Wyjęcie kleszcza z mojego psa to bardzo trudna operacja. Znajduje je przypadkiem, podczas jego głaskania i drapania. Jak już znajdę, to staram się odgarnąć futro, żeby wyrwać samego kleszcza, a nie kupę kłaków. W tym momencie pies zazwyczaj wietrzy spisek i podejmuje akcje obronną. Jak ma kleszcza na lewym boku, to się na nim położy, jak na głowie, odwraca się tyłem... Jest bardzo cierpliwy, nie gryzie, więc tylko tak może się bronić.
Nieoceniona wtedy okazuje się łapówka w postaci dużego plasterka szynki. W czasie gdy pies wcina to cudo (sam muszę się powstrzymywać, by tego nie zeżreć w drodze do psa
), można zrobić mu praktycznie wszystko. Mam duże paluchy, więc wyjęcie kleszcza jest dość ciężkie. Staram się chwycić jak najniżej i zwyczajnie ciągnąć, bez żadnego wykręcania czy smarowania czymkolwiek. Podobno tak jest najlepiej, a jak ktoś ma psa anioła, może próbować pincetą (choć w moim przypadku nic by z tego nie wyszło, bo pies zbyt mocno się wierci).
Jak kleszcz jest już mocno opity, to ma naprawdę spore ciśnienie. Bierzemy do pieca, po chwili pęka (chyba krew od temperatury zwiększa objętość) i wybucha z zadziwiającą siłą. Nie ma piękniejszego dźwięku, choć podobno w okopach pierwszej wojny Niemcy robili tak samo z wszami i strasznie im się to podobało.
A co do ciem, to ja je wypuszczam. Wokół mojego domu (a gdy był w surowym stanie, to i w nim) żyje parę nietoperzy, które mają z nich duże żarcie. Podziwiam bestie późnym wieczorem, potrafią przelatywać całkiem blisko człowieka. Zastanawiam się nad kupnem batboxa. Ktoś wie, z czym to się je?