Rozumiem, że Ciebie nikt poza Tobą nie obchodzi, ale są ludzie, którzy odczuwają potrzebę wspierania niedostosowanych /z tego czy innego powodu/ jednostek.
Co wcale nie wypacza, ale wręcz utwierdza mnie w moim zdaniu. Jeśli nie dam rady zadbać o siebie, wolałbym aby pomoc jaką otrzymam pochodziła z wielkodusznych darów pojedynczych ludzi, niż od państwa które po janosikowemu najpierw zabierze komuś innemu. Znajduję prywatny wolontariat lepszym niż państwowa pomoc.
Może lepiej to ja Ci wyjaśnię: pomimo, że płacili na kasy lub nawet mieli ubezpieczenia, to niestety wolą czekać na operację w Polsce, bo w stanach ich albo nie było stać /za mało kasy zaoszczędzili w kasach/, albo stracili ubezpieczenie/pracę, a i tak mieli tylko opiekę dentystyczną/, albo ubezpieczenie nie obejmowało danego zabiegu /żeby w komfortowych warunkach mieć wycięty guz musieliby wyzbyć się dorobku życia/.
Pozwól, że wyjaśnię dalej. Odsetek odrzuconych podań o opłatę kosztów leczenia utrzymuje się w granicy 3%, 87% klientów jest zadowolona ze swojego ubezpieczenia. Wyłudzenia pokrycia kosztów leczenia opiewają na 1,2 mld dolarów (1/4 całości), mimo, iż dokonują tego zaledwie 1-2% ubezpieczonych. Nieważne jak drastyczne są przypadki skrajne: ten system działa. A nawet jak nie działa, to jadąc to Tajlandii nie musisz jednocześnie opłacać państwowego molocha (no, może trochę).
Ichnie ubezpieczenia nie są jednolitym molochem, ale jednym z częstszych jest ubezpieczenie zapewniane przez pracodawcę w całości pokrywające koszty leczenia.
Po prostu zwalnia ludzi z odpowiedzialności za swoje zdrowie. Z innej strony, ichnie społeczeństwo jest bardzo mobilne na rynku pracy i co roku setki tysięcy osób traci ubezpieczenie zmieniając miejsce pracy.
Model oszczędnościowych kas zdrowotnych o którym wspomniałem, jest relatywnie rzadko stosowanym i decydują się na niego tylko jednostki świadome i zaangażowane. Zawsze go sobie chwalą.
Twierdzisz, że polski system oświaty to przymusowy, jednolity system państwowy i centralny moloch ?
Przymusowy:
Art. 15 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświatyJednolity: Program szkolny ustala
ministerstwo. Teoretycznie, szkoły muszą go realizować. Również matura jest jednolita dla całej populacji Polski, właśnie na podstawie jednolitego bloku programowego.
Centralny: Jeszcze raz
Mały Rocznik Statystyczny: uczniowie podstawówek i gimnazjów rządowych i samorządowych stanowią 96% całości, szkół średnich 95%. Studenci rządowi "tylko" 71% całości.
To zdanie to oczywista oczywistość. Czy nawet banałów muszę bronić?
A nie jest tajemnicą, że obecny system szkolny szkodzi tym najmniej i najbardziej uzdolnionym.
Skoro to nie tajemnica, to oświeć mnie skąd ten wniosek. Tylko powstrzymaj się proszę przed porównaniami do dzieci, sytuacji w krajach trzeciego świata i innych JKM'owskich zagrywek.
Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (ang. PISA) w krajach OECD spełnia te wymagania?
Znam wielu ludzi którzy wyszli na prostą własnie dzięki szansie jaką była dla nich przymusowa edukacje
Nieprzymusowa pewnie też by tu zadziałała.
Tak jak w przypadku M. Skłodowskiej pewnie by i zadziałała. Ale znalazłoby się też kilku/moim zdaniem większy odsetek/, którzy pomimo uzdolnień i zapału do nauki nie wybiliby się, bo ich determinację skutecznie wyhamowałby brak funduszy na kontynuowanie nauki.
Jakoś Maria funduszy na studia nie miała. Ona na nie zarobiła! Mało, umówiła się z siostrą, że najpierw ona sfinansuje jej studia, a później siostra odwdzięczyła się Marii! Jeśli ktoś ma uzdolnienia by iść na studia, to ma też, by na nie zarobić.
Znam wielu ludzi którzy wyszli na prostą własnie dzięki szansie jaką była dla nich przymusowa edukacje
Faktycznie, nie zauważyłem, że mówisz tu o prostowaniu charakteru, a nie o wykształceniu. Moje niedopatrzenie...
Nie chodzi tu o kasę, ale brak woli rodziców z tego typu rodzin, często nie zdających sobie sprawy ze znaczenia edukacji. To jest jeden z głównych powodów uprzymusowiania edukacji (i zakazania pracy dzieci) w dawnych latach i nie ma nic wspólnego z finansowaniem (czy przekonaniem o "lepszości" państwowego.. to do Glassiusa).
Nieco trwoży mnie Twoje podejście do tej sprawy. Bardzo lekko odpowiadasz na jedną z podstawowych kwestii filozoficznych: czyje jest dziecko, do tego kierując się (tak mi się zdaje) tylko zasadą utylitarności!
Jeśli dziecko jest posiadaczem samego siebie, to rodzice powinni bachorowi pozwolić na zatrucie się płynem do płukania zlewu. Jeśli rodzica, to powinien mieć prawo, nawet ze szkodą w naszym mniemaniu dla jego przyszłości, nie kształcić go i nie wychowywać (istnieją religie, sekty i poglądy, w których dzieci traktuje się jak dorosłych). Są ludzie, którzy z całym przekonaniem cytują zdanie "Lepiej, żeby dzieci były niewykształcone, niż żeby były wykształcone przez swoich władców" (
cytat Thomasa Hodgskina, nie mam pojęcia, czym jeszcze się wsławił). Jeśli państwowe, to państwo ma prawo wprowadzić przymus.
Zgadzasz się na pewno ze mną, że powinien to być swego rodzaju miks. Formalnie powinny być własnością rodziców z modyfikacjami, bo przecież również wobec zwierząt, traktowanych jako mienie, nawet właścicielom nie wolno w świetle prawa poczuwać się do pewnych czynów. W miarę dorastania dzieci powinny zyskiwać coraz więcej autonomii.
Zgadzam się, że ktoś powinien monitorować rodziców, czy na przykład przypadkiem nie zjadają swojego dziecka. Ale nie podoba mi się zakres tej ochrony: nie tylko przymus szkolny, ale również obecny zakaz pracy. Przecież kiedyś 15-latkowie nieraz bywali już odpowiedzialnymi, pracującymi ojcami!
Co do utylitarności: moim zdaniem, nie potrzeba przymusu edukacji by prostować ludzi. Nie znam nikogo, kogo naprostowała szkoła. Za to znam paru, których naprostowała pierwsza uczciwa praca. I zrobiłaby to wcześniej, gdyby nie marnowali czasu w szkołach średnich.