Najlepszy wątek fabularny - bez szans...
Biorąc pod uwagę konkurencję:
- Assassin’s Creed - gra tak właściwie tylko udaje, że ma jakąś sensowną historię. Jest podzielona na dwie części, w których uczestniczymy na zmianę - współczesną i średniowieczną:
a) we współczesnej bohater zostaje porwany, aby przy wykorzystaniu pamięci genetycznej (która ma składować wszystkie fakty z życia przodków - sic!) zdobyć informacje o jednym z jego antenatów. Najpierw przenosimy się do przeszłości jednego z mniej ważnych przodków - średniowiecznego asasyna, aby móc się zestroić z pamięcią genetyczną bohatera, czy jakoś tak. W ciągu gry oczywiście poznajemy także przeszłość bohatera - był asasynem (okazuje się, że tacy istnieją aż do dziś) i... Aha, to by było na tyle. Pod koniec gry następuje próba odbicia gracza z rąk porywaczy,
b) w średniowiecznej prawie wszystko dostajemy wyłożone na samym początku - dostajemy misję zdobycia Arki Przymierza, którą kompletnie spieprzamy (nic dziwnego, skoro bohater, asasyn wyskakuje najpierw spokojnie podchodzi do swoich przeciwników tak, żeby ci przygotowali się na atak - sic!). Naszego McGuffina zdobywa jednak inny zabójca, a my zostajemy zdegradowani do roli jednego z pomniejszych asasynów, po czym dostajemy zadanie zlikwidowania dziewięciu celów. Tak się składa, że ich śmierć jest kluczowa dla organizacji asasynów (tak, tak, najpierw zostaliśmy zdegradowani i odebrano nam większość broni, a potem zleca się nam najważniejszą misję w historii organizacji - sic!). Później w ciągu dziewięciu zabójstw zostaje opowiedziane dokładnie to samo (sic!) - zabijamy jakiegoś ważniaka, który dopuszczał się okrutnych czynów, on mówi nam (w tym czasie świat staje w miejscu, a pogoń czeka, aż wysłuchamy umierającego - sic!), że robił to dla większego dobra i główny bohater jest manipulowany przez pracodawcę, z jednym wyjątkiem, kiedy znowu słyszymy to samo, ale dowiadujemy się też, do czego służy Arka Przymierza - pozwala kontrolować innych ludzi. Ostatniego przeciwnika pokonujemy podczas "Sądu Bożego", tzn. w walce pomiędzy bohaterem, jego celem do wyeliminowania i jakimiś dwudziestoma pomagierami (sic!). Kiedy wracamy z dobrą nowiną do siedziby asasynów, okazuje się, że nasz szef jest tym złym (no kto by się spodziewał). Po przebiciu się do niego przez hordę przeciwników, odkrywa przed nami, do czego służy Arka Przymierza (tzn. jest to odkryciem, jeśli gracz jest kompletnym kretynem i nie dowiedział się o tym wcześniej) oraz oznajmia, że chce ją wykorzystać, aby zrobić z ludzkości hordę kretynów, bo z wiedzy płyną tylko nieszczęścia. Szczęściem za to jest, że z niewiadomych problemów bohater jest odporny na działanie Arki i po pokonaniu kilkunastu egzemplarzy wroga można skończyć grę,
- Call of Duty 4: Modern Warfare - nie grałem,
- Fable II - też nie grałem, ale biorąc pod uwagę, że pierwsza część miała standardową, infantylną historyjkę, co do drugiej części nie mam zbyt wysokich oczekiwań. Jedynka opowiadała o sierocie, której rodzinna wioska została wybita podczas najazdu (potem okazało się, że tak naprawdę większość rodziny przeżyła), a potem dziecina została przyjęta na wychowanka do... [fanfary] gildii bohaterów! Tia... Na końcu prawdopodobnie mścimy się na wielkim złym, który zaatakował naszą wioskę, ale taki wytrwały, y dobrnąć do zakończenia nie byłem,
- Grand Theft Auto IV - historia może nie jest tragiczna, ale fakt, że najpierw przez kilka - kilkanaście godzin zajmujemy się wyłącznie głównym wątkiem, a potem scenarzyści kompletnie o nim zapominają aż do samej końcówki jest co najmniej dziwny,
- Mass Effect - kilka pobocznych wątków jest całkiem niezłych (dążenie ludzkości do bycia zaakceptowanym na równi z innymi ważnymi kosmicznymi rasami, historia Krogan), ale główny to kompletna porażka - raz na tysiące lat budzi się do życia wielka elektroniczna cywilizacja, aby zniszczyć wszystkie istoty organiczne (dowiedzieliśmy się tego jeszcze przed premierą gry). Dlaczego? "Jesteś zbyt głupi, żeby to zrozumieć, Shepard." Oczywiście, jak w każdej grze Bioware musi pojawić się niesamowity, zaskakujący zwrot akcji. Tak jest i w ME, w którym okazuje się, że miejscem, z którego zaatakuje wróg jest kosmiczna cytadela, którą żyjące obecnie rasy odnalazły jako jedyną pozostałość po tych żyjących przed nimi. No kto by się spodziewał...