Odwołań jest sporo - w tym samym mieście spotykamy spłukanego komika (tak, tego samego, który był notorycznie wygwizdywany prze publikę) z "Shark Club" z Nowego Reno, który uciekł przed panem Bishopem, bo okradł jego sejf i puknął córkę (skąd my to znamy?
). W jakimś górniczym osiedlu spotykamy kuzynkę Rose (która prowadziła pensjonat w Modoc), wspominającą smakowite omlety z jaj Szponów Śmierci. Na banknocie 5$ RNK widnieje podobizna Aradesha etc. etc. Smaczki, który nie psują gry nowym graczom, a u weteranów serii pojawi się łezka w oku
Bardzo mi się też podobają towarzysze podróży. W F3 to był zbędny balast, który wpakowywał Cię w spore kłopoty i powodował masę irytacji. Natomiast w "New Vegas" czujesz ich pomoc. Wystarczy raz na nich kliknąć i już ukazuje Ci się gustowne kółeczko, w którym możesz do woli ustalić jego taktykę. Nie trzeba błądzić i klikać 94 razy, żeby ustawić jego zachowanie według naszego pomysłu. Dobre jest to, że możemy mu ustawić pasywne zachowanie i wtedy nie leci jak idiota na każdego przeciwnika pojawiającego się na widoku (vide Fallout 3), tylko stoi spokojnie, aż my nie oddamy strzału lub wróg nas nie zauważy. Są zadania dedykowane bohaterom, mają własną historię i wraz ze zdobyciem większej sławy odkrywamy frapujące losy naszego druha. No i w nagrodę za włóczenie się z nami, dostajemy przydatny profit (ulepszony radar, coś się modłę noktowizji czy możliwość konstruowania przedmiotów "w terenie"). No i walka - to nie są jelenie i naprawdę osłaniają nam plecy. Kilkakrotnie uratowali mi tyłek z beznadziejnych sytuacji lub zakończyli walkę zanim ja nacisnąłem na spust.
Oczywiście trochę boli, że ta opcja zatrzymała się tutaj trochę w czasach przełomu XX/XXI. Brakuje mi ich wcinania się do rozmów (choć rozumiem ograniczenia silnika) lub komentowania jakichś ciekawych wydarzeń czy lokacji (czasem się zdarzy, ale rzadko), ale generalnie duży +.
Miłe jest też to, że frakcje nie są czarne lub białe, tak jak w Fallout 3, tylko mają swoje szlachetne strony, jak i mroczne. RNK? Owszem, wprowadza postęp, bezpieczeństwo i dobrobyt na pustkowia, ale... Trudno nie odnieść wrażenia, że ich ekspansja jest zbyt agresywna, a obietnice dostatku i harmonii sprawdzają się, ale tylko w przypadku bogatszej części społeczeństwa. Jak jesteś biedny i masz w sobie za mało skurwysyństwa to RNK Cię zgwałci, przeżuje, wypluje i pozwoli zdechnąć bez grosza przy duszy. Legiony Cezara? Owszem, widząc ich okrucieństwo i bestialstwo człowiek sobie myśli - no, prawdziwi barbarzyńcy i degeneraci. Czy jednak słusznie? Członkowie tej organizacji wychodzą z założenia, że cel uświęca nawet najgorsze środki - a prawda jest taka, że ich zamysł jest podobny do tego RNK - wprowadzenie ładu, harmonii i dobrobytu. Tylko, że RNK jest skorumpowana i przegniła od środka - dając szansę na blichtr nawet najgorszym skurwielom w modnych garniturach, jeżeli mają dostatecznie dużo pieniędzy i napychają skarbiec republiki. Natomiast Legion takich ludzi wiesza na stryczku, brzydzi się nimi - dla nich jedyną drogą do ładu jest wyeliminowanie spryciarzy zbijających kapitał na ludzkiej krzywdzie i zepsucia na nowo trawiącego świat. Tajemnicą nie jest, że najłatwiej zlikwidować to ogniem i mieczem
Przypominają mi oni mocno Krzyżowców - szlachetne intencje, dyskusyjne czyny
No i pomysł z loterią - popieprzony, ale jakże bestialsko genialny.
Podoba mi się też, że ghule i Super Mutanty to póki co tylko wyjątki i musisz się nieźle napocić, żeby spotkać je na środku pustyni. Natomiast Bractwo Stali na powrót stało się frakcją odludków i technoczubów, od których lepiej trzymać się z daleka (bo paskudne plotki o nich krążą
). Enklawa zwyczajnie nie istnieje, ale pojawiają się jakieś echa (jeden z naszych mechanicznych towarzyszy jest dziełem tej organizacji).
Generalnie to cieszę się jak małe dziecko, bo już skazałem tę serię na starty (Bethesda jeszcze przez wiele lat będzie miała się dobrze, a swojego koronnego tytułu raczej z rąk nie wypuszczą), a tutaj taka miła niespodzianka i powrót starego klimatu