Okej oto dzisiejsza relacja a jutro małe podsumowanie. Z góry przepraszam za guły, których pewnie jest pełno - jestem całkiem padnięty.
____________________________________________________________________________________________
Kolejna część relacji
Holdena. Jutro spodziewajcie się podsumowania.
Weekend z New Vegas #2Dzisiaj mam potrójnego kaca - pierwszy z moich bólów głowy to efekt trzech butelek wina, które puste leżą obok na podłodze i dręczą mnie poczuciem winy. Drugi i trzeci są ze sobą tożsame i dotyczą dzisiejszej relacji. Wczoraj w nocy, grając w
New Vegas uznałem, że to żadna nowa jakość. Dzisiaj po obudzeniu doszedłem do kompletnie odwrotnego wniosku... i trudno się temu dziwić - ta gra strasznie wciąga.
Pisząc teraz ten tekst, jestem po ośmiu godzinach gry. Kładąc się wczoraj spać zaplanowałem, że polecę z fabułą do przodu, w zupełnie taki sam sposób, jak to odbywało się w
Fallout 3. Nie mogłem się bardziej mylić, ponieważ dzisiaj zbyt daleko się nie posunąłem i to nie przez bugi czy spacerki w różne strony pustkowi. Twórcy całkiem sprytnie połączyli główny wątek fabularny z pobocznymi zadaniami. Idąc śladami naszych oprawców przez różne miasta, natykamy się na questy, które można zignorować, ale nie miałoby to większego sensu - byłaby to strata doświadczenia, lepszego uzbrojenia i wątków historii. Widać tutaj rękę
Chrisa Avellone'a - gracz w logicznej kolejności podróżuje z miasta do miasta, zupełnie tak, jak w F2. Pewien fabularny bałagan, jaki był w F3 nie istnieje. W jednej z recenzji w internecie autor stwierdził, że przejście NV głównym wątkiem to jakieś 20 godzin gry, a całość to 40. Dobre sobie, jak raz człowiek zacznie grać, to pokusa, by zwiedzić daną lokację do końca, jest po prostu zbyt silna. Na dzień dzisiejszy oceniam, że przygoda z nowym
Falloutem to przynajmniej bardzo intensywny tydzień gry. To tyle, jeśli chodzi o wstęp, przejdźmy do konkretów.
Najlepiej chyba będzie zacząć od kilku słów na temat świata gry. Mimo że silnik jak i jakość grafiki jest taka sama, jak w trójce, to otoczenie jest zupełnie inne. Po pierwsze, nie doświadczymy już błąkania się po tunelach metra czy gruzowisk blokujących drogę - jesteśmy w końcu na pustyni i chociaż Waszyngton miał swój klimat, to potrafił być frustrujący. Natkniemy się za to (w ramach przykładu) na kawałek bardzo wysuszonej pustyni, gdzie wieje silny wiatr, a radskorpiony urządziły sobie legowisko obok zasypanego przez piach wojskowego samolotu. Takich miejsc jest zapewne o wiele więcej i mają swój własny nastrój. Po drugie, pojawiło się mnóstwo nowych obiektów - skrzynie, wozy, pola, palmy oraz nowe modele broni czy zbroi. Mi one przypadły do gustu, chociaż mogłyby być bardziej szczegółowe. Teraz powinno być po trzecie, ale wybaczcie, to nadal ten sam silnik i cudów nie można było się spodziewać, chociaż warto byłoby wspomnieć o takich szczegółach, jak choćby bardzo ładnie zrobione ekrany wczytywania.
Idąc dalej, przechodzimy do dźwięku i muzyki, które wzbudzają mieszane odczucia.
Fallout 3 miał bardzo fajne utwory i swojego Three Doga. W
New Vegas niestety twórcy źle dobrali piosenki - każdy znajdzie pewnie coś, co polubi, ale również każdy na coś się wkurzy. Jak już po raz enty słyszy się piosenkę, której refren leci "my Johnny" (mniej więcej), to ma się ochotę udusić piosenkarkę. a biednego Johnny'ego wysłać na leczenie psychiatryczne na swój własny koszt w ramach zadośćuczynienia, że musiał ciągle tego słuchać. Nie krytykuję tutaj klasyki, po prostu co za dużo to niezdrowo. O wiele lepiej jest po prostu wyłączyć radio i wsłuchać się w ścieżkę dźwiękową - odgłosy otoczenia, klimatyczna muzyka z bardzo dobrymi elementami instrumentalnymi, która staje się dynamiczna, gdy jesteśmy atakowani.
