Przecież talibowie, Al-Kaida i czort wie jeszcze co już tu u nas są. I co więcej zdobywają przyczółki - na razie ideologiczno-myślowe - wśród etnicznych obywateli Zachodu. Czyli białych, wyznania chrześcijańskiego.
Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że to jakiś cytat z gazetki lub stronki wspieranej przez łysych panów mających za złe wszystko wszystkim, którzy mają czelność myśleć inaczej niż oni. Możliwe jednak się mylę i to wina późnej pory pisania posta.
Łysi panowie :ords :ords :ords
Ale po kolei - co w moim zdaniu pachnie nacjonalistyczno-naziolskim smrodkiem?
Czy to, że w Europie znajduje się spora masa napływowej ludności wyznającej islam albo też ludność mająca obywatelstwa krajów zachodnich otrzymane na "ładne oczy" (np. dawne kraje kolonialne)? I nie wszyscy z nich chcą tylko normalnie żyć i pracować. Spora część z różnych przyczyn nie może, rodzą się frustracje na których fanatycy związani (słowo związani należy używać bardzo ogólnie) z Al-Kaidą sieją swoje chore wizje. Do tego różnego rodzaju tzw. intelektualiści wspierani przez bogatych sponsorów z Arabii Saudyjskiej, którzy sieją w społecznościach muzułmańskich radykalne poglądy interpretacji islamu.
A otwarte granice i tzw. tolerancja państw zachodnich, która umożliwiła terrorystom z WTC śmiałe podróżowanie między brzegami Atlantyku, o czym Polak stojący jak pies pod ambasadą USA po wizę może tylko pomarzyć.
Czy jakąś nieścisłością jest fakt, że większość mieszkańców tzw. Zachodu to osoby białe, wyznania chrześcijańskiego? Czy nieścisłością jest, że te osoby widzące zgniliznę moralną kultury zachodniej coraz śmielej przechodzą na islam i wiążą się z radykałami?
Wczoraj w Afganistanie zginął kolejny Polak. Czy wierzył w słuszność wojny w Afganistanie, czy pojechał tam dla kasy, czy dla mocnych wrażeń to już nie ma znaczenia. Rodzinie będzie smutno, ale był dorosłym człowiekiem, miał swój rozum i nie musiał tak skończyć. Mogli mu zabronić wyjazdu na misję, bo z tego co twierdzi nijaki W. Skrzypczak na misje zagraniczne wyjeżdżają tylko ochotnicy.
Ale co to ma do rzeczy także to czy miał on rozum czy nie? Wojsko ma tą specyfikę, że w nim się nie mówi ludziom
no wiecie, od tego albo od tego możecie zginąć. Przecież nie robiono tego np. z ludźmi obsługującymi broń atomową
Po prostu taka praca.
Ale ma to też złe strony w postaci tego, że społeczeństwa zachodnie, żyjące w dostatku i sytości nie mają pojęcia czym jest zawód żołnierza (zabicie przeciwnika jak najskuteczniej nie dając się zabić samemu). Wykorzystują to cynicznie politycy, który plotą bajdy o
misjach stabilizacyjnych. I niestety także ty toga5, bo podchodzisz do sprawy idealistycznie. Ten chłopak wybrał taki a nie inny zawód. Może z pełną nieświadomością, że w "pakiecie nabył" opcję utraty życia. Ale nie myślą o tym strażacy także policjanci. Błąd zaś w tej analizie tkwi w tym w imię czego on umierał. Cel określili i wybrali politycy - jaki on jest to wszyscy wiemy. I to powinniśmy rozpatrywać, a nie czy był lub nie ochotnikiem.
Twierdzę tylko, że była część społeczeństwa polskiego, która dała się omamić sowietom, którzy przestrzegali przed powrotem sanacji. A mieli ku temu powody, bo takie rzeczy jak miejsce odosobnienia w Berezie Kartuzkiej, proces brzeski mogły się nie podobać.
Sanacja to akurat została skompromitowana kampania wrześniową 1939 i komuniści nie musieli tu wiele robić, skoro emigracyjny rząd w Londynie gen. Sikorskiego ją rozliczył. Jednak spory i przepychanki w tym gronie sprawiły, że cała polska przedwojenna klasa polityczna wystawiła tyłek na skompromitowanie się, że komuniści to tylko sprawnie wykorzystali.
Heh, ja przeczyłem możliwości, że jakby chcieli sprzątnąć Osamę, to by go już dawno załatwili. Osobiście uważam, że utuczyli na własnym łonie wroga, którego tak łatwo nie złapią.
Osama tak naprawdę jest dziś do niczego, nikomu niepotrzebny - Amerykanom, talibom, Al Kaidzie
Owszem, przed atakiem na WTC kreował się on guru walki z USA, ale mało kto brał to na poważnie. Zaś po ataku na Nowy Jork USA był potrzebny ktoś, kogo można by pokazać tępym obywatelom USA, że to jego wina i zasłonić świadome lub nie długoletnie bujanie się z nim. Taki jakby, hmm... kozioł ofiarny, cielec na którym wzburzony lud może wyładować swój gniew.
Natomiast nie ma czegoś takiego jak Al-Kaida jak i nie może być wojny z terroryzmem. Są za to pojedyncze osoby, grupki osób myślących podobnie, dla których postać Osamy również okazała się być symbolem. Łączy ich wszystkich nienawiść do obecności USA w rejonie Zatoki Perskiej i mieszanie się ich w sprawy świata islamskiego, a jednocześnie (co wydaje się raczej prawdopodobne) dojenie hojnego cyca z Arabii Saudyjskiej.
Wreszcie talibowie, mający zaplecze w Pakistanie, który dał przecież parasol ochronny dla nich, kiedy Afganistanem rządzili watażkowie z czasów wojny z ZSRR.
Osama im wszystkim pozwala na identyfikowanie się po jakiej jest się stronie.
Przy tym zważcie to, że "wesoły" prezydent Iranu czy któryś z ponurszych ajatollahów raczej nie zacieszał bin Ladena. Są oczywiście różnice w sprawach religijnych, ale Irańczycy nie są na tyle głupi by na ich terenie pojawiła się oddolna myśl, że kwestie islamu mogą interpretować obdartusy z Pakistanu bądź poplecznicy Arabii Saudyjskiej. Póki jednak wszystkie baty idą w USA i zachód póty jest to dla nich dobre.