T1 i T2 prawde mówiąc ledwo pamiętam, więc nie będe się wypowiadał ponad to, że podobały mi sięjak cholera. -cia3 część była marna, ale miała jeden potężny moment - na samym końcu, gdy wychodziło na jaw, że John i Kate nie mogą zniszczyć Skyneta i dochodzi do wojny. To był masakrycznie głęboki moment, który nie nadrabiał jednak za cały film i był wciąż poniżej fragmentu snu Sary bodajże z części 2-giej, gdzie śni jej się wybuch wojny.
T4 zaczyna się spokojnie, bo nie wkraczamy od razu do zniszczonego świata. Ale z chwilą, gdy to robimy 5 minut później człowieka wciska w fotel, bo akcja jest tak zajebiście przedstawiona, że uh-uh. Film rusza z kopyta i rozpędza się do sedki w może "2,5 sekundy", potem jest 160 i... jakby brakuje biegu. W pozostałych kwestiach zgadzam się z Veronem. Z tym, że ja szedłem na film z maleńką nadzieją i sporym dystansem, wiedząc, że to przecież ma być "Terminator" a nie "Requiem dla snu" ani też Zabójczy numer", a i te nie są filmami genialnymi, co najwyżej bardzo dobrymi albo fantastycznymi ;P
I nie zawiodłem się, choć zdaje sobie sprawę, że fabularnie ten film nie równa się z T1 lub T2. Ale też powiedzmy to wyraźnie - może raz na 2-3 lata wychodzi film akcji z porządną fabułą. Ta jest przeciętna, bez większych zwrotów akcji a na filmie dzieje siętyle, że człowiek podziwia każde ujęcie. Wydaje mi się też, że film nie potrafi zbudować napięcia
PS. chyba nigdy nie zrozumiem jak terminatory walcząc wręcz mogą z taką siłą rzucać ludźmi na lewo i prawo jakby były psami bawiącymi się zdobyczą. Zamiast najnormalniej w świecie złamać kark, zkręcić głowę, oderwac kawałek miesnia naruszając tętnicę... itp.