Przeanalizujmy jeszcze raz pomysł Rezra:
Wszystkie doświadczenia, które mają bohaterowie serialu to tak naprawdę wirtualna rzeczywistość. Jest kilka opcji, żeby to wyjaśnić:
- ktoś próbuje się nimi bawić, jak w Truman Show (tak naprawdę transmisję z "rozgrywki" oglądają miliony ludzi);
- ktoś próbuje ich przygotować do życia w zniszczonym świecie (bo z jakiś powodów nie będą mogli się tego nauczyć, nie korzystając z wirtualnej rzeczywistości - np. obudzili się po hibernacji w podziemnej krypcie - schronie i teraz szereg eksperymentów przeprowadzanych w wirtualnej rzeczywistości ma ich przygotować do prawdziwego życia. Spójrzmy na to tak, że oni urodzili się nawet w krypcie i od razu zostali zahibernowani. W pewnym momencie eksperyment wymyka się spod kontroli i zamiast prostych testów na rozpalanie ogniska i pozyskiwanie żywności, ludzie stają przed coraz trudniejszymi doświadczeniami. Jeśli brakuje Ci pomysłów, które można zaklasyfikować jako "trudne doświadczenia" to gorąco polecam przeczytanie pewnego świetnego, fenomenalnego, niepowtarzalnego i ponadczasowego opowiadania Harlana Ellisona pt. "Nie mam ust a muszę krzyczeć". Od kilku dobrych lat (kilka lat przed tym jak pisałem maturę) jest dostępne
pod tym linkiem. Jest naprawdę wymowne. Zresztą nazywanie go wymownym, to tak jak mówienie, że Pianista to luźny film, który bez drastycznych scen opowiada w sposób humorystyczny o drugiej wojnie światowej. Jeśli masz słaby żołądek, to nie czytaj tego opowiadania. Albo nie jedz niczego kilka godzin wcześniej.
- ktoś chce ich wykorzystywać jak bateryjki (nie.... Matrix - chociaż twórcy Matrixa czerpali z "nie mam ust...").
- wszystkie te wątki są pomieszane, a główni bohaterowie dowiadują się po kolei o wszystkich tych motywacjach trzymania ich w świecie wirtualnym i chcą z niego uciec. Ale w miarę uciekania zdają sobie sprawę, że tak naprawdę każda z tych motywacji to kolejne kłamstwo i ślepy trop. Np. dowiadują się, że ktoś ich wykorzystuje jak bateryjki, ale tak naprawdę fakty są straszniejsze. Kiedy już poznają te straszniejsze fakty, dowiadują się, że to również fałsz i w rzeczywistości może być jeszcze gorzej. W końcu dochodzą do wniosku, że najmniej kłamstwa jest nie w świecie rzeczywistym, tylko w wirtualnym (hołd w kierunku geeków), albo że wygodniej im jest żyć w kłamstwach wirtuala, niż w jeszcze okrutniejszych kłamstwach świata rzeczywistego, do którego chcieli się wybrać. Oczywiście nie wszyscy muszą dojść do tych samych wniosków.
Wydaje mi się, że wirtualna rzeczywistość jako jedyna rzeczywistość jest o tyle dobra, że może prowadzić do zadania sobie pytania, czy świat, w którym żyjemy tak naprawdę jest prawdziwy, czy zmyślony. A może śnimy, jak w Incepcji.
W sumie nie da się ze zwinnością małpy ominąć tego, co zostało już powiedziane albo wymyślone przez kogoś i przedstawione w filmie, książce albo czymś takim. Ale można użyć mało znanych wątków. Szczególnie filozoficznych. Jak
monadologia, czyli hipoteza, że ludzie są tylko w pewnym stopniu zdolni do interakcji. Na tej podstawie można wysnuć pytanie, czy jeśli to prawda i jeśli istniałaby możliwość, że ludzie mogą być lepsi w interakcjach niż monady (którymi de facto są w świetle tej hipotezy), to czy byliby również lepsi w innych dziedzinach, jak np. abstrakcyjne myślenie? A może jest jakaś rasa, która jest lepsza od ludzi i w tym i w tym?
Jeszcze lepszy jest solipsyzm (
link), w skrócie: świat istnieje, dopóki go oglądamy. Jak zamykamy oczy, to świat przestaje istnieć, jak otwieramy, to zaczyna znowu z pewną dozą pamięci podręcznej, która przechowuje informacje, jakie zapamiętaliśmy. Albo coś w ten deseń. To dogodne pole do budowania historii, np. ludzie, którzy przeżyli w istocie tworzą świat wspólnie. A przynajmniej są tak naćpani, ze tak im się wydaje. Z drugiej strony ten motyw może być prawdą dotyczącą pierwszej historii (motywu Truman Show, "nie mam ust..." i bateryjek), albo kolejnym fałszem, czyli etapem poznawania prawdy.
Było więcej tych karkołomnych i mózgojebnych teorii filozoficznych. Jeśli sobie jakieś przypomnę, to dam znać.
W celu złapania odpowiedniej weny polecam
to coś. Długo się rozkręca, ale na końcu ryje banie tak, że nie można sobie tego wyobrazić. I to zaledwie w kilka sekund. Lutosławski jest lepszy od wódki.