7 października 1620 roku tragiczną śmiercią na obcej ziemi, zginął zasłużony syn Rzeczpospolitej. Osoba o kluczowej roli w ówczesnym państwie polskim: naczelny dowódca wojskowy oraz - dziś byśmy powiedzieli - premier. W okolicznościach, które można uznać za farsę a nawet kpinę. Tym bardziej gdy weźmiemy jego wcześniejsze dokonania oraz wizerunek państwa polskiego, które miało ambicje odgrywać znaczącą rolę na ówczesnej europejskiej scenie politycznej. Ta tragedia doprowadziło do tego z czego potem okazali się być znani Polacy. Nagłego zrywu, zjednoczenia się w chwili grozy, ale na szczęście (wtedy jeszcze) pozytywnego zakończenia tej historii. A że nie wyciągnięto z niej lekcji na przyszłość? A kto mówi, że można mieć wszystko
Kim jest owa osoba? To oczywiście
Stanisław Żółkiewski - hetman wielki koronny oraz kanclerz wielki koronny, który w owym czasie dowodził wyprawą wojsk polskich podczas ekspedycji w Mołdawii. Błędy w dowodzeniu, utrata kontroli nad wojskiem, wreszcie chaotyczny odwrót doprowadziły do zwycięstwa wojsk tatarsko-tureckich. Ale zamiast wyciągnięcia nauki na przyszłość, zaczęto uderzać w patetyczne tony o "oddawaniu życia za Ojczyznę", co oczywiście budowało legendę Żółkiewskiego, ale nie wnosiło nic realnego na przyszłość.
Po co ta historia? Im więcej wiem o rzekomo "chlubnym okresie potężnej wówczas Rzeczpospolitej" tym bardziej widzę, że mimo upływu 400 lat nic się nie zmieniło. Polacy potrafią łączyć się w smutku, jednoczyć w nieszczęściu, ale nie w radości czy kiedy wszystko jest dobrze. Jakby coś szło za nami, nie odstępowało na krok i ciągle wszystko psuło...
W naszej historii jest jedna z niewielu osób, której się udało, zarazem udając się też polskiemu narodowi. To
Józef Piłsudski, który w doraźnym wówczas celu politycznym wypowiedział kiedyś słowa, ale które można odnieść jako metaforę polskich losów:
Był cień, który biegł koło mnie, to wyprzedzał mnie, to zostawał w tyle. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba - rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie, ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny druh.Czy wydarzenia minionego tygodnia czegoś nas nauczą? Kto pójdzie z Polakami w przyszłość? To pytania na które każdy sam będzie musiał sobie odpowiedzieć.