W swoim
ostatnim newsie o stanie okrętów bojowych, będących w posiadaniu Polskiej Marynarki Wojennej, z trudem wskazałem pozytywy rodzimych sił morskich. Przestarzały sprzęt, zatrważająco duża ilość jednostek zdatnych jedynie do wymiany i śmiesznie niska liczba w pełni gotowych do walki okrętów - wniosek był jeden: w walce z nowoczesną flotą jednostki polskiej marynarki przegrałyby nad wyraz szybko. A co z siłami powietrznymi? Nie lepiej. Z tekstu
Leszka Szymowskiego wymownie zatytułowanego
"Podniebny skansen", umieszczonego w tygodniku "Angora" z 12 września, wynika przerażająca konkluzja - w razie ataku wrogiego wojska polscy lotnicy przegraliby wojnę na niebie w jeden dzień.
General Dynamics F-16 Fighting Falcon, czyli
F-16 - wielozadaniowy, supernowoczesny, amerykański samolot myśliwski to obecnie najpopularniejsza i jedna z najlepszych latających jednostek bojowych na świecie. Wyposażony jest w najnowszej generacji pociski rakietowe i potężną, szybkostrzelną armatę Vulcan, która z łatwością poradzi sobie z dowolnym samolotem przeciwnika. W 2004 roku polski rząd rozpoczął procedurę zakupu tych maszyn od Amerykanów. Pod koniec 2006 roku pierwsze z 48 zakupionych sztuk wylądowały w bazie lotniczej w Krzesinach pod Poznaniem. Już w kilka godzin po przylocie supermyśliwców okazało się, że większość z nich posiada mniej lub bardziej poważne usterki. (Do końca 2007 roku naliczono w sumie około 1700 usterek, zaś do końca 2008 - ponad 2500. Rozpoczęło się masowe wydawanie pieniędzy na części zamienne i remont F-16, które zakończy się w tym roku niebagatelną kwotą łączną ponad 120 mln dolarów.)
Polska przygoda z kosztującymi nawet 18 mln dolarów za sztukę samolotami zaczęła się więc nieciekawie, ale wcale nie miało się to poprawić. Okazało się bowiem, że w
Polskich Siłach Powietrznych brakuje przeszkolonych do obsługi maszyn pilotów, a spośród polskich instruktorów wszystkie kryteria stawiane przez NATO spełnia...
dwóch. Oddelegowano więc grupę lotników na specjalne przeszkolenie do USA. Pomijając fakt, że ich całkiem pokaźna ilość w ogóle testów nie zdała, okazuje się, że żołnierzy potrafiących pilotować "Jastrzębie" jest podobno tyle co samolotów (choć wcale to pewne nie jest, oficjalnie jest to jednak tajemnica państwowa). Są oni w pewnym sensie bezcenni dla polskiej armii - bowiem w wypadku śmierci jednego z nich, jeden F-16 (o ile będzie sprawny - och, wybaczcie mi ten sarkazm) będzie bezużyteczny. Poszukiwanie kandydatów na dowódców myśliwców w Marynarce Wojennej i Wojskach Lądowych są wymiernikiem desperacji PSP.
Fatalny jest także system szkolenia polskich pilotów. Spędzają oni w powietrzu około 50 godzin
rocznie (dla porównania - szkolący się piloci amerykańscy latają nawet 2000 godzin). Poza tym brak specjalizacji (piloci uczą sie obsługi każdego rodzaju samolotu) oraz kontraktowanie pilotów kończących Wyższą Szkołę Oficerską Sił Powietrznych w Dęblinie (są oni zobowiązani po ukończeniu studiów podjąć służbę w jakiejś jednostce. Brak pieniędzy powoduje jednak, że zwyczajnie nie mogą się oni rozwijać, toteż chcą jak najszybciej podjąć pracę w cywilnych liniach lotniczych) sprawiają, że pilotów wcale nie przybywa.
Przed zakupem myśliwców F-16 w Polskich Siłach Powietrznych latało 31 myśliwców MiG-29 i prawie 50 maszyn typu Su-22 - wszystkie wyprodukowane jeszcze w ZSRR. Szkoleniowe "Iskry" wprowadzono do służby na początku lat '60 i tylko pod naciskami pilotów, którzy latając na nich po prostu ryzykowali życie, MON zdecydowało się je wycofać z użytku. Mają zniknąć do 2011 roku, a do końca 2015 planuje się usunąć niewiele młodsze Orliki. Czym PSP je zastąpi? Nie wiadomo.
W 2000 roku Polskie Siły Powietrzne zaopatrzyły się w 11 hiszpańskich maszyn transportowych CASA. W walce są one jednak bezużyteczne, a cała sytuacja w PSP, wedle słów Romualda Szeremietiewa, "jest gorsza niż we wrześniu 1939 roku." Komentarz wydaje się zbędny.
Źródło: "Podniebny skansen" (w) "Angora", nr 37(1056) z dn. 12.09.2010, L. Szymowski
Wikipedia