Nie podoba mi się. Ze smutkiem wyjaśnię dlaczego.
Początek zaczyna się nie tyle od wprowadzenia, co od streszczenia. Idą, bo od dwóch tygodni uciekają od czegoś, czego nie spodziewali się nigdy przeżyć, bo to się dzieje tylko w legendach, a kilka dni temu stało się, choć takiego koszmaru nawet się nigdy nie spodziewali. Moim zdaniem takie wydarzenie powinno być opisane dokładniej, a przynajmniej zasługuje na lepszy opis niż kilka miejscami niefortunnie złożonych zdań. Skoro wymyśliłeś nawet, że ludzie smarują się błotem, żeby udawać ghuli, mogłeś tego pomysłu jakoś użyć, zamiast tylko podawać taką jałową informację, bo ona niczego w tym streszczeniu i tak nie tworzy i niczego w gruncie rzeczy nie dodaje.
Następnie próbujesz budować napięcie tam, gdzie go nie ma. Podróżnicy trafiają do tajemniczej wioski, gdzie najwyraźniej nikogo już nie ma. Ale tytuł opowiadania, a ponadto fakt, że prawie wszyscy odwiedzający tę stronę grali w F2 i wiedzą, co jest w (G)ecko, w tym wypadku wcale nie działa na Twoją korzyść. Wiadomo, że nic im się tam nie stanie, nawet kiedy zostają zamknięci w barze, gdzie nagle wyskakują zręczne ghule i ich okrążają. Wiem, że chodziło o to, aby pokazać, że to są żartownisie, ale ponieważ historia opowiadana jest z punktu widzenia pary podróżników, nabiera ciemnych kolorów, albo raczej tylko próbuje, bo wszyscy wiedzą, jakiego rodzaju ghule tam przesiadują. Więc po co opowiadać to w taki sposób, chociaż zaskoczenia i ulgi nikt i tak nie dozna? Większym zaskoczeniem byłoby, gdyby oni faktycznie zostali zjedzeni albo pozabijali wszystkich w barze i poszli dalej. A nawet byłoby zabawne jak na mój gust.
Bo dalsza część opowiadania to popkulturowy gulasz (na dodatek w większej części dla mnie niesmaczny) i humor, który mnie bawi przy żadnej okazji. Właściwie uśmiechnąłem się raz - przy tym żarcie, gdzie Wooz myli nazwisko tego dziada, co zostaje zjedzony przez Rufusa (skąd tam się wziął? i dlaczego nie Mikołajek? i dlaczego nikomu takie zimne morderstwo nie przeszkadza?), ale z dziwnego splotu okoliczności wydał mi się zużyty, bo jakoś dzień wcześniej czytałem stary numer "Kaczora Donalda", w którym Magika de Czar przybrała postać Daisy i kiedy pierwszy raz rozmawiała z jej znajomą, Louise, powiedziała do niej "Thelmo". Ale kto mógł się tego spodziewać?
No i największą słabością jest styl lub raczej jego brak. Twoja proza jest bardzo sztywna. Wszystko podane jest bezbarwnie i bez entuzjazmu, żadnego uczucia. Przeczytaj fragmenty większości opowiadań na tej stronie (w tym także moje), a potem przeczytaj jakiś fragment swojego opowiadania. Naprawdę trudno będzie dostrzec pięć różnic. A z racji tego, że nie jestem Pisarzem i nie wypowiadam się jako taki, tylko jako zawiedziony czytelnik, nie mam pojęcia czy wypracowanie własnego stylu jest procesem czasochłonnym, czy błyskawicznym i albo się go ma, albo nie. Ale styl wychodzi chyba wtedy, kiedy chce się coś napisać w sposób, który wydaje się dziwny i niepasujący do ogółu, jaki się zna więc się tego tak nie pisze. Chyba.
W każdym razie, jeśli to opowiadanie nie było wyrafinowaną ironią, która miała pokazać, że serwowane w nim żarty są tak samo stęchłe i śmierdzące, jak ciała tych ghuli, jest dla mnie bezwartościowe. W nijaki sposób opowiada historię, z której właściwie nic nie wynika i która niewarta jest opowiedzenia.
Mam tylko nadzieję, że ktoś niedługo napisze coś miłego dla równowagi.