Oczywiście że mogę pisać o czym chcę. Ale wiem, że jak napiszę o czymś, co nawet przy najusilniejszych staraniach nikogo nie przekona, to sam się ośmieszę, więc mechanizm działa na zasadzie sprzężenia zwrotnego
Gdyby się uprzeć, to mamy postapokalipsę, bo zabicie sześciu milionów Polaków (w tym sporej części elit) podczas drugiej wojny światowej nie pozostało bez wpływu na dalsze losy narodu, pomijając już samo dojście do władzy w Polsce PZPRu i skutki istnienia PRLu przez lat 54. A może postapokalipsa trwa już od pierwszej wojny, kiedy to jakiś osiadły nomad postanowił napaść sąsiada w celu zdobycia jego ziem? I może dąży tylko do osiągnięcia apogeum? Teorii może być tyle, ilu jest ludzi, a że akurat każde zdanie "łe, bo to dla mnie nie jest postapo" jak do tej pory kontraargumentuje najbardziej nawet z palca wyssanymi - ale jednak jakimiś filozofiami, więc nie czuję się przekonany do tego, że nie mam pisać o czym chcę. Zresztą największą "niepostapowość" zaliczyłem chyba pierwszą moją nowiną - na temat generała Sikorskiego. Ale potem już raczej takich odchyłów nie miałem, dlatego "przekwalifikowanie na całkowicie wolną publicystykę" nie jest potrzebne - bo jednak udaje mi (i reszcie załogi) się zmieścić w tych granicach, które i czytelnicy uznają za granice postapowości.
Z drugiej jednak strony kiedy próbujemy spojrzeć na to z innej prespektywy, to chyba normalne, że może dochodzić do kontrowersji w definiowaniu tego terminu i równie oczywiste, że wobec braku odgórnie narzuconego rozumienia słowa "postapokalipsa", możemy się kierować własnym zdaniem, a nie waszymi sugestiami, niezależnie od tego jak treściwe by one nie były. Za to ich treściwość, oprócz innych czynników wpływa na co innego - na to, że sami możecie zostać redaktorami Schronu i sobie dawać interpretacyjny upust tu i ówdzie i patrzeć z innej perspektywy, tudzież robić inne przewidziane sztuczki i triki i szacher-machery
Ach, jeszcze dopiszę apropo mordu na polskich elitach, PRLu i dzisiejszości - czy nie macie wrażenia (ja mam takie skrywane, bo ostatnio nie oglądam telewizji zbyt często), że lwia część naszego społeczeństwa to ludzie albo nieinteligentni, albo niewychowani? Dziennikarze nie mówią po polsku, tylko po polskiemu (każdemu się może zdarzyć, ale jednak pewna reprezentatywna grupa powinna zachowywać poprawność językową), poza tym że mieszają fakty i swoje opinie, politycy są wysoce niereformowalni, kościół nie potrafi poradzić sobie z pedofilami we własnych szeregach, a do tego nie wyciąga konsekwencji wobec tych jego członków, którzy dają zdecydowany upust własnej ignorancji, żeby nie napisać gorzej. Sam często jetem świadkiem braku szacunku dla starszych: od szkoły podstawowej, poprzez zohydzone gimnazjum, liceum, wreszcie studia. I w ogóle do zapaści, którą gdyby przedstawić w sposób przerysowany, to uzyskalibyśmy właśnie "Dzień Świra". I oczywiście można wiązać taki stan rzeczy z wieloma czynnikami, jak np. szok po uzyskaniu suwerenności w 1989 roku, rozwój mediów internetowych i przerost informacji przez nie serwowanych nad treścią tychże informacji, schamienie posłów (może przydałby się wymóg posiadania wyższego wykształcenia przez posłów - ale co to za wyższe wykształcenie, skoro teraz można być magistrem od niczego), praktycznie coroczne obniżanie poziomu edukacji na wszystkich szczeblach poprzez m.in. nietrafne wprowadzenie reformy tworzącej gimnazja. Ale można też się zastanowić, czy na to wszystko nie miała właśnie wpływu wojna. A raczej - czy ten wpływ jest raczej mały czy raczej duży. I nie chodzi o mądrzenie się na temat odpowiedzi, tylko zastanowienie i wyciągnięcie wniosku, że prawdopodobnie (nawet jeśli to małe prawdopodobieństwo) podnoszenie się z popiołów po wojnie nie polega tylko na odbudowie miast, a czasami prowadzi do nieodwracalnego stracenia potencjału - potencjału ludzkiego.