Przechodząc do bardziej szczegółowych zagadnień, muszę napisać kilka słów o rozwoju postaci. W
Falloucie 3 była to jedna z najbardziej niedopracowanych części rozgrywki. Po prostu gracz bardzo szybko osiągał maksymalny poziom, do tego z każdym awansem dostawał perka, więc praktycznie w połowie rozgrywki było się już wszechmocnym terminatorem. W
New Vegas trochę się zmieniło. Mamy 30 poziomów (z tego co wiem), a nie 20. Do tego perki wybieramy co drugi poziom. Dodatkowo nie dostaje się już ogromnych ilości doświadczenia za wykonanie prostych zadań, a jego ilość potrzebna, by przejść na kolejny poziom zdaje się być większa - nie mam dokładnych danych. To jednak nie koniec, bardzo często, by wykonać questa czy też jego opcjonalne elementy, trzeba posiadać odpowiedni poziom danej umiejętności, np. dziadek nie da wam dynamitu, jeśli nie macie umiejętności materiały wybuchowe na poziomie 25. Inny facet nie da wam zbroi, jeśli wasza umiejętność handlu jest zbyt niska - i nie ma tak, jak w F3, gdzie metodą "save & load" można było wylosować sukces. To zmusza do równomiernego rozwoju postaci.
Podobnie jak poprzednie zagadnienie, walka w F3 była również wielokrotnie krytykowana. W NV nie zmieniła się ona diametralnie, ale pewne modyfikacje są wyczuwalne. Mówiąc konkretnie - nadal mamy dwa tryby walki, ale jakby poziom trudności czy też balans ich rozłożenia się zmienił. Przedstawiając to obrazowo, można by było powiedzieć tak - możemy zabić przeciwnika jednym czy dwoma strzałami, ale on może zrobić to samo, więc jeśli się zagapcie, a sporych rozmiarów skorpion zajdzie was od tyłu, to możecie zginąć. Oczywiście z dobrym wyposażeniem i wysokim poziomem będziecie pewnie niezniszczalnym zabijaką, jak w każdej innej grze. Przy okazji warto wspomnieć o towarzyszach, przy których szczerze mówiąc, niewiele zrobiono - zostało wprowadzone koło komend, które wymaga podejścia do naszego przyjaciela i kliknięcia myszką czy guzikiem X. Dzięki czemu możemy zmienić jego ustawienia bojowe czy też użyć go jako tragarza. Swoją drogą, to całkiem ciekawe - ja mając pięć siły, mam dwieście kilo udźwigu, towarzysz tyle samo... łącznie prawie pół tony, co zdaje się być małą przesadą.
Na koniec rozważania konkretów zostaje nam jeszcze kwestia przedmiotów. Jak już mówiłem, wprowadzono całkiem sporo nowych. Liczba broni zdaje się być bardzo obszerna, tak jak i innych użytecznych rzeczy, w dodatku wyglądają lepiej niż w F3. Gorzej, że również liczba śmieci, które można podnieć, wzrosła - doszły kolejne łyżeczki, chochelki i mnóstwo innych zbędnych pierdół, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego. Dodano również cały system craftingu, który w dużej mierze (po dwóch dniach grania) zdaje się być zbędny. Tworzenie specyfików zwykle wymaga kilku składników, więc praktycznie łatwiej jest je kupić w sklepie, podobnie z amunicją. Sens za to mają modyfikacje broni, typu tłumiki czy lunety, które nie tylko dają nam radochę z tego, że giwera fajniej wygląda, ale również zwiększają efektywność. Nie ma to jak celowanie z pistoletu 9mm z dorobioną lunetą do małych skorpionów.
Przed podsumowaniem wspomnę jeszcze tylko o bugach, które niestety istnieją. Generalnie w moim odczuciu jest ich mniej niż w F3, ale nadal występują takie perełki, jak postacie wchodzące w ściany, ciała zapadające się pod plansze, zabici przeciwnicy, którzy nagle lecą wysoko w niebo itd. Do tej menażerii dochodzą również crashe (mnie w ciągu dwóch dni zdarzyły się trzy) oraz lagi - gra się po prostu zacina na kilka sekund co jakiś czas. Pewnie ludzie grający na PC mają więcej problemów, nie mówiąc już o serwisie Steam, który przy okazji innej gry doprowadził mnie do białej gorączki. Patrząc na to wszystko, dochodzę do wniosku, że Beth już nic na tym silniku nie zrobi.
Te kilka akapitów, które powyżej napisałem miało na celu odpowiedzieć na proste pytanie - czy dostaliśmy następce F3 czy też DLC jego rozmiarów? Odpowiedź jak zwykle jest pomiędzy. Nie jest to gra diametralnie inna, ale jednocześnie w wielu aspektach kompletnie się różni od poprzedniczki. Myślę, że rzeczą, która kategorycznie zadecyduje o sukcesie
New Vegas, jest fabuła, system frakcji oraz karmy - a to, jak on wygląda, postaram się opisać jutro w podsumowaniu weekendu. Na dzień dzisiejszy muszę jednak powiedzieć, że jeśli komuś
Fallout 3 się absolutnie nie spodobał, to nie ma po co sięgać po tą grę. Jeśli natomiast ktoś miał mieszane uczucia, to powinien spróbować.