Bezpośredni link do newsa.
George Miller po klapie związanej z projektem
„Fury Road” i nadmiernie rozbudzonych nadziejach fanów, rządnych postapokaliptycznych wrażeń na najwyższym poziomie, zachowuje wstrzemięźliwość niczym ortodoksyjna zakonnica, w podawaniu informacji na temat kolejnej części przygód traktujących o Wojowniku Szos - Maxie Rockatanskym. Powodów do takiego działania ma pewnie tyle, ile jest bakterii i nieznanych form życia w Wiśle, więc trudno demonizować o ten fakt australijskiego reżysera. W końcu czy wybaczylibyśmy mu kolejną wpadkę, związaną z ponownym anulowaniem projektu? Zasadniczo planów stworzenia kolejnego „Mad Maxa”, nie wspiera na chwilę obecną żadna z wytwórni i żaden kontrakt na dzień dzisiejszy nie został podpisany. Czy trąbienie na prawo i lewo, o tym w jakiej zaawansowanej fazie jest projekt i udzielanie wywiadów w licznych magazynach, jaki to on będzie wystrzałowy, byłoby dobrym pomysłem? Niekoniecznie, a w przypadku porażki, wzmocniłoby to uczcie goryczy i niesmaku związanego z kolejnym dołożeniem szpileczki do „nadmuchanego balona”. Czy zaakceptowalibyśmy od razu nową postać Maxa, odgrywaną przez innego aktora? Wątpliwe czy kiedykolwiek to zrobimy.
Może więc dobrze, że Miller jest powściągliwy, po cichu pracuje nad projektem i nie robi zbędnego szumu. Bo, że prace intensywnie trwają i
„Mad Maxowi 4” daleko jest do fazy stagnacji, wiemy z różnorakich plotek, które raz na jakiś czas spadają na nas niczym grom z jasnego nieba. Jedna z nich mówiła, że faworytem do roli Maxa Rockatansky’ego jest niejaki
Jeremy Renner, który specjalnej kariery póki co nie zrobił, a i do tej postaci pasuje jak pięść do oka. Szczęśliwie casting wciąż trwa i młodemu Amerykaninowi rośnie konkurencja.
Według najnowszych pogłosek jednym z poważniejszy następców Mela Gibsona jest Brytyjczyk
Tom Hardy, który dał się poznać polskim widzom za sprawą ciepło przyjętego filmu Ridley’a Scotta „Helikopter w ogniu” oraz wielokrotnie nagradzanego serialu HBO „Kompania Braci”. Kto wie, w końcu charakteryzacja czyni cuda, a sam aktor z „choinki się nie urwał” i talent niewątpliwie jakiś posiada. Lepszy on niż Renner.
A może nowym Maxem będzie…
Charlize Theron. Oczywiście nie powiedziano o tym wprost, a Miller jest ponoć zdeterminowany, aby piękna Charlize zagrała w jego najnowszym filmie, jedną z wiodących ról kobiecych, ale… kto powiedział, że Max nie może być kobietą? W końcu Kopernik też nią była i jakoś świat się kręci, nie?
Dobra żarty na bok, tym bardziej, że zaczynają powracać traumatyczne wspomnienia z filmu „Aeon Flux”, gdzie Theron również paradowała w obcisłym lateksie i prała po buziach tych złych, robiąc za Panią Prawo i Porządek. Naturalnie cały projekt to jedna wielka czarna plama i zarys fabuły czy inne szczegóły z nim związane (w tym dobór ról) okryte są gęstą mgłą tajemnicy. Ba, nawet sami aktorzy starający się o rolę w filmie, nie znają nawet imion swoich postaci. Tak więc wszystko jest jeszcze możliwe i trzeba uzbroić się w kolejną dawkę cierpliwości, po cichu licząc, że następnym razem dostaniemy fakty, a nie jakieś ochłapy.
Choć kto wie, ten pomysł z nowym kanonem, z Charlize i lateksem w roli głównej, wcale nie jest taki niemożliwy, a i tytuł by się wtedy dobrze sprzedał (wybuchy, akcja, byłoby na czym zawiesić oko). W końcu byłaby to prawdziwa apokalipsa, a po nowym „Star Treku" i filmie „Transformers" nic mnie już nie zadziwi.
Źródło:
E! Online.