym postoju
Abdykacja Benedykta XVI rozpala wyobraźnię wiernych. Ożywa przepowiednia Malachiasza (czarny papież, rychły koniec świata), są tacy, którzy nawiązują do proroctw maryjnych (jak saletyńskie), niektórzy całą sprawę wiążą nawet ze Smoleńskiem i wysokością ścięcia brzozy.
Jednocześnie wśród kandydatów na kolejnego następcę świętego Piotra wymienia się rzeczywiście czarnoskórych kardynałów. To nawet nie powinno osoby choć trochę zorientowanej w życiu Kościoła dziwić; jeśli się patrzy nieco poza czubek własnego, europejskiego nosa, to dostrzeże się, że wśród męczenników XX wieku nie brakuje Chińczyków. Zauważy żarliwą "wiarę ludową" w Meksyku, tamtejszy "indiański katolicyzm". Zobaczy, że już przy emocjach związanych z wyborem Ratzingera pojawiali się jego "konkurenci" z Ameryki Południowej i właśnie z Afryki, której mieszkańcy jakiekolwiek życie inne niż własne często poznają dzięki wsparciu z krajów rozwiniętych. W tym dzięki misjonarzom (choć jeżeli idzie o wsparcie akurat, jest to niestety, nader często ryba zamiast wędki i zasypywanie problemów nadwyżkową pszenicą, zrzucaną biedniejszym od nas jak mannę). Pewne trudne do przełknięcia elementy katolicyzmu, jak dziewictwo Marii-Matki czy Trójjedność Ojca-Syna-Ducha - trafiają bardziej do tych ludów, które jeszcze żyją w rzeczywistości magicznej i rytualizują każdy dzień.
Stąd "Piotrem Rzymianinem" może być Piotr II z kraju afrykańskiego.
Tyle pogłoski z paranormaliów wszelkich. A szum polityczny?
Cysorz to ma klawe życie, śpiewał Tadeusz Chyła. I pod pewnymi względami cesarze wieków minionych takie życie faktycznie prowadzili, nawet jeśli opędzali się od intryg eunuchów i kurtyzan w Zakazanym Mieście. Lub żarli z papieżami w sporze o inwestyturę.
A jak to jest z papieżami - jeśli nie cesarzami Kościoła, bo tu za Cesarza można raczej mieć Boga - to chociaż "królami"?
Królami, ejże? Złoto, purpura, sznyt i szyk?
Niektórym naprawdę nadal się wydaje, że bycie papieżem kościoła katolickiego to albo laba na całego, albo właśnie lawirowanie w intrygach godnych Cixi czy Henryka IV, ewentualnie wcielanie w życie nieprzyzwoitych dowcipów o księżach i chłopcach.
I nagle dziwnym wydaje się też, że zmęczony trudną, wymagającą pracą, papież przyznaje się do spadku sił, słabości i braku gotowości do dalszej opieki nad kościołem katolickim. Opieki, służby... Bo pielgrzymki, encykliki, orędzia i uczenie się trudnych polskich zgłosek to nie tylko praca, ale także sztuka i poświęcenie w imię idei. Brzmi patetycznie? I chyba powinno. Bo jeśli się zastanowić, ale tak głębiej, odkładając na bok politykę i frazesy o opium dla ludu... Jeśli założyć, że wiara katolicka jest stuprocentowo pewna, mamy duszę, istnieje wieczność i Bóg, istnieje niebo i piekło - to ładną odpowiedzialność ma taki papież, c'nie? Siedzi jak taki roztrzęsiony technik radziecki przy ultra ważnej aparaturze, władza mówi raz tak, raz siak, aparatura po rusku sklecona na ślinę i sznurek... Ale oszczędźmy już Rosjan, tak przecież skrzywdzonych naszą "mową nienawiści". Przecież wszyscy wiedzą, że to nie kraj, a stan umysłu. No i kraj, który dał nam Strugackich czy Czechowa, także pas. Bo ja nie o tym chciałam.
Chciałam o tym, że przy takim właśnie czerwonym guziku siedzi papież. Kardynał Ratzinger, później Benedykt XVI, (czas teraźniejszy można jeszcze stosować; oficjalnie Benedykt XVI pozostanie papieżem do 28 lutego), reprezentuje "twardą", mocno doktrynalną optykę współczesnego katolicyzmu. Widzi swoje owce w perspektywie innej, niż chcieliby ci, których optyka jest "polityczna" albo też "intelektualistyczna", czyli neooświeceniowa, chcąca niejako religię ze wszelkiej tajemnicy i niewytłumaczalności wytłumaczyć, chociaż clue problemu wiary tkwi w tym, że jest ona wiarą. "Polityczni" łączą Benedykta z teoriami spiskowymi i watykańskimi intrygami, intelektualiści mają mu za złe, że jest mało elastyczny, niepostępowy wręcz, że popełnia faux pas, mówiąc o starych regułach jako niezmiennych, zamiast je zmieniać i czynić religię liberalną. Zarzucają wręcz papieżowi, że wciska w szufladę posoborowy "lifting" kościoła i "kościół otwarty", reprezentowany przez Jana Pawła II.
Surowość "nie bo nie" Benedykta wynika tymczasem (czy wynikać może) z faktu, że jest on odpowiedzialny za zbiorowe sumienie. Uściślijmy, sumienie katolików. Najgłośniej wrzeszczą ci, którzy nie są ani katolikami, ani nawet chrześcijanami, demonizując wpływ obcej im religii na ich własne życie (jakkolwiek udział KK w życiu społecznym jest duży i może w pewnych sferach budzić wątpliwości, tak nikt do kościoła rózgą nie zapędza; a memetyką rządzą obecnie trendy areligijne i antyreligijne raczej niż hasła powrotu do rozmodlonego przed figurami świętych bożego głupca).
Mając tak niewygodną władzę nad sumieniem, można się nią szybko zmęczyć.
PO PROSTU.
Można czuć, że się jej przestaje używać właściwie, czuć, że dalej się nie podoła. Po ludzku, ze skromności, z uczciwości względem siebie i innych.
Tymczasem mnożą się teorie spiskowe i nieśmieszne żarty. Lub nawet nie żarty, ale przejawy czytania Ratzingerowi w myślach ("Ustąpił, bo zobaczył, że KK jest parszywy" - twierdzi się tak względem ostatniej osoby pasującej do stwierdzenia). Oczywiście, co drugi komentarz pod newsem dotyczącym sprawy, zatruty jest politwojenną gadaniną. Niektórzy dopatrują się nieprzystojności, gafy, a wręcz zdrady u następcy Jana Pawła II ("Nasz mógł do końca, a temu za trudno?") Oj, ciężko Polaków zadowolić. Jak polityk nie ustąpi, to ci wystąpią. Na ulice. Balcerowicz musi odejść i te sprawy. Oddajcie kasę, złodzieje. Złaźcie ze stołków. Jak z kolei papież odda urząd - źle. Nawiasem mówiąc, nie podaję tu dosłownych cytatów. Jednak są one właśnie w takim tonie. Sobie przejrzą Czytelnicy komentarze pod informacjami z portali internetowych.
Tu kręci się nosem na Benedykta, wśród wielu intencji i przyczyn jego decyzji nie dostrzegając często tej jednej, ludzkiej: że tak chciał i mógł.
I, co frapujące, nagle ten "stary pryk pit-*beep!* o głupotach "- cytuję tu teraz dosadnie język oburzonych samym istnieniem papieża - nagle ta nikomu niepotrzebna figura watykańskich "salonów" każdego zaczyna obchodzić. Nie z powodu przejmowania tym, jak się mówi, co się na świecie dzieje, tylko dla plucia jadem na forach internetowych.
Że dziennikarzy obchodzi, to wiadomo. Za to im płacą.
Że każda jedna dusza musi teraz pojojczyć....
Tak, ten fenomen internetu nie przestanie mnie zadziwiać. No jednak.
Przed Kościołem Katolickim i kardynałami na konklawe zadanie trudne: wybrać papieża czasów tak przełomowych. Zadanie to konkretnego kościoła, ale godne obserwacji przez cały świadomy siebie świat. Ratzinger nie dokonał tego samego, co jego poprzednik. Ale jeśli ktokolwiek mógł być bliżej myśli samego Jana Pawła II i w ogóle starać się dalej w podobnym stylu prowadzić "kościelną politykę" (niech frakcja polityczna ma to określenie i się cieszy), to tym kimś był właśnie Ratzinger-Benedykt. A teraz jest wielka luka po papieżu idealnym lub prawie idealnym (choć krytykowany za nadmierną zachowawczość. Jan Paweł II za takiego uchodzi/ł) i po tym, który te idealne lub prawie idealne myśli też starał się wcielać w życie katolików. Wszystko to jednak będzie naprawdę bez żadnego znaczenia, jeśli problemami chrześcijan są dziś teorie spiskowe i odczytywane zbyt dosłownie przepowiednie, przekręcane potem i pompowane w eter bez umiaru. Wszystko to nie ma znaczenia, kiedy hołota każdego wyznania oblewa się żółcią, a publiczna licencja na bombardowanie cudzych poglądów udzielana jest dosyć wybiórczo. "Straszny" czarny papież miał być ostatnim ogniwem, znakiem czasów apokaliptycznych. Nie ich początkiem.
Warto wyciągnąć wnioski z tej chronologii.
Więcej o "czarnym papieżu":"Czarny Papież" zapowiedzią końca świata. Benedykt XVI odchodząc rozpalił wyobraźnię wiernych