Takie kilka luźnycg przemyśleń i smutów po wyjściu z kina.
Byłem, widziałem i generalnie jestem usatysfakcjonowany, bo dostałem to co chciałem - przygodowy film akcji (z pewnymi subtelnymi elementami westernu) z dość frapującym przesłaniem w tle. Niestety pewien niesmak w ustach po wyjściu z kina jest, a to za sprawą nie do końca niewykorzystanego, ogromnego potencjału filmu (wątek księgi i motyw wiary) i naciągniętej do granic możliwości, niczym łuk Eliego,(a pod koniec dosyć przewidywalnej) fabuły. Szczególnie zakończenie fatalnie, a metamorfoza Mily Kunis w Alice z "Resident Evila" rozbrajająco rozkoszna - aż miałem ochotę się popłakać
Strasznie wali po oczach też tzw. efekt recyklingu, czyli "nuda, nuda, nuda..." i "całkiem smaczne, ale bar obok stołował mi te dania już kilka lat wcześniej". Co jakiś czas aż nuciłem sobie nieśmiertelny klasyk Maryli Rodowicz. No i jak ktoś na słowa "Biblia", "Wiara" oraz "Bóg Wszechmogący" dostaje na plecach brzydkiej, swędzącej wysypki to niech filmu unika jak diabeł wody... ten tego... niech się zaopatrzy w duży zapas maści.
Reszcie film powinien się bardzo podobać, gdyż bracia Hughes po blisko dziesięcioletnim poście, zaserwowali nam całkiem smaczny kawałek postapokalipsy i do typowego blockbustera mu daleko. Od razu więc lojalnie ostrzegam, że jeżeli ktoś po obejrzeniu dwóch zwiastunów nastawia się na czystą sieczkę, pełną mordobicia i efektów specjalnych, ten się srogo zawiedzie. To nie jest czwarty "Terminator". Tych elementów oczywiście nie zabraknie (a są one perfekcyjne - szczególnie sceny walki - moje szczerze uznanie dla talentu choreografów), ale z pewnością nie są one głównym elementem, zaś sama fabuła jest niczym wiosenny zefirek, czasem tylko przybierający na siłę. Mówiąc wprost - o palpitacje nas ten film nie przyprawi (choć ta Mila Kunis pod koniec filmu... ech... kto wie?), ale od czasu do czasu serce nam mocno zabije i podświadomie będziemy trzymali kciuki.
Krajobrazy, kostiumy i scenografia robią wrażenie, a cwani reżyserzy o tym dobrze wiedza i kamera często oraz gęsto serwuję nam widoki z dalekiego planu. Sam świat "po błysku" też został dopieszczony i przedstawiono go dosyć realistycznie. Bezprawie, brud, głód, pragnienie, totalna destrukcja dorobku cywilizacji (tylko ten iPod Eliego mnie zniesmaczył, ale jest on do przełknięcia), a nawet znalazło się miejsce na kanibalizm - tak, tak prymitywizm i degeneracja gatunku ludzkiego pełną gębą. Tu przeżyją tylko naprawdę sprytni albo dostatecznie potężni, bo każdy pod płaszczykiem przyjaciela już obmyśla, kiedy najłatwiej będzie mógł przejechać Ci po kręgosłupie nożem. Nawet miasta, zdawałoby się ostatnia ostoja cywilizacji Cię nie ochronią. Tu witają Cię ze spluwą skierowaną prosto w Twój łeb i okrzykiem "pokaż ręce" - milusio. Należy też podkreślić i równocześnie pochwalić, że z racji tematyki i brutalnego świata, film jest przeznaczony dla widzów dorosłych (goń się PG-13!) - kiedy trzeba krew leje się gęsto, gwałty są na porządku dziennym, a bohaterowie co rusz posługują się "kurwami" i innymi nieparlamentarnymi wyrazami. Młodszego brata na ten film bym jednak nie zabrał.
Tak naprawdę jednak na film powinno się pójść z dwóch powodów - Denzel Washington i Gary Oldman. Panowie i tym razem nie zawodzą, a kupa zielonych na ich gaże z pewnością nie została wyrzucona w błoto. Pojedynek tych dwóch wyrazistych osobowości jest w istocie najjaśniejszym i zarazem najlepszym punktem filmu. Washington jako Eli to zdawałoby się wymierający gatunek człowieka - postać z zasadami, głęboką moralnością i szlachetnością duchową, ostatni sprawiedliwy na pustkowiach (na szczęście nie aż taki, aby się pakować w kłopoty ludzi postronnych i ratować panny z opresji - z tym bliżej mu raczej do Maxa... przynajmniej do czasu spotkania Mily Kunis :'/ ). Natomiast Carnegie (rola stworzona dla Oldmana, skurwiel pierwszej wody) to czysta poezja - diabelnie inteligenty (co jest dość niezwykłe w świecie, gdzie liczbę ludzi potrafiących czytać i pisać, dałoby się policzyć na palcach emerytowanego drwala), żądny władzy socjopata, który w dążeniu do sobie ustalonych, niecnych celów nie zawaha się chwycić za spust (albo raczej rozkazać to - typ "mordercy w białych rękawiczkach") i wyrżnąć albo, jeżeli mają więcej szczęścia, wykorzystać jakichś Bogu ducha winnych ludzi. Obaj potrzebują tajemniczej księgi do skrajnych dążeń. Eli musi wykonać odwieczną misję i zanieść tom na zachód, bo tylko tam ludzie godnie wykorzystają prawdy w niej zawarte: do moralnej odbudowy cywilizacji, zrozumienia błędów przeszłości i nadziei na lepsze jutro. Natomiast Carnegie zna potęgę słowa zawartego w księdze i chcę na jej podstawach zbudować swoje zdegenerowane imperium. Wie, że ciemny lud kupi wszystko i za pomocą złudnych obietnic dostanie wszystko na złotej tacy. Efekt pojedynku - piorunujący, choć przewidywalny.
W ogóle aktorsko film stoi na wysokim poziomie - Waits jak zwykle świetny, Stevenson daje radę, a Kunis poradziła sobie całkiem nieźle
Uła... alem, żem się rozpisał :p Podsumowując - żaden wystrzał i nic w sumie oryginalnego, ale zasmakować warto, o ile się ma czas i pieniądze.
Od siebie daje, a niech tam
6/10.