No racja, tylko że:
- prezydent powinien łączyć a nie dzielić, prezydent powinien być prezydentem wszystkich Polaków (starać się nim być) a nie prezydentem własnego brata, partii a potem ostoją "rządu PiS'u na uchodźstwie";
- skoro L. Kaczyński był takim ciepłym i serdecznym człowiekiem to czemu tego nie "sprzedawano", tylko przez 4 lata robiono społeczeństwu szopkę z jego udziałem i dopiero w tym roku coś zaczęło się zmieniać (efekt zmian w jego otoczeniu, w tym awans dla W. Stasiaka na szefa kancelarii);
- zapomniał ktoś jaki gnój wylewano na A. Kwaśniewskiego, z próbą obrzucania jajami w Paryżu? Aha! To był wredny komuch więc można było. I jakoś wtedy media nie klepały go po pleckach, tylko szydziły z Jolki, której żakiecik się ubrudził.
A zapomniał ktoś jaka była histeria jak miało dojść do zaprzysiężenia A. Kwaśniewskiego? Zapluty moher, twarz wykrzywiona w nienawiści, trzymający w ręku jakiś święty obrazek na długo utkwił mi w pamięci. A był to rok 1995.
W przypadku punktowania poczynań L. Kaczyńskiego przez media to była plaża, tymczasem przez lata jego kandydatury mohery starały się wszystkim wmówić, że postać prezydenta jest jak króla - nienaruszalna i bez żadnej krytyki, wręcz święta. Trza było tak z A. Kwaśniewski robić, to by nie było tak jak było z L. Kaczyńskim.