Jakkolwiek to głupio nie będzie brzmiało, można by rzecz, że katastrofalne trzęsienie ziemi w Japonii i związane z tym przerwy w działaniu lokalnych elektrowni jądrowych, wróciły debatę publiczną na właściwe tory. Emocji już nie wywołują kwestie krzyży, kto jest a kto nie prawym Polakiem czy inne takie postendeckie bzdury. Może trochę szkoda, że gdzieś w tym zgiełku zniknie debata na temat OFE i emerytur, ale patrząc w przyszłość można rzecz, że jeśli umiesz liczyć to licz na siebie. Co innego jednak emerytury czy nazbierana na starość kasiorka, co innego kwestie związane z produkcją energii elektrycznej. Tutaj inwencja każdego z nas może się zakończyć na zakupie generatora prądu bądź tony wyngla. Ale jak wiadomo - za mistrzem Bareją - jak będzie wyngiel to będzie wojna...
Prawda jest więc taka, że kwestie wytwarzania energii elektrycznej na masową skalę powinno rozkminiać całe społeczeństwo polskie oraz jego elity, w tym naukowe.
I to właśnie obecna sytuacja zagrożenia promieniotwórczego w Japonii, podlana sosem o sensowności inwestowania w Polsce w energetykę jądrową sprawiła, że dyskusja dwóch statecznych panów profesorów zakończyła się jak rozmowa wytapetowanych lali ze silikonowymi biustami. Na widok różnych gwiazdeczek, których celem życia jest pokazanie dupy w kolorowych pisemkach bierze mnie na womitacje, tym bardziej gdy słyszę jak otwierają usta. Ale dyskusja panów profesorów
Władysława Mielczarskiego i
Łukasza Turskiego mocno i serdecznie mnie rozbawiła.
Czy wrócimy do czasów gdy to poeci, pisarze, naukowcy będą się kłócili, spierali a czasem nawet prali po mordach, bo celem będą naprawdę WAŻNE SPRAWY, a nie "robienie loda na łyżwach"?
Nie mogę się doczekać!
Lukaj śmiało tu oooj:
"Kto panu dał tytuł, wieśniakowi jednemu?"