A ja uważam, że obecna sytuacja jest prawie najlepszą z możliwych. Musimy uwzględnić, że WSZYSCY należymy do mainstreamu. Zilustruję to przykładami.
Czy ktokolwiek z nas zna ambitne dzieła literatury romansowej krajów skandynawskich? Dlaczego do każda baba w Polsce zaczytuje się w sadze "Wiatr Nadziei" dołączanej do Fuck'tu? Czemu ta popularna gazeta zawiera to proste, przyjemne i pozbawione głębszego sensu? Krytycy powinni wziąć się do roboty i zacząć promować lepsze dzieła naszych północnych sąsiadów. Albo kto z was interesuje się paleontologią? Ale tak naprawdę? Dlaczego w takim razie nie lejecie żalów że nie pokazano w żadnej telewizji
oreopiteka, małpy będącej najlepszym dowodem na to, że hipoteza
wodnej małpy wcale nie jest taka głupia? Nie zgadza się to z promowaną gdzie tylko się da hipotezą sawanny, więc tylko oszołomy mogą być tym zainteresowane tak?
Co? Że was to nie interesuje? Że tylko głupie puste baby czytają romansidła? A z tych którzy cokolwiek o małpie przeze mnie wymienionej słyszeli pewnie szybciej uznają ją za kolejne bajdurzenia kryptozoologów, a samych zwolenników hipotezy wodnej małpy za oszołomów. Podobnie niepochlebne zdanie ma mainstream o geekach.
Jeżeli zgadzacie się z choć jednym zdaniem z ostatniego akapitu, albo nie macie wręcz żadnego zdania na którekolwiek z tych dwóch tematów, to należycie do mainstreamu i gówno się znacie. Owszem, chciałbym aby powstały ambitne produkcje paradokumentalne, a nie te głupie "Wędrówki z...",
pełne błędów i fantazji twórców, ale mainstream to łyka. Co do sag skandynawskich, gówno się znam, ale prawdziwi ich koneserzy pewnie też złorzeczą na obojętny na ich piękno mainstream.
Jednakże prawdziwi koneserzy sami potrafią dotrzeć do źródeł. Nie macie pojęcia ile trudu kosztowało mnie znalezienie informacji o hybrydach ludzko-szympansich (to a propos ewolucji, byłem ciekaw), dopiero angielski net mi pomógł. Pewnie koneserzy sag skandynawskich muszą się amatorsko uczyć jakiegoś języka północy i ściągać przez kurierów co ambitniejsze dzieła. I choć dla nas, smakoszy, ten stan rzeczy jest męczący, to dla mainstreamu jest idealnie! Gdyby zamiast "Wędrówek z..." przez 80% filmu widać było tylko kupę kamieni (z któryś część jest interesującymi skamieniałościami), porównywanie ich z kośćmi kurczaka i obłędne rentgeny tychże znalezisk, mainstream by tego nie obejrzał. Podobnie z sagami skandynawskimi. Jestem pewien, że dołączając ambitną literaturę psychologiczną miast mdłych romansideł na pewno spadłoby zainteresowanie ogółu w książkach z północy. Dlatego nie warto produkować niczego ambitnego dla mainstreamu. Ambitne rzeczy zawsze znajdą nabywców. Szkoda tylko, że tak nielicznych...
Rzeczy dla mainstreamu mają dwa zadania. Po pierwsze bawić. Jako takie nie muszą być głębokie, ani mieć głębszego sensu, choć warto by zaczepiały o ambitniejszy wątek. I to właśnie takie kotwice mogą pomóc w realizacji drugiego zadania, a mianowicie zainteresowaniu dociekliwych. Na przykład Indiana Jones. Zanim go obejrzałem, znałem większość artefaktów których szukał, właśnie z książek. Jednakże inni ludzie dopiero z tych filmów dowiedzieli się o tym, jak fajna może być archeologia. Podobnie z filmem "Ja, robot". Ile ludzi tak naprawdę znało 3 prawa Asimova przed obejrzeniem tego? Jak bardzo zwiększyła się liczba fanów postapokalipsy dzięki bardzo widowiskowemu filmowi "Mad Max 2"? Większość ludzi obejrzała się, pobawiła i poszła gdzie indziej, denerwując znawców (co byście nie powiedzieli, ale szczególnie stroje bohaterów to ŻENADA, a samo dzieło nazwałbym kiczem kina fantastycznego
), a ilu postanowiło dzięki temu obejrzeć strasznie nudne Omega Doom, Existenz czy Tajemnicę Syriusza?
Ja sam na przykład należę do mainstreamu muzycznego i łykam bez problemu prawie każdą papkę pop z mainstramu (oprócz FEELa). Mettalicka, Bob Marley, Rolling Stones czy Jimi Hendrix w ogóle mnie nie ciekawią, a gdyby radio cały czas by to puszczało, po prostu przestałbym słuchać radia. Znawcy tematu i tak dojdą do utworów, jakie ich interesują.