Jakoś mi się ta akcja nie podoba.
Po pierwsze: tak jak rzekł Rewiński w "Superprodukcji": "Seks i przemoc". Czyli: Jak już nie możesz przekonać/zachęcić/zainteresować czymkolwiek - sięgnij albo po jatkę, albo po erotykę, efekt gwarantowany.
Po drugie: To, że kobieta wolałaby pójść do łóżka z mężczyzną inteligentnym (czy też facet z kobitką inteligentną) nie ma nic wspólnego z oczytaniem. Przy jednorazowych przygodach dla amatorów owych przygód nie ma to specjalnego znaczenia, zaś przy relacjach poważniej rokujących - ludzie dobierają się w bardziej skomplikowany sposób. Znaczy się, ja rozumiem że wszystko tu jest ze zmrużeniem oczka, że nikt nie będzie tutaj tworzył zależności psychologicznych, bo to tylko hasło, jak napisała Lithium, chwytliwe i krótkie... Ale no właśnie, no to o co chodzi? O byciu coool, trendy, jazzy, flexi, wypas i bajera, czy co tam na topie jest w slangu - będąc czytelnikiem? Jakoś nie łapię idei. Po co? Po co czytanie ma być modne? Po co książka, literatura - mają się wdzięczyć?
Akcje czytelnicze to fajna sprawa, ale do jakiegoś czasu osiągnęły nieco kuriozalny efekt. Z jednej strony każdy może być krytykiem, wystarczy mieć bloga, z drugiej - odhacza się jakieś tam książki na liście, innymi słowy: wszystko idzie w ilość. A ja pytam: W sumie to po co wszyscy mają czytać? Zawsze byli ludzie, którzy czytali i ci, którzy nie czytali. Jeżeli ktoś zacznie czytać, bo to fajne, a nie bo chce, to nie będzie mądrzejszy. Będzie za to z pewnością fałszywie "mundry". Demokratyzacja kultury w zakresie dostępu do niej - zgoda. Demokratyzacja w tym względzie, że każdy ma czytać, bo tak - po co?
Nie oszukujmy się, nawet przy drogich książkach, przy złym dostępie do nich - ktoś kto czytać chce, czytał będzie, bo już tak ma. Materiał do czytania zawsze znajdzie.
Akcji przybywa, a liczba czytelników jest stała. Za to dyskusje na portalach czytelniczych coraz głupsze, vide: podawanie jako najgorszych gniotów arcydzieł polskiej i światowej literatury. Kącików czytelniczych, blogów - jest koopa i więcej. Więc po grzyba martwić się ilością czytelników? Chyba tylko dla kasy. Jeśli jakiś motyw literacki wejdzie na falę, to autor z niezłym debiutem na podobny temat już się nie przebije. Teraz nas atakują wampiry, przedtem anioły, itd.
Dlatego, choć popieram czytelnictwo i reklamę tegoż, to tak po którejś akcji z rzędu zastanawiam się: ileż można. Akcje robią się coraz głupsze, choćby ta, co by w autobusie/tramwaju ustąpić miejsca osobie z książką. Ta akurat akcja jest o tyle zła, że książka jest w nim tym samym, co dezodorant Axe. Że jest taka jakby na siłę zabawna i młodzieżowa oraz w domyśle dzieli ludzi na inteligentnych-czytających i przygłupią resztę. Rozsądny człowiek wie, że jest zupełnie inaczej i mógłby się nawet urażony poczuć przyrównaniem czytania do "wyrywania lachonów". No i gdzieś na marginesie takich akcji w ogóle jest też wynoszenie mola książkowego na piedestał. I tu z kolei, jak się przesadza z byciem cool, tak się przesadza z uświęcaniem czytania, które, do licha, służy też rozrywce. Reasumując: Po którejś akcji z rzędu zwątpiłam. I nastawienie owych moli też jest dla mnie często nie na miejscu.
No ale dobra. Jestem wrednym sceptykiem, ale może się uda